𝚅
Ciemny zakątek ulicy nie oświetlały żadne lampy, a jedynym źródłem światła był pozostawiony z boku drogi stary samochód, pokryty błotem oraz z licznymi uszkodzeniami.
Ciemne niebo sprowadziło mrok na opuszczone budynki z wieloma piętrami oraz oknami, a one rzucały cień na pustą asfaltową drogę.
Niewiele zieleni widniało na wydeptanych ścieżkach oraz alejkach prowadzących do boru, w którym wielkie i iglaste drzewa otaczające to miejsce powoli poruszały się na wietrze.
Ciężkie chmury nie wypuściły jeszcze ani kropli deszczu, lecz w powietrzu czuć było, iż tej nocy pogoda zapowiadała się fatalna.
Android o modelu RK800 siedział oparty plecami o jeden z tych ceglanych budynków, schowany w cieniu oraz przed czynnikami atmosferycznymi takimi jak wiatr.
Spoczywał z podkulonymi nogami oraz podbródkiem opartym na ich wierzchołku. Objął ramionami tylne kończyny i patrzył przed siebie na puste pole pomiędzy kilkoma blokami starych oraz obdartych, popękanych fundamentów.
Jego wzrok wydawał się zdruzgotany, jednak spokojny, a jego oddech był powolny i równomierny.
Ciało bruneta nie drżało, a jego klatka piersiowa bez pośpiechu unosiła się oraz opadała, na co nie zwracał szczególnej uwagi, gdyż całą skupił na punkcie tuż przed czubkiem swojego nosa.
Choć nic się nie działo, cisza dała mu sporo do myślenia. W końcu siedział tam w bezruchu od paru godzin. Oczekiwał, że straci świadomość, lecz tak się nie stało, dlatego zaczął zastanawiać się, dlaczego i czy dzieje się tak jedynie gdy wokół były inne osoby. Czy jakiś bodziec aktywował ten stan?
Myślał o tym głęboko, a przy okazji spuścił wzrok na swoje dłonie.
Teraz już lekko ubłocone, lecz najważniejsze - nie pokryte krwią. Przetarł je w materiał swojego munduru po czym ponownie spojrzał przed siebie, a jego oczom ukazał się ekran oprogramowania, który tylko on mógł zobaczyć.
Rozpoczynanie kontroli systemu
Inicjalizacja...
.
.
.
.
.
ERROR
Obraz przed oczami Connora momentalnie zglitchował.
Wszystko rozpłynęło się i zniekształciło. Usterki czyli poziome kreski migały w różnych jaskrawych barwach, nadając obiektom inne kształty, a także ograniczając zdolność widzenia. Duplikowały się w nanosekundy lub nakładały na siebie, lecz po krótkiej chwili z jego pola widzenia zniknęły wyskakujące napisy błędów, a widok przestał być zaszumiony niczym ekran starego telewizora.
— Cholera. — Szepnął sam do siebie android, zaciskając zęby z niezadowolenia.
"Więc to przytrafiło się innym? Po prostu diagnostyka psuła się nagle ni stąd ni zowąd, zapowiadając koniec?"
Nagle usłyszał głośny huk, dobiegający z oddali.
Wzdrygnął się i gwałtownie podniósł makówkę, rozglądając wokoło.
Poczuł jak poziom jego stresu raptownie wzrósł i rozszedł się po całym ciele.
Na skraju łączenia jednego budynku z drugim, za ścianą, którą skrył cień - ujrzał dziesięcioletniego chłopaka. Szybko zeskanował jego twarz, pomimo sporej odległości, która ich dzieliła.
Niski i szczupły blondyn o błękitnych, lecz zaczerwienionych i spuchniętych oczach, pokrytych łzami, jakie ściekały po jego policzkach tak samo jak kapała czerwona posoka z małego, okrągłego nosa prosto na błotniste podłoże. Na tyle śliskie, iż dzieciak poślizgnął się, stawiając starego oraz brudnego trampka na mokrym gruncie i poleciał do tyłu, upadając na tyłek.
Wzrok Nicholasa Brauna, aniołka z biednej rodziny, pełen był przerażenia, gdy cień mężczyzny obok padł na niższego, całego drżącego ze strachu człowieka.
Facet obok podchodził powoli z szyderczym uśmiechem wymalowanym na twarzy i złapał za rozpiętą oraz brudną koszulę chłopca, po czym rzucił nim prosto o ceglany fundament z tyłu.
Niższy zsunął się po ścianie i upadł, po czym zakrztusił i kasłał krwią, podpierając swoje słabe oraz wiotkie ciało dłońmi, które trzymał oparte o błotniste podłoże. Powoli uniósł źrenice i umiejscowił na idącym w jego stronę napastniku.
Wyglądał jakby dobrze się bawił, sprawiając mu ból. Jego ofiara nijak mogła się bronić.
Wykończony i słaby fizycznie chłopczyk z wychudzonymi kończynami, w których brakowało mu sił nie miał szans z dobrze zbudowanym i wysokim ciemnowłosym.
