Ładna, ale nadal zła
Jeździłem od jednego przystanku do drugiego. Szukałem konkretnego autobusu, którego numer utkwił mi się w pamięci. Wbiegałem co jakiś czas do poszczególnych autobusów i przeszukiwałem wszystkie miejsca siedzące.
Ulice miasta stawały się powoli puste, tak samo jak przystanki autobusowe. Czasami stałem na nich sam i się rozczarowywałem, gdy kolejny autobus był nieudanym strzałem. Zmieniające się numerki tylko utrudniały mi poszukiwania.
Nie mogłem zliczyć autobusów, które odwiedziłem, ale tak naprawdę mój wybór powoli się kończył. Przyjeżdżały one coraz rzadziej, a niektóre już zakończyły swój ostatni przejazd. Zawiedziony wróciłem do samochodu by udać się w kolejne miejsce, którym była zajezdnia autobusowa.
Może byłem zbyt uparty, bo obrałem sobie tylko jedno miejsce z wielu, w których mogła teraz być. Jednak miałem przeczucie, że tam ją znajdę. Mój strach został zastąpiony adrenaliną. Przestałem przejmować się spotkaniem z nią. Czym dłużej jej szukałem tym bardziej byłem zdenerwowany i chciałem ją odnaleźć.
To była pora dnia przez którą się obawiałem, że mogło stać się coś złego. Było wystarczająco dużo wariatów na tym świecie. Jeśli musiała jakiegoś spotkać tej nocy to wolałem żebym to ja nim był.
Dotarcie do zajezdni zajęło mi dobre dwadzieścia minut samochodem. Było już po północy, gdy wysiadłem. Nie było tu żadnej żywej duszy. Wielki plac zapełniony autobusami, które były opustoszałe. Trochę przerażające, gdy przypominałem sobie niektóre filmy.
Nie miałem czasu do stracenia. Podbiegłem do pierwszego autobusu. Za nim stało kilka kolejnych. Przeszukiwałem każdego z nich oczami, bo wszystkie oczywiście były zamknięte.
- Lila? - zauważyłem ją.
Podbiegłem do okna przy którym była. Nic dziwnego, że nikt nie miał z nią kontaktu. Z głową pochyloną do podłogi spokojnie sobie spała, gdy wszyscy się martwili gdzie jest.
Zapukałem kilka razy w okno by ją obudzić. Patrzyłem na to jak podnosi głowę i otwiera oczy. Mogłem powiedzieć, że była zdezorientowana.
Spojrzała na mnie. Jej usta poruszyły się i wypowiedziały moje imię, choć niczego nie usłyszałem. Rozejrzałem się szukając jakiegoś sposobu by ją stamtąd wydostać.
- Zaraz wrócę - w głowie ułożyłem sobie plan.
Przestraszyła się, gdy zacząłem się oddalać. Pewnie bała się, że ją zostawię. Pobiegłem do samochodu, z którego zabrałem młotek i wróciłem do niej w mniej niż dwie minuty.
Stanąłem przed oknem i uniosłem narzędzie w górę. Bez słowa uciekła w drugi koniec autobusu by nie zostać ranną. Zrobiłem zamach i mocno uderzyłem w szybę. Szkło rozbryzło się z hukiem na podłogę.
- Nie pochodź - rozkazałem.
Minęło kilka sekund zanim pozbyłem się wystającego szkła z ramy okna. Przynajmniej na tyle na ile mogłem się go pozbyć.
Podeszła niepewnie do siedzenia, na którym wcześniej spała. Szkło chrupało pod jej trampkami. Wystawiłem do niej rękę, a ona weszła na siedzenie. Ubrana w żółtą sukienkę, która sięgała jej do połowy łydki stanęła nade mną.
- Co tutaj robisz? - brzmiała na zestresowaną.
Jej dłoń w końcu wsunęła się na tą moją. Trzymając się mojej ręki postawiła stopę na ramę okna.
- Ratuję cię - spojrzałem jej w oczy. Nie było tutaj nic do dodania. Skazałem siebie na bycie jej bohaterem - Złapię cię - oznajmiłem gdy złapała się ręką ramy okna. Na zaciśniętej dłoni pojawiła się krew, ale wcale tego nie zauważyła.
Z niepewnością i strachem wyrytym na twarzy puściła się. Wpadła prosto w moje ramiona. Jej ręce ściskały moją szyję. Poczułem nagłą ulgę, gdy ją złapałem.
Oczy patrzące głęboko w moją duszę. Tylko kilka centymetrów dzieliło nasze twarze. Nigdy nie wyobrażałem sobie naszego spotkania w ten sposób. Nigdy nie myślałem, że poczuję ulgę kiedy tylko ją dotknę. Wszystko co sprawiało mi ból przez ten cały czas na chwilę zniknęło.
