-- < Wiadomość #9 > --

Dzień zapowiadał się jak zawsze całkowicie normalnie. Poszedł na wycieczkę do Oscorp, spotkał się z Gwen i Harry'm, popisał z panem Tony'm i resztą znajomych, odebrał Sally ze szkoły i wtedy wszystko nagle się zaczęło sypać...


Wiedział, że dzisiejszy dzień był jednym z cieplejszych, ale zimny pot, który spływał po karku i uczucie uścisku w klatce piersiowej były bardzo nieznośne. Miał nadzieje, że to tylko chwilowe boleści po zjedzeniu jedynie batona przez cały dzień, ale gdy tylko przekroczył wraz z Sally próg, poczuł ostry ból serca. Stracił na chwile oddech, a pokój zawirował. Zatoczył się, ledwie łapiąc pion.


- Peter?


Podniósł na wpół zamglone spojrzenie w kierunku ośmiolatki, ale widział jedynie wirującą kolorową masę. Pokręcił głową, chcąc odgonić dziwne wirowanie. Nabrał głęboko oddechu, z widocznym trudem. Nie wiedział, kiedy znalazł się na drewnianej posadzce, ale widział wirujący sufit i Sally. Krzyczała coś. Pytała, a może nie? Nie umiał zrozumieć słów, które wychodziły z jej gardła. Czuł, że traci poczucie rzeczywistości.


- ...er!


Myśli pojawiały się i znikały w jego głowie, nim jakąkolwiek uchwycił, żeby zrozumieć ich sens.


Umierał?


Zatruł się czymś?


Potrzebuje pomocy...


Sally nie może zostać sama...


Musi kogoś wezwać...


- Nie w...obić...!


Słyszał stłumiony szloch jak zza grubej szyby. Próbował z całych sił skupić się na chociaż jednej myśli. Ucisk w czaszce zaczął być niemiłosiernie bolesny.


Sally...


Pomoc...


Telefon...


Otworzył ciężkie powieki i ciężko oddychając, wymacał przez kieszeń telefon. Musi kogoś zawiadomić... 


Harry...


Gwen...


- G...en...

Nie wiedział, czy powiedział to na głos on, czy ktoś obok. Nie umiał rozróżnić głosów. Tracił poczucie czasu i rzeczywistości. Słyszał czyjeś szybkie kroki. Ktoś coś do niego mówi, a kiedy uchylił powieki, dostrzegł rozmytą postać o jasnych włosach. A może to była chusta?


- Pet...?


- ...obrze, zob...


- ...iem... Ma gor...ke...


- ...ry, przynieś ręc...!


- Nie pł...


- ...lly, będzie d...


Ostatnie, co zapamiętał, to przeraźliwy pisk, który wwiercał się w jego czaszkę i gwałtowną falę gorąca. Nagle wszystko spowiła czerń, a wszelkie dźwięki zniknęły, pozostawiając go w pustce.


🕸


- Grabisz sobie... - Warknęła, próbując odebrać swoją własność z ręki chłopaka. - W życiu tego nie zrobię i wiesz o tym, a teraz oddawaj!


- Ale mogłabyś! - Harry zaśmiał się szczerze. - No nie bądź taka, Gwendoline~!


- Wypchaj się i oddawaj telefon! - Prawie dotknęła swojej komórki, ale chłopak wyciągnął rękę jeszcze wyżej. - Osborn, kurwa!


- Ja nie kurwa, ja Harry.


- Nie umówię cię z Mary Jane, więc odpierdol się w końcu!


- No, ale czemu nie?!


Opuścił gwałtownie dłoń z telefonem, co dziewczyna wykorzystała i odzyskała swoją własność. Trzepnęła szatyna przez ramię, na co zaczął biadolić, jaki jest biedny, a ona nieczuła i wredne babsko, które nie chce pomóc na jego złamane serce.


- Słuchaj, jesteś dla niej za smarkaty, wystarczy?


- Auć, Stacy... - Harry położył dłoń na klatcie. - To boli, o tu...


- Ty nie masz serca palancie. - Prychnęła.


