XVIII: Morderca
W jednej chwili stałem się w oczach innych zabójcą. Co gorsza, teraz policja wiedziała jak wyglądam, więc straciłem anonimowość.
—Rzuć broń! —Krzyknął Artur.
—Chyba nie myślisz, że ja to zrobiłem? —Zostałem otoczony, więc ucieczka nie wchodziła w grę.
—Poddaj się, albo będziemy zmuszeni cię postrzelić. Tłumaczyć będziesz się na komendzie.
—Pomagałem wam, wspierałem! —Powiedziałem upuszczając broń.
—Ostrzegano mnie przed tobą. Żałuję, że wtedy nie słuchałem —powiedział cicho —Jesteś aresztowany za zabójstwo.
Moje protesty nie miały sensu, sam nie uwierzyłbym w samobójstwo. Zakuto mnie w kajdanki i wyprowadzono z kościoła. Gdy pakowano mnie do radiowozu, zauważyłem Marka. Stał wśród tłumu gapiów, którzy obserwowali całe zajście i sprawiał wrażenie zaskoczonego sytuacją. Ucieszyłem się, że przynajmniej on uniknął aresztowania. Przed kościołem stało dużo wozów policyjnych, dzięki czemu wywnioskowałem, że ktoś musiał ostrzec służby ścigania o całej akcji. Mówiąc "ktoś" mam na myśli oczywiście AS'a. Zacząłem przypuszczać, że celowo kazał ujawnić się tamtemu facetowi i zastrzelić się, gdy policja będzie w pobliżu. Artur mówił kiedyś, że AS umie zmusić ludzi do wszystkiego, ale nigdy nie przypuszczałem, że ktoś zabije sam siebie na czyjeś zlecenie. Do radiowozu w którym mnie umieszczono wsiadł Artur oraz jeszcze jeden policjant.
—Zaskoczyłeś mnie —stwierdził Artur.
—To nie tak jak myślisz. Nie ja go zabiłem.
— Nie? To ciekawe kto.
—Sam się zabił —odpowiedziałem po chwili —Wiem, że głupio to brzmi, ale to prawda.
—Nie ośmieszaj się —niemal krzyknął —Lepiej powiedz, gdzie twój wspólnik.
—Nie wiem.
—Znowu kłamiesz. Zapomniałeś, że sam kazałeś mu do mnie zadzwonić, aby ściągnął policję pod ten kościół. Chyba, że sam zadzwonił, bo chciał twojego zaaresztowania.
Tymi słowami mnie zaskoczył. Byłem cały czas z Markiem i dobrze wiem, że z nikim nie rozmawiał, tym bardziej na moje polecenie. Dobrze wiedział, że nie chciałem ingerencji policji w naszej akcji. Podejrzewałem AS'a, o ten telefon do Artura, swojego największego wroga, a winnym okazał się przyjaciel. A może Marek i AS to jedna i ta sama osoba? Przecież Bielski ma doskonały dostęp do wszystkich moich sprzętów i wie o każdym moim planie. Mógłby z łatwością mnie pokonać, sabotując moje działania. "Przyjaciel to wróg, który się jeszcze nie ujawnił", te powiedzenie nigdy nie było tak trafne jak teraz. Z drugiej strony miałem tylko przypuszczenia, a nie dowody. Nie mogłem być pewien, iż nie padłem ofiarą intrygi. Postanowiłem nie odzywać się do końca podróży. Artur nawet nie spytał się jak mam na imię, nie zadbał też o przeszukanie mnie, po prostu kazał wrzucić mnie do auta i zawieść na komendę. Na długi czas w samochodzie zapanowała cisza. Zacząłem zastanawiać się nad ucieczką, ale wiedziałem, że do aresztu eskortuje mnie cały oddział policji. Postanowiłem udowodnić swoją niewinność podczas przesłuchania, przecież moja wersja jest prawdziwa. Jestem hakerem i działam nielegalnie, ale nigdy nie zabiłem człowieka.
—Dojeżdżamy na miejsce —powiedział policjant kierujący wozem.
Tego dnia cały świat miał zobaczyć moją drugą tożsamość. Moi znajomi oraz rodzina. Najbardziej było mi szkoda mojej mamy oraz siostry, którym nigdy nic nie wspomniałem o podwójnym życiu. Oczywiste było, że prędzej czy później udowodnię swoją niewinność. Wierzyłem w wymiar sprawiedliwości, chociaż zbyt dobrze pamiętałem, jak nieuczciwie ukarał Marka za pobicie tamtego pedofila.
