XV: O dwóch takich, co ukradli...
Obserwując Artura kupującego piwo, zadzwoniłem do niego. Numer zdobył Marek dzięki mojemu programowi. On też ustalił miejsce, gdzie mogę spotkać byłego policjanta. Reszta należała do mnie, to ja musiałem skłonić faceta do współpracy z nami.
—Artur Hrost, słucham.
—Witam, czy ma pan ochotę porozmawiać o... — zacząłem tak jak to zazwyczaj robią jehowi.
—Nie! Nie mam ochoty porozmawiać o Bogu.
—No dobra, to może chociaż pogadamy o AS'ie?— na dłuższą chwile odebrało mu mowę.
—AS. To znowu ty?
—A co, stęskniłeś się za nim? Nie jestem AS'em. Szukam go, tak jak ty.
—Jaką mam pewność, że mówisz prawdę tajemniczy człowieku.
—Nie musisz mi wierzyć, ale gdy to zrobisz, możesz wiele zyskać. Na początek odzyskać posadę.
—Czego ode mnie chcesz?
—Wpadłem w posiadanie czegoś, co jest warte dużo dla policji i chce ci to dać. Jeśli sam tam pójdę, wsadzą mnie do więzienia.
—Blue Wolf. Czy to ty?
—Tak. Odłóż to piwo, alkohol szkodzi zdrowiu, a one ci się może przydać. Na parkingu podziemnym w tej galerii ukryłem coś co pozwoli ci zbliżyć się AS'a i jego ludzi. Miejsce parkingowe numer jedenaście, w sektorze B. Masz minute na dojście, potem stracisz szanse na odkrycie prawdy. Radzę się pośpieszyć.
Skłamałem z tą minutą, bo czasu miał dużo, a na parkingu nic na niego nie czekało. Był tam jednak Marek, ukryty w wozie, oczywiście z kominiarką na głowie. Naszym celem było porwanie byłego policjanta i porozmawianie z nim w miejscu, gdzie nie ma kamer oraz świadków, którzy mogli działać z AS'em. Artur biegł, aby zdążyć przed upływem minuty. Gdy znalazł się w miejscu, gdzie ponoć czekała na niego informacja, został obezwładniony przez Marka i jego kolegę i wrzucony na tylne siedzenie auta. Podczas gdy on biegł na parking ja wyłączyłem wszystkie kamery na kilka sekund, by nie widać było porwania. Po czym wyszedłem z galerii handlowej i wsiadłem do auta, w którym czekał Marek, Mike oraz nasza zdobycz. Pojechaliśmy do zakładu samochodowego brata Mike. Tam przeprowadziliśmy rozmowę z Arturem. Na początku był nie ufny, ale w końcu nam zaufał i wysłuchał do końca. Przez całą rozmowę nie pokazaliśmy mu twarzy, aby w razie braku jego współpracy nie stracić anonimowości. Po usłyszeniu naszego planu i zobaczeniu jakie korzyści jego czekają po całej akcji, był uszczęśliwiony.
—A co wy będziecie z tego mieli? Ja odzyskam szacunek i posadę, a wy?
—Pieniądze w sytuacji kolegi, a w moim, pozbycie się AS'a. Sława i nic więcej —odpowiedziałem.
—A jeśli się nie zgodzę? —mówiąc to powoli sięgnął do kieszeni, gdzie trzymał broń.
—Wtedy skończysz marnie. Bez pracy i perspektyw, a może nawet w więzieniu —po chwili dodałem —I nie radzę do mnie strzelać, gdy samemu jest się na celowniku —mówiąc to wyciągnąłem broń i przyłożyłem mu ją do czoła. Staliśmy tak dłużą chwilę, tę niezręczną sytuację przerwał brat Mirka (Mika), który wyszedł z warsztatu, proponując nam coś do picia. Był w wyraźnym szoku, widząc zaistniałą sytuację. Zmieszany odszedł.
—W takim razie zgadzam się na waszą propozycję—powiedział Artur.
—Cieszę się —odparłem —Zanieś ten dokument policji, jest to plan przemytu kokainy przez nasz kraj oraz ludzie w niego zamieszani —Gdy odszedł zwróciłem się do Marka.
—Następnym razem zabieraj uprowadzonym broń —powiedziałem z pogardą.
—Sorry, szefie. Grunt, że się nam udało.
—To dopiero początek.
Kolejne dni spędziłem na ustaleniu z Markiem szczegółów planu oraz na strzelnicy, gdzie uczyłem się strzelać. Pojechałem też do dziadka, prosząc go o kilka gadżetów, mających zapewnić mi ochronę. Staruszek obiecał zbudować ich parę specjalnie dla mnie, ponieważ obecny sprzęt nie jest bezpieczny oraz w pełni sprawny. Artur zadbał, aby policja zainteresowała się sprawą przemytu narkotyków przez nasz kraj. Został włączony do sprawy, dzięki czemu miałem swojego człowieka w policji. Przechodząc do planu to był on prosty. Chciałem pomóc uchwycić przemytników w tym Sytego. Na początek mieliśmy zamiar przechwycić ładunek, a następnie zaproponować jego sprzedaż odpowiednio bogatym kupcom. Oczywiście Syty utraciwszy cały ładunek kokainy będzie chciał go odzyskać. Jemu też zaproponujemy odzyskanie towaru za odpowiednią opłatą. Kupców oraz Sytego i jego kumpli zwabimy w jedno miejsce, gdzie będzie czekać policja.
