XVI: Wilk, Syty i Owca Cała

         Wraz z Markiem staliśmy nieruchomo. Każdy z nas bał się wykonać jakikolwiek ruch. Dwa psy nieustannie szczekały oraz pochodziły coraz bliżej nas. Odcięły nam drogę ucieczki, więc byliśmy w trudnej sytuacji.
—Jak można zapomnieć o psach? —Zapytał cicho Marek.
—Nie wiem, przecież wszytko dokładnie planowałem. Nie mogłeś mi wcześniej przypomnieć?
—Myślałem, że pamiętasz. Czy ten gaz usypiający nie powinien ich uśpić?
—Nie znam się na chemii aż tak dobrze. Chyba na zwierzęta to nie działa —odpowiedziałem strasznie się bojąc.
—Nie działa? No co ty powiesz! —Powiedział zirytowany.
Zwierzęta przez moment wydały mi się trochę otępiałe, jednak nie było szans, by uciec przed nimi.  Pierwszy raz nie miałem pomysłu, liczyłem, że mój kompan coś wymyśli i robi. Gdybym sam poszedł do tej piwnicy, zapewne nie wyszedłbym z niej.  Marek widząc, że nasza sytuacja jest beznadziejna postanowił działać. Wyciągnął pistolet, co tylko zdenerwowało psy.
— Co ty robisz?  —Zapytałem.
— Umożliwiam nam przeżycie —powiedział, a następnie oddał  strzał ostrzegawczy. Psy z początku cofnęły się przestraszone hukiem, jednak po chwili znowu chciały wrócić do ofensywy. Wtedy Marek skierował w jednego z nich pistolet.  Zwierzę widocznie wiedziało, co oznacza naciśnięcie języka spustowego i rzuciło się do ucieczki. Drugi doberman pozostawiony przez  towarzysza stracił pewność siebie, cofnął się umożliwiając nam przejście.  Gdy wychodziliśmy z budynku, niektórzy z usypanych wcześniej mężczyzn zaczęli się budzić.  Wsiedliśmy do auta i odjechaliśmy.
— Było blisko —powiedziałem. — Czemu nie powiedziałeś, że masz pistolet przy sobie?
—Zawsze go noszę, ale w tym szoku zapomniałem o tym.  Co ty byś zrobił beze mnie?
—Umarłbym —zaśmiałem się, jednak wiedzieliśmy, że mówię poważnie.

   Plan wszedł w fazę drugą.  Kolejnego dnia Syty i jego ludzie zaczęli szukać swojego towaru, szukała go też policja.  Razem z Markiem skontaktowaliśmy się z  ludźmi, którzy chcieli kupić cały towar od Sytego.  Dla nich nie istotne było, kto im sprzedaje kokainę.  Postanowiliśmy też obniżyć cenę, aby nie zadawali zbędnych pytań.  Namiary na kupujących zdobył nam Mike.  Namówił też swojego brata, aby ten pożyczył nam auto na czas spotkania z handlarzami narkotyków.  Umówiliśmy się z nimi w lesie obok miasta.  Gdy wsiadaliśmy do auta, zadzwoniłem do policjanta Artura.
— Czas działać —powiedziałem na powitanie —Transakcja obędzie się pod starym dębem w okolicznym lesie. 
— Skąd mam wiedzieć, gdzie to jest? Nie jestem tutejszy.
—Inni policjanci powinni to wiedzieć. Często nastolatkowie robią  tam imprezy, a twoi koledzy interweniują w tej sprawie.  Mam nadzieję, że jesteście gotowi. Macie okazję złapać całą szajkę przemytników oraz przechwycić towar. 
—Jesteśmy przygotowani. Czemu właściwie pomagasz policji?   Sam jesteś przecież poszukiwany.
—Dlatego oczyszczam swój wizerunek, może gdy wydam policji tych przestępców uwierzy mi, że nie napadłem wtedy tego chłopaka.
—Może. Za ile będziecie na miejscu?
—Za około pół godziny —powiedziałem i rozłączyłem się.

Kolejny telefon wykonał Mike, zadzwonił on do Sytego mówiąc mu, że ktoś chce sprzedać jego towar. Podał mu dokładne miejsce transakcji.  Teraz wystarczyło czekać.
—Naprawdę chcecie oddać cały towar glinom? —Zapytał Mike —Przecież to jest warte półtora miliona złotych.
— To pieniądze z nielegalnego źródła, gdybym nie oddali policji towaru okazalibyśmy  się zwykłymi przestępcami —odpowiedziałem.
—Dokładnie, nawet obracając się blisko złych ludzi trzeba zachować dobro serca —poprał mnie Marek.
—Wasza strata —odparł smutny.
—Spokojnie — zaśmiałem się Twoja pomoc zostanie ci wynagrodzona. W końcu pożyczyłeś wóz od brata i pomagasz nam przez cały czas —na te słowa uśmiechnął się.
 
