-- < Wiadomość #21 > --

Otwierał oczy, ciemność. Zamykał, to samo. Westchnął cicho, zerkając na zabite deskami małe, wąskie okienko, przez które przemykało niewielkie światło. Nie był dzień, bo zbyt ciemno, więc mógł uznać, że jest noc. Nawet nie był pewien ile spał, ale patrząc na obandażowaną rękę oraz pękniętą wargę, musiało minąć co najmniej kilka godzin. Wiedział, że wszystko spieprzył. Wrócił zbyt późno i nie zdążył posprzątać łazienki, a szkoła poinformowała państwo o jego nieobecności. Oberwał w sumie za to, że musieli się tłumaczyć i przepraszać. Miał z głowy kolejne kilka dni. Nawet nie pamiętał, ile czasu minęło, ale przeliczając szybko w głowie i czując bolesny uścisk w żołądku, co najmniej dwa do trzech dni. Usłyszał kroki u góry, które coraz bardziej się zbliżały. Zgrzyt zamka. Zacisnął mocno powieki. Kroki na schodach. Oddychał cicho, wręcz niemal bezgłośnie.


- Peter, wstań.


Zacisnął mocniej wargi, ale posłusznie wstał z puszczoną głową. Dostrzegł skórzany pas w ręku mężczyzny i już wiedział, że nie wyjdzie przez kolejną dobę. Nie skończyli go karać, więc na co niby liczył? Jesteś żałosny Parker...


- Rozbieraj się.


Bez słowa, zdjął bluzę i koszulkę, po czym stanął przy kolumnie, chwycił ją dłońmi na wyprostowanych rękach z pochyloną głową.


Pierwszy cios.


Za niesubordynację.


Drugi cios.


Za to, że musieli się tłumaczyć.


Trzeci cios.


Za kłamanie.


Czwarty cios.


Za niedopełnienie swoich obowiązków.


W pewnej chwili przestał liczyć, a nogi się pod nim mimowolnie ugięły i padł na kolana.


- Wstawaj! Nie skończyłem cię karać, Peter.


Zaskomlał cicho, gdy znów oberwał, ale zacisnął zęby i posłusznie wstał. Oberwał jeszcze kilka razy, a na koniec musiał czekać, aż pan D zdezynfekuje jego plecy i obandażuje, w końcu nie chciał, żeby ktokolwiek wiedział. Nikt nie miał prawa wiedzieć.


- Ubierz się, za godzinę dostaniesz jedzenie.


Ostrożnie założył koszulkę i bluzę, a potem usiadł pod ścianą. Syknął cicho, czując przeszywający ból pleców. Odetchnął głęboko i podsunął kolana pod brodę. Przytknął przegub do czoła, a jego ciałem wstrząsnął niemy szloch. Przyzwyczaił się do miłego traktowania przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny przez pana Stark'a i resztę Avengers, a nie powinien. Nie zasługiwał na to, był nikim ważnym.


- Parker ogarnij się, idioto... - Skarcił sam siebie. - Jeszcze trochę...


Już niedługo wyrwie się i zabierze ze sobą Sally, nie pozwoli im jej skrzywdzić. Była jedyny, co trzymało go przy zdrowych zmysłach. Sally była jego aniołkiem, całym światem i był w stanie wytrzymać wszystko, byleby tylko ona była bezpieczna. Kolejna fala łez spłynęła po jego twarzy. Nie mógł przestać, tak długo dusił w sobie tyle cierpienia, sprzecznych emocji. Tego wszystkiego było już zbyt wiele i jakkolwiek by nie próbował, wiedział, że nic nie ma znaczenia.


Nikt po niego nie przyjdzie.


Nikt go nie uratuje.


Sam musi wszystko zrobić, bo nie zasługuje na ratunek.


A Mściciele?


Avengers nic o nim nie wiedzieli. Był jedynie przypadkowym dzieciakiem, bez zdolności, rodziców, który omyłkowo napisał pod zły numer. Nie interesowali się nim. Nie był nikim ciekawym i już dawno zapomnieli o jego istnieniu.


Nieprawda, zależy im na tobie. Przecież szukali cię.


