dress code

Wyczekiwany przez wszystkich mieszkańców Palermo dzień w końcu nastał, witając wszystkich ciepłymi promieniami słonecznymi. Słońce wydawało się o niebo jaśniejsze niż zazwyczaj, mimo że wszyscy zdawali sobie sprawę z faktu, że był to zwykły efekt placebo. 

Ciasne, klimatyczne uliczki zostały ozdobione mnóstwem dekoracji, na balkonach drogo i wyniośle wyglądających budynkach jak i na tych trochę bardziej uboższych znajdowało się mnóstwo flag z herbem królestwa, przyozdobionych płatkami żółtych kwiatów z których dzieciaki i mieszkające blisko centrum panienki plotły wianki. 

Od latarni do latarni rozwieszone były różnokolorowe serpentyny, a na  ulicach postawione zostały dodatkowe dekoracyjne lampy, żarzące się żywym ogniem. Wyszkoleni tancerze już od ranka dawali swoje pokazy, a muzyka garna na żywo wypełniała całe miasto skutecznie wybawiając ludzi z domów. 

Ptaki chętnie dołączały do tego całego hałasu, dźwięcznie śpiewając, a bezdomne koty kręciły się u człowieczych nóg szukając swojej szansy na lepsze życie. 

Wszyscy na wyspie zdawali się mieć wręcz promieniste humory, roztaczając dookoła ten charakterystyczny, zatracający festiwalowy klimat. Okazyjnie wystrojeni ludzie już teraz tańczyli na środku ulicy, śmiali się w najlepsze i zwyczajnie dobrze się bawili w towarzystwie rodzin i znajomych. 

George siedząc w swojej komnacie i obserwując to wszystko z dużego okna miał wrażenie, że w tym momencie tylko on wydawał się być samotny. Cały ten hałas jaki teraz roznosił się po żywym mieście dochodził do niego tylko w małym stopniu, wszystko było stłumione przez pałacowe grube mury. 

George nigdy nie lubił tego święta. Zawsze omijała go ta cała zabawa, te wszystkie tańce, śpiewy pokazy i zwyczajna ludzka radość. To wszystko zawsze go omijało, a on sam mógł jedynie wieczorem wyjść na wielką salę i zasiąść w bezruchu na wygodnym, tandetnym tronie otoczony miliardem straży i jakichś ważniejszych osobistości, którymi i tak się nie interesował. A może powinien, bo ktoś z nich mógł stać się w przyszłości jego mężem. 

Myślał o tym cholernym małżeństwie coraz częściej i intensywnej, zaczynając się martwić najmniejszą drobnostką. Nie chciał tego, zdecydowanie nie chciał wiązać się z nikim na takich warunkach jakie ofiarował mu los. Czasami miał myśli, że wolałby zwyczajnie się gdzieś schować i już nigdy nie wychodzić. 

Spojrzał w stronę swojego ogromnego łóżka z błękitną pościelą ozdobioną złotą nicią i się skrzywił, dostrzegając leżący na niej strój. 

George westchnął obracając w dłoniach pozłacany diadem wysadzany drobnymi diamentami i na białe wstążeczki zawiązane po jego bokach w zgrabne kokardki. Naprawdę nie chciał zakładać na siebie tego całego szajsu, tylko i wyłącznie po to by zainteresować sobą więcej mężczyzn, którzy być może zechcą po zobaczeniu go trochę się wysilić i przynieść mu w pysku jakiś substytut niebieskiej róży. 

Był księciem, a czuł się jak jakaś striptizerka. Im atrakcyjniejszy był, tym więcej uwagi dostawał. 

Powoli zaczął rozpinać guziki swojej koszuli nocnej, z której do tej pory się nie rozebrał, mimo że już dawno było popołudnie. Spojrzał z niechęcią na ozdobne, całkiem skąpe ubranie jakie Karl rano wniósł do jego pokoju z przepraszającym uśmiechem. Było skąpe jak na jego standardowy strój, gdyż zazwyczaj nie pozwalano mu pokazać nawet skrawka ręki nie licząc dłoni. 

Słyszał jak do pokoju wchodzą służki mające pomóc mu się przygotować. 