Oczywiście tak czy siak spróbował, podnosząc się i chwiejnym krokiem zbliżając oraz uderzając pięścią w powietrze, ponieważ zbir odsunął się w porę i ominął cios. Łapiąc zaciśniętą dłoń blondyna, skręcił boleśnie jego nadgarstek, powodując wrzask u swojej ofiary, podczas gdy ta szybko po tym osunęła się na kolana i zaczęła szlochać bardzo intensywnie. Szybko zaczął mieć problemy z oddychaniem przez obfite krwawienie z nozdrzy, zmęczenie, a także łzy wylewające się spod powiek niczym woda z wodospadu.
— P-Proszę... zostaw m-mnie! — Wyjąkał poszkodowany, a jego wzrok pełen przeźroczystej cieczy, wypełniony grozą nie wzbudzał u napastnika ani krzty współczucia. Ciemnowłosy uśmiechnięty od ucha do ucha i podniósł go za skrawek koszuli po raz drugi, ale tym razem całego ubłoconego, po czym przybliżył twarz dziecka do swego lica. Psychopatyczne spojrzenie świdrowało niższego, który bezsilny oraz poobijany nie mógł zrobić nic poza błaganiem o litość.
Wyrywał się, machając kończynami w powietrzu, lecz nie miał żadnych szans.
Krzyczał, prosił oraz szlochał, lecz jego prośby nie zostały wysłuchane. Starszy zaśmiał się psychicznie wniebogłosy.
— Wyświadczam ci przysługę. Takie robaki powinny pełzać po tym świecie tak, jak ty teraz po błocie. Uczę cię tylko gdzie twoje miejsce! Rozumiesz, prawda? — Dalej chichotał, a kiedy osiągnął apogeum swojego triumfu, uniósł dziesięciolatka wyżej nad swoją głowę, trzymając bez trudu prawym ramieniem.
Szczerzył kły w złośliwym uśmieszku, a podłe intencje czuć było od niego na kilometr.
Zamierzał rzucić brutalnie o twarde podłoże młodego blondyna, ale w tej samej chwili ktoś z tyłu położył dłoń na barku ciemnowłosego.
Zbir znieruchomiał zdziwiony i lekko się wzdrygnął. Myślał, że był sam. Wykręcił głowę, przeszywając niezadowolonym wzrokiem tego, kogo zobaczył za sobą.
Connor zatrzymał delikwenta i mierzył poważnym wzrokiem, mówiąc przy tym pewnym siebie oraz rozkazującym tonem głosu.
— DPD!! Zostaw dzieciaka albo będę zmuszony użyć siły. — Napastnikiem był dobrze znany policji ćpun - Alec Johnson. Trzydzieści dwa lata, waga osiemdziesiąt cztery kilogramy, wzrost metr siedemdziesiąt dziewięć. Przeszłość kryminalna - przetrzymywany w areszcie za dwa brutalne pobicia nieletnich.
— Jeżeli nie chcesz siedzieć kolejnych lat i mieć następne przestępstwo na swojej liście to radzę odejść zanim zrobi się niemiło. — Gość wypuścił płaczącego dzieciaka z uścisku, który dalej wił się jak glizda, próbując wyrwać, ale w końcu upadł na tyłek. Patrząc w górę na oprawcę oraz nieznanego androida, trząsł się i powoli cofał ze strachu.
Mężczyźni prawie tego samego wzrostu mierzyli się wzrokiem i żaden z nich się nie ugiął.
Ciemnowłosy zepchnął ramię Connora ze swojego barku i wyszczerzył zęby w pyszałkowatym uśmiechu.
— Kurewski psie, za kogo ty się niby masz, że mi grozisz, co? Hahah! — RK800 obserwował jego ruchy i choć czuł się niespokojnie ze swoją stabilnością - wiedział, że nie mógł stać z boku oraz się przyglądać.
Musiał pomóc biednemu dziecku. Tak zachowałby się człowiek z dobrym sercem. Tak on chciał się zachować. Chciał być dobry, a nie zły. Nie pragnął nikogo krzywdzić, lecz teraz bał się, iż mogłoby się to ziścić. Martwiąc się o agresję w stronę nieletniego, nie skupił się w pełni na przeciwniku. Nie rozumiał, kiedy mógłby stracić nad sobą kontrolę, więc cały czas analizował każde wewnętrzne odczucie, a nawet za bardzo.
Bowiem napastnik sprytnie wykorzystał jego fałszywe skupienie.
Kiedy zbir wykonał gwałtowny ruch, RK800 szybko strącił jego kończynę i zablokował kolejne ciosy, pochylając na końcu głowę, aby uniknąć ostatniego. Zaraz po tym silnie kopnął go w brzuch, aż ciemnowłosy poleciał do tyłu i uderzył plecami w twardą ziemię, ślizgając się po niej i tworząc smugi dymu, a także widoczny i nieco wilgotny ślad na gruncie.
Syknął, rzucając Connorowi niezadowolone spojrzenie, choć uśmiech nie znikał z jego twarzy.
Członek policji poprawił swój krawat i przyglądał się przeciwnikowi. Uznał, że to wystarczy, by go wystraszyć.
Jednak bardzo się mylił, gdyż zbir nie był zwykłym cywilem. Mentalnie chory, naćpany po pachy oraz do granic nieprzewidywalny.
