-- < Wiadomość #17 > --
„Peter, wróć do mnie..."
„Hej, dzieciaku..."
„...dlaczego to zrobiłeś? Peter..."
„...nie obudzisz się?"
Uchylił powieki i natychmiast je zamknął, gdy poraziło go ostre żółtawe światło. Wiedział, że ten dzień mógł spokojnie zaliczyć za najdziwniejszy jaki miał od przeszło kilku tygodni... To otępiałego mózgu powoli docierało, co właściwie się stało. Co właściwie ostatnie pamiętał?
Zatrzymanie rabunku...
Postrzał...
Telefon...
Pani Imbryk...
A potem... potem...
Ściągnął brwi, próbując skupić się na pozbyciu szumienia w uszach, ale to na niewiele pomogło. Chciał unieść rękę, ale coś go powstrzymywało. Szarpnął mocniej.
Brzęk.
Zaraz, brzęk? Co?
Spojrzał półprzytomnie na prawą rękę. Była uniesiona lekko ku górze i miał na niej jakąś dziwną srebrną bransoletę. Zamrugał powoli, próbując odgonić mgłę sprzed oczu, a do otumanionego umysł docierało powoli, co się właściwie dzieje. Zrobił wielkie oczy. Był przykuty do jakiejś obskurnej kanapy. Podniósł się gwałtownie i na wstępie zgiął się w pół tyle, ile był w stanie, wydając z siebie cichy jęk. Paraliżujący ból brzucha zwaliłby go z nóg, gdyby nie na wpół leżał. Czy jego regeneracja nie miała przypadkiem załatwić sprawy z postrzałem szybciej? Co jest do cholery? I gdzie on właściwie był?!
- Ooo, śpiący królewicz wstał! - Zawołał wesoły głos.
- Co...? - Wydusił.
Czuł się fatalnie. Brzuch go bolał, rękę miał przypiętą kajdankami do obskurnej kanapy, a żołądek właśnie odstawiał rewolucje. Nieznajomy chyba zauważył, że coś jest nie tak i chyba jego twarz zrobiła się zielona, bo zaraz pod nos została podsunięta beżowa miednica. Zwrócił wszystko, co miał w żołądku, a kiedy go opróżnił, wymiotował jeszcze chwilę żółcią. Czuł kwaśny smak na języku i zbierające się łzy. Nienawidził wymiotować, zawsze było to nieprzyjemne i bardzo niekomfortowe.
- Ajajaj, tylko ty potrafisz się wpieprzyć w taką kabałę, Petey... - Mruknął nieznajomy.
Peter wiedział, że skądś kojarzy ten głos. Oddychał krótką chwilę, a kiedy był pewien, że na pewno skończył zwracanie żołądka, pokiwał słabo głową. Zaraz przy twarzy pojawiła się okaleczona ręka ze szmatką i ktoś wytarł resztki wymiocin z jego ust, a potem podstawił butelkę wody. Łapczywie wypił niemal całe półtora litra, ale w połowie zabrakło mu tchu, co zauważył jego... w sumie nie był pewien kto... Oprawca? Bohater? Porywacz? Znajomy?
- Spokojnie, bo się udławisz! - Zaśmiał się krótko. - Lepiej?
Pokiwał słabo głową, czując, że jeżeli cokolwiek więcej powie, to znów zwróci część żołądka, co w sumie nie byłoby czymś złym w obecnej sytuacji... Znów pojawiła się okaleczona ręka, ale tym razem minęła jego twarz i sięgnęła do kajdanek, które zostały odpięte. Duża męska dłoń dotknęła jego czoła. Była chłodna i szorstka. Usłyszał krótkie cmoknięcie, dłoń zniknęła i po chwili dało się słyszeć oddalające się kroki. Spróbował zmienić swoją pozycję na siedzącą, co oczywiście szło opornie. Wydał z siebie cichy, stłumiony jęk, gdy w końcu udało mu się przesunąć ciało w miarę wygodną pozycję do siedzenia i z niemalże ulgą oparł się o uszkodzoną brązową kanapę. Tknął gołą stopą w coś. Zerknął w dół i zaraz ściągnął brwi, po czym rozejrzał się bardziej trzeźwo dookoła. Wszędzie były porozrzucane butelki po piwie, kilka puszek po napojach energetycznych i opakowania po chipsach, fastfoodach. Gdzie on do cholery był? Wyjrzał przez brudne okno. Był dzień, ale pamiętał, że kiedy zapobiegał rabunkowi to działo się w nocy, więc ile spał? Kilka godzin? Dni?