Miał mieć założoną  białą ozdobną koszulę z odkrytymi ramionami i sporym wcięciem w plecach. Nie była to koszula z normalnymi rękawami, a zamiast tego miała średniej wielkości falbaniaste pufy mieniące się tak jakby były obsypane brokatem. Do tego zwykłe białe spodnie z wysokim stanem, który i tak zakrył również białym, cholernie ciasno związanym z tyłu drogim gorsetem. Miał on z przodu całkiem ciekawe zdobienie, gdyż przyczepione były do niego mieniące się drogimi miniaturowymi kamieniami złote łańcuszki, które przymocowane były później do kieszeni jego spodni. 

Na jego szyi wylądował cienki złoty choker, od którego odchodziły takie same łańcuszki jak z gorsetu, jeden umiejscowiony był na jego odkrytych plecach, wzdłuż jego kręgosłupa, a pozostałe opadały mu na ramiona. Kobiety założyły mu na głowę nieszczęsny diadem, którym bawił się kilka minut temu i omiotły jego kości jarzmowe chłodnym rozświetlaczem, a policzki  potraktowane zostały delikatnym różem. Na jego usta nałożony został przeźroczysty błyszczyk dający efekt tafli wody, choć nie miał pojęcia po co gdyż zapewne  zje go za kilka sekund. 

Gdy Georg e miał już wszystko na sobie, czuł jak cały ten brokat osypuję się na jego bladą skórę. Miał wrażenie, że jakby mogli to pomalowaliby mu rzęsy na to przeklęte złoto. Zamiast tego jednak tylko wykończyli jego stylizację zakładając mu wysokie sznurowane białe buty. 

Chyba jeszcze nigdy nie czuł się ze sobą tak niekomfortowo, mimo że widząc swoje odbicie w lustrze musiał stwierdzić, że wyglądał całkiem czarująco i drogo

Cały ten zamęt by jakoś go ubrać trwał aż dwie godziny, więc książę za niedługo będzie zmuszony zejść do sali pełnej ludzi i zacząć witać się z przybyłymi gośćmi. 

❀ ❁ ❀

Nastał wieczór, niebo powoli przeplatało ze sobą granat, róż i pomarańcz, ale Palermo dalej błyszczało jasnym światłem i gościło na swoich uliczkach setki głośnych, rozradowanych mieszkańców. 

Pewien blondyn odziany w najprostszą na świecie czarną koszulę włożoną do równie ciemnych prostych spodni powolnie przechadzał się żywymi uliczkami, rozkoszując się przyjemną atmosferą. Zawsze wydawało mu się ironiczne, że dzień słońca świętowany jest pełną parą dopiero pod wieczór, gdy samo słońce już zachodziło. 

Na nogach miał swoje standardowe wysokie sznurowane czarne i masywne buty, a na jego twarzy widniała najzwyklejsza czarna karnawałowa maska , którą zabrał ze sobą z jednego prostego powodu. Na wypadek gdyby natknął się na Nicholasa, który tym razem mógł wcale nie być wobec niego pobłażliwy. 

Blondyn jednak nie mógł odpuścić sobie wzięcia ze sobą jakiejkolwiek broni, więc do jego pasa doczepiona była czarna niewielkich rozmiarów torba na której wyhaftowany był złotą nicią kwiatowy wzór. Upchał do niej zaledwie jeden dobrze naostrzony nóż i swoją zieloną kochaną pelerynę. Obrócił torbę tak, że znajdowała się ona na tyle jego ciała, zakrywając odrobinę jego zgrabny tyłek. 

Powolnym krokiem zmierzał w stronę pałacu, mocno dzierżąc w dłoni jasnoniebieski skrawek papieru, który był jego pewną przepustką do dostania się do pałacu. Bez niej tez udałoby mu się to uczynić, w końcu bankiet teoretycznie był otwarty, ale z doświadczenia wiedział, że żeby przedostać się do głównej sali zawsze potrzeba było czegoś więcej. Normalni mieszkańcy zajmowali ogromną salę balową i pałacowe ogrody, a sala tronowa było przeznaczona dla tych ważniejszych osobistości. Blondyn był wręcz przekonany, że znajdzie bruneta właśnie tam. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top