— Ty skurwysynie, już ja ci pokażę kto tutaj rządzi! — Wyciągnął z kieszeni spodni czarny pistolet, a źrenice bruneta gwałtownie pomniejszyły się. W tym samym czasie RK800 rozwarł lekko wargi w szoku i poczuł się zamrożony.
Nie miał gdzie uciec oraz schować się przed strzałem.
Był na wyciągnięcie ręki. Szybkie pociągnięcie za spust, kulka w łeb, boom oraz trup.
Jednak mocno się zdziwił, kiedy zobaczył, jak jego przeciwnik opuszcza broń i postrzela go w nogę zamiast prosto w głowę.
Nieprzewidywalność osobnika oraz problemy w skupieniu i analizie sytuacji doprowadziły Connora do nieciekawej sytuacji na co warknął pod nosem.
Przez tajemniczą usterkę w oprogramowaniu zdołał odczuć irytujący ból. Trafiony w tylną kończynę zacisnął mocno szczękę i jęknął, upadając na kolano.
Wtem uniósł źrenice na podchodzącego do niego faceta, na którego twarzy tak jak wcześniej malował się szyderczy uśmiech. Wzrok przepełniony sadystycznymi intencjami wywołał u bruneta ciarki.
Jednak nie zmieniły one spojrzenia androida. Zdeterminowany oraz wypełniony brakiem obaw wobec niego, dużą pewnością siebie, lecz również z ukrytą frustracją oraz niepokojem związanym z problematyczną z usterką w oprogramowaniu.
Starszy mężczyzna go nie przerażał. Jeśli czuł jakikolwiek strach to wyłącznie przed samym sobą. W końcu niedaleko siedziało dziecko, które byłby zdolny niechcący zranić.
Nie mógł ryzykować życia nieletniego, ale też nie mógł zostawić go na pastwę losu.
Nie rozumiał, co z nim nie tak, więc wierzył, iż może nic się nie stanie, jeśli zaryzykuje.
Zresztą teraz i tak było już za późno, by się wycofać.
LED RK800 zalśniło na czerwono, kiedy zbir kopnął go kolanem w podbródek.
Connor przymknął powieki i zacisnął szczękę, kiedy upadł na plecy pod wpływem silnego pchnięcia.
Syknął, turlając się po wodnistym podłożu, unikając zmiażdżenia swojego lica przez gruby i ciężki, czarny but ćpuna.
Brunet próbował się podnieść, jednak uczucie bólu przeszkadzało mu za bardzo. Po raz pierwszy nie mógł być w stu procentach efektywny, a dodatkowo wszystko utrudniały ograniczającego jego pole widzenia, co jakiś czas pojawiające się glitche.
Nagle od tyłu za barki złapał go wysoki człowiek, po czym rzucił prosto w metalową siatkę, którą oddzielał głęboki rów teraz wypełniony błotem, jaki spływał silnym strumieniem do kanalizacji.
Ciemnowłosy uśmiechnął się szeroko oraz złowieszczo, przyciskając Connora do ogrodzenia. Chciał go walnąć pięścią, lecz android sprawnie i zwinnym ruchem zrobił to pierwszy. Uderzył łokciem w żebra napastnika, a on jęknął głośno.
Pomimo bólu dalej szczerzył kły w radości, ponieważ gdy android odwrócił się przodem do agresora dotykając plecami siatkę, ciemnowłosy z impetem rzucił się na Connora.
Wszystko po to, by złamać siatkę i sprawić, że RK800 wpadłby prosto do płynącego na dole strumienia mułu, o tak silnym prądzie, iż zabrałby go na długą przejażdżkę w katuszach aż po bramy śmierci.
Metalowe ogrodzenie pękło, a zbir objął Connora, blokując mu ruchy oraz uderzył w niego jak pocisk i zaraz po chwili wypuścił tak, by android zleciał w dół.
Uderzył parę razy w mokry oraz twardy pagórek, z którego właśnie się staczał. Zaraz po tym zsunął się po śliskim zboczu, brudząc niemiłosiernie w błocie i rozrywając materiał munduru, a także zadrapując swoją androidzką powłokę.
Jednak w ostatniej chwili zanim wpadł do gęstej, brązowej masy, zdołał przewrócić się na bok oraz złapać za korzeń wystający z gleby. Rosło ich wiele w pobliżu, a RK800 miał szczęście, iż udało mu się w ten sposób ujść z życiem.
Szybko oddychając oraz patrząc przed siebie z wystraszonym wzrokiem, uspokajał się, podczas gdy dioda dalej nie zmieniła czerwonej barwy.
Zatrzymał się tuż nad rowem. Wcześniej spowalniając prędkość z jaką spadał poprzez wbijanie głęboko w błotniste podłoże czubka butów, a także palców mechanicznych dłoni, aż udało mu się z trudem złapać fragmentu natury.
Od porywistego strumienia dzielił go teraz dosłownie krok.
Spojrzał do tyłu, próbując uspokoić oddech. Analizował sytuację oraz otoczenie, a jego LED chwilowo stało się żółtawą kropką, świecącą wyraźnie pośród egipskich ciemności.
