past and tears
Clayton powoli dojeżdżał do pewnego miejsca, w którym spędził znaczną część swojego życia. Mówiąc bardziej szczegółowo przeżył tutaj całe swoje dzieciństwo. Pozawalał by delikatny wietrzyk spowodowanym galopem mierzwił jego odrobinę przydługawe blond włosy, napawając się swoim całkiem dobrym humorem.
Obserwował jak bogato zdobione wielorodzinne budynki powoli ustępują miejsca tym biedniejszym, jednorodzinnym domkom zrobionych z niezbyt efekciarskiej w porównaniu do innych w mieście cegły. Tak właściwie, śmiało można było nazwać miejsce w jakim aktualnie się znajdował slumsami, ze względu na pozostałości i w połowie obalone bloki czy przestarzałą, zagrażającą już życiu i zdrowiu architekturę. Mijał na swojej klaczy biednych ludzi, starających się jakoś opchnąć swój wątpliwej jakości towar owiniętych w dziurawe koce mimo wysokiej temperatury.
Wcale się im nie dziwił, kiedy sam tutaj mieszkał, też miał wrażenie jakby było mu wiecznie zimno. Czuł na sobie spojrzenie biedoty i naprawdę czuł się z tym źle. Przecież jeszcze tak niedawno sam był na ich miejscu. Teraz też nie był dziany, ledwo łączył koniec z końcem, kradł, zastraszał i mordował, a to wszystko by wyrwać się z tego najgorszego poziomu biedy. Teraz ledwo oddychało mu się w tym miejscu. Spojrzał w górę, chcąc uniknąć widoku błagalnych bądź całkowicie pustych i wypranych z emocji spojrzeń.
Przystanął lekko, gdy tylko zauważył jak w jego stronę leci czarny kruk, wyciągnął rękę czekając na dobrze znane mu zwierzę. Ptak należał do nikogo innego jak Quackity'ego. Czarne ptaszysko zasiadło na jego dłoni, a on sprawnie odczepił od jego nóżki mały liścik i pogłaskał zwierzaka opuszkami palców po małej główce. Nie miał przy sobie jedzenia, więc nie mógł zaoferować mu nic w ramach podziękowania. Zresztą chyba nie ośmieliłby się wyciągać pokarmu naokoło tych wszystkich ludzi.
"Dream stary, mam problem.
Przyjdź do tej chaty w której ostatnio piliśmy dziś wieczorem, błagam"
Clay westchnął, gniotąc papierek w dłoni i pozwalając ptakowi odlecieć bez żadnej widomości zwrotnej. Miał zamiar się tam zjawić, ale stwierdził, że Alex'owi nie zaszkodzi trochę życia w stresie. Zresztą i tak nie miał planów na wieczór.
Dojechał do jednego z zawalonych budynków i zsiadł z klaczy, przywiązując ją do pobliskiego słupa. Wszedł na teren zniszczonej posesji i niemal od razu udał się na jej tyły. Był to mały jednoosobowy domek, z całkiem sporym ogródkiem otoczonym ledwo stojącym płotem zrobionym z desek. Wszystko tutaj było zarośnięte, ale tak w gruncie rzeczy to tylko dodawało wszystkiemu uroku. Zawalony dom był pusty. Od czasów kiedy Clay pierwszy raz zasmakował nielegalnie zdobytych pieniędzy, już tutaj nie wrócił. Jego rodzice zmarli wiele wcześniej, a siostry zostały przez nich sprzedane jako pomoc domowa do jednego z bogatszych domów jeszcze zanim śmiertelnie zachorowali.
Walnął się szklaną butelką pełną wody, którą wyciągnął uprzednio z jednego z worków w głowę, nie chcąc teraz o tym myśleć. Nienawidził tych wspomnień i faktu, że nie miał pojęcia co się działo z jego jedyną rodziną. Czuł się beznadziejnie i wyrodnie kiedy tylko o tym myślał. Miejsce w które uderzył zaczęło automatycznie piec i blondyn już wiedział, że zostanie tam potężny siniak.
kucnął przy małej sadzonce, którą zasadził tutaj już jakiś czas temu i ostrożnie podlał ją wodą, uważając by przypadkiem nie nalać za dużo. Kompletnie nie znał się na uprawie roślin, zwłaszcza tych magicznych. Nawet nie wiedział, czy takowe powinny być podlewane.
Przyjrzał się z większą dokładnością nieszczęsnej sadzonce i prawie się zakrztusił gdy spostrzegł, że ta wypuściła jeden nowy, mały listek i poszła odrobinę w górę. Siedział i gapił się na nią jak zaczarowany, nie wiedząc co zrobić z własnym szczęściem.
❀ ❁ ❀
-Karl, nie pastw się nade mną - fuknął George, spoglądając rozdrażniony na swojego przyjaciela spod przymrużonych powiek -Nic ci nie powiem.