Od czasu zatrzymania Sytego i sprzedania tamtej kokainy żyłem jak król. Nie musiałem martwić się o brak gotówki na moje zachcianki, które nie były zbyt wielkie. Pisałem wcześniej na co wydałem zarobioną kasę, ale wiadomo przecież, że po tych wielkich zakupach zostało mi jeszcze trochę pieniędzy. Przez te miesiące często zabierałem moją przyjaciółkę Olę do kina lub kawiarni. Żeby uniknąć niejasności, chodziliśmy na filmy akcji, a idąc do restauracji często braliśmy naszych znajomych. Dużo kolegów radziło mi zaproponowanie związku mojej przyjaciółce, ponieważ według nich pasujemy do siebie. Ponoć przyjaciółki Oli mówią jej to samo. Na początku reagowałem śmiechem, potem uśmiechem, ale od jakiegoś czasu zaczyna mnie to irytować. Czuję się jak dziecko próbujące wytłumaczyć babci, że nie jest głodne i nie chce jeść obiadu. Ostatnio odnowiłem też więź z moją siostrą. Kilka razy przegadaliśmy całą noc, a następnie spaliśmy do pory obiadowej.
Teraz jednak mogłem trafić do więzienia i stracić kontakt z Olą i Natalią. Nawet udowadniając, iż nie jestem zabójcą, nie uniknę skazania za hakerstwo.
Jak byliśmy prawie na miejscu do Artura zadzwonił telefon. Już po minucie wiedziałem, że jego rozmówcą jest ktoś ważny, a rozmowa dotyczy mojej osoby. Policjant był zdenerwowany. Po jego wypowiedziach nic nie mogłem wywnioskować. Ciągle mnie obserwował. Czułem, że ten telefon może wpędzić mnie w jeszcze większe tarapaty. Gdy skończył rozmawiać kazał zatrzymać auto, po czym z niego wysiadł. Zamiast niego przyszło dwóch innych funkcjonariuszy, którzy towarzyszyli mi do końca podróży. Na miejscu zebrał się tłum ludzi. Rzadko w naszym mieście widać taką zorganizowaną akcję policyjną, dlatego kilka radiowozów jadących gęsiego wzbudziło zaciekawienie. W momencie wysiadania z radiowozu usłyszałem strzały, jednak nie zauważyłem, aby ktoś oberwał. Mimo to kilku policjantów popędziło w stronę odgłosu wystrzału. Zebrani ludzie zaczęli uciekać w popłochu. Wraz z towarzyszącymi mi funkcjonariuszami obserwowaliśmy sytuację. Nagle radiowozy, które jechały na końcu mojej eskorty zderzyły się z sobą. Wypadek wyglądał na bardzo poważny. Z wozów nabiegły błagania o pomoc, więc kilku kolejnych policjantów przestało mnie pilnować. Na dobrą sprawę została tylko trójka jadąca ze mną w aucie. Artur wywnioskował, że cała ta akcja została przeze mnie zorganizowana i kazał jak najszybciej wprowadzić mnie do budynku komisariatu. On i największy z policjantów zaczęli ciągnąć mnie do budynku. Reszta miała za zadanie opanować sytuację na zewnątrz. Gdy byliśmy niemal przy samych drzwiach, towarzysz Artura padł na ziemię. Wraz z policjantem spojrzeliśmy w stronę z której padł strzał i zauważaliśmy strzelca. Stał na dachu budynku naprzeciw komendy. Snajper popatrzył na nas, a potem zaczął uciekać.
—Do wszystkich jednostek, napastnik na dachu budynku naprzeciw bazy. Postrzelił jednego z naszych. Złapać go —krzyknął Artur do krótkofalówki.
Wykorzystując jego odwrócenie uwagi, uderzyłem go w plecy oraz popchnąłem na ziemię, zabrałem komórkę, a następnie uciekłem z miejsca zdarzenia.
—Dzięki za pomoc —powiedziałem, gdy Marek odebrał telefon.
—Skąd wiesz, że to ja?
—Nikt tak dobrze nie strzela. I mało kto posiada snajperkę-paralizator —odpowiedziałem.
—Twój motor stoi przy kinie, bierz go i uciekaj. Wywal komórkę.
—Tak zrobię, dzięki. Odezwę się do ciebie jak tylko znajdę bezpieczne schronienie.
Wsiadłem na motor i odjechałem z tego miasta. Dla świata stałem się mordercą.
--------------------------------------------------
Dziękuję za wsparcie, jakim mnie darzycie poprzez gwiazdki :D Dzisiejszy rozdział dedykuję sobie. :D Mam nadzieję, że podobał wam się i pozostawił w was niepewność.
Kto zadzwonił do Artura? Czy Marek jest AS'em? Czemu wspólnikowi Blue udało się uniknąć zaaresztowania?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top