Nieprawda, zrobili to z czystej ciekawości. Wcale się nie martwili o niego. Chcieli mieć czyste sumienie, żeby nie wypaść źle w opinii publicznej, gdyby wyszło na jaw, że z nimi rozmawiał jako ostatnimi i zniknąłby bez śladu.


Peter, czemu sobie to robisz?


- Zamknij się... - Wydusił cicho. - Nic nie wiesz... Kompletnie nic...


Głosik rozsądku zamilkł, chociaż chłopak czuł w głębi serca, że po prostu sam siebie próbował przekonać o tym jak beznadziejny jest i nikogo nie obchodzi. Wiedział, że jest wręcz odwrotnie, ale... ale...


- Tak mniej zaboli...


Kolejne dwa dni nie widział słońca a tym bardziej Sally. Widział tylko ciemność piwnicy, a zwiększone zmysły wręcz dawały mu niemiłe dzwonienie o nieistniejącym zagrożeniu. Nienawidził piwnicy, ale chyba bardziej od niej, TAMTEGO miejsca. Sally trafiła do niego tylko trzy razy, a on po czterdziestym przestał liczyć. Zawsze brał wszystko na siebie, bo był starszy i nie chciał, żeby mała miała spaczoną psychikę. Jemu nic nie będzie, póki ma swojego aniołka, to wszystko będzie dobrze... Tak sobie zawsze wmawiał, gdy czuł powoli rosnące załamanie psychiczne.


Szedł na górę po schodach z widocznym problemem. Trzymał się za obolały bok, delikatnie sunąć opuszkami palców po bandażu. Miał złamane co najmniej dwa żebra, to bez wątpienia. Pani M. potrzebowała sobie odreagować po jakimś wkurwiającym pacjencie. Oh ironio, sama potrzebowała psychiatry i antydepresantów, a zamiast tego leczyła innych i wyrzucała swoje chore frustracje na nim, bo był akurat pod ręką. Pęknięta warga zagoiła się już dawno, ale kościom widocznie trochę to zajmowało. Nie wiedział jednak, co było gorsze. Wchodzenie po schodach do swojego pokoju czy targanie listonoszki z książkami, która smętnie leżała w przedpokoju cały ostatni tydzień i kazali go zabrać. Cieszył się, że nikogo nie ma obecnie w domu, Sally w szkole jeszcze kilka godzin, a państwo w pracy do wieczora. Da radę odebrać małą i zrobić kolację na spokojnie, a w międzyczasie trochę się prześpi...


Z wielką ulgą chwycił za klamkę, otworzył drzwi i wszedł do swojego pokoju. Po kilku sekundach dopiero dostrzegł nieproszonego gościa. Na jego łóżku leżał Deadpool rozjebany jak malowany. Na widok chłopaka uśmiechnął się szeroko pod maską i pomachał ręką z wesolutkim:


- Yuuhuuu~!


Po czym oberwał w twarz torbą Parker'a i spierdolił się z łóżka z głośnym hukiem i krótkim jękiem.


- Chyba trochę przegiąłem... - Mruknął, opierając się bokiem o framugę i trzymając za bolący bok. - W-Wade co ty kurwa u mnie robisz?! - Warknął.


- Wpadłem w odwiedziny zobaczyć co tam u ciebie Peter Parker! - Zakrzyknął wesoło, podbiegając do chłopaka i, o zgrozo, uściskał go mocno. Peter jęknął boleśnie, na co najemnik zaraz go puścił. - Co jest?


- Cholera... - Zgiął się lekko w pół, gdy poczuł rwący ból złamanych żeber. - Ni-Nic takiego... Po... Połamane żebra... heh, zdarza się, nie? - Próbował zażartować, ale Willson nie wyglądał na rozbawionego. - Po prostu bądź delikatniejszy czy coś... - Westchnął.


- Kogo zabić?


- Co? - Zamrugał z konsternacją.


- Pytam, kogo zabić za ten akt krzywdy mojego ulubionego hakera-najemnika, Peter Parker. - Deadpool wyciągnął katanę z pochwy. - Nazwiska proszę.


- Nikogo nie będziesz mordował, Wade! - Warknął, próbując postawić krok naprzód, ale nogi nagle odmówiły współpracy. - Kur...