Gdy dotarliśmy na miejsce nikogo jeszcze nie było.  Wysłałem towarzyszy na zwiady, sam chciałem w spokoju jeszcze raz wszytko przemyśleć i przygotować wszytko do naszego planu. Zaparkowaliśmy w ukryciu i z dala od umówionego miejsca, tak aby policja nie mogła  zauważyć naszego wozu. Artur miał nam zapewnić nietykalność z jej strony, ale wolałem się zabezpieczyć. Raz przez małą nieuwagę zostałem prawie zagryziony przez psy.  Pierwsi na miejsce przybyli ludzie Sytego, jednak bez niego, co wydało mi się dziwne. Na początku szukali  nas, ale po chwili ukryli się  w zaroślach, czekając na rozwój sytuacji. Było ich tylko czterech, ale za to mieli przy sobie mnóstwo broni.  Nie chciałem zostać zauważony, więc schowałem  parędziesiąt metrów za nimi i dałem znać Markowi  o ich obecności pisząc esemesa.  Kazałem też Mirkowi przyprowadzić tu policję w taki sposób, by nie została zauważona przez ludzi Sytego.  Markowi powiedziałem, żeby trzymał się planu, który znał doskonale.   W tym momencie przyjechali kupcy.  "Rozpocznijmy zabawę", powiedziałem sam do siebie.

—Halo —mężczyzna odebrał telefon.
—To ja.  Towar czeka na ciebie w wozie.
—Tu nie ma żadnego wozu! —z daleka widziałem jak się rozgląda.
—Sto metrów prosto, potem dwadzieścia w lewo. 
—Myślałem, że spotkamy się twarzą w twarz.
—Wolę nie ryzykować —odpowiedziałem. Przez cały czas obserwowałem go z znacznej odległości.  Widziałem jak z komórką w ręku prowadzi swoich ludzi na miejsce, gdzie stało auto. W porównaniu do Sytego, kupiec przybył tu osobiście oraz z  większą ekipą, bo towarzyszyło mu aż dziesięciu ludzi. Za parę minut znowu usłyszałem jego głos w słuchawce. 
—Dobra znalazłem te auto, co dalej?
—Kluczyki masz za wycieraczką, ale najpierw połóż pieniądze na ziemi i troszeczkę się odsuń. Mój człowiek zaraz je od ciebie odbierze —facet posłusznie położył walizkę i cofnął się parę metrów. 
—Mam nadzieję, że nas nie oszukałeś —powiedziałem do faceta.
—Spokojnie,  jest okrągły milion, tak jak się umówiliśmy.
     Do akcji wkroczył Marek. Na motorze podjechał do kupującego i wziął walizkę, wtedy pojawili się ludzie Sytego, kłócący się, że towar należy do nich i to oni powinni dostać zapłatę. 
—Co tu się dzieje? —Zapytał handlarz kokainy.
—Spokojnie, zaraz to wyjaśnimy —odpowiedziałem, a do Marka wysłałem esemesa "Zostaw hajs i uciekaj. SZYBKO".
Gdy Bielski odłożył na ziemi pieniądze i odjechał,  pozostali postanowili kontynuować transakcję. Myślałem, że ludzie Sytego postanowią włączyć się do akcji później, a my zdążymy uciec z kasą.  Jednak i na to byłem przygotowany.  W momencie przekazania pieniędzy za kokainę wkroczyła policja zatrzymując wszystkich zebranych.  Oczywiście kilka osób chciało uciekać, ale Artur sprowadził tu chyba  wszystkich gliniarzy z województwa. Było ich chyba około czterdziestu.  Ludzie Sytego oraz handlarze byli bez szans.  Gdy obserwowałem całe to przedstawienie, wrócił Marek i Mirek.
—Właśnie pozbawiłeś wolności największego przemytnika w kraju —powiedział Marek.
—No. Ponoć  rocznie obracał narkotykami wartymi trzydzieści milionów —dodał Mirek.
—Zrobiliśmy to razem —powiedziałem.
—Szkoda, że nic na tym nie zyskamy —stwierdził Mirek.
—Oj tam —odparł Marek  —W niebie będą o tym pamiętać.
—Czas stąd spadać —powiedziałem —Mirek wracaj do policji, przecież mogą cię szukać.

Gdy odszedł Marek  zwrócił się do mnie.
—Masz?
—Tak, wszytko zgodnie z planem —odparłem.
—Ile?
—Dokładnie połowę.
—Wybitnie —niemal krzyknął —A jak się dzielimy?
—Po 40%, pozostała część idzie do budżetu wspólnego, czyli na kupno nowego sprzętu i innych potrzebnych rzeczy.
—To uczciwa propozycja —stwierdził.

Policja tego dnia przechwyciła dużą ilość towaru kokainy. W mediach ogólnopolskich ogłoszono największy sukces w polskiej policji w ściganiu handlarzy narkotyków.  Publiczno powiedziano, że Blue Wolf to bohater, mimo że działa nielegalnie. Największą zasługę organy ścigania przypisały jednak sobie, a nie mi i Markowi. Policja przechwyciła pięć kilo kokainy, a wraz z Markiem wykradliśmy ich aż dziesięć. Gdzie reszta? Proste. Pozostała w naszych rękach. Żeby nikt się prędko nie domyślił do torby z kokainą dodaliśmy sól. Kupujący był przekonany, że nabywa dziesięć kilo towaru.  Przysłużyłem się ludziom i pomogłem ująć złych ludzi,  jednak chciałem mieć z tego jakiś zysk. Wraz z trafieniem za kratki głównego bosa narkotykowego ceny kokainy poszły w górę. Towar, jaki mieliśmy po całej tej akcji, normalnie był wart  siedemset pięćdziesiąt tysięcy, ale dwa tygodnie później dostaliśmy za niego półtora miliona i była to okazja dla kupującego.  Wraz z Markiem staliśmy się bogaci. 