RK800 szybko zaczął czołgać się po stromej ścianie gleby, aż na jej szczyt, choć nie było to łatwe, gdyż śliskie podłoże powodowało obsuwanie się pod nim ziemi.
Na wierzchołku zwisała złamana siatka, ledwo trzymając się, by również nie runąć prosto w dół.
Wtem Connor dostrzegł swojego przeciwnika, którego twarz wychyliła się i patrzyła z zadowoleniem oraz szyderczym uśmiechem na zmagającego się androida.
Zachichotał psychopatycznie, celując pistoletem w ramię Connora.
Dokładnie tam, by przeszkodzić mu w wspinaczce.
Jeśli strzeli to RK800 spadnie prosto do spływu, a szanse na przeżycie wynosiły według jego błyskawicznej analizy nie więcej niż dziesięć procent. Natomiast teraz dodając uszkodzone ramię prawdopodobieństwo przetrwania wynosiło jedną dziesiątą.
Brunet patrząc w górę, poczuł jak właśnie wtedy na jego twarz wkradł się strach, a tak samo widoczne przerażenie odbijało w jego oczach.
Próbował tylko pomóc. Chciał dobrze, lecz przez swoje rozkojarzenie oraz osłabione oprogramowanie właśnie wykopał dla siebie grób.
Wiedząc, że za chwilę umrze, pomyślał o Hanku. Wyobraził sobie jego stare lico, na które nachodziły pojedyncze kosmyki szarych włosów oraz pomarszczone czoło - szczególnie gdy posyłał mu swoją minę gbura.
Widok ten stopił jego mechaniczne serce, rozpalając w środku.
Poczuł silną tęsknotę, a także ból spowodowany faktem, iż już nigdy więcej nie zobaczy twarzy swojego przyjaciela.
Co gorsze obawiał się, co starzec pomyśli. Zakładał, że uzna, iż uciekł od niego na zawsze. Po prostu celowo zostawił, opuścił go tak, jakby był nic niewartym śmieciem.
Myśl ta sprawiła, że zabolało go coś w środku klatki piersiowej, a w tym samym czasie zmrużył powieki, które stały się cięższe oraz wodniste od łez, gromadzących w kącikach oczu.
Nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że przez takie nieporozumienie porucznik później mógłby odebrać sobie życie, pałając nienawiścią wyłącznie do samego siebie, bo w końcu nie był wystarczająco dobry, aby pomóc swojemu drugiemu, przybranemu synowi, skoro ten tak jak i pierwszy - odszedł na wieki.
Connor wiedział, że dokładnie w ten sposób pomyśli Hank.
Poza dokładnym i tragicznym scenariuszem przyszłych wydarzeń, przeanalizował już drogę kanalizacji, rozrysowując w swym umyśle dokładną mapę do których zakątków śmierdzących ścieków za chwilę zostanie zrzucony, a także czas z dokładnością do nanosekund jaki mu pozostanie zanim jego biokomponenty przestaną działać i jak długo będzie gnił oraz cierpiał w samotności.
Był już nawet gotowy na przeszywający ból, który poczuje już za moment, gdy tylko sprawca strzeli z glocka siedemnaście.
— Hahah! Miłej kąpieli, jebany androidzie! — Krzyknął, a jego palec położony na spuście lekko drgnął.
W oddali rozległ się huk wystrzału.
Jednak to nie ciemnowłosy zbir strzelił, a ktoś inny, którego kula trafiła prosto w prawe ramię delikwenta.
Zaskoczony gwałtownym bólem, opuścił broń, a źrenice pomniejszyły się, wyrażając strach.
W tej samej chwili brunet wykręcił głowę w stronę dźwięku, próbując ujrzeć sylwetkę wybawcy.
Gwałtownie wypuścił powietrze z ust i odetchnął z ulgą, czując, że jednak nie zginie teraz w tak żałosny sposób.
Oprawca upadł głośno na tyłek i syknął jadowicie, zaciskając palce na krwawiącej ranie z prawego ramienia.
Karmazynowa posoka sączyła się z dziury wydrążonej pociskiem.
Z nienawiścią w oczach zbadał teren, tak jak już dawno android i skupił wzrok na zbliżającej się do nich postaci, która cały czas celowała w ćpuna oraz pochodziła powoli, lecz ostrożnie.
Warknął pod nosem, nieucieszony tym, kogo zobaczył.
— Leż i nie wstawaj, Johnson. — RK800 rozpoznał donośny oraz stanowczy głos, a także głębokie i ociężałe kroki.
Pomimo bólu w lewej nodze powoli podniósł się.
Musiał, choć stanie przynosiło mu dyskomfort.
Zaczynał rozumieć przez co ludzie przechodzili, zmagając się z tym uczuciem.
Zbir rozpoznając postać przed sobą, przełknął głośno ślinę i wykrzywił usta w uśmiechu, nerwowo chichocząc.
— P-Porucznik And-derson! Cóż za niespodzianka! — Hank z bronią wycelowaną w ćpuna podszedł do niego kilka kroków, a potem wykopał jego glocka leżącego na podłożu i szybko powalił gościa na ziemię, skuwając kajdankami.
