♧
Rok 2018, lipiec.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, Martin – powiedział cicho ciemnoskóry mężczyzna z czarną, nieokiełznaną czupryną. Miał zmartwiony wyraz twarzy i gdyby jego przyjaciel go nie znał, zapewne stwierdziłby, że ten faktycznie nie jest zadowolony z ich pomysłu. Jednakże Josha zdradziły oczy, bowiem krył się w nich błysk ekscytacji.
– Posłuchaj – zaczął Martin, przeczesując dłonią swoje blond włosy i marszcząc piegowaty nos. – Ta stara szmula męczyła nas okrągły rok. To przez nią zwolnili twojego ojca. Te blizny na naszych dłoniach również są jej sprawką. – Czterdziestolatek wskazał na blade blizny w kształcie liter, które szpeciły rękę przyjaciela. Brunet od razu przeniósł na nie swój wzrok. – Zasłużyła na to.
– Skąd ty w ogóle wziąłeś to cholerstwo? – Josh zmarszczył brwi.
– Pamiętasz jak kilka dni przed końcem ostatniego roku dostałem szlaban od Slughorna? – zapytał, a kiedy przyjaciel przytaknął, postanowił kontynuować. – Staruszek sobie przysnął, a ja miałem idealną okazję do poszperania w jego zapasach. Och, nie patrz tak na mnie, nudziło mi się wtedy, poza tym głupotą byłoby nie skorzystać. No... I wtedy właśnie trafiłem na to. – Wyjął z kieszeni małą buteleczkę z różowym płynem w środku. – Demens.
– Co to? – Josh nie mógł przypomnieć sobie żadnych informacji o tym eliksirze.
– Nie wiem, ale było napisane, że jest na wrogów.
– A jeśli to ją zabije? – Brunet miał coraz więcej wątpliwości co do ich planu.
– Raczej nie sądzę, aby Ślimak miał u siebie trucizny. To bardziej pasowałoby mi do Snape'a. – Na chwilę zamilkł, aby oddać się zadumie po zmarłym nauczycielu, ale nie minęło dziesięć sekund, a już ponownie zaczął mówić. – No nieważne. Jak to mówią mugole? Co jej nie zabije, to ją pokiereszuje.
– Wzmocni – poprawił go kolega. Czego jak czego, ale Josh wręcz nienawidził, gdy ktoś przekręcał mugolskie przysłowia.
– Wolę swoją wersję. – Wzruszył ramionami blondyn. – Po co nam wzmocniona ropucha?
– Tak się tylko mó-... – zaczął Josh, ale nie dane mu było skończyć, albowiem Martin odepchnął go na ścianę, przykładając palec do swoich ust na znak, że ma się uciszyć.
– Idzie – szepnął blondyn. – Wiesz co robić.
– Nie znoszę cię – powiedział równie cicho Josh i odszedł od kolegi, aby zająć się swoją częścią planu.
Już po chwili Martin miał wolną drogę do gabinetu różowej ropuchy.
~♡~
Dolores Umbridge wygładziła swoją szatę o intensywnym amarantowym kolorze, po czym wkroczyła na teren Azkabanu.
Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się w różowych barwach, co nie znaczyło, iż kobieta zrezygnuje z tego koloru w swoim ubiorze.
Ależ co sprawiło, że Dolores była zniesmaczona na samą myśl o dalszym ciągu dzisiejszego dnia? Cóż, najpierw rano okazało się, że czarodzieje mają zamiar wprowadzić kilka wynalazków niemagów do swojego życia codziennego, na samą myśl o tym ją zemdliło. Jednakże, kiedy w radiu usłyszała głos jakiegoś mugolskiego dzieciaka, po prostu musiała iść do łazienki i zwrócić dzisiejsze śniadanie.
And I was like baby, baby, baby oh!
Like baby, baby, baby no!
Like baby, baby, baby oh! - ciągle słyszała to w głowie, myślała, że oszaleje.
Jak można tworzyć piosenki, w których jedno słowo powtarza się pierdyliard razy?! Dla Dolores było to niewyobrażalne i sprawiało, że coraz bardziej wątpiła w inteligencję mugoli (jeśli takowa w ogóle istniała).