- Wiem, że pewnie twój żołądek chce zrobić kamikadze, ale musisz coś zjeść, Peter Parker.
Zamarł, wpatrując się w okno. Była tylko jedna osoba, która mówiła do niego bezpośrednio Peter Parker i uważała, że to brzmi ciekawie i zabawnie. Odwrócił się z dziwną miną na niewiele starszego od niego mężczyznę z pokaleczoną twarzą bez włosów, trzymającego miskę parującej kaszy manny i łyżkę. Uchylił lekko usta w szoku.
- Wade?
- Ooo, miło, że poznajesz Peter Parker! - Wyszczerzył się wesoło. - A teraz jedz, albo twój szybki metabolizm cię zaraz zabije, już, już.
- Moje, co? - Zamrugał z konsternacją, gdy Wade wepchnął mu do ust łyżkę. - Wahe...
- Cicho tam, pajączki i Petey nie mają teraz głosu.
Peter na te słowa zakrztusił się jedzeniem i natychmiast wyjął z ust łyżkę, którą prawie połknął z wrażenia.
- Ups, mogłem poczekać, aż połkniesz. - Mruknął z namysłem, klepiąc chłopaka po plecach. - Lepiej Spiderboy?
- Wade, ja... skąd... - Peter wyglądał na przerażonego. Przełknął ciężko ślinę. - Ja... Wade, ja mogę...
- Tak, tak, „Ja mogę to wyjaśnić", „To nie tak jak myślisz", „Wyjaśnię to", takie oczywiste odpowiedzi, że aż dziwne, że ktokolwiek to czyta jeszcze. Ej, TobiMilobi, serio więcej nie umiesz wykrzesać, zwłaszcza mając tyle opowiadań? - Parsknął śmiechem, widząc zdezorientowaną minę chłopaka. - Nie mówiłem do ciebie, tylko do autorki tego opowiadania.
- Kogo? Czego? Co?
- Zignoruj, zignoruj, Peter Parker. Przy okazji zszyłem twój strój i tamta kryjówka była beznadziejna, łatwo było znaleźć, serio.
- W-Wade jak ty...
- Peter Parker, oddychaj albo jedz. - Wepchnął nastolatkowi łyżkę do ust. - Może lepiej jedz, bo nic mądrego nie powiesz. - Chłopak zmierzył go zirytowanym, na co on uśmiechnął się zadziornie. - Na wyjaśnienia przyjdzie czas, na to skąd wiem. Ogólnie wracałem z pizzerii, bo wiesz, miałem nocną zmianę i tak jakby znalazłem rozjebaną latarnię, która idealnie oświetlała takiego małego, zakrwawionego ciebie, Peter Parker. - Zaśmiał się, gdy nastolatek wyrwał miskę z łyżką i sam jadł niepewnie, wciąż go obserwując uważnie. - Nie pytam, coś zrobił, że musiałeś ukryć się w zaułku, ale nie baw się we mnie. Twoje nastoletnie healing fucker nie zaleczy łatwo rany po kuli takiej długiej i ostrej jak 308 Winchester. - Pokręcił głową, a gdy Peter zerknął na niego, dodał. - To rodzaj bezdymnych, prochowy nabojów karabinowych z wąskim gardłem. Wbija się centralnie w skórę jak nóż w miękkie masło, pozostawiając bardzo brzydki proch, co może doprowadzić do zatrucia metalem, zwłaszcza jak się ma healing fucker jak ty czy ja.