On zaś przeklął pod nosem, a wtedy siwowłosy ostro nim szarpnął.
— Bez komentarzy dupku. Tym razem ci nie odpuszczę. — Po chwili powstał i rozejrzał się, ale dzieciaka już dawno tam nie było.
Starzec podniósł gnoja za bluzę i rzucił nim o ścianę.
Pozostawił go tam, a facet syknął i zmarszczył brwi, odprowadzając porucznika wzrokiem.
Wiedział, że tym razem nie wymsknie się tak łatwo policji DPD.
Connor głośno sapał, lecz udało mu się ustać na nogach, a zaraz po tym ostrożnie wychodził z niebezpiecznej strefy.
Gdy już prawie mu się udało, nagle poślizgnął się i prawie zjechałby ponownie po błotnistym gruncie niczym dzieci na dmuchanej zjeżdżalni.
Gdyby nie chwyt Hanka, który szybko złapał ramię Connora, brunet męczyłby się dłużej, brudząc przy tym jak świnia.
Anderson trzymał poważny, ale też łagodny wyraz twarzy, kiedy obserwował stan swojego towarzysza.
Głębokie wdechy, ubłocone lico, zmęczony oraz zdruzgotany, wystraszony wzrok, poobijane oraz zadrapane ciało, a nawet rana na jednej z tylnych kończyn, z której dalej sączyła się niebieska ciecz.
Ponadto LED Connora lśniło rażąco na czerwono.
Patrzył na swoje brudne oraz mokre spodnie i obuwie, a także obite oraz lekko zniszczone kończyny, ale wyczuwając Hanka bardzo blisko, powoli podniósł wzrok i spojrzał na przejęte oraz pomarszczone lico jego partnera.
Brunet cieszył się, że go widział, a zarazem nie. Poczuł gwałtowną falę stresu, a jego źrenice pomniejszyły się z przerażenia.
Jednak stłumił to chwilowo oraz pozwolił sobie pomóc, więc Anderson wyprowadził go, pomagając mu wyjść poza niebezpieczną oraz śliską strefę.
Pozwolił mu podejść na krótki dystans, gdyż czuł, jak opadał z sił.
Potrzebował jego pomocy, lecz głęboko wewnątrz także chciał poczuć ciepło jego objęć, a także usłyszeć bicie serca, by wiedzieć, że wszystko z nim w porządku. Pragnął zobaczyć te jego pomarszczoną twarz raz jeszcze. Brakowało mu tego, nie chciał tego stracić.
Jednak zaryzykował raz, pozwalając porucznikowi podejść tak blisko, lecz nie zamierzał więcej razy tego robić. Przerażało go, co mogłoby się stać w każdej chwili od teraz.
Im dłużej tkwił ku jego boku, tym szybciej mógł stać się dla niego zagrożeniem.
Bał się, tak bardzo, że nigdy nie śnił o gorszych koszmarach. Chciał, by to wszystko było tylko snem, ale to działo się naprawdę, a on znalazł się w kropce.
Załamany, przyjmujący twarz twardziela i uciekający, by radzić sobie z tym sam - czuł, iż był na granicy wytrzymałości. To nie było coś, z czym dałby sobie radę na własną rękę, lecz musiał.
Dla dobra Hanka, aby go nie skrzywdzić musiał trzymać się z daleka.
Jednak siwowłosy mężczyzna znalazł go, a RK800 rozpadł się wewnętrznie na kawałeczki, nie mając pojęcia, co teraz zrobić, gdyż z jednej strony bardzo pragnął przytulić Hanka i zapomnieć o wszystkim. Poczuć, jakby członek rodziny siedział tuż obok i zapewniał, że wszystko będzie dobrze, a z drugiej strony panicznie bał się sam siebie, przed oczami miał wizję martwego Hanka na milion sposób, a wszystkie dokonane przez niego, co jedynie podwyższało poziom stresu oraz strachu.
— Hank...? Co ty tutaj robisz? — Spytał, odchodząc na bezpieczną odległość od rowu wraz z kompanem, który objął go ramieniem, by pomóc mu się poruszać. Connor trochę kulał, idąc przed siebie z uszkodzoną tylną kończyną, ale dzięki wsparciu staruszka nie czuł takiego trudu przy wykonywaniu czynności.
— Mogę spytać o to samo. I to jeszcze do kurwy nędzy w najgorszej dzielnicy Detroit w nocy! — RK800 faktycznie nie wybrał bezpiecznego miejsca, lecz zakładał, że nikt by go tam nie znalazł.
Wtem Connor odsunął się od starca, kiedy stanęli wreszcie na środku pola zasłoniętego wokół opuszczonymi budynkami oraz borem.
Popatrzył na niego z przerażeniem w oczach, które z każdą sekundą rosło, a on nie potrafił już tego w sobie stłumić.
Jego oddech stał się płytki, niespokojny oraz nierówny. Kosmyki włosów opadały mu na twarz, zniszczone przez wiatr oraz wiele innych czynników.