[...]I'm a bitch, I'm a boss. I'm a bitch and a boss, I'ma shine like gloss. I'm a bitch, I'm a boss. I'm a bitch and a boss, I'ma shine like gloss*


Spojrzała na wyświetlacz z konsternacją. Dotknęła zielonej słuchawki i przesunęła w górę, odbierając połączenie.


- Halo, Pete? Co jest?


- Gw-Gwen?


Po drugiej stronie usłyszała zapłakany, niepewny głos dziecka. Ściągnęła brwi i spojrzała na Harry'ego, który zapytał, co się dzieje, ale machnęła na niego ręką.


- Sally?


- Peter... Pe... Peter up-upadł i nie może od... oddychać! Nie... Nie wiem, co r-robić!


- Sally, nie płacz, zaraz będziemy. - Przełożyła komórkę do drugiej ręki, żeby móc pociągnąć Harry'ego za koszulę. Ruszył za nią. - Harry i ja już do was biegniemy!


- Gwen, boje się...


- Nie płacz kochanie, będzie dobrze, przysięgam ci. Jesteście w domu?


- Tak...


- Zostań przy nim, będziemy za pół minuty.


Rozłączyła się, ale zaraz skarciła. Mogła przecież utrzymywać rozmowę z dziewczynką i ją uspokajać. Przeklęła pod nosem, nie zwalniając kroku. Dzięki niebiosom, byli tylko kilka przecznic od domu Peter'a. Z szybkiego marszu, przeszła gwałtownie w bieg, gdy zobaczyła w oddali beżowy dom z czerwonym dachem.


- Gwen, co się dzieje?!


- Biegnij! - Warknęła. - Nie wiem!


Dopadła do dębowych drzwi i niemal siłą je wywarzyła. Na podłodze drewnianych panelach leżał Peter, a obok niego klęczała zapłakana Sally. Gwen natychmiast do nich dopadła i spróbowała ocucić chłopaka.


- Peter?


Chłopak spojrzał na nią półprzytomnie, ale raczej nie rejestrował, co się wokół dzieje. Harry zaś podbiegł do Sally i odciągnął ją na bok, żeby dać Gwen pole do manewru.


- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - Uśmiechnął się nieco krzywo. - Pete wyjdzie z tego.


- Nie wiem, co mu jest... - Sally wychlipała. - Ma gorączkę... i... i dreszcze... i mówił, że go boli o tu i głowa... - Pokazała na serce i głowę. - Peter nie może umrzeć...


- Nie umrze, przysięgam ci, Sally.


- Harry, przynieś ręczniki, miskę z zimną wodą i kostki lodu! Musimy zbić gorączkę! - Gwen zdjęła z Peter'a bluzę i koszulę. Dotknęła gołej klaty i niemal natychmiast ją zabrała. - Boże, Harry, on się gotuje żywcem od środka!!


- Cholera jasna!


Harry wziął przyjaciela na ręce i biegiem ruszył z nim do łazienki, a następnie wpakował do wanny. Odkręcił kurki z zimną wodą. Gwen wpadła nagle z wiaderkiem i kilkoma workami lodu, a obok niej Sally z miską lodu. Wsypali wszystko do wanny.


- Nie płacz. - Harry przygarnął dziewczynkę do siebie i mocno przytulił. - Sally, będzie dobrze, zobaczysz.


- Boże, nie oddycha... - Gwen wydusiła nagle i spojrzała na przyjaciela. - Harry zabierz ją stąd!


- Chodź. - Wziął Sally na ręce i wyszedł z łazienki.


- Nie chcę, żeby Peter umarł... - Załkała, tuląc się rozpaczliwie do chłopaka. - Mam tylko jego, błagam nie...


Siedział z Sally na kanapie kolejne minuty, a ona powoli uspokajała się i nawet nie wiedział kiedy zasnęła na rękach z płaczu. Gładził jej brązowe loki, wciąż od nowa szepcząc dobre słowa, w które sam chciał wierzyć. Przecież Peter nie mógł ich tak zostawić. Zaniósł Sally do jej pokoju, a potem zaraz szybko wrócił do salonu i opadł ciężko na bordową kanapę, chowając twarz w dłoniach. Jeszcze godzinę wstecz wszystko było dobrze, śmiali się w Oscorp, wydurniali. Podniósł głowę, gdy w salonie pojawiła się przemoczona i blada Gwen. Wstał.


