-- < Wiadomość #11 > --

Siedział na przerwie, próbując wyjaśnić kolejną matematyczną formułkę, którą chłopak naprzeciwko niego, o dziwo, zrozumiał. Uśmiechnął się i pokiwał głową z uznaniem.

- Naprawdę dobrze ci idzie, Mason. - Zauważył z uznaniem. - Jeszcze trochę i nie będziesz potrzebował mojej pomocy z matematyki.

- Nie schlebiaj sobie, nerdzie...

Peter uśmiechnął się nieznacznie, ale szybko odwrócił głowę w bok, chcąc to ukryć. Mason Hall był dobrze zbudowanym chłopakiem z jego klasy. Miał roztrzepane włosy piaskowej barwy i zielone oczy, którymi zawsze taksował groźnie Peter'a. I, co chyba najbardziej frustrujące, był jednym z kumpli Flash'a. Peter jednak zauważył, że od paru tygodni, gdy zaczął pomagać chłopakowi z matematyką i udzielać drobnych korepetycji, Flash i jego banda nagle jakby stracili nim zainteresowanie, niby owszem czasem rzucili jakąś kąśliwą uwagą, ale nie tak jak kiedyś. Dawniej potrafił oberwać za nic lub zostać wyśmiany i zwyzywany na dzień dobry za złe oddychanie. Jego wzrok mimowolnie powędrował za nieznaną jasnowłosą dziewczyną, którą oprowadzała znudzona Michelle. Marszczył brwi, rozważając, czy w ogóle kiedykolwiek ją spotkał wcześniej. Nie potrafił dopasować jej twarzy do nikogo, a jednak miał nieodparte wrażenie, że już ją kiedyś spotkał.

- To jakaś nowa laska. - Mason prychnął, zwracając na siebie uwagę Peter'a. - Przeniosła się tutaj z innej szkoły, bo ma bliżej czy coś. Nie patrz tak, wiem to od Flash'a, a on od swoich rodziców.

- To wiele wyjaśnia...

- Co to niby miało znaczyć? - Uniósł brew w górę.

- W sensie, że wiesz coś o nowej uczennicy! - Peter szybko naprostował swoją myśl. - R-Raczej nie interesujesz się nowymi ludźmi w szkole, w-więc byłem lekko zaskoczony, że ją znasz! Przepraszam, nie ch-chciałem cię urazić, ja...!

- Daj temu spokój, Parker... - Mason pochylił się nad zeszytem. - Dobra, wracając, jak to wygląda? Nie wiem, czy coś nie pomyliłem w równaniu...

Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, spojrzał na szatyna. Patrzył z dziwnym zafascynowaniem za nową dziewczyną. Skrzywił się i trzepnął Peter'a po głowie zeszytem.

- Co?

- Parker, przestań się gapić na nową laskę i sprawdź, czy dobrze zrobiłem. - Warknął.

- Wybacz, emm... - Szybko sprawdził równanie i rozwiązanie, jakie podał Mason. - Tak, zgadza się. Idzie ci coraz lepiej. - Uśmiechnął się szeroko.

- Yhy.

Zmarszczył brwi. Zastanawiało go, czemu Mason jest dziwnie czerwony. Może ciśnienie mu skoczyło z nerwów albo przeziębił się czy coś? Wzruszył ramionami i kontynuował wyjaśnianie kolejnych zawiłości matematycznych. Skończyli po godzinie, a że nauczyciel od Fizyki nie mógł się zjawić, to zostali zwolnieni z ostatnich dwóch godzin. Z lubością przyjął dwie dodatkowe godziny wolności, bo mógł spotkać się z Gwen i Harry'm i sprawdzić jego nowe umiejętności oraz zobaczyć strój, który przyjaciel dla niego ogarniał. Sally miał odebrać dopiero za dwie godziny, więc nie było większego problemu.