- Healing fucker? Co?
- Healing factory właściwie, ale wolę mówić healing fucker, bo jest śmieszniej. To nadludzko szybkie leczenie.
- Oh... - Chwycił pewniej łyżkę, ale zaraz zerknął dziwnie na mężczyznę. - Czekaj, ty też takie masz? I skąd wiesz jaka kula mnie trafiła?
- Oczywiście, że mam i wiem, bo to jakby moja druga praca. Główna praca, gwoli ścisłości. - Rozłożył ręce na boki i wykonał teatralny ukłon. - Wade Wilson aka Deadpool, do twych usług Peter Parker aka Spiderman. - Wyszczerzył się szeroko.
- Ach, to wiele wyjaśnia...
Peter nabrał łyżką kaszę mannę, zjadł jedną, potem drugą i na trzeciej spojrzał wielkimi oczami na Wade'a i wypluł jedzenie oraz łyżkę wprost na jego twarz.
- Dzięki...
- JAK TO JESTEŚ DEADPOOL??!!
- Głośniej, sąsiedzi z drugiej ulicy nie słyszeli twoich wrzasków, Petey... - Wade parsknął śmiechem, ścierając resztki jedzenia i śliny z twarzy. - Tak, jestem Deadpool i w sumie powinienem ciebie zabić, bo to powinna być niby tajemnica, ale właściwie mam na to wywalone... - Wzruszył ramionami. - Uznajmy, że powiedziałem ci to, bo odkryłem twoją tajemnicę. Także jesteśmy kwita, Peter Parker.
- Przestaniesz kiedyś mówić do mnie imieniem i nazwiskiem? - Peter wywrócił oczami. - W robocie już mnie tym nękasz, nie możesz prywatnie chociaż przestać?
- Nope, za bardzo bekowo reagujesz, Peter Parker. - Zaśmiał się chamsko, gdy nastolatek nadymał policzki nachmurzony. - Wyglądasz jak chomik, haha! Nie bocz się Peter Parker, tylko jedz, bo nie urośniesz!
- Odwal się, Wade Winston Wilson. - Odgryzł się i zaśmiał, gdy Wade zrobił minę, jakby oberwał w twarz z buta. - Już wiem, czemu ciebie to bawi!
- Okej, pytanie do publiczności, skąd ty kurwa znasz moje drugie imię?!
- Pamiętasz, że jestem dość dobrym hackerem podziemia, nie? - Uniósł brew w górę z rozbawieniem. - Pomagałem ci kilka razy przy misjach hackerskich z włamaniem i zdobywaniem informacji, Deadpool, pamiętasz?
Wade wykonał komiczny ruch z uniesioną ręką w górze i otwartymi ustami jakby chciał wrzasnąć „sprzeciw", ale zastygł w tej pozycji. Zamknął usta, ściągnął łuki brwiowe, patrząc w bok. Wygiął usta w mocną podkowę.
- Toooo bardzo możliwe, że zapomniałem o tym jednym szczególe o tobie, Peter Parker...
- A mogę wiedzieć, czemu mnie właściwie przykułeś do kanapy? - Peter wskazał kciukiem na wiszące kajdanki przy oparciu.
- Musiałem załatwić kilka zleceń, a nie chciałem, żebyś spieprzył się na podłogę, więc uznałem, że to idealny pomysł. - Wzruszył ramionami. - Jedz szybciej, bo ci wystygnie, Peter Parker.
- Jasne... Polazłeś mordować ludzi, których ja próbuje wsadzić żywych do więzienia... - Prychnął, znów łapiąc za łyżkę. - To ile byłem nieprzytomny?
- Tylko dwa dni, więc nie jest jeszcze tak źle. - Podrapał się w tył głowy z namysłem. - Ach i zgubiłem twój telefon i chyba zepsułem zegarek, bo jak ciebie targałem, to na niego nadepnąłem...
- ŻE SŁUCHAM??!!