No, a kiedy już zwróciła wszystko, co miała w żołądku i użyła swoich ulubionych słodkich perfum, postanowiła ruszyć do pracy. Jak się jednak okazało i tam czekało ją kilka niemiłych niespodzianek. Najpierw, gdy tylko pojawiła się w Ministerstwie, zaczepił ją ten nowy auror... jak mu tam? Justin? Jeremi? Josh! Tak, Josh to była osoba niezwykle irytująca czego Umbridge doświadczyła kilka godzin temu. Zatrzymał ją na środku korytarza i zawołał:
– Proszę Pani! Gabinet pani Minister się pali! – Tu zaczęła już pędzić w stronę owego pomieszczenia, kiedy ponownie ją zatrzymał i powiedział: – Ci idioci mieli podpalić gabinet Dolores Umbridge, tej starej purchawy, ale im się coś pomyliło! Zmarnowali tyle dobrej benzyny, na Merlina!
To całkowicie wyprowadziło ją z równowagi i gdyby nie to, że musiała ratować ważne papiery (na tej szlamie, która objęła stanowisko Ministra, nie za bardzo jej zależało) to walnęłaby go w ten plugawy pysk.
Później jednak się okazało, iż żaden pożar nie miał miejsca.
Za to były flamingi. Flamingi w jej biurze.
Chwilę zajęło jej odgonienie durnych ptaszysk. Nie było to jednak wielce trudne, gdyż znikały od razu po zwykłym dotknięciu.
Wyjątkowo nieudany żart, stwierdziła.
Kiedy zasiadła za swoim biurkiem okazało się, że czeka już na nią herbata.
Jak zwykle ohydna, uznała, zanim jeszcze spróbowała.
Odkąd ta szlama, Hermiona Granger, przejęła stanowisko ministra, skrzaty domowe były coraz częściej uwalniane. Z ministerstwa zniknęły one całkowicie i teraz musiała pić tę obrzydliwą herbatę robioną przez jakiegoś mieszańca, który został zawieszony i miał do wyboru albo przez miesiąc siedzieć w domu bez sykla przy duszy, albo zgodzić się na bycie „asystentem".
– Asystent – prychnęła pod nosem. – Przecież on tylko robi herbatę i kawę.
Złą herbatę oraz kawę trzeba dodać. Kawą u niego było mleko z odrobiną kawy, a herbata była tak gorzka, że sam dementor błagałby o odrobinę cukru.
Albo cały worek.
Aczkolwiek dziś herbatka, którą przyniósł, była słodziutka jak miodek. Miała nawet lekko różowy odcień i aż chciało się ją pić bez umiaru. Jedyna dobra rzecz w tym dniu.
Potem zaś Dolores dowiedziała się, iż w tym tygodniu jest jej kolej na odwiedziny w Azkabanie. Innymi słowy, musiała sprawdzić, który z więźniów umarł, czy wszyscy dostają odpowiednią ilość jedzenia, bla, bla, bla...
Skinieniem głowy przywitała strażnika i rozejrzała się po więzieniu. Poobdzierane ściany, pokryte rdzą kraty i mocny zapach mrocznej magii unoszący się w powietrzu przyprawiały ją o dreszcze.
Więźniowie przez kraty wystawiali w jej stronę ręce, próbując ją chociażby dotknąć, niektórzy przeklinali, grozili, inni płakali i lamentowali nad swoim losem, błagali o litość.
Zwierzęta - pomyślała.
O ironio! Właśnie jeden z więźniów zaczął udawać krowę!
Już miała krzyknąć, aby się uspokoił gdy... Zaczęła wydawać psie odgłosy.
Inni azkabańczycy natychmiast podłapali temat i Azkaban zamienił się w istne zoo.
Pocieszne te zwierzęta - stwierdziła i natychmiast zbeształa się za tę myśl.
Co oni wyprawiają! - nagle jakby się obudziła i zrozumiała, że więźniowie wieszający się na kratach i udający małpy nie są czymś normalnym.
A jeszcze mniej normalne było to, że owa sytuacja ją bawiła i sama miała ochotę do nich dołączyć.
~♡~
– Eliksir? Rozumiem. Ściema z podpaleniem gabinetu Granger? Rozumiem – wyliczał Josh. – Ale na jaką różdżkę były te flamingi?
– Tak dla hecy. – Wzruszył ramionami Martin.
– Dobra, ważne, że się udało – westchnął czarnoskóry chłopak.
– No wiesz...
– Ugh, co żeś znowu wymodził?
– Bo ja tak jakby... No... Przypadkiem wlałem troszkę za dużo, tego eliksiru – rzekł, a kiedy Josh miał zapytać ile oznacza to „troszkę za dużo" Martin pokazał mu pustą buteleczkę. Pustą!
– Oszalałeś!
– Ja nie – uznał Martin. – Ale ona tak. Przed chwilą przypomniało mi się, że Demens to eliksir, od którego człowiek... no wiesz, dostaje świra.