Oczywiście zrobił prosty strój z czerwono niebieskiej dresowej bluzy z kapturem, niebieska arafatka na pół twarzy i pomarańczowe gogle narciarskie, do tego czarne spodnie i rękawiczki bez palców. Na plecach i klacie miał namalowany farbą wzór pająka. Wszystko, żeby jak najlepiej ukryć jego tożsamość przed światem. Jednak Harry dał cynk, że dziś skończył załatwianie stroju i kilku gadżetów, które ustalili wraz z Gwen podczas tworzenia projektu. Dotarł do posiadłości Osborn'a, odetchnął głęboko i zapukał w potężne wrota. Po krótkiej chwili drzwi zostały otwarte, ukazując starszego lokaja.

- Witaj Peter, panicz Harry uprzedził o twoim przybyciu. - Lokaj skinął uprzejmie głową. - Jest w swoim pokoju wraz z panienką Stacy.

- Dziękuję panie Sebastian!

Uśmiechnął się szeroko, nim pobiegł w stronę schodów. Słyszał jeszcze krótkie mruknięcie pod nosem lokaja „Wystarczy Sebastian". Dopadł do mahoniowych drzwi, które otworzył z rozmachem. Gwen właśnie majstrowała coś z dziwnymi bransoletkami na nadgarstki, a Harry konfigurował oprogramowanie na komputerze. Oboje spojrzeli natychmiast w jego stronę zaskoczeni.

- Spóźniłem się bardzo?

- Oto i przybył nasz SpiderDres! - Harry zaśmiał się chamsko.

- Spiderman. - Poprawił go, kładąc plecak obok drzwi, które natychmiast zakluczył. - I jak tam? Coś nowego ogarnęliście?

- Pewnie. - Gwen natychmiast podeszła do niego i wyciągnęła ręce z bransoletkami z dziwnymi kapsułkami. - Zrobiłam dla ciebie wyrzutnie sieci, bo wspominałeś, że bo długim używaniu twoich naturalnych z nadgarstków, zaczynają cię one boleć i głowa również, więc zmajstrowałam takie cudeńka. Nie wiedziałam tylko jak zrobić dobry płyn sieciowy.

- Rozpływał się po pięciu minutach. - Harry dodał, gdy Peter przymierzał nowe gadżety. - Jesteś nieco lepszy z chemii od nas, więc może coś wykombinujesz. - Wyciągnął kartkę z bazgrołami, które najpewniej zrobiła dziewczyna. - Twój nowy strój SpiderDres będzie gotowy za kilka minut, najpierw chcę skonfigurować wprowadzenie Karen do systemu operacyjnego, żeby mogła ci pomagać jakby coś.

- Spiderman... - Peter mruknął, biorąc kartkę od Harry'ego, gdy dziewczyna zakładała wyrzutnie na jego nadgarstki. Zmarszczył brwi. - Daliście 50% cząsteczki seriny zamiast 15%, przez co jej rozpuszczalność w wodzie w znacznym stopniu powoduje degradację pajęczyny po kilku minutach. Hm, ale gdyby zaś zwiększyć ilość procentową glicyny z 25% na 65% względem seriny, to elastyczność na poziomie molekularnym mogłaby zostać zwiększona do nawet godziny lub dwóch. Wliczając w to proces degradacji, która zaczęłaby się po dwóch godzinach, to daje szanse na przyjazd policji lub sprawienie, że nie zwalę się w dół, gdyby pękła bez powodu. Trzeba będzie to wypróbować... - Podniósł wzrok znad kartki. Uniósł brwi w górę, gdy dostrzegł niedowierzające spojrzenia przyjaciół. - No co?

- Jak? - Harry wydusił w końcu.

- Ale co?

- Peter, myśmy kombinowali z tą formułą trzy bite dni! Znaliśmy skład nici pająków, ale nie wiedzieliśmy, w jakich procentach połączyć składniki, żeby była trwała i wytrzymała do utrzymania ciebie i możliwego ewentualnego bujania się po mieście, a ty tu wpadasz i pół minuty gadasz całą formułkę! - Gwen wyjaśniła pokrótce, z widocznym szokiem. - Jak? Skąd wiesz, że takie proporcje zmieszać?

Zamrugał z konsternacją, po czym spojrzał na kartkę. Właściwie to było dobre pytanie. Skąd wiedział jaką formułę wytworzyć do wykonania sztucznej, mocnej pajęczyny, która utrzymałaby go i jednocześnie zniknęła po godzinie lub dwóch? Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. Zrobił tak jeszcze dwukrotnie, nim spojrzał najpierw na jedno, a potem na drugie i wzruszył ramionami z głupią miną.