They say I'm trouble... They say I'm Bad... They say I'm Evil, and that makes me glad!*
- Czekaj, czekaj, mam telefon roboczy, un momento, señor~! - Pokazał palec wskazujący w górę, dając znać, żeby chłopak zamilkł, gdy odbierał telefon. - ¡Hola, es la pizza de Deadpool~! Se acabó el maldito pepperoni, pero tenemos el resto!
Peter zrobił dość niedorzeczną minę. Od kiedy Wade zna Hiszpański? No dobra, skoro Wade to Deadpool to w pewien sposób musiał być dokształcony w kilku językach, ale Hiszpański? To trochę dziwne...
- Ooo, TonTon mordeczko ty moja, kopę lat! Co tam? - Wyszczerzył się i zaraz ściągnął łuki brwiowe. - Robotę powiadasz? Czyżby likwidacja konkurencji? Na przykład Oscorb? - Tu Peter zakrztusił się jedzeniem. - Uuu, żywego mówisz... No luzik, raczej da się załatwić, tooo... wpadnę do ciebie za... - Spojrzał na pusty nadgarstek. - Pół godziny? Pasi? Super, do zobaczenia, buźka! - Rozłączył się i schował telefon do kieszeni. - No, robota się kroi Peter Parker!
- Znowu kogoś będziesz mordował, zamiast pozwolić mi wpakować do więzienia? - Prychnął, kończąc jedzenie.
- Nahh, tym razem potrzebują kogoś znaleźć żywego... - Rozłożył ręce na boki i wzruszył ramionami. - Rzadko się zdarza, ale cóż... Porwania czy zaginięcia bywają też.
- I do takich głównie zadań mnie potrzebowałeś. - Peter wywrócił oczami. - Muszę wracać do domu, inaczej Sally będzie...
- Nie pomożesz jej w tym stanie, Peter Parker. - Wade westchnął ciężko, zabierając miskę i ukradkiem przykuł chłopaka kajdankami. - Nie ma za co, poczekaj tu na mnie, ok?
- Co? - Szarpnął ręką. - Wade! To nie jest zabawne!
- Wiem, ale wolałbym, żebyś nie zrobił sobie krzywdy. - Podrzucił komórkę do chłopaka. - Masz jedną z moich zapasowych, w razie czego dzwoń i daj znać swoim znajomym czy coś, gdzie jesteś, to nie będą się martwić i wymyślą ci jakąś dobrą szopkę i będzie cacy, to ja spadam. Buźka Peter Parker!
- WADE!!
Usłyszał tylko chamski śmiech mężczyzny i trzask drzwi, po czym zgrzyt zamka. Szarpnął ręką mocniej, ale zaraz tego pożałował, gdy ściął go okropny ból boku. Świetnie, czyli na pewno nie może używać pajęczyny, żeby się wydostać ani tym bardziej super siły. Westchnął ciężko i spojrzał na niebieski telefon od Wade'a. W sumie równie dobrze mógł uspokoić Gwen i Harry'ego... Chwycił komórkę i patrzył na nią krótką chwilę. Zaklął siarczyście, uderzając telefonem w czoło. Nie pamiętał ich numeru telefonu... Wiedział tylko, że numer Gwen zaczynał się jakoś xxx, ale nic poza tym...
- Świetnie...
Oparł się ciężko z kwaśną miną. No to się udupił i zostało mu tylko czekanie, aż Wade łaskawie wróci, a potem może też odstawi do domu... Byłoby miło w sumie...
★♡★♡★♡★♡★
Data publikacji: 04 Stycznia 2021
Data korekty: 25 Marca 2022
Ilość słów przed korektą: 1 680
Ilość słów obecnie: 1 870
Kilka słów od Autorki:
Iiii kolejna zwykła korekta, trochę poprawione opisy i dialogi. Stare nudy~!
*Descendants – Rotter to the core
**Hisz. Halo, tu pizza Deadpool~! Cholerne pepperoni się skończyło, ale mamy resztę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top