W ostatniej chwili został złapany przez mężczyznę i gdyby nie maska, mógłbym dostrzec konsternację i niepokój na jego twarzy, a to zdarzało się stosunkowo rzadko. No tak, nie zjadł zbyt wiele przez ostatni tydzień, a dziś właściwie nie jadł i nie pił niczego. Poczuł, jak traci grunt pod nogami, a następne co zarejestrował, to widok zbliżającego się łóżka. Zerknął z widocznym zmęczeniem na mężczyznę, ale nie dał po sobie poznać, że trzymanie go jak pannę młodą jest bardzo niekomfortowe i mało męskie.


- Przyda ci się trochę odpoczynku, Petey. - Położył go na łóżku, zdjął mu buty i przykrył cienkim kocem. - Dotrzymam ci towarzystwa, zanim nie zaśniesz! - Zawtórował z zadowoleniem, po czym jednym susem położył się obok chłopaka. - Spokojnie, pójdę sobie, zanim twoi opiekunowie czy siostrzyczka wrócą.


Peter mruknął cicho w odpowiedzi. Nawet nie wiedział, że jest aż tak zmęczony, ale kiedy poczuł miękkość materaca, sen dał o sobie znać. Mimo woli przysunął się bliżej, po czym objął ufnie zaskoczonego najemnika, który przeczesał lekko jego nieco okurzone brązowe kędzierzawe włosy.


- Śpij dobrze, Peter Parker...


Czy to nie zabawne, że właśnie jedną z niewielu osób, którym w pewien sposób ufał, był seryjny morderca najemnik? Los bywa czasem dziwny i nieprzewidywalny...


Obudziło go delikatne potrząsanie ramienia i czyjś miły głos, powtarzający jego imię w kółko. Mruknął w odpowiedzi, wtulając twarz w rozkoszne, cudne ciepełko, od którego nie chciał się odsuwać za żadne skarby. Czuł zapach prochu strzelniczego, meksykańskiej ostrej przyprawy i żelków Haribo lub bardzo podobnych do nich.


- Peter Parker, wstawaj.


Chwilę zajęło mu zrozumienie słów swojego osobistego kaloryfera. Było mu tak dobrze, że nie chciał wstawać i wracać do tej chorej rzeczywistości, która brutalnie musiała go do siebie przywrócić.


- Mmm... - Uchylił pół przytomnie oczy i spojrzał w górę na czerwonoczarną maskę. - Wade?


- Witaj wśród żywych, Peter Parker.


Chłopak zamknął oczy i znów zarył twarzą w tors najemnika. Czemu był takim milutkim kaloryferem? Dlaczego nadal się do niego tulił z ufnością? I co to za dziwne wibracje przy jego brzuchu? Jego zaspany umysł zaczął rozruch korbki, żeby zacząć jakkolwiek racjonalnie myśleć.


- Wiem, że miło się do mnie tulić i jestem przyjemnym kaloryferem, ale twój telefon wibruje blisko mojego krocza i uwierz lub nie, ale zaczyna to być trochę niekomfortowe i robi mi na ciebie chcicę.


- Co? - Podniósł przytomnie oczy na najemnika. - Wade, żadnych sprośnych dowcipów, ja ciebie błagam...


- Nic nie poradzę, że masz uroczą buziuchnę, którą chętnie bym...!


- Nie chcę tego słuchać! - Peter odsunął gwałtownie głowę mężczyzny do tyłu tak mocno, że aż dało się słyszeć chrupnięcie. - Uhh, wy-wybacz!


Deadpool nakierował sobie głowę w dół i znów dało się słyszeć kolejne chrupnięcie, na które nastolatek się wzdrygnął. Po czym odsunął, siadając na łóżku. Czuł się jak wrak. Właściwie nie wyspał się, tak jak miał nadzieje, ale zwalił to na swoją regenerację, która potrzebowała energii do zrośnięcia żeber.


- Twój telefon chyba dzwoni od kilku minut, a na pewno od pięciu buczał i wibrował jak wibrator jumbo.


- Czy wszystko musisz porównywać do sprośnych dowcipów i seksu? - Skrzywił się, wyjmując niebieską komórkę z kieszeni. - A co do telefonu, to oddam ci go, jak tylko naprawię mój.


- A tam, zatrzymaj go. - Wade machnął lekceważąco ręką. - Masz jako zadość uczynienie za zdeptanie twojego telefonu.