Tego dnia miała miejsce jeszcze jedna ważna sytuacja.  Gdy mieliśmy wracać do domu, po zatrzymaniu ludzi Sytego oraz handlarzy przez policje, zauważyłem Sytego. Wcześniej widziałem jego twarz tylko na zdjęciu, ale poznałem go od razu.
—Marek, weź auto i zadzwoń do Artura, a ja wezmę twój motor.  Musimy go dopaść!
—Blue!! Nie możesz sam...  —jednak ja już biegłem w stronę motoru.
Syty wiedział, że nie ma szans z naszą dwójką, więc postanowił uciekać, pobiegł do swojego auta i ruszył, a ja na motorze za nim.  Wyraźnie byłem szybszy, głównie dlatego, że brat Mika stuningował motor Marka.    Gdy już dzieliła nas mała odległość w jednośladzie, którym kierowałem coś się zepsuło. Nie mogłem już panować nad  pojazdem,  gdy chciałem zahamować okazało się, że hamulec nie działa.  Byłem przerażony,  nagle Syty zahamował  gwałtownie, a ja nie mogąc go już wyminąć uderzyłem w jego auto.  Zderzenie spowodowało, że zostałem wyrzucony do przodu.   Przeleciałem nad wozem Sytego, a następnie upadłem na ulicę. Mężczyzna wysiadł z wozu z kastetem w dłoni.  Zaczął iść w moją stronę, podczas gdy ja próbowałem wstać.  Ucieczka nie miałaby sensu, jednak miałem asa w rękawie.  Gdy facet był parę kroków ode mnie wyciągnąłem pistolet i wymierzyłem w jego głowę. 
—Stój! I tak już przegrałeś.
—Skąd ty masz tą ... —był zaskoczony —Myślisz, że z AS'em tak łatwo wygrać? Strzelaj! Mam to gdzieś.
—Kim on jest? Jak on wygląda?
—Chciałbyś wiedzieć, ale ja ci tego nie powiem. 
—Mów —rozkazałem.
—Nie.
—Zastrzelę cię!
—Nie zrobisz tego, nie jesteś zabójcą, ale ja jestem. Radzę ci zabij mnie teraz, w przyszłości możesz żałować, że tego nie zrobiłeś —powiedział —Kiedyś to ja będę mierzył do ciebie albo do kogoś ci bliskiego, ale ja się nie zawaham.  Poza tym AS'a boję się bardziej niż ciebie.
—Na kolana —rozkazałem, a gdy posłuchał dodałem —Pragniesz mi powiedzieć, że chcesz, bym Cię zabił?
—To skomplikowane —odparł, gdy ja okrążyłem go i stanąłem za nim przykładając mu zimną lufę pistoletu do karku.
—Nie chcesz tego,  wiem to. Sprawdzasz tylko moją żądzę mordu. Sądziłeś, że cię nie zabiję, a teraz zostało ci dwadzieścia sekund życia. 
—Nie zrobisz tego Blue. Znam was, ciebie i AS'a, jesteście nienormalni, ale daleko wam do zabójców. 
—Dwadzieścia, dziewiętnaście —powiedziałem zawiązując mu opaskę na oczach oraz zakuwając go w kajdanki pożyczone od Artura.
—To nie możliwe! —Zaśmiał się.
—Osiemnaście, siedemnaście, szesnaście —mówiłem coraz ciszej.
—Pożałujesz tego, rozumiesz! —Nagle zrozumiał, że mogę nie kłamać.
—Piętnaście.
—Nie rób tego, wiem zasłużyłem sobie, ale nie rób tego —pierwszy raz usłyszałem w jego głosie wielki lęk.
—Czternaście —powiedziałem mu  szeptem  do ucha —Odliczaj wraz ze mną, trzynaście, dwanaście.
—Nie możesz. —stwierdził cicho bez nadziei.
—Jesteś tylko początkiem mojej drogi —powiedziałem do niego, dalej odliczałem tylko w myślach.
Syty był potężnie zbudowanym zabójcą, ale teraz wyglądał równie bezradnie jak niemowlę.
Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Cisza. Nie zabiłem go. Nie jestem zabójcą.  Gdy doliczyłem do jedenastu postanowiłem odejść.  Syty tkwił tam jeszcze, gdy dotarłem do zera.  Minutę później minął mnie wóz kierowany przez Artura.  Policjant  nawet się nie zatrzymał, po prostu pojechał dalej. Ponoć zastał Sytego w tym samym miejscu, w którym go tam zostawiłem. 



--------------------------------------------------------------------------------

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top