rozdział 3

***pov: Luna***

Obudziło mnie walenie w drzwi. Jest dopiero 3 w nocy, ale jak widać ta sprawa nie może czekać. Wyszłam z łóżka i zaspana, szybko podeszłam do maltretowanego drewna. Za drzwiami stał mój brat.

- Watacha jest atakowana!

Ta wiadomość od razu mnie robudziła.

- Daj mi chwilę

I nie czekając na odpowiedź, szybko pobiegłam do garderoby ubierając się w pierwsze lepsze spodnie i koszulkę. Gotowi wybiegliśmy z komnaty i ruszyliśmy w stronę sali narad. Prędko otworzyłam wielkie drzwi i podeszłam do wielkiej rady.

- Co dokładnie się dzieje?

Zapytałam spoglądając kolejno na każdą z ośmiu osób siedzących przy stole, zatrzymując się na głównym radnym.

- Ludzie dowiedzieli się o naszym istnieniu i jakimś cudem nas znaleźli. Mają ze sobą broń z mrocznego kryształu. Najlepiej wyszkolonych wojowników wysłaliśmy do walki, reszta strzeże królestwa. Kobiety i dzieci są już w schronach z jedzeniem i piciem.

- Jaki jest plan i co mogę zrobić?

- Przepowiednia nie może się jeszcze spełnić, to nie jest twój czas. Jesteś za młoda i nie odnalazłaś gwiazdy, to nie ta chwila. Wiemy że chcesz walczyć, ale na razie musisz uciekać. Jesteś wyszkolona, to prawda, ale za nim coś powiesz to pamiętaj. Przepowiednia mówi o tobie, jesteś naszą jedyną nadzieją. Kiedy przyjdzie czas, staniesz w walce i sprawisz że Mikkuri nie będą musieli się bać. Luno, ten jeden raz nas posłuchaj, weź swoich przyjaciół i rodzinę i uciekajcie. My z resztą wojowników damy wam czas, na spakowanie i ucieczkę.

Mimo, że nie chciałam zostawiać swoich ludzi, to wiedziałam że oni mają rację. To nie jest mój czas. Skinęłam głową na znak zgody i razem z bratem i kilkoma żołnierzami zaczęliśmy się przygotowywać. Już wiem dlaczego na moje czternaste urodziny dostałam tą zaklętą torbę od radnego, wiedział że tak będzie.

Spakowałam ubrania i kilka moich najpotrzebniejszych rzeczy. Wyszliśmy z pokoju i udaliśmy się do spiżarni po jedzenie, po drodze spotkałam mojego brata, oraz resztę rodziny. Kiedy mieliśmy już wszystko co potrzebne i chcieliśmy wyjść z pałacu, zatrzymali mnie radni.

- Luno, kiedy będziesz uciekać, po drodze zobaczysz dużo martwych lub umierających Mikkuri. Pamiętaj że nie możecie się zatrzymywać. Wiem że to będzie trudne, lecz będziesz musiała ich zostawić. Oni walczą nie przez ciebie, tylko dla ciebie i lepszej przyszłości. Jeśli teraz zginiesz, ich śmierć pójdzie na marne. Pamiętaj kim jesteś i jaki jest twój los. Rozumiesz?

pokiwałam głową że rozumiem.

Główny radny odciągnął mnie jednak od reszty i dał w moje ręce grubą księgę.

- Tutaj są informacje które pomogą ci wszystko zrozumieć. Miałaś ją dostać po twoich osiemnastych urodzinach, ale nie ma na to czasu. Uważaj na siebie i znajdź gwiazdę, dobrze?

Po raz drugi pokiwałam głową, zanim jednak odszedł to ja zapytałam.

- Kiedy nadejdzie mój czas? gdzie znajdę gwiazdę? i co to w ogóle znaczy? co jeśli sobie nie poradzę sama?

Radny, który powiedzmy szczerze, był dla mnie jak wujek, kiedy nikogo nie było. Podszedł do mnie i mnie przytulił.

- Dasz radę, wiem o tym. Poza tym, nie jesteś sama, nigdy nie będziesz. Twoi przyjaciele, rodzina i gwiazda ci pomogą, a wszyscy Mikkuri, stoją za tobą murem. A teraz uciekajcie. 

Ostatnie słowa powiedział głośniej. Wybiegliśmy z pałacu, na szczęście w Królestwie nie ma jeszcze ludzi, jednak wiedziałam że to tylko kwestia czasu. Ruszyliśmy do lasu, po drodze spotykając moich przyjaciół gotowych do drogi i zmieniliśmy się w swoją 2 formę. Wiedziałam że to dla nich trudne, tak jak dla mnie. Spędziliśmy tutaj w końcu całe swoje życie i tak nagle musimy stąd uciekać. Zostawiając nasze rodziny i bliskich. Biegliśmy ile sił w łapach, jednak w końcu musiało się to stać. Zobaczyliśmy pierwsze ofiary tych potworów. Ten widok łamał nasze serca, jednak nie mogliśmy się zatrzymać.  Biegliśmy dalej, z czasem widzieliśmy co raz więcej trupów.

Moje, oraz moich przyjaciół serce zatrzymało się, kiedy zobaczyliśmy Ojca Mika. Jego wzrok spoczął na nas dokładnie w chwili, gdy jakiś człowiek przebił jego brzuch sztyletem. Potwór zauważył nas i biegł już w naszą stronę, kiedy jacyś dwaj inni wojownicy, stanęli w naszej obronie. To nie była nasza obstawa. To byli nastolatkowie, trochę starsi od nas. Nie nacieszyli się jeszcze życiem, a już musieli zginąć. Miałam ochotę przez to wszystko rozpłakać się jak dziecko, którym przecież jeszcze jestem, ale nie mogłam. Musieliśmy biec dalej. Czas ciągle mijał, myślałam że nie może być czegoś gorszego, niż widok martwych ofiar. Myliłam się. Gorsza jest czyjaś śmierć na twoich oczach. Miecze, wbijające się w ciała jak w masło. Jednak z tą różnicą, że masło się nie wykrwawi. Nie wypluje swojej krwi. Nie upadnie na ziemie ze łzami w oczach, spowodowane bólem ciosu. Nie ujrzysz życia, uciekającego z jego oczu, kiedy na ciebie spojrzy. To jest najgorsze. Mimo tego wszystkiego, mimo tego widoku, mimo całej krwi spowijającej ziemię, po której biegniemy, pomimo krwi na naszych łapach, nie naszej krwi, krwi niewinnych, krwi naszych braci, mimo bólu w sercach, mimo głosiku w głowie który mówi abyśmy im pomogli. Biegniemy.

Nie możemy się zatrzymać.

Zapamiętajcie potwory. Następnym razem kiedy się zmierzymy, nie uciekniemy!

Mam nadzieję że rozdział się podoba!! 😘😘😘
Do naxta! 😉
Ps. W razie jakiś błędów ortograficznych, powtórzeń zdań itd. Proszę pisać w komentarzu.
PPS. Byłabym wdzięczna o opinię na temat rozdziałów, co jest dobrze, co mogło być lepiej. Ogólnie to chce żeby rozdziały wszystkim się podobały i
(mimo że średnio mi wychodzi jej przyjmowanie)
To jestem gotowa na krytykę.

Buziaczki i papa! 😘😘😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top