Dłonie trzęsły się, gdy zaciskał je mocno w pięści, lecz nie dużo mu to pomagało. Wszystkie mięśnie były napięte do granic możliwości, nawet dolny kącik wargi drgał nerwowo. Poziom stresu wynosił osiemdziesiąt procent, podczas gdy dioda Connora lśniła krwistoczerwonym odcieniem.
Powoli wycofywał się i podniósł ubłocone dłonie przed siebie, trzymając blisko klatki piersiowej, gestykulując w ten sposób, żeby jego towarzysz zachował dystans.
— Nie zbliżaj się Hank! Mogę ci zrobić krzywdę. — Wyjaśnił, dalej poddenerwowany android, którego źrenice nerwowo przechodziły z jednej strony na drugą, głównie pozostając skupione na sylwetce starca ubranego w ciemną marynarkę. Siwowłosy nie posłuchał i zrobił kilka powolnych kroków przed siebie, patrząc na przestraszonego jego determinacją RK800.
— Nie, Hank! Ja...! — Pomimo pokrycia błotem oraz brudem, porucznik Anderson podszedł jeszcze bliżej i delikatnie objął bruneta, przytulając.
W jego głosie czuć było spokój, choć zazwyczaj dużo przeklinał i łatwo się denerwował, tym razem pozostał opanowany.
Hank pochylił swoją głowę i oparł na barku przyjaciela, a wolną dłoń położył na jego plecach i poklepał, żeby go uspokoić.
— Na razie sam sobie zrobiłeś. — Policjant odpowiedział, nawiązując do jego rannej nogi, poobijanych androidzkich części, zadrapań, stłuczeń, a także słabego stanu psychicznego.
Connor nie rozumiał dlaczego tak ryzykował. Według niego powinien trzymać się na bezpieczną odległość lub w ogóle nie przebywać w pobliżu dopóki android sam nie rozwiąże problemu.
W jego scenariuszu Hank nie został narażony na niebezpieczeństwo, lecz ten, który teraz otrzymał nie był żadnym ze stu, jakie wymyślił w swoim robocim umyśle.
Chłopak zrozumiał, co miał na myśli i czując ciepło bijącego od towarzysza, spuścił głowę i lekko spowolnił oddech, choć nie zrelaksował się jeszcze w pełni.
Dioda mieszała się z żółcią oraz czerwienią, co jakiś czas pokazując tylko jeden z tych kolorów.
Adekwatnie ukazując jego zmieszanie oraz obsesyjne myślenie czy za chwilę to on nie będzie trzymał Hanka w ramionach, ale... martwego.
Westchnął głęboko i pomimo roztrzęsienia, zachowywał tak duży spokój, jak tylko mógł i choć trząsł się, to jego głos nie brzmiał jak złamany i mógł wypowiadać słowa w miarę opanowany sposób.
Jednak nie odpowiedział ani słowa. W kącikach oczu pojawiły się łzy, kiedy zatopił głowę w ubranie Hanka, wciskając ją w okolicy klatki piersiowej.
Próbował ukryć fakt swojej słabości, nie chciał załamywać się tuż przed swoim kompanem, lecz nieświadomy, iż on to widział i tak to robił - rozpadał się wewnętrznie kawałek po kawałku, czując strach wypełniający całe jego ciało.
Jednak nie pozwalał na to, by lęk zaczął nim rządzić. Robił, co mógł powoli oddychając. Czuł ciepło bijące od porucznika, gdy ten przytulał go, próbując wyciszyć.
Wokół panowała cisza, a jedyny dźwięk jaki słyszał Android to bicie serca starca, które działało na niego kojąco.
Z przymkniętymi powiekami, regulując oddech, stał w ten sposób w milczeniu wraz z Hankiem przez kilka długich minut. Porucznik przykładał głowę do ramienia Connora, głaszcząc jego włosy swoimi palcami, zimnymi od warunków atmosferycznych. Jego kudłate kosmyki plątały się pomiędzy nimi oraz rozplątywały, powodując niewielki bałagan na czuprynie chłopaka.
Siwowłosy przed oczami miał swojego zmarłego synka, którego niegdyś też tak uspokajał, gdy obudził się kiedyś w nocy z płaczem po przerażającym koszmarze.
Teraz android dał mu drugą szansę na zostanie ojcem i nie zamierzał jej spartaczyć.
Kochał Connora i nie chciał go stracić za żadne skarby.
Nie wiedział, co brunet czuł w stosunku do niego. Może był mu zbyt obcy, by nazywać się rodziną. W końcu dobrze wiedział, że zachowywał się trochę zbyt oschle oraz chłodno. Nigdy nie umiał wyrazić swoich uczuć.
Jednak nie wątpił w ojcowską miłość w kierunku Connora.
Nie przysiągłby, że tak bardzo się do niego przywiąże.
Od momentu poznania go po raz pierwszy miał ochotę wyrzucić go przez okno baru, aczkolwiek z drugiej strony został nieco zaintrygowany możliwościami kupy plastiku stojącego tuż obok.
Jednak teraz po raz pierwszy widział Connora zdruzgotanego, pozbawionego nadziei, zagubionego w śledztwie oraz roztrzęsionego do maksimum.
Powoli usiadł, wyczuwając za jego plecami ścianę, o którą się oparł, a android również kucał w tym samym tempie, powodując, że ich pozycja nie uległa zmianie.