- Nie mam kompletnie pojęcia! - Uniósł dłonie lekko w górę. - Samo tak jakoś pojawiło mi się w głowie... Wydało mi się dość logiczne...

- Pajączek po ugryzieniu wplątał w twoje DNA skład chemiczny do wytwarzania własnej pajęczyny, ale jaja! - Harry klasnął z nieukrywanym podziwem i rozbawieniem. - Po prostu... Wow...

- Jakkolwiek głupio to nie brzmi, to faktycznie logiczne... - Gwen mruknęła z namysłem. - No, dobra panie chemik. Sprawdzamy twoje umiejętności! Może na początek spróbuj wskoczyć i przyczepić się do sufitu?

Peter wykonał jej prośbę i bez problemów uczepił się sufitu, spojrzał w dół, będąc w kucki. Zgiął się odrobinę i zeskoczył w dół, lądując gładko na ziemi.

- No, dobra, wiemy, że umie wyskakiwać na niebotyczne wysokości, ale co z chodzeniem po ścianach? - Harry zagaił.

Wzruszył ramionami i podszedł do ściany, położył dłonie, następnie prawą nogę i kolejno lewą. Odetchnął głęboko i spróbował przejść się na spokojnie wzdłuż ściany, co udało się niesamowicie łatwo. Wystrzelił pajęczyną z wyrzutni sieci, które stworzyła Gwen i zsunął się głową w dół.

- Wyrzutnie sprawdzone. - Przyznał z uznaniem. - W pajęczynie tylko zmienić skład, bo tutaj to łatwizna, ale na mieście może być problem, gdybym chciał się pobujać z budynku na budynek. - Przyznał, gdy sieć niemal natychmiast zaczęła znikać w jego dłoni.

- Fakt, nie chcielibyśmy, żebyś sobie skręcił kark. - Blondynka pokiwała głową twierdząco. - Co jeszcze zauważyłeś z ewentualnych zdolności?

- Właściwie, to mam chyba mocno wyostrzony słuch. Często słyszę bicie serca wielu osób naraz i normalnie można dostać świra.

- Właśnie, bo chciałem coś sprawdzić.

Nim Peter zdołał spojrzeć w stronę Harry'ego, przeszywający pisk zwalił go z nóg. Próbował zasłonić sobie uszy rękoma, ale nic to nie dało. Jęknął boleśnie, kuląc się w dół. Nagle wszystko ucichło, choć wciąż dzwoniło mu w uszach.

- ...ter?!

- Ja nie wi..., to był...ekawości!

- W dupę wsadź sobie ciekawość ciołku, mogłeś mu zrobić krzywdę! - Gwen warknęła, i to usłyszał idealnie. - Peter, w porządku?

- Tak... - Mruknął, pocierając obolałe uszy. - Co to do cholery było?!

- Eee, psi gwizdek? - Harry pokazał niepewnie srebrny gwizdek. - Nie słyszalny dla ludzkiego ucha. Byłem ciekawy czy ty go usłyszysz, ale nie spodziewałem się aż takiego efektu, wybacz...

- Daj mi to. - Warknął, wyrywając mały przedmiot z ręki przyjaciela i z frustracją zgniótł go, jakby był z papieru i cisnął nim o kosz. - Do diabła z takimi wynalazkami!

Gwen i Harry wymienili dwuznaczne spojrzenia, po czym znów spojrzeli na Peter'a.

- Co?

- Na pewno masz super siłę, bo to potwierdziłeś przed sekundą. - Dziewczyna sięgnęła do torby i wyjęła jakąś dziwną fajkę z ekranikiem. - Masz, waga bagażowa. Ma udźwig do 500kg. Ściśnij ją najmocniej, jak umiesz.

Chwycił za wagę, wsunął dłoń i ścisnął. Nie minęła sekunda, gdy licznik ruszył jak szalony i strzelił iskrami oraz krótkim dymem, wybuchając z cichym trzaskiem. Wszyscy troje otworzyli w szoku usta. Tego to na pewno się nie spodziewali.