Mimo że towar był przewożony przez nasze miasto, to przemytnicy nie mieli zamiaru zatrzymywać się na postój w nim. Musieliśmy ich jakoś w zatrzymać, właśnie dlatego powiadomiliśmy policję o całej sprawie. Przez to gliny przeszukiwały każdego podejrzanego. Kierowca został zmuszony na zatrzymanie się w mieście i przeczekanie poszukiwań. Pozostawił towar w budynku, który należał zapewne do jednego ludzi Sytego. Był też przez nich chroniony. Tu do akcji wykroczyłem ja i Marek. Wieczorem z auta przez lornetkę oglądaliśmy dom gdzie ukryto nasz cel.
—Dwa dobermany, ogrodzenie pod napięciem, pięciu uzbrojonych facetów, a do tego monitoring. Normalnie ciężko przejść takie zabezpieczenia —powiedział Marek
—Gadanie! Wchodzisz, bierzesz co nasze i wychodzisz — zaśmiałem się
—Jesteś pewien, że twój plan zadziała?
—Tak, chyba że razem z Mirkiem źle wykonaliście zadanie, które wam powierzyłem. Wlałeś tamtą substancję do zbiornika z wodą?
—No tak, a właściwie co to było?
Wcześniej przewidziałem miejsce postoju ludzi Sytego, więc mogłem się przygotować. Wszelkie zabezpieczenia pojawiły się dopiero parę godzin temu. Dzień przed akcją kazałem wlać do zbiornika z wodą coś w rodzaju syropu, który po połączeniu z wodą przemieniał się w chloroform w postaci gazowej, niewyczuwalnej przez człowieka. Ów substancja była ta kiedyś używana do usypiania pacjentów. Oczywiście wzmocniłem moc gazu, żeby zadziałał szybciej. Pomógł mi dziadek oraz nieświadomie siostra, która zna się lepiej ode mnie na chemii. Budynek czerpał wodę z własnego podziemnego zbiornika, co ułatwiło nam robotę.
—Gaz usypiający —opowiedziałem Markowi.
— W płynie?
—To skomplikowane. Choć to tej pory powinni już spać. Siedzą tam już dwie godziny —wstałem udając się w stronę drzwi wejściowych budynku.
—Skąd wiesz, że nie wywietrzyli budynku? —Zapytał, jednak ruszył za mną.
—Jest zima! Kto wietrzy dom w zimę? Poza tym, celowo wczoraj sam otworzyłem okno. Gdy tu przyjechali, to zamknęli je i rozpalili w kominku. Wzrost temperatury spowodował podgrzanie wody w rurach, co spowodowało wytwarzanie się gazu. Mniejsza o to. Pewnie już śpią i to mocno —oparłem docierając do drzwi budynku.
—A monitoring? —zapytał.
—Jestem hakerem, wyłączyłem go, tak samo jak wszelkie druty napięcia na tej posesji — mówiąc to otworzyłem drzwi —Bierzmy co trzeba i spadajmy stąd.
—Sprawdzę w salonie, a ty idź na górę.
—Dobra, sprawdź jeszcze piwnice. I lepiej się pośpieszmy, za jakieś dwadzieścia minut zachce nam się spać —powiedziałem będąc już na półpiętrze.
Szczerze powiedziawszy nie wiedziałem jak duży jest ładunek kokainy, ani ile jest wart ponieważ każde źródło podawało inną wagę i wartość. Piętro budynku było nieoświetlone, więc przeszukiwałem je w ciemności. Zapalając światła mógłbym zwrócić czyjąś uwagę.
—Znalazłeś coś? —zabrzmiał głos Marka z krótkofalówki.
—Pusto. A jak u ciebie?
—Jeszcze tylko piwnica, a jedno pomieszczenie jest zamknięte. Myślę, że coś w nim jest.
—Już schodzę.
Gdy zszedłem Marek próbował bezskutecznie otworzyć drzwi. Postanowiłem przeszukać usypanych ludzi, a wcześniej otworzyć okna. Jeden z śpiących faktycznie posiadał klucze, które pomogły te pomieszczenie. W pokoju znajdowała się jednak tylko sypialnia. Czyli została nam piwnica.
—Idź do piwnicy —rozkazałem —Ja rozbroję ich i usunę ślady gazu usypiającego.
Jakieś dwie minuty potem usłyszałem głos Marka dobiegający z krótkofalówki.
—Znalazłem, jest tego z dziesięć kilo —powiedział radosny.
—Myślałem, że więcej tego będzie —powiedziałem kierując się ku piwnicy.
—To jest warte z półtora miliona! Świetnie to przemyślałeś!
—Dzięki, bez ciebie nie dałbym rady.
—Te usypanie całej ekipy Sytego, wyłączenie drutów z napięciem i monitoringu —kontynuował zafascynowany, pakując towar do plecaka.
—Jestem genialny. Nie wiedziałem, że te białe świństwo może kosztować tak dużo.
—Też kiedyś mnie to dziwiło —odparł, a po chwili dodał —Wiesz co mnie najbardziej ciekawi? Jak ty się pozbyłeś tych psów? —pierwszy raz w jego pytanie mnie zaskoczyło.
—Jakich psów? —chociaż właśnie sobie przypomniałem o czym on mówi.
—Nie mów, że zapomniałeś... —w tym momencie coś przebiegło za nami, a po chwili usłyszeliśmy warczenie.
—Jasna cholera —powiedziałem cicho, patrząc na dwa wściekłe dobermany.
_______________________________________________________________
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top