– Przecież od takiej ilości ona może nawet dostać trwałych urazów! – przeraził się chłopak. – Durni Gryfoni. Zawsze najpierw robią, a potem myślą!
– Znalazł się ten wielce odpowiedzialny Krukon – burknął pod nosem Martin.
– Jakie są efekty uboczne? – zapytał Josh.
– Ef-... Ach! Efekty uboczne! Jak dobrze pamiętam to halucynacje i totalna głupawka. No wiesz, nic wielkiego.
W tym momencie obydwoje stłumili chichot. Żaden by się do tego nie przyznał, ale mimo wszystko podobało im się to, co wynikło z małej pomyłki Martina.
~♡~
W tym samym czasie Dolores czuła jakby unosiła się na różowej puchatej chmurce.
Och, Merlinie! Zaczęła patrzeć na świat przez różowe okulary.
Hałas, jaki robili więźniowie był teraz dla niej jak klimatyczna piosenka. Czerń i szarość Azkabanu zaś tak przytłaczająca, że miała ochotę dodać tu trochę koloru. Najlepiej różowego.
Ojej, właściwie to już to zrobiła. Na dodatek namalowała jednorożca na ścianie.
Dumna ze swojego malunku zrobiła pełny obrót i prawie wpadła na coś czarnego. Dementor? Zmrużyła oczy i dostrzegła sylwetkę mężczyzny. Ubrany był w czarne postrzępione szaty, na głowę miał zarzucony kaptur.
Aż zrobiło jej się gorąco na jego widok.
– Cześć, przystojniaczku. – Uśmiechnęła się przeuroczo, jak na różową landrynę przystało.
~♡~
Widok dementora spokojnie spacerującego po mieście wraz z czarownicą śmiejącą się wniebogłosy nie był codziennym widokiem.
Ale naszego dementora to nie obchodziło. Właśnie słuchał opowieści Dolores - ach, piękne imię - o stepujących pingwinach. Tego dnia odwiedzili lodziarnię Floriana Fortescue. Mało kto o tym wiedział, ale dementorzy żywią się nie tylko szczęściem, a również normalnym jedzeniem. Przecież umarliby z głodu, gdyby mieli jeść jedynie szczęście w tych depresyjnych czasach!
Oboje wzięli truskawkowe, różowy był ulubionym kolorem Umbridge więc jej towarzysz stwierdził, iż może zrezygnować z cytrynowego smaku rozkoszy i również spróbować jak obecnie smakuje dzień jego przyjaciółki. Cóż ta miłość robi z nami! A w szczególności z dementorami, bo uwaga!, kolejny sekret tych mrocznych stworzeń! Bo dementor kocha najmocniej, moi drodzy.
– Właściwie to jak masz na imię, kochany? – zapytała. Odpowiedziała jej cisza. – Oj, jakiś małomówny jesteś. No nie szkodzi. Będę zgadywać, a ty pokażesz mi ręką, tak lub nie, okej? Świetnie!
Po raz pierwszy w swoim życiu nasz dementor naprawdę żałował, że nie umie mówić. Przecież miał jej tak wiele do powiedzenia! Ale na swoje szczęście trafił na urodziwą, wspaniałą i przemiłą kobietę, która rozumiała, iż nie jest w stanie tego zrobić. Dziękował za nią samemu Merlinowi.
– Ksenofiliusz? Druzjan? Platon? Arnoud? – wypytawała, a on ciągle zaprzeczał. – Denis? Demi?
To imię akurat było tak podobne do słowa „dementor", że aż musiał odpowiedzieć twierdząco.
– Hmm... Myślałam, że to imię żeńskie – stwierdziła. – Ale cóż, dla tak wyjątkowych osób można robić wyjątki.
Wtedy „Demi" pomyślał, że gdyby tylko mógł to zacząłby piszczeć jak nastolatki na koncercie Shawna Mendesa. Na szczęście dementorzy nie mają takiej możliwości. I dobrze, nie chciałby przecież zbłaźnić się przed Dolores, co to, to nie.
Ojej, jakaś staruszka zaczęła wrzeszczeć na jego widok (nasz dementor nie zdawał sobie sprawy, iż to jego towarzyszka jest obecnie największym postrachem dla innych czarodziejów, a nie on).
Pora zwiewać!
~♡~
Spędzili z swoim towarzystwie pół dnia. Obecnie słońce zaczęło powoli zachodzić za horyzontem, a co za tym idzie, niebo ze swojej stałej niebieskiej barwy przybrało kolor różowy. Mimo że noc nie nadeszła jeszcze całkowicie, nad głowami dwóch kochanków jaśniało już kilka gwiazd. Jeśli się dobrze przyjrzało można było też ujrzeć blady zarys księżyca, dziś będzie pełnia.