- Dobra... - Gwen jako pierwsza odzyskała głos. - Trzeba wymyślić coś innego do sprawdzenia poziomu twojej siły.

- Coś jeszcze zauważyłeś ze swoich nowych umiejętności?

- Cóż... Refleks, nadludzka siła, super słuch, chodzenie po ścianach i na pewno zniknęła moje astma i wada wzroku. - Wyliczył na palcach. - Próbowałem założyć moje okulary, ale okazało się, że w nich widzę mniej niż bez.

- Czyli można by to podpiąć pod szybką regenerację. - Dziewczyna chwyciła za nożyk do tapet leżący na biurku i odwróciła się błyskawicznie z nim. - Daj rękę.

- Po co?

- No, daj.

Niepewnie wyciągnął rękę w jej stronę. Syknął cicho, gdy przecięło mu wierzch dłoni. Spojrzał na nią z wyrzutem, na co uśmiechnęła się przepraszająco i zwrócili spojrzenie na ranę, ale już jej nie było. Przetarła kciukiem odrobinę krwi.

- Na pewno masz bardzo błyskawiczną regenerację. - Pokiwała głową z uznaniem.

- Hm, mam też coś takiego w głowie... - Zaczął niepewnie. - Nie wiem jak to wyjaśnić... Jakby dziwne uczucie? Dzwonienie, które ostrzega mnie o nadchodzącym niebezpieczeństwie.

- Zmysł ostrzegawczy pająka czy coś?

- Coś w tym guście Harry. - Skinął głową. - Nazwałem to po prostu pajęczy zmysł. Nie wiem, na jakiej to zasadzie działa.

Nagle rozległa się muzyka ze StarWars, więc Peter wyciągnął telefon, ku rozbawieniu Harry'ego i Gwen. Zmarszczył brwi, widząc, że to ze szkoły Sally. Odebrał.

- Halo?

- Dzień dobry, czy to Peter Parker, starszy brat Sally Angelos?

Cała krew odpłynęła z jego twarzy na kolejne słowa, które usłyszał w słuchawce.

- Czy mógłbyś przyjechać po Sally do szkoły? Ma bardzo wysoką gorączkę.

Cholera...

- Peter?

Spojrzał wielkimi oczami w stronę Gwen i przejechał dłonią wzdłuż twarzy. Przełknął ciężko ślinę.

Cholera, cholera, cholera...

- O-Oczywiście... - Odchrząknął, próbując odzyskać głos. - Będę za kilka minut... Odbiorę ją za kilka minut.

- Będzie czekała u pielęgniarki, bardzo źle się czuje.

- Jasne... - Mruknął. - Do widzenia.

Wypuścił głośno powietrze i zaklął siarczyście. Schował telefon do kieszeni i chwycił plecak.

- Wybaczcie, ale muszę lecieć po Sal do szkoły.

- Coś poważnego? - Gwen zmarszczyła brwi.

- Ma tylko gorączkę, ale... - Peter pokręcił głową. - Chyba zwyczajnie się przeziębiła albo czymś struła, poradzę sobie, a wy zajmijcie się ulepszeniami. Odbiorę je wieczorem. Na razie!

Nie czekał na ich odpowiedź, wybiegając w te pędy do wyjścia. Słyszał jeszcze jak Gwen za nim woła, a potem rozmawia chwilę z Harry'm. Chcieli pomóc, wiedział o tym, ale w tej jednej rzeczy nikt nie mógł. Musiał to załatwić sam. Zawsze radził sobie sam i nie było nic wielkiego w tym, ale...

Nagle jego pajęczy zmysł dał o sobie znać. Przystanął gwałtownie i spojrzał w bok. Następne co poczuł to ostry ból w całym ciele, a potem uderzył gwałtownie o beton. Z cichym jękiem uchylił powieki, patrząc wprost na błękitny nieboskłon, który wirował przed oczami. Co się właściwie stało? Przymknął znów powieki, chcąc odgonić dziwną karuzelę i ostry ból głowy oraz pleców.

- ...ie jest?!

- ...iem! ... Ej, młody...ały?

Próbował zrozumieć, co ktoś do niego mówi. Gdyby tylko dzwonienie w uszach minęło...