- Gwen?


- Żyje... - Wydusiła przez ściśnięte gardło. - Gorączka znacznie opadła, ale nadal się utrzymuje... Boże, Harry, jeśli coś mu się stanie, to...


- Ej, mówimy tu o najtwardszym zawodniku naszego rocznika. - Harry uśmiechnął się, chwytając ją za ramiona. - To Peter Parker, jego nic nie jest w stanie ot, tak załatwić. Poradzimy sobie z tym...


Gwen pokiwała gorliwie głową. Nie podnosiła oczu. Nie potrafiła na nikogo spojrzeć, żeby nie wybuchnąć gorzkim płaczem. Prawie nie straciła jednego z przyjaciół i to na własnym rękach. Sama nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby coś się stało z Peter'em.


- Pomożesz mi zanieść go do pokoju i przebrać? - Szepnęła, jakby bała się, że głośniejszy dźwięk może zachwiać jej równowagą psychiczną. - Nie może zostać w lodowatej wodzie, skoro najgorsza fala gorączki opadła... Przeziębi się... Dostanie hipotermii...


- Jasne, chodź...


Jedno zdanie. Dwa słowa, a niosły ze sobą tak wielką moc, że przez kilka sekund nie mogła ruszyć się z miejsca. Harry był mądry, dowcipkował i robił durne kawały, ale miał w sobie też dziwną pewność siebie, której wielu mogło pozazdrościć, a w tym momencie jedną z takich osób była Gwen. Obawiała się patrzenia na zmarnowane, trawione gorączką ciało przyjaciela, a jednak musiała znaleźć w sobie tę odrobinę siły, która pozwoliła jej racjonalnie pomyśleć w chwili zagrożenia życia. Nawet nie była pewna skąd i jak, ale coś cicho podpowiadało do ucha, że to nie koniec problemów.


🕸🕸🕸


„Spiderman?!"


„Naprawię to, obiecuje..."


„...Peter!!"


„Błagam, obudź się..."



Pierwszym co zobaczył był sufit. Patrzył w niego długi czas, próbując zrozumieć, co się właściwie stało. Czuł się o dziwo dobrze, chociaż żołądek go bolał z głodu tak bardzo, że miał wrażenie że ten próbuje sam siebie strawić. Sturlał się z łóżka i nieco otępiały, zszedł na dół i pomaszerował w stronę kuchni. Otworzył lodówkę i chwycił resztki kurczaka, kilka plastrów salami, sera żółtego i trzy kawałki pizzy oraz pół bochenka chleba z blatu. Po krótkim namyśle, wziął również butelkę mleka i opakowanie płatków. Nawet nie zauważył, gdy pochłonął praktycznie wszystko, ale wciąż czuł niedosyt. Sprawdził zamrażalnik i wyjął z niego dwie mrożone pizze i pierogi. Będzie musiał zrobić zakupy i uzupełnić lodówkę nim państwo wrócą z wycieczki.


- Peter?


Obejrzał się zaskoczony z nagryzioną zamrożoną pizzą w ustach. Przed nim stała Gwen w piżamie. Z widoczną ulgą i zaskoczeniem podeszła do niego, po czym zabrała mrożonki i nastawiła piekarnik, a następnie przygotowała garnek, wlała wodę i postawiła na palniku.


- Gwen?


Cisza.


- Gwen, powiedz coś...


- Wczoraj myślałam, że nam zejdziesz ze świata... Przez chwilę nie oddychałeś... - Wydusiła i spojrzała na niego ze łzami w oczach. - Peter, miałeś ponad czterdzieści stopni gorączki, drgawki i duszności, to... to było okropne, nie wiedziałam co robić, nie wezwałam karetki, bo nie chciałem wam robić pod górkę z Sally, ale byłam pewna, że dostaniesz zapaści i zejdziesz i zostawić mnie samą i...!