Dla Umbridge ten krajobraz był dodatkowo przystrojony nietypowymi halucynacjami. Po jeziorze płynęła fioletowa łódka, którą ciągnęły syrenu, w gąszczu trawy chórek żab wraz konikami polnymi robił nastrojowy koncert, po niebie wędrowały liliowie hipogryfy, a kilka metrów dalej rodzina purpurowych testrali zajadała się trawą.
Było idealnie.
– Wiesz... Nigdy nie miałam wesołego życia. Matka mugolka, brat charłak, ojciec woźny... W Slytherinie nie toleruje się osób pochodzących z takich rodzin. A po Hogwarcie od razu poszłam do pracy, tam nie było łatwiej, gdyż również mieli do mnie uprzedzenia – tu zawiesiła na chwilę głos i zapatrzyła się na żelkowego potwora tonącego po drugiej stronie jeziora – a mimo to dałam radę, pozbyłam się rodziny z mojego życia, nikt mnie już z nimi nie kojarzy. Pięłam się po szczeblach kariery. Wiesz, zanim skończyłam trzydzieści lat, awansowałam na stanowisko szefa Urzędu. Byłam nawet jednym z lepszych dyrektorów Hogwartu. Nigdy nie przywiązywałam większej uwagi do takich wartości jak przyjaźń czy miłość. A tu proszę, jestem tu z tobą, znamy się niecały dzień, a ja nie wyobrażam sobie by w moich następnym dniach cię zabrakło.
Demi potrzebował chwili, aby przetrawić te słowa. Dolores powiedziała mu o sobie tak wiele, mimo że on nie powiedział jej nic. Rozdrapała stare rany, wyjawiła swoje sekrety.
A on nie mógł jej nawet powiedzieć, ile to dla niego znaczy.
Ale nic nie zabraniało mu tego pokazać.
Położył swoją kościstą dłoń na tej należącej do niej i spojrzał w jej nieduże, oraz, według niego, przepiękne oczy. Chciał posłać jej uśmiech, na jaki stać jedynie dementora. W tym celu zdjął kaptur.
Ona zaś chyba źle zinterpretowała jego działania, gdyż przysunęła się bliżej i nagle zrobiła coś, czego nasz dementor starał się ze wszystkich sił uniknąć.
Pocałowała go.
Pocałunek był krótki, silny, bolesny. On cierpiał, bo wiedział, że zaraz straci jedyną osobę, która potrafiła go pokochać. Ona cierpiała, bo jej dusza darła się na kawałki, aby zaraz w strzępach wpłynąć do ciała dementora i wymieszać się ze straconymi duszami okrutnych przestępców.
Po chwili, która dla obojga wydawała się być wiecznością, pocałunek się zakończył. Dolores opadła na ziemię jako „nieszkodliwa roślinka", w jej oczach była pustka, a twarz zastygła w lekkim grymasie bólu.
Demi, gdyby tylko mógł, zapłakałby nad jej ciałem, lecz jedyne co mógł teraz zrobić to odejść i nie pozwolić już nikomu podzielić losu jego kochanej landrynki, nie mógł pozwolić nikomu więcej się pokochać czy chociażby polubić.
Odszedł pozostawiając Umbridge leżącą na brzegu jeziora. Kilka żab i ropuch wyłoniło się z wody, aby wznowić swój koncert, tym razem nie na cześć miłości, a przeciwnie, śmierci kobiety, która swoim wyglądem tak bardzo przypominała jedną z nich.
Słońce znikło już całkowicie, tym samym zmieniając róż nieba na czerń nocy, tak samo ta słodka barwa znikła z życia naszego dementora, tak samo została zastąpiona tym żałobnym kolorem.
Demi już nigdy nie będzie tym samym dementorem. Już nigdy nie poczuje rozkoszy, jaką czuł tego jednego dnia. Nigdy nie zapomni o Dolores.
~♡~
Rok 2019, lipiec
Ciało po osuszeniu z duszy rozkładało się w zastraszającym tempie. Podczas gdy po normalnej śmierci człowiek zamieniał się w prochy dopiero po upływie dziesiątek lat, to przestępcy po pocałunku dementora znikali w czasie kilku miesięcy. Tak więc ciało Dolores Umbridge obecnie było kupą szarych (dziwne, że nie różowych) prochów. Owe prochy nigdy nie zostały przeniesione do trumny. Zostały tam, gdzie Dolores zamieniła się w truchło.