- Chwila... Niech pomyślę... - Wydusił, przynajmniej taką miał nadzieje i spróbował wstać, co kompletnie nie wyszło. - Chyba tak? Nie wiem...

Nie wiadomo skąd rozbłysło kilka fleszy. Zasłonił oczy ramieniem, próbując uspokoić nadwrażliwe oczy, gdy ktoś nagle wziął go na ręce i nie minęła chwila, a poczuł miękką skórę pod palcami dłoni. Rozejrzał się pół przytomnie, próbując rozszumieć, co właściwie się stało...

Ktoś go potrącił.

Ten ktoś właśnie wsadziła go do samochodu.

Pasażer z przodu coś chyba mówił, ale w głowie słyszał tylko przeciągły szum od dźwięków fleszy i natłoku pytań od wielu osób. Jęknął cicho, osłaniając uszy i zginając się w pół z nadzieją, że to jakkolwiek pomoże. Po chwili poczuł, jak samochód rusza, a wszystko powoli się normuje.

- Coś ty zrobił?!

- Nie wiem?!

Cisza...

Spojrzał w stronę pasażera, którym okazała się ładna piegowata rudowłosa kobieta o przenikliwych, ciepłych niebieskich oczach, ubrana w ciemną garsonkę. Po chwili samochód zatrzymał się na światłach, a kierowca obejrzał się do niego. Był nim kruczowłosy mężczyzna o brązowych oczach i bródką z wąsem. Marszczył brwi, jakby o coś chciał zapytać, ale nie wiedział jak złożyć pytanie. Peter patrzył na nich tępo, próbując zrozumieć, co się właściwie do cholery dzieje i skąd ich kojarzy?

- Eee, czy to podchodzi pod porwanie?

Tu mężczyzna spojrzał na swoją towarzyszkę, która najwyraźniej była oszołomiona jego pytaniem, bo otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Spojrzał ponownie na Peter'a, po czym znów na kobietę i ponownie na niego.

- Cholera, to jest jakby porwanie... - Mruknął z namysłem. - Powinien trafić do szpitala, ale nie może iść do publicznego...

- Co ty...?

- Pomyśl chwilę, jak tylko trafi do szpitala, to paparazzi zmienią jego życie w piekło, a potem mnie przyczepią łatkę „Potrącił dzieciaka na pasach, a potem go uprowadził z miejsca wypadku, żeby porzucić w szpitalu"! - Prychnął mężczyzna. - Nie ma mowy, nie idzie do szpitala.

- To, gdzie chcesz go zabrać? - Rudowłosa westchnęła ciężko.

- Nie wiem, do wieży?

- Mnie pytasz?!

- Nie mogę iść do szpitala... - Peter wykrztusił dosyć trzeźwo, zwracając na siebie uwagę kłócącej się dwójki. - Muszę iść po Sally... jest chora, muszę ją odebrać...

- Kim jest Sally? - Zagadnęła kobieta z miłym uśmiechem.

- Moja siostra, jest w szkole... - Chwycił za klamkę drzwi samochodu. - Muszę po nią iść...

- Nigdzie nie idziesz, właśnie cię przejechałem! - Wtrącił ostro brunet.

- Ale ja muszę...!

- Bla bla bla, gadaj zdrów, wpierw zbada cię lekarz.

- Bez Sally nigdzie nie idę! - Zaprotestował ostro. Odetchnął ciężko, czując mdłości. - Ma tylko mnie...

- Tony...

Głośne westchnięcie od strony kierowcy.

- Gdzie jest ta szkoła? Podrzucimy cię po nią, a potem zabierzemy was do naszego prywatnego lekarza do zbadania czy na pewno nic ci nie jest, może tak być?