- Przeprasza... - Przygarnął ją mocno do siebie, pozwalając, żeby wydusiła urwany szloch. - Już dobrze, odwaliłaś kawał dobrej roboty, widzisz? Jestem cały.


- Nie rób tak więcej... - Mruknęła, odsuwając się i wycierając mokre policzki. - Naprawdę myślałam, że tam zejdziesz...


- Ooo, pan grzejnik wrócił do żywych!


Do kuchni wszedł Harry z zaspaną Sally na rękach, która jeszcze nie do końca rozumiała, co się wokół niej dzieje. Peter odetchnął z niemałą ulgą. Czyli Sally zadzwoniła po Gwen i Harry'ego. To oznacza, że kiedy wypowiedział imię blondynki, zrobił to na głos. Zmarszczył brwi słysząc nagle głośny warkot. Zasłonił uszy, chcąc go jakoś uciszyć i rozejrzał się zdezorientowany. Gwen i Harry zdawali się nie rozumieć, o co chodzi. Odruchowo spojrzał w stronę okna, gdzie dostrzegł sąsiada po drugiej stronie ulicy, który akurat teraz kosił trawnik. Czy kosiarki powinny być aż tak głośne?


- Strasznie głośno... - Mruknął.


Dziewczyna natychmiast zamknęła okno, ale to niewiele pomogło. Nadal słyszał przeraźliwy warkot, jakby miał go tuż obok. Nie był jednak aż tak uciążliwy i szyba trochę tłumiła dźwięk. Gwen odwróciła się potrącając szklaną butelkę mleka i ku ogólnemu zaskoczeniu, Peter błyskawicznie przykucnął i pochwycił ją nim dotknęła podłogi. Zamrugał zdezorientowany. Co jest?


- Eee, niezły refleks stary. - Harry odkaszlnął krótko. - Zacząłeś ćwiczyć coś?


- Właśnie nie... - Peter odstawił mleko, ale okazało się, że może go puścić. Zmarszczył brwi. - Co jest? - Spojrzał na przyjaciół, a potem na butelkę w wyprostowanej dłoni. Była niczym przyklejona do niego. - Przykleiliście ją czymś czy co? To nie jest zabawne...


- Nic nie zrobiliśmy. - Gwen chwyciła butelkę i spróbowała ją zabrać, ale nic z tego. - Ok, dziwne... - Szarpnęła mocniej i wyrwała mleko z ręki chłopaka. - Co to było? Jakby przyklejone, ale do mnie się nie klei.


- Sam chciałbym wiedzieć. To było dziwne. - Peter pokręcił głową i zabrał pizzę z pieca, po czym wstawił drugą. - Umieram z głodu... Chyba w życiu aż tak głodny nie byłem...


- Właśnie widziałam jak pochłonąłeś prawie całą lodówkę i próbowałeś zjeść mrożoną pizzę. Na pewno dobrze się czujesz? - Gwen położyła dłoń na jego czole. - Hm, gorączka niby spadła, ale sama nie wiem...


- Nic mi nie jest, serio. Strułem się pewnie czymś i tyle. - Peter wywrócił oczami, odsuwając się od dziewczyny. - Nie patrz tak... Przecież żyję, tak?


- Niby tak... - Westchnęła ciężko.


- To komu śniadanko? - Harry zagadnął, wyganiając zaspaną Sally do łazienki. - Ja płacę, więc wymyślcie co zjemy.


- Zero pizzy! - Wtrąciła blondynka, na co chłopcy unieśli dłonie w geście obronnym. - No dobra, Peter jest zwolniony ze śniadania, bo prawie zjadł mrożonki...


Peter otworzył usta, żeby zaoponować, gdy tuż pod jego oknem rozbrzmiał dźwięk alarmu w samochodzie. Był tak piskliwy i głośny, że aż podskoczył. Rozszerzył szeroko oczy i spojrzał przez ramię na Gwen i Harry'ego, którzy patrzyli na niego z rozdziawionymi ustami.


- Czymkolwiek się strułeś wczoraj, też chcę... - Harry mruknął i zaraz oberwął od Gwen w ramię. - Au, no co?


- To nie jest zabawne! - Warknęła. - Jak tyś się tam uczepił?! To... Fizycznie nie możliwe! Peter, możesz zejść?