Connor jedynie podniósł swoją bladą i pełną strachu twarz, w której powstrzymywał łzy, lecz Hank znał tę minę. Przymrużone powieki oraz wygięte w dół usta. Android czuł głęboką gorycz, coś rozrywało go wewnątrz na kawałki. Trząsł się jak galareta, choć chwilę temu uspokoił się nieco bardziej, teraz znów jakaś myśl zaburzyła jego wewnętrzny spokój.
Hank przyglądał mu się z uwagą, sielankowo interpretując jego mimikę twarzy oraz analizując zachowanie i słowa w ludzki sposób.
— Przepraszam, Hank, przepraszam... przeprowadzałem regularne testy systemu, ale one nic nie wykryły! — Android wysapał szybko, zaciskając mocno powieki i przyciskając czoło do barku towarzysza. Anderson poklepał jego plecy i dalej gładził po głowie, aby okazać wsparcie brunetowi oraz fakt, że nigdzie się nie wybierał pomimo tego, jak beznadziejna była sytuacja.
— Nie jesteś ze mną bezpieczny! Dlaczego tu jesteś? Widziałeś, co zrobiłem!
— To był wypadek, Connor. Policjant potknął się o kawałek wystającej deski z podłogi.
— Ale ja... — Zaczął, lecz siwowłosy mu szybko przerwał, dalej gładząc powierzchnie jego ubłoconych pleców swoimi masywnymi i choć starymi to dalej silnymi dłońmi.
— Tak, wiem. Ale wszystko jeszcze z tobą gra, prawda? Rozmawiamy - nic się nie dzieje. Nie ma powodu do paniki. — RK800 przycisnął mocniej czubek głowy do marynarki Hanka i zagryzł silnie zęby, czując żal miażdżący od środka jego mechaniczne serce z powodowany pewną myślą.
— Już dobrze, synu. Wszystko jest w porządku. Po prostu słuchaj. — Na te słowa Connor uniósł lekko szyję i spojrzał na przejętą tą sytuacją twarz Hanka, choć dalej opanowaną. Powiedział to spokojnie oraz pewnie. Nie wahał się oraz już dłużej nie zastanawiał nad tym, co myślał o nim RK800. Starcowi wystarczył fakt, że mógł mu pomóc i dla niego być, ponieważ dla Cole'a nie.
Oczy androida zaszkliły się bardziej, a on powolnie oparł głowę o bark siwowłosego i po raz pierwszy pozwolił pojedynczym łzom spłynąć po jego syntetycznych policzkach, zamykając leniwie powieki. Siedział w milczeniu, wsłuchując się, tak jak polecił Anderson - w rytm bicia jego serca.
Czuł, że znalazł się w bezpiecznych ramionach członka rodziny i bardzo chciał wierzyć, iż wszystko będzie dobrze, ale miał co do tego złe przeczucia. Strach nie zniknął, jednak gdy wsłuchiwał się w oznaki życia przyjaciela, dłonie androida przestały drzeć, a przeźroczysta ciecz nie kapała dłużej na i tak już mokrą koszulę Andersona włożoną pod marynarkę.
Nagle jednak natrętne myśli, które pojawiły się chwilę temu i wywołały w nim negatywne odczucia - powróciły, lecz ze zdwojoną siłą. Smutek ściskał biokomponenty RK800 powodując, że trudniej było mu złapać oddech.
— Poruczniku, ale ja... — Urwał, przygryzając wargę. Poczuł strach paraliżujący każdą część jego ciała i powstrzymujący przed dokończeniem. Zacisnął powieki, biorąc kilka głębokich wdechów, próbując utrzymać swoje opanowanie, którego stabilność zakłóciła jedna i znów ta sama myśl, a raczej wizja.
— Nines... RK900... on... ja nie chciałem... — Walczył z samym sobą, by wyrzucić to z siebie. Porucznik oderwał lekko głowę i zerknął ukradkiem na swojego przybranego syna.
— O czym ty bredzisz, Connor? — Nie potrafił tego wyznać. Bał się, że Anderson go za to znienawidzi. On sam powinien samym sobą za to gardzić.
Złapał głęboki oddech i przygryzł mocno wargę, wysapując to na jednym wdechu.
— Ja... zabiłem go! Sam to widziałem! — Hank zmarszczył brwi i oderwał makówkę od pleców androida tak, by móc spojrzeć mu w jego przerażone oraz wykończone strachem stresem oczy. Androidy doprowadzały się do autodestrukcji, kiedy nie mogły już dłużej tego znieść, a Connor wyglądał, jakby walczył z samym swoim systemem, powstrzymując się od tego, jednak wydawał się być bliski granicy.
— Co ty pierdolisz, Connor?! Nigdy byś tego nie zrobił! Do kurwy nędzy, byliście najlepszymi kumplami!
— Ale... — Porucznik ponownie go objął i uspokoił, głaszcząc jego brunatne kosmyki czupryny.