Peter zamrugał zaskoczony, ale podał adres szkoły, do której uczęszczała Sally. Nie widział w tym większego problemu, bo w razie czegoś mógł załatwić ich swoimi zdolnościami i uciec z młodą, gdyby cokolwiek było nie halo. Fakt faktem ciągle miał dziwne wrażenie, że skądś kojarzył tę dwójkę, ale jego wciąż otumaniony po uderzeni umysł mieszał powoli fakty i wiedział, ze coś mu umyka. Przymknął powieki, opierając się o fotel pasażera z tyłu, próbując odgonić ból głowy. Nie zauważył kiedy stanęli pod szkołą Sally, więc wysiadł nieco chwiejnie. Odebrał małą, zapewnił pielęgniarkę, że jest cały i tylko wywrócił się o krawężnik, po czym trzymając siostrę na rękach, wyszedł z budynku. Zamrugał kilkakrotnie, gdy dostrzegł wciąż stojący tam czarny Aston Martin DB9. Kobieta wybiegła natychmiast z samochodu wraz z kierowcą i posadzili ich z tyłu. Nie pamiętał drogi, w jego mniemaniu, donikąd, odganiając spocone brązowe pukle ośmiolatki z twarzy i czoła. Była bardzo ciepła, jej skóra wręcz paliła żywym ogniem.

- Leki będą kosztowały krocie... - Mruknął, gdy mała wtuliła się w niego, oddychając ciężko. - Muszę wziąć dodatkową zmianę... Może Mike mi swoją odstąpi albo Flora? - Zaczął mamrotać do siebie, nie zwracając uwagi na nic dookoła. - Albo Mia... Harry pewnie będzie chciał pomóc, ale...

Nie zwrócił uwagi, że para, która go potrąciła i wiozła do jakiejś tam wieży, słuchała wszystkiego, co mówił. Zerkali na siebie z namysłem, a ona później uważnie obserwowała jego i Sally jakby chciała o coś zapytać, ale natychmiast się rozmyśliła. Nie wiedział kiedy zasnął, ale gdy się obudził, leżał w jakimś łóżku szpitalnym, a światło raziło ostro.

- Uhh, za jasno... - Mruknął bardziej do siebie.

- Zmniejszyłam jasność świateł o 70%, czy tak jest dobrze?

- Jest świetnie, dzięki Karen...

- Na imię mi Friday.

Do otumanionego mózgu powoli dochodziły wypowiedziane słowa głosu i natychmiast spojrzał szeroko otwartymi oczyma w sufit, mrugając z konsternacją. Zaraz, to nie była Karen? Kim jest Friday i skąd właściwie wzięła się w jego pokoju?

- Co?

Rozejrzał się z dezorientacją dookoła, uświadamiając sobie, że jest w pokoju szpitalnym. Natychmiast zerwał się do siadu i automatycznie powyrywał wszelkie kabelki, oddychając coraz szybciej. Jedyne, co teraz miał w głowie, to jedno ważne pytanie. Gdzie jest Sally?

- Wydajesz się mieć narastający atak paniki. Czy chcesz, żebym powiadomiła kogoś?

- Eee, nie? - Zrobił głupią minę, patrząc w sufit. - Właściwie jak pani na imię jeszcze raz?

- Friday i nie musisz mnie tytułować, jest to dla mnie kompletnie zbędne. Nie jestem osobą.

- W sumie to nadal jesteś osobą, skoro masz imię, pani Friday. - Przyznał, zakładając na szybko buty i bluzę. Chwycił się poręczy, gdy poczuł, że pokój wiruje. - Przepraszam, ale czy wie pani, gdzie jest moja siostra? Ma na imię Sally...

- Oczywiście. Jest na obserwacji w pokoju obok twojego. Otrzymała leki na zbicie gorączki. Pan Stark został powiadomiony o twoim stanie i przebudzeniu.

- Co?

- Pan Stark został...

- Zrozumiałem za pierwszym razem, dziękuję pani Friday. - Przerwał jej, wstając z łóżka i lekko chwiejnym krokiem podszedł do drzwi. - Sally jest w pokoju obok, tak?

- Dokładnie tak.

Skinął głową i wyszedł z pomieszczenia, opierając się o ścianę, ruszył w kierunku najbliższego pomieszczenia, w którym miała być jego siostrzyczka. W jego głowie kołatała się myśl, że skądś kojarzył nazwisko Stark. Coś mu świtało w głowie, ale czuł się, jakby dostał nagłej klapki na umysł i coś oczywistego, zdawało się być strasznie ciężkim do zrozumienia. Chyba aż tak mocno nie uderzył w samochód, prawda? Według Gwen powinien był już być wyleczony, bo ma szybką regenerację, a może nie aż tak skoro czuje się nadal jak przejechany przez samochód... Przystanął, zamykając oczy, gdy korytarz znów zawirował.