- Zraniłaś się - napomknąłem i zdjąłem jej rękę z mojej szyi. Rozproszyłem ją tym gestem.
Była na niej kreska, ale przez krew nie mogłem ocenić jej wielkości. Mocno krwawiła, co wskazywało na to, że to coś poważnego.
- W samochodzie mam apteczkę - zacisnąłem jej dłoń i poprowadziłem za sobą.
Wiedziałem, że będę musiał zawieźć ją do szpitala by obejrzał to jakiś lekarz. Nie mogłem załatwić wszystkiego sam. Mogłem tylko na chwilę zatamować krwawienie. Naprawdę nie miała kiedy się zranić, tylko w ostatnim momencie, gdy była już prawie wolna.
Usiadła z przodu, ja za kierownicą. Włączyłem w samochodzie światło by było cokolwiek widać. Wyciągnąłem ze schowka apteczkę i położyłem na moich kolanach. Trochę wody utlenionej, waty i byłem gotowy by oczyścić ranę.
- Ostrzegam, że nigdy tego nie robiłem - zerknąłem na nią. Patrzyła się na mnie przez cały czas, ale nie odzywała się. Myślała nad czymś, ale nie było w mojej roli to by dociekać co zaprzątało jej głowę. I tak zaczęły mnie nachodzić myśli o tym, że niepotrzebnie to robiłem. Znowu byłem głupcem, który wpadł w jej sidła.
Ale była ładna nawet jeśli robiła złe rzeczy i nienawidziłem tego, że nadal mi się podobała.
Trzymałem jej dłoń i oczyszczałem ranę. Wyglądało to źle. Rana na pół dłoni. To nie było coś co łatwo się zagoi. Wstrzymywała oddech, gdy dotykałem rany. Wiedziałem, że bardzo ją to bolało. Nawet jeśli robiłem to ostrożnie i delikatnie to ból był taki sam.
- Zawiozę cię do szpitala - oznajmiłem, gdy zacząłem bandażować jej rękę.
Cisza, która panowała zaczęła mnie niepokoić. Nie dostawałem żadnej odpowiedzi, nawet cichego mruknięcia, choć zapamiętałem ją jako gadatliwą osobę z bujną wyobraźnią.
Dokończyłem robienie opatrunku i schowałem apteczkę do schowka. Spojrzałem na nią. Była trochę blada. Nie wiedziałem przez co przeszła, czy coś się stało. Może miała zły dzień. Nienawidziłem tego, że posiadałem poczucie odpowiedzialności wobec niej. Moje sumienie kazało mi rozdrapywać temat. Zacisnąłem rękę na kierownicy. Powstrzymywałem się, bo już nic nie mogło nas łączyć.
- Jesteś głodna? - przypuszczałem, że może nic dzisiaj nie jadła. Jeśli od wczoraj nikt jej nie widział, nie wiedziałem co mogło się z nią dziać.
Zaprzeczyła lekko głową. Odchyliłem się do tyłu i wyciągnąłem butelkę wody. Odkręciłem ją i wepchnąłem ją wprost do jej ręki. Musiałem przestać być lekkomyślny.
Odpaliłem samochód po czym odjechałem. Nienawidziłem tego jak się zachowywałem. To ja powinienem dawać jej puste wyrazy twarzy, milczeć. Dlaczego w ogóle myślałem o niej? Czemu się przejmowałem?
Patrzyłem na drogę. Walczyłem ze sobą. Nie mogłem się na nią patrzeć. Nie chciałem rozmawiać, bo to sprawiało wrażenie jakby mi na niej zależało. Nie istniała, nie siedziała obok mnie, nie spotkaliśmy się, nie przytulaliśmy się.
Złość sprawiała, że wszystkie moje mięśnie były napięte. Chciałem czuć tylko złość, gdy była obok mnie. Tylko to miało sens. Chciałem kochać pieniądze tak jak ona. Patrzeć tylko na nie, tylko ich pragnąć.
- Było czerwone - przerwała ciszę.
Przygryzłem wargę. Miała rację. Przejechałem na czerwonym świetle i jedyne co nas uratowało to puste skrzyżowanie. Zamrugałem, chciałem być bardziej uważny.
Na szczęście szpital był tuż obok. Wjechałem na parking i od razu wysiadłem. Było mi gorąco. Podszedłem do parkomatu by zapłacić za parking.
- Zaczekasz na mnie? - stanęła za moimi plecami.
- Tak, idź śmiało - byłem zajęty odbieraniem biletu.
Zostawiła mnie samego. Byłem zły, bo nie chciałem dopuścić do siebie żadnych innych uczuć. To był pierwszy i ostatni raz, gdy się spotkaliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top