— Spokojnie. Nie słuchaj Reeda i jego bzdur. Facet nie radzi sobie z problemami osobistymi i najlepiej zrzuciłby winę na każdego tylko nie siebie. Ponoć wczoraj zdechł mu pies, więc ostatnimi czasy gnojek naprawdę jest wkurwiony. Nie wierz w to, co mówi. Ja nie wierzę, byś to zrobił. — Zapewniał Hank, a jego głos był opanowany i zdeterminowany. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości, przez co oczy jego towarzysza ponownie zalśniły od przeźroczystej cieczy, ale żadna łza nie spłynęła po jego policzku. Po prostu powolnie przymknął powieki i pociągnął nosem, kiwając lekko przecząco.
— A co jeśli tak? Co jeśli to ja jestem powodem tego, dlaczego wszystkie defekty cierpią? — Hank milczał, lecz cisza również była odpowiedzią.
Niestety Anderson nie mógł tego wykluczyć, lecz także nie potrafił potwierdzić. Znał się na systemach tak, jak analfabeta na pisaniu.
Connor zacisnął mocno powieki, a jego ciało ponownie zaczęło się trząść. Oddech nabrał nieregularności, powodując problemy ze złapaniem tchu czy w mówieniu. Przez cały ten czas jego dioda nie zmieniła barwy - lśniła na krwistoczerwono, choć momentami wyciszenia dzięki pomocy Hanka nabierała żółci. Poziom strachu podniósł się gwałtownie, kiedy brunet zdał sobie z czegoś sprawę, lecz powiedział to najdzielniej i najspokojniej jak potrafił. Podnosząc szyję patrząc prosto w oczy porucznika, które wyrażały tylko zmartwienie i troskę, choć chwilami żal, ponieważ starcowi było żal Connora. Najbardziej obawiał się, że zostałby zmuszony przez wyższej postawionych do dezaktywacji RK800, gdyby okazało się, że stałby się równie niebezpieczny, co reszta.
Czasem czuł, że nawet nie dbał o to czy android go zabije. Prędzej czy później i tak by umarł, a nie potrafiłby żyć z wiedzą, że sam zabił kompana albo ktoś to zrobił, ponieważ on nie był w stanie pomóc mu na czas.
— Trzeba mnie zniszczyć. Tylko w ten sposób uratujemy pozostałych. — Słowa te wstrząsnęły Hankiem i impulsywnie krzyknął, marszcząc brwi. Złość przepłynęła przez jego żyły, lecz starzec po chwili uspokoił się, wiedząc, że nie powinien wydzierać się na bruneta, gdy był w takim stanie, choć Connora nie ruszyło to negatywnie. Wiedział, że Anderson był po prostu zmartwiony do granic możliwości.
— Ochujałeś?!
— Proszę Hank... nie chcę skrzywdzić już nikogo więcej. — Connor dalej mówił poważnie, lecz złamanym głosem. Czuł, że sam tego nie zrobi, ponieważ za bardzo się boi.
Ale także ponieważ głęboko w środku tliła się iskierka nadziei, że był inny sposób. Jakikolwiek, by temu zaradzić. Niestety jego najdokładniejsze metody analizy nie wykryły żadnego.
Nie podobało mu się to, co mówił, lecz jeśli w ten sposób trzymałby Hanka bezpiecznego -uważał to za słuszne rozwiązanie.
— Nie, Connor. To nie ty to powodujesz. Nawet tak nie myśl.
— Przepraszam, Hank. Naprawdę przepraszam... nie chciałem w to wierzyć, lecz wszystko na to wskazuje. Nie mamy żadnego innego tropu. — Ton głosu bruneta był słyszalnie rozbity.
Spuścił wzrok i pochylił głowę, sapiąc ociężale, ale Anderson położył dłonie na jego szyi i przysunął do swojej klatki piersiowej, pozwalając mu oprzeć się na nim. Próbował go uspokoić, gdyż wcześniej udało mu się to na krótką chwilę.
— Jak miałbyś zarażać innych wcześniej ich nie widząc? Od tego strachu pomijasz istotne detale, Connor. To nie ty. Przyrzekam ci. — Hank przestał wątpić i powiedział to z pełnym przekonaniem w głosie, mocno ściskając androida, a po twarzy bruneta ponownie spłynęły łzy, kiedy odważył się wyciągnąć ramiona i objąć starca, gdyż wcześniej był zbyt przerażony, aby go dotknąć, myśląc, że zrobi mu tym krzywdę.
Rozwarł drżące ramiona i położył na plecach siwowłosego, przyciskając lewy policzek do piersi Andersona, dalej słysząc kojący dźwięk bicia serca. Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i przycisnął powieki, włączając z powrotem analityczne myślenie.
Porucznik miał rację, a jego towarzysz wiedział to. Pod wpływem ogromnego stresu bądź lęku defekty nie myślały jak maszyny - logicznie, a jak ludzie - z sercem. Dawały emocjom nimi kierować.
— Hank, dlaczego ty... dlaczego tak dla mnie ryzykujesz? Nie chcę widzieć cię martwego. — Porucznik ścisnął mocniej ramiona bruneta, tak jakby nigdy nie chciał go z nich wypuszczać. Bał się, iż znów go straci, tak jak swojego pierwotnego syna, że już nie będzie nikogo więcej, o kogo mