-- < Wiadomość #2 > --

Minęły równo dwa tygodnie od kiedy pomylił numery i napisał do kogoś obcego, burząc jego idealny dzień. Jego nowy Samsung był w pełni sprawy, więc mógł wprowadzić wszystko od nowa, również wiadomości, które w tym czasie trochę nagromadził. Owszem, Mike miał dużo części, ale brak obudowy i szybki, które również chciał wymienić, więc musiał poczekać, aż je ogarnie. Teraz z lubością dziecka w cukierni, patrzył na swój ukochany smarfon w obudowie z Hello Kitty, zasłoniętą kilkoma naklejkami z paczek chipsów. Akurat trafił na Hulk'a, Thor'a, Ironman'a i Czarną Panterę, więc nie narzekał. Obudowa jak obudowa, ważne, że sprawuje funkcję trzymania bebechów telefonu z dala od czynników zewnętrznych.


- Jeszcze godzina do mojej zmiany w robocie, a mam z zajęć zrobione tyle, co kot napłakał... Brawo Parker, znowu dasz Flash'owi powód do pośmiania się. - Prychnął z niesmakiem.


Leżał na budynku jakiegoś blokowiska, nawet nie patrzył jakiego. Ważne, że widoki zacne i mógł pomyśleć w spokoju nad swoim sensem egzystencji. Spojrzał z namysłem na wciąż wiszącą ikonkę wiadomości, która była tam od ostatnich dwóch tygodni w sferze milczenia. Czy pisanie do obcego człowieka o pomoc w zadaniu domowym to jakiś rodzaj zbrodni? Pójdzie za to siedzieć?


- Jebać...



Peter:

Hej?

Wiem, że miałem do pana już nie pisać, ale...

Um...

Tak się zastanawiałem, wie pan coś o mutacji genów i łączeniu DNA człowieka i zwierzęcia lub pajęczaka? Próbowałem to jakoś rozgryźć, ale nic mi nie przychodzi do głowy.



Patrzył na wiadomość dłuższą chwilę. Westchnął przeciągle, kładąc telefon na klatce piersiowej, spojrzał w niebo. Nie wiedział, czego właściwie oczekiwał. Mało prawdopodobne, żeby nieznajomy był w jakimkolwiek stopniu zaznajomiony z akurat tą dziedziną świata. To byłoby zbyt piękne. Dzisiejszy dzień był w sumie ładny. Nudny i beznadziejny jak każdy inny, ale nadal pogoda była ładna. Średnie zagęszczenie chmur, duży procent oświetlenia światła...


- Boże, Parker już z tobą tak źle, że rozważasz nad pieprzonymi chmurami?! - Strzelił sobie plaskacza w czoło. Zjechał dłonią wzdłuż twarzy i spojrzał znów w błękitne niebo. - Gorzej ze mną... - Podniósł się do siadu, gdy usłyszał dźwięk powiadomienia. - Odpisał?



??:

A po co tobie takie informacje dzieciaku? Interesujesz się mutacją genetyczną?



Patrzył chwilę ze zmarszczonymi brwiami, przygryzając dolną wargę. Czy przyznać, że to szkolny projekt, czy obrócić wszystko w żart? Uhh, i tak źle, i tak nie dobrze, ale właściwie, co miał do stracenia? Raczej niewiele...



Peter:

Szkolny projekt

Nauczyciel zarzucił temat mutacji genetycznej, bo mamy wycieczkę do Oscorp za dwa tygodnie

Pomyślałem, że może pan coś wie. Wszyscy piszą na temat Hulk'a, ale ja jakoś nie specjalnie chciałbym pisać akurat o nim.

Znaczy...

Nie mam nic przeciwko zielonemu wielkoludowi, w końcu jest jakby połowicznie jednym z Avengers i chyba wolałbym popisać coś bardziej na temat badań Dr Banner'a, ale to nadal by właziło w jakimś stopniu na temat dużego brokuła i nie wiem w sumie...

Przepraszam, że zawracam panu głowę.

Jestem idiotą, przepraszam 🤦‍♂️


??:

Za dużo przepraszasz, dzieciaku.

Hm, cóż niewiele mogę w tej kwestii raczej pomóc. Hulk to nadal interesujący temat i jeżeli wziąć pod uwagę mutację genetyczną, która napromieniowała Dr Banner'a tworząc Zielonego, to niewiele różniłoby się to od zmutowania człowieka z np. kotem lub pająkiem.


Peter:

Naprawdę?! 😮😮😮

Czyli jest możliwość wszczepienia DNA kota w ludzkie i sprawienie, że taka osoba będzie zmieniała się w kociaka albo coś? Tak jak w tych Japońskich komiksach?! 😮


??:

Niekoniecznie.

Taka mutacja może zostać równie dobrze odrzucona, powodując śmierć u danego osobnika. Jednak, gdyby przyjęto, że kod genetyczny jakiegokolwiek zwierzęcia udałoby się połączyć z ludzkim, to powstałaby swego rodzaju dziwna hybryda posiadająca pewne cechy danego łącznika.

Załóżmy, że zostałoby wszczepione w ciebie DNA kota. Nie otrzymałbyś raczej kocich uszu czy ogona, to naukowo nie możliwe, ale za to sądzę, a jestem wręcz przekonany, że miałbyś większość cech i zachowań typowych dla nich. Możliwe, że byłyby jakieś zmiany molekularne twojego ciała, ale nic poważnie drastycznego.


Peter:

😮😮😮!!!

Jest pan geniuszem!

Nie myślałem o tym w ten sposób, ale to nawet logiczne. Hmm, czyli jakby taki Antman distał DNA mrówki, to miałby siłę w formie ludzkiej równej tej mrówki w przeliczniku na nasze?

dostał*


??:

Sądzę, że tak.


Peter:

Bardzo panu dziękuję!

Mordowałem ten temat od trzech dni i nie mogłem dojść do żadnego rozwiązania, a tu pan jebs i nagle wszystko cacy! 😀😀😀


??:

Miło mi, że pomogłem :)


Peter:

Hm, jak ma pan na imię?

Albo jakąś ksywkę jeżeli woli pozostać anonimowy?

Głupio mi tak patrzeć na "Nieznany numer", a mógłbym pana podpytać o jeszcze kilka rzeczy, gdybym nie był pewien.

Znaczy...

Gdyby pan chciał oczywiście. Nie chcę być nachalny czy coś...

Uh, przepraszam, za dużo paplam...


??:

Możesz mówić mi Tony.

Peter zmienił nazwę ?? na Pan Tony


Peter:

Ja jestem Peter, miło mi poznać panie Tony :D

Dlaczego właściwie taki pseudonim?

Jest pan fanem Tony'ego Stark'a?


Pan Tony:

Można tak powiedzieć. W pewnym sensie pracujemy razem.


Peter:

😱😱😱

POWAŻNIE??!!

OMG!!!

JESTEM JEGO WIELKIM FANEM!!


Pan Tony:

Mógłbyś nie pisać dużymi literami? Trochę dziwnie się to czyta.


Peter:

Przepraszam, po prostu się mega jaram! 🤩

Uwielbiam pana Stark'a!

W sumie nie tylko jego, ale on był moim idolem od kiedy skończyłem dziewięć lat i ocalił mi życie! Lubię też Dr. Banner'a, ale to ze względu na jego badania.

Heh, jestem trochę nerdem, więc no... 😅😅


Pan Tony:

Interesujesz się nauką?


Peter:

Tak, mam to w sumie w genach

Podobno po rodzicach, pracowali dla SI, ale zmarli, gdy miałem sześć lat, budynek się na nich zawalił. Ja cudem przeżyłem, bo byłem pod stolikiem, który zablokował gruz.


Pan Tony:

SI?

Przykro mi...


Peter:

Nie szkodzi, to było lata temu, więc można powiedzieć, że przywykłem 🙂

SI - Stark Industries

Byli czołowymi naukowcami i pracowali z panem Howard'em Stark'iem.


Pan Tony:

Pewnie jesteś z nich dumny, co?


Peter:

Pewnie, że jestem!

Kto nie byłby, mając takich rodziców?

Muszę już kończyć, zaraz muszę lecieć do pracy.

Miłego dnia, panie Tony!


Pan Tony:

Tobie również dzieciaku.


Peter:

Peter!


Pan Tony:

Tobie również, Peter. :)



Schował telefon do kieszeni i zeskoczył z dachu wprost do śmietnika pełnego worków. Wygramolił się, otrzepał i spojrzał na godzinę.


- Jeszcze zdążę dobiec do pizzerii. - Zacmokał krótko i schował komórkę. - Może pierwszy raz będę na czas na zmianie, to byłoby dopiero...


Ruszył przez pasy, przemykając pomiędzy ludźmi, przy czym potrącił jednego z bardziej bogato wyglądających. Przeprosił z zakłopotaniem i pobiegł dalej. Kilka uliczek dalej, wyciągnął skórzany portfel i zagwizdał na widok kilku trzycyfrowych banknotów. Wyjął pieniądze, natychmiast chowając do kieszeni, a portfel oddał do najbliższych dwóch policjantów stojących na ulicy, gdzie spotkał się z ciężkim westchnięciem dezaprobaty od jednego z nich.


- Znowu, Pete?


- Nie zrobiłem nic złego. - Wywrócił oczami, gdy brunet uniósł brew w górę. - Potrzebuje na książki dla Sally... - Westchnął ciężko, wsiadając do radiowozu. - Wiesz, że nie robiłem tego od kiedy was poznałem dwa lata temu, Joey.


- Miły z ciebie dzieciak, Peter, ale nie kłam to zły nawyk. - Odparł brunet nazwany Joey, a jego blond kompan uśmiechnął się lekko. - A tobie co tak do śmiechu, Mark?


- Nic, nic, po prostu zachowujecie się jak ojciec z synem. - Mark zaśmiał się lekko.


- Ooo fuuu... - Peter natychmiast się skrzywił. - Nie chciałbym jego za ojca! Jest okropny!


- A ja jego za syna, jest niemożliwy i kradnie. - Joey pokręcił głową z lekkim rozbawieniem. - Nie przetrwałby w moim domu minuty!


- I vice versa, Joey. - Chłopak wywrócił oczami.


Joey i Mark byli policjantami z drogówki, których poznał dokładnie dwa lata wstecz, gdy ukradł napiwek ze stolika kawiarni na rogu. Nie był to wyczyn zbrodniczy, za który powinno się go wsadzić do paki, ale kiedy próbował się tłumaczyć ze swojego zachowania, Joey pierwszy rozpoznał w nim sześcioletniego chłopca, którego on i trzech jego kolegów z pracy wyciągnęli spod gruzów. Nie miał do nich w pełni zaufania, ale nie mając większego wyjścia, powiedział, że potrzebował kasy na śniadanie dla siostry. Kupili mu wówczas kilka kanapek i dwie butelki soku jabłkowego i wody. W życiu nie widzieli tak uszczęśliwionego dziecka, a przecież to było nic takiego. Po jakimś czasie Mark przyłapał go na kradzieży portfela, który chciał im podrzucić do radiowozu. Zobaczyli szramę na policzku i pękniętą wargę, a zapytany, co się stało, wymijał się z odpowiedzią, że niby przewrócił się na schodach. Joey zrobił wówczas sprawdzanie danych na temat obecnych opiekunów chłopaka. Maria i David Foreston, dyplomowana znana psychiatra i wybitny lekarz pourazowy. W ich aktach było sporo, o wiele za dużo spraw z dziećmi, które wychowywali i większość kończyła marnie w wieku pełnoletnim lub wcześniej.


Miguel, chłopak w wieku Peter'a zmarł po tym jak spadł ze schodów i skręcił kark.