- Pete rusz dupę, jeszcze tylko kilka kroków i będziesz z Sally... - Mruczał do siebie, próbując ruszy z miejsca, ale na niewiele to pomogło. - Jeszcze tylko trochę...

- Pomóc ci?

- Dam radę... - Machnął ręką na kogoś, kto stał tuż obok niego.

- Jesteś pewien? Masz lekkie wstrząśnienie mózgu, trzy szwy na ramieniu i pęknięty łuk brwiowy.

Nieznajomy był widocznie rozbawiony jego próbą ruszenia z miejsca i trzymania się ściany. Musiał wyglądać jak skacowany nastolatek po ostrym melanżu, i nie to, że nie zdarzyło się to raz czy dwa, ale... Nie, jednak czuł się tak samo jak po trzecim i ostatnim melanżu z ekipą. Ściągnął brwi, próbując dostrzec drzwi, ale widział ich trzy. Westchnął ciężko.

- Nie...

- Chodź, pomogę ci. - Rozpoznał w nieznajomym, mężczyznę, który go potrącił i pomógł odebrać Sal ze szkoły. - Chcesz odwiedzić siostrę, prawda?

Pokiwał jedynie głową, nie wierząc w to, że zdoła odpowiedzieć w miarę składnie. Dotarli do pokoju, w którym na łóżku leżała jego siostrzyczka. Usiadł z małą pomocą, tuż obok jej łóżka. Nie obchodziło go, co z nim będzie, najważniejsza była Sally.

- Wrócę za chwilę. Pewnie jesteś głodny.

Nie zdołał odpowiedzieć, gdy nieznajomy zniknął z pola widzenia. Wzruszył ramionami, wyciągając telefon. Musiał napisać o tym znajomym z czatu. Ten dzień był naprawdę mega interesujący.





★♡★♡★♡★♡★

Data publikacji: 28 Października 2020

Data korekty: 23 Marca 2022

Ilość słów przed korektą: 2 875 (1 360+1 515)

Ilość słów obecnie: 3 280

Kilka słów od Autorki:

I znów sporo zmian, aż nie wiem, od czego by tu zacząć... No to lecimy na yolo od początku~!

Zamieniłam miejscami rozdział 12 i 13. To był oryginalnie późniejszy rozdział, a ten po nim był właściwie przed nim. Uznałam, że to lepiej brzmi, gdy wyjaśnię wcześniej, skąd właściwie Peter miał strój, co nie wiem czemu, napisałam odwrotnie, ale pomińmy... Wielu rzeczy nie rozumiem, czemu zrobiłam tak, a nie inaczej w tym opowiadaniu, zacznijmy od tego...

Kolejne, to połączyłam niegdysiejszy rozdział 13 z rozdziałem 15, bo uznałam, że nie ma sensu ich dzielić i tak oto powstał długi rozdział, znowu~!

Ciekawostką jest, że oryginalnie Mason Hall pojawił się dopiero w rozdziale 31, a Felicia w oryginalnym 12, ale postanowiłam wcześniej o nich wspomnieć, bo jednak musi być coś o tej dwójce więcej, w końcu to przyszły niedoszły ship Peter'a.

Zanim ktoś znów zapyta, czy skąd znam i czy jest prawdziwy ów skład, to odpowiem, że tak, jest prawdziwy. Spędziłam kilka godzin na szukaniu pełnych informacji o składzie pajęczyny, a potem zaś miej więcej, obliczałam w formie procentowej, ile musiałoby mieć wywarzenia, żeby utrzymać człowieka.

*Fakt naukowy - Pajęczyna pająka to związki chemiczne aminokwasów białkowych, w których skład wchodzą właśnie Seryna, Glicyna i Alanina. Każde z nich sprawia, że nici pajęcze są elastyczny, trwałe i wodoodporne, co prawda dla człowieka są one dość delikatne, ale z ponad 1500m pajęczyny można zrobić jedną nitkę, która ma trwałość nawet porównywalną do żyłki i jest nie do rozerwania gołymi rękoma.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top