- Eee, nawet nie wiem jak się tu znalazłem, zacznijmy od tego!


- Mam iść po miotłę albo kapcia? - Harry zagadnął dziarsko. Pozostała dwójka spojrzała na niego dziwnie. - Co? Uczepił się sufitu, a zazwyczaj robactwo zrzcuca się z sufitu kapciem albo miotłą.


- Nie jestem robactwem. - Peter burknął zły.


- To dość zwisająca sytuacja, heh...


- Harry! - Warknęli oboje.


- No, co? To adekwatne stwierdzenie. - Machnął ręką w górę na Peter'a uwieszonego sufitu. - Jego ciało wisi na włosku, pfff-


- Harold!


- Dobra, dobra, przepraszam. - Uniósł ręce w geście poddańczym. - Tylko żartowałem. Mam iść po drabinę? - Wskazał kciukiem za siebie.


- Czekaj. Peter, a może spróbuj się odczepić jakoś? - Zagadnęła z namysłem. - Jakbyś mocno skupił się na tym, to może podziała?


- Okej...


Peter zamknął oczy i spróbował odczepić dłonie od sufitu, co skończyło się zawiśnięciem głową w dół, bo wciąż był uczepiony stopami. Spojrzał w dół nie będąc pewnym, co teraz zrobić. Harry podskoczył i chwycił go za ręce, po czym pociągnął w dół. Nie był to najmądrzejszy ruch, bo Harry wylądował na plecach, a Peter idealnie w kucki.


- Dobra, to na pewno nie zwykłe zatrucie... - Harry wydusił ostatecznie, podnosząc się z podłogi. - Jakby... Twoje DNA zmutowało czy coś, ale czemu?


- No jasne... - Gwen klasnęła w dłonie, zwracając na siebie uwagę. - Pamiętacie tamto terrarium, które zbiło się wczoraj na wycieczce?


- Mówiłem przecież, że zapłacę... - Peter mruknął cicho.


- To raczej ja zapłacę, bo jakby firma mojego ojca, heloł. - Harry machnął ręką.


- Nieważne kto za to zapłaci, chłopaki! - Gwen warknęła uciszająco. - Peter powiedziałeś wczoraj, że zdawało ci się widzieć czerwono niebieskiego pająka pod szafkami, ale nie widzieliśmy go tam.


- No, niczego nie znalazłem. - Harry wzruszył ramionami. - Czekaj, czekaj... Chyba nie sugerujesz, że to małe bydle ugryzło Peter'a i zmutowało jego geny czy coś?


- Z logicznego punktu widzenia? To bardzo możliwe. - Przyznała, zagryzając dolną wargę. - Pomyślcie, Peter właśnie przyczepił się do sufitu, a wcześniej nie mógł odkleić butelki z mlekiem, że nie wspomnę o nadludzkim refleksie!


- To mało prawdopodobne, bo pająki nie są w stanie przebić się przez ludzką skórę tak, żeby ich jad wpłynął do krwiobiegu. No dobra są wyjątki, ale ten był wybitnie malutki. - Peter wyrzucił przed siebie ręce. - Takie coś jest nie realne!


- Ale jednak jakoś dał radę! - Gwen upierała się przy swoim. - Przecież Oscorp robi testy mutacji genów różnych gatunków. Próbowali od lat połączyć genotyp człowieka i innego zwierzęcia, żeby przyspieszyć o stokroć regenerację ludzką i zlikwidować choroby. A co jeżeli przypadkiem im się udało?


- Peter, ja mówiłem poważnie, że jesteś za duży na obiekt badań w Oscorp. Po co na siłę chcesz wcisnąć się do probówki? - Harry rzucił żartobliwie. Parsknęli cicho. - A poważnie, co teraz?


- Nie możemy przekazać go do szpitala, bo natychmiast zauważą różnicę w kodzie DNA. - Dziewczyna zaczęła krążyć po kuchni. - Oscorp również odpada, bo zrobią z niego obiekt testowy, więc... Eemm, zostajemy z wielkim zero?


- A może sami zrobimy testy? Sprawdzimy, co Peter potrafi z tymi nowymi zdolnościami.