Amelia, lat trzynaście wyskoczyła wprost na ruchliwą ulicę pod pędzące auta.


Charlie, lat czternaście podciął sobie żyły i wszedł do wanny pełnej wody, ale pomimo prób reanimacji, zmarł w drodze do szpitala.


Lev, szesnastolatek znaleziony w szkolnej łazience, powieszony w kabinie.


Zawsze były to dzieci z trudnymi charakterem i skłonnościami do samookaleczenia, a przynajmniej tak było napisane według sprawozdań pani Marii Foreston. Wszystkie sprawy były umorzone ze względu na samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek. Peter mieszkał z nimi najdłużej, dokładnie sześć lat i radził sobie wybitnie dobrze, choć nie raz widywali go pokiereszowanego. Dwa lata temu ów małżeństwo wzięło pod opiekę wówczas siedmioletnią Sally Angelos.


- O tu możecie mnie wyrzucić, zaraz zaczynam zmianę.


- Peter...


Zatrzymał się w chwili, gdy chciał wyjść z samochodu. Spojrzał w niebieskie oczy Joey'a i czekał, aż coś powie, ale zdawało się, że rozmawiają bez słów. Peter westchnął ciężko, opuszczając wzrok.


- Nie mogę. - Pokręcił głową. - Muszę pilnować Sally, nie chcę, żeby nas rozdzielono i, żeby znów trafiła do kogoś podobnego, a wiecie, że ich słowo przeciwko mojemu jest nie do podważenia. - Uśmiechnął się nieco krzywo. - Ale hej, za dwa lata będę mógł wyprowadzić się na swoje i podjąć opiekę nad Sally. Wytrzymamy jeszcze tyle, spokojnie.


Mężczyźni patrzyli, jak nastolatek znika w drzwiach pizzerii.


- To jeszcze dzieciak, nie powinien przechodzić przez to cholerne piekło... - Joey warknął, obracając kierownicą, żeby wyjechać spod budynku pizzerii na dostawę. - Póki nie mamy dowodów, to nic nie można zrobić. Nie mógł gorzej trafić...


Mark zerknął na tył samochodu, gdzie leżał skradziony przez nastolatka portfel, oczywiście bez pieniędzy, ale z pozostawioną całą resztą. Zerknął na przyjaciela i poklepał go po ramieniu, chcąc pokrzepić trochę.


- Nie martw się, Peter to dobry chłopak, poradzi sobie.


- Nie powinien sobie radzić. - Zacisnął mocno wargi. - Znajdę jakiś dowód na to, co mu robią, przysięgam ci, Mark. Nawet jeżeli miałbym sobie flaki wypruć.


Mark nie odezwał się już słowem, wiedząc, że cokolwiek nie zacznie z rozmowy, nie uspokoi przyjaciela. On również bardzo pragnął lepszego życia dla Peter'a, ale jedyne, co mogli zrobić, to czekać i szukać dowodów na to, że cokolwiek się dzieje.




★♡★♡★♡★♡★

Data publikacji: 06 Października 2020

Data korekty: 20 Marca 2022

Ilość słów przed korektą: 1 257

Ilość słów obecnie: 1 786

Kilka słów od Autorki:

Po pierwsze i najważniejsze, wprowadziłam większy sens w opisach. Dodałam również informacje na temat opiekunów Peter'a i Sally, w tym ich imiona i nazwisko oraz dzieci, którymi się opiekowali prze ww dwójką. Dodatkowo wyjaśniłam pokrótce jak Peter poznał Joey i Mark'a. 

Zmieniłam również powód śmierci rodziców Peter'a, żeby pasowało do prologu, który stworzyłam. Oryginalnie było, że zginęli w wypadku samolotowym. 

Jak dla mnie rozdział nabrał większych rumieńców i sensu.

★♡★

Za pomoc z wyłapywaniu literówek, powtórzeń oraz błędów dziękuję:


Tojaidioto

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top