Kiedy tylko minął miesiąc od feralnego pocałunku naszej pary, ciało Umbridge zaczęło powoli się rozkładać, smród jaki się z niego ulatniał, przyciągał miejscowe zwierzęta, które uznały Dolores za znakomity smakołyk. Ciała ubywało, ubrania były postrzępione i w większości pływały już w jeziorze. Kości zaś były idealnymi zabawkami dla psów, które z chęcią zakopały je metr pod ziemią.
Tak więc przechodzący obok jeziora ludzie nie widzieli truposza, a jedynie nieco śmierdzącą kupę ziemi.
Nie inaczej było z Martinem i Joshem, którzy tego dnia wybrali się na piknik. Słońce ładnie jaśniało na bezchmurnym niebie, ptaszki ćwierkały, żaby ustawiły się jak mur chiński, aby w razie zagrożenia bronić nagrobka ich siostry, a na pagórku opodal drewnianej altanki, bury pies obgryzał kość.
– Rok temu uwolniliśmy się od tej wiedźmy – przerwał trwającą ciszę Martin. Z ogromnym uśmiechem na twarzy rozkładał żółty koc, tym samym odganiając żaby od ich twierdzy.
– Mówisz mi to dziś już piąty raz – stwierdził Josh, marszcząc brwi. Czyżby jego przyjaciela złapała już demencja starcza?
– Wiem, ja po prostu... Sam nie wiem, to dziwne uczucie – uznał blondyn.
– Przyznam się szczerze, że kiedy zobaczyłem artykuł o jej zaginięciu, to miałem mieszane uczucia – powiedział czarnoskóry chłopak. – Z jednej strony to była ulga, bo świat bez tej różowej ropuchy stał się, o ironio, bardziej różowy. No, ale z drugiej strony myślałem, że rozpocznie się śledztwo i skończymy w pierdlu.
– Bez przesady. – Machnął ręką Martin. – Za przysługę dla świata powinno się dostać order Merlina, a nie wejściówkę do Azkabanu.
– Jedynie mnie zastanawia, co się z nią stało – rzekł Josh.
– Nie wiem, przefarbowała się na róż i poleciała na hipogryfie w stronę zachodzącego słońca, czy coś?
Mężczyźni w dalszym ciągu rozwijali temat Umbridge. Przez ich rozmowę nieraz przewijały się dziwne teorie dotyczące tego, co mogło się stać po tym, jak Dolores doszczętnie oszalała. W większości śmiali do rozpuku przez różne wizje żabiej kobiety jako przykładowo baletnicy wśród hipopotamów czy tajnego agenta zmutowanych wiewiórek.
Aczkolwiek dla osoby, która kochała Dolores, te żarty były zwyczajnie okropne. Ten humor był czarniejszy niż zlepka dusz przestępców, jakie Demi nosił w sobie. A właśnie to Demi nieopodal kładł kwiaty na miejscu, które ochrzcił oficjalnym pochówkiem swojej landryneczki.
Zaciskał kościste pięści słysząc te bluzdy, jakich używali w stronę kobiety. Dowiedział się z tej konwersacji wiele ciekawych rzeczy, a przede wszystkim tego, że to oni przyczynili się do dramatu, który rozegrał się rok temu.
Wtedy właśnie przyrzekł sobie, że pomści Dolores.
Dementor nie tylko kocha najmocniej, bo i nienawidzi równie mocno.
Dementor nie zapomina.
~♡~
Martin i Josh pojawiają się również w moim innym opowiadaniu: „Sztorm w butelce" oraz gościnnie w „Magic Skype — Hogwarcka Kwarantanna", a więc, jeśli ich polubiliście, serdecznie zapraszam do śledzenia obu tych opowiadań.
Jeszcze raz dziękuję za 100 follow♥
Informacje:
Piosenka, jaką nuciła Umbridge, to „Baby" Justina Biebera.
Demens to eliksir wymyślony przeze mnie; właściwości już znacie. Nazwa Demens, według Google Tłumacza, pochodzi z łaciny i oznacza tyle co „szalony". Przy okazji Demens-dementor i... No, chyba łapiecie.
Mam nadzieję, że one shot wam się podobał ♡
No i to by było na tyle, bye.
UPDATE: Wow, dziwi mnie, że po latach BDKN nadal cieszy się popularnością. Co prawda obecnie napisałabym to opowiadanie z lekka inaczej i wstyd mi za niektóre niedociągnięcia, jednak liczę, że nie utrudniały one czytania. Niemniej jest mi niezmiernie miło, że moja praca została przez Was doceniona. Zapraszam także do obserwowania innych moich opowiadań. Ściskam ciepło, kocham xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top