- I co potem? Będzie biegał po mieście i ratował kotki z drzew, przyczepiając się do nich? - Wywrócił oczami.


- W sumie to nie jest głupi pomysł... - Peter zamyślił się na chwilę. - Skoro mam te nowe zdolności, a bądź co bądź nie ma za bardzo bohaterów, którzy ratowaliby mniejsze przestępstwa jak kradzieże czy napastowanie, to mógłbym się ja tym zająć. Avengers mają swoje sprawy na głowie, wiecie ratowanie świata przed inwazją kosmitów i takie tam. - Zakręcił palcem wskazującym w powietrzu.


- Peter będzie superbohaterem?


Obejrzeli się, w progu stała rozbudzona Sally. Jej oczy błyszczały z podekscytowania. Gwen i Peter wymienili spojrzenia. Ona pokręciła głową, a on uśmiechnął się szeroko.


- Chociaż spróbuję Gwen, może będzie fajnie. - Wzruszył ramionami. - Prawda księżniczko? Jak zawsze mawiam?


- Kiedy możesz coś zrobić, a tego nie robisz, to jakbyś był współwinny. - Sally wyrecytowała, gdy Peter wziął ją na ręce.


- Właściwie myślałem o „Póki nie spróbujesz, to się nie dowiesz czy to jest dla ciebie", ale to też dobre. - Uśmiechnął się ciepło. - To jak? Pomożecie?


- Skaranie boskie z wami... - Uniosła dłonie do sufit. - Dobra! Dobra, okej, spoko, pomogę... Uważam, że to zły pomysł, ale pomogę.


- Uważałaś, że zjedzenie papryczki habanero to zły pomysł. - Harry parsknął.


- I miałam rację, ryczeliście jak panienki. - Gwen uniosła brwi w górę, gdy chłopak wywrócił oczami. - Najpierw jedzenie, a potem skombinujemy co dalej.


- A jakbyś się nazywał? - Harry zwrócił się ponownie do Peter'a. - ArachnidMan? SpiderTeen? O wiem! SuperSpider!


- Właściwie myślałem o... - Zmarszczył brwi przypominając sobie dzisiejszy sen. - Yyy, Spiderman...?


- Prędzej SpiderBoy. - Parsknął śmiechem, za co oberwał ścierką przez głowę. - Nie bij, wytłumacz! Zły dotyk boli całe życie!


- Ten dotyk będziesz miał do końca swoich dni, które nie będą trwać tak długo jeżeli nie przestaniesz dowcipkować Osborn. - Gwen prychnęła lekceważąco. - Mnie się tam podoba Spiderman, nikt nie będzie wiedział ile masz lat. To bardziej ułatwi ci życie.


- Ty... Podpisujesz się pod tym?!


Peter uśmiechnął się lekko, gdy Harry znów oberwał ścierką po głowie. Sally parsknęła śmiechem na tę sytuację, a on spojrzał na nią. Zrobiłby wszystko, żeby mała była bezpieczna. Dosłownie wszystko...


- Niech będzie Spiderman...




★♡★♡★♡★♡★


Data publikacji: 23 Października 2020

Data korekty: 23 Marca 2022

Ilość słów przed korektą: 2040 (335+1 705)

Ilość słów obecnie: 2 938

Kilka słów od Autorki:

Tutaj jest akurat dużo zmian. Po pierwsze, jest to kolejna fuzja, tym razem dawniejszych rozdziałów 10 i 11. Dodałam  również fragment z perspektywy Gwen i Harry'ego, czego oryginalnie nie było, więc mogliście zobaczyć tym razem, co dokładnie mówili i robili, próbując ratować Peter'a i zbić jego gorączkę. Do tego została wspomniana Mary Jane Watson, w której podkochuje się Harry, a Gwen jest jej sąsiadką i dobrą znajomą. Mary Jane uczęszcza do innej szkoły oraz jest od nich starsza o dwa lata, dlatego Peter nigdy jej nie poznał.


*Doja Cat - Boss B*tch


★Dziękuję za pomoc w znalezieniu literówek★

Animefanka69

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top