- Mówiłeś, że zepsułeś mój zegarek, a nie telefon. - Uniósł brew w górę. Pokręcił głową. - Nieważne, ale i tak, dzięki czy coś...


- Nie masz za co, a teraz wracając do naszej rozmowy, zanim zasnąłeś. - Wade wstał jednym susem z łóżka i wyciągnął spluwę zza paska. - Kogo zamordować ze szczególnym okrucieństwem? Proszę o nazwiska.


- Wade Winston Wilson! - Warknął. - Nikogo nie będziesz mordował, już mówiłem!


- Peter! Ale jak ja mogę nie zabić kogoś, kto krzywdzi mojego ulubionego najemnika-hackera?! A jak coś ci się stanie? A jak ktoś cię zabije? A jak skończy się sos do hamburgera?! To poważne! Nazwiska mi daj, Petey!


- Nie. Koniec tematu.


Ignorując jęczenie i smutne narzekania rodem z komedii, które wydobywały się z krtani Deadpool'a, spojrzał na tuzin powiadomień. Nagle jego telefon zaczął znów buczeć.


Połączenie przychodzące: Mason Hall


Westchnął ciężko, odblokował zieloną słuchawkę i przytknął komórkę do ucha.


- Halo?


- No nareszcie Parker! Od godziny próbuję się do ciebie dodzwonić, co z tobą człowieku?


- Wy-Wybacz, ja... - Zerknął na Wade'a, który właśnie postanowił wyjść oknem. - Nie mogłem wcześniej rozmawiać. Coś się stało?


- Jutro mam egzamin z mający i myślałem, że może znajdziesz czas dziś powtórzyć materiał.


- Nie wiem, muszę najpierw zapytać... - Zawahał się, słysząc kroki na korytarzu. - Zapytam moich opiekunów i dam ci znać sms'em, ok?


- Dobra, ale bez ściemy Parker. Jak spierdolę matmę, to jesteś martwy, łapiesz?


Westchnął znów, gdy rozmowa została zakończona bez dania mu szansy na odpowiedź. Dziwiło go, że akurat jeden z kumpli Flash'a planował jakkolwiek prosić akurat jego o pomoc z matmą, ale nic nie mógł na to poradzić. Wolał nie oberwać za darmo, a perspektywa powtórzenia sobie materiału było ciekawsze. Wyszedł z pokoju i skierował się na dół po schodach. Zaszedł do kuchni, gdzie Harry właśnie podkradł jabłko z miski, a Sally piła sok pomarańczowy ze szklanki. Spojrzał zdziwiony na godzinę i zmielił w ustach przekleństwo. Dwadzieścia minut temu miał odebrać Sally ze szkoły, świetnie...


- Oooo, śpiący królewicz wstał, dzień dobry wieczór! - Harry wyszczerzył się wesoło. - Nie odbierałeś, a byłem w okolicy załatwić kilka drobiazgów, więc odebrałem małą spod szkoły, bo czekała na ciebie. Pomyślałem, że pewnie coś ci wypadło, więc wprosiłem się, nie ma za co. - Mrugnął, po czym wgryzł się w jabłko.


Pokręcił głową z lekkim uśmieszkiem. Nie wiedział, co by począł bez tak zajebistych przyjaciół jak Gwen, Harry, MJ czy Ned, a nawet Mike, Flora i Ashlyn. Nie raz ratowali mu skórę w najgorszych i dość słabych sytuacjach. Jego telefon znów zawibrował. Dostrzegł kilka powiadomień z grupowego czatu z Avengers, ale postanowił, że na pewien czas ich jeszcze zignoruje. Potrzebował... Przeczesał włosy do tyłu, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc. Potrzebował sobie wszystko na spokojnie przemyśleć.




★♡★♡★♡★♡★

Data publikacji: 02 Kwietnia 2021

Data korekty: 26 Marca 2022

Ilość słów przed korektą: 2028 (583+642+803)

Ilość słów obecnie: 2 031

Kilka słów od Autorki:

Tym razem trzy pak~! Połączyłam trzy rozdziały, bo jak możecie zobaczyć w informacji o ilości słów przed korektą, były bardzo króciutkie i działy się miej więcej w tym samym obrębie czasowym, więc uznałam, że to najlepsze wyjście.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top