Karl posłał mu równie rozdrażnione spojrzenie, siadając na wielkim parapecie w komnacie księcia, tuż obok niego samego. Od godziny próbował wyciągnąć z bruneta jakiekolwiek informacje na temat tego skąd zna blondyna, jak długo i na czym polega ich relacja. Mówiąc szczerze, szatynowi już po prostu chciało się płakać z tego wszystkiego. Zwyczajnie się martwił i to cholernie. George jak gdyby nigdy nic przesiadywał w sobie w towarzystwie jednej z najbardziej poszukiwanych osób w królestwie, a on nie miał o tym bladego pojęcia i dowiedział się przez zupełny przypadek.
- Powiedz mi cokolwiek - poprosił młodszy, zaciskając swoją dłoń na materiale swojej fioletowawej koszuli. Łzy już zwyczajnie cisnęły mu się do oczu, a jego twarz za sprawą nerwów już dawno była zaczerwieniona. Domyślał się czemu George tak uparcie milczał, ale to i tak strasznie głupio bolało -Proszę.
George nie chciał nic powiedzieć z jednego błahego powodu. Bał się, że straci blondyna. Że zabronią mu z nim kontaktu, będą pilnować na każdym możliwym kroku i znowu stanie się bezwolną marionetką. Karl to rozumiał, naprawdę, normalnie pewnie nawet pozwoliłby mu na taką tajemniczą relację z przystojnym nieznajomym, ale nie jeśli ten jest pieprzonym mordercą.
Brunet odwrócił się z przestrachem w stronę szatyna, gdy zorientował się, że ten cicho pociąga nosem. Głowa Jacobs'a była spuszczona w dół, a on sam nerwowo i nieporadnie starał się złapać równy oddech. George objął swoimi bladymi dłońmi jego twarz, podnosząc ją w górę i ścierając słone łzy, teraz już spontanicznie wypływające z oczu Karl'a.
George w lekkim szoku przysunął do siebie płaczącego chłopaka, obtaczając go ciepłym przytuasem. Niemal od razu poczuł jak ten się w niego wtula, zaciskając swoje dłonie na jego koszuli. George wcisnął jedną dłoń w karmelowe włosy swojego towarzysza, zaczynając je uspokajająco głaskać, jego druga dłoń natomiast gładziła plecy Karl'a.
- Nie znam go długo - powiedział cicho George, czując jak żal powoli wypala jego jednak wrażliwe serce - Spotkałem się z nim wcześniej tylko raz.
Karl powoli odczepił się od jego klatki piersiowej, dalej załzawionymi oczyma wypalając w niej spojrzenie jasno wyrażające podziękowanie. Zaczął ścierać łzy ze swoich wiśniowych polików, starając się jakoś uspokoić.
- Po prostu wszedł do ogrodu - kontynuował brunet, dalej uspokajająco gładząc przyjaciela po plecach - I tak wyszło, że został na dłużej. Naprawdę go polubiłem.
Karl przełknął głośno ślinę, czując się jakby miał właśnie przekazać komuś zawiadomienie o czyjejś śmierci. Zresztą tak właściwie jego przyszłe sława mogą być pogrzebem dla pewnej części psychiki George'a, który wreszcie znalazł kogoś, kogo najzwyczajniej w świecie polubił i chciał spędzać z nim czas.
- Jest interesujący - ciągnął niższy, samemu czując jak jego oczy stają się odrobinę wilgotne - I nie traktuje mnie jak jakąś księżniczkę przy której nie można się odezwać, tylko jak zwykłego człowieka.
Karl spojrzał na księcia, już mając się wtrącać, że a i owszem, był księżniczką, tyle że płci męskiej. Powstrzymał się jednak, uznając że nie będzie przerywał drugiemu wywodu. George otwierał już buzię by coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął. Powtórzył tą czynność kilka razy, czując jak na jego policzki wkrada się zdradliwa czerwień. Karl w tym momencie naprawdę obawiał się najgorszego, jeśli George zakochałby się w kimś takim, z pewnością jego serce roztrzaskałoby się na miliard małych kawałków, a serce Jacobs'a razem z nim.
- Uważam też, że no wiesz - westchnął brunet, zakrywając sobie twarz dłońmi - Jest bardzo przystojny i taki ujmujący. Nie wiem nawet jak to opisać.
- George - wtrącił Karl, wstając na równe nogi i odwracając się do bruneta tyłem. Nie chciał widzieć jego reakcji za żadne skarby świata. Nienawidził łez starszego bardziej niż nienawidził swojej wrażliwości -Nie możecie się widywać.
Uchylone okno jedynie trzasnęło pod wpływem silniejszego podmuchu wiatru, a zaraz po tym w pomieszczeniu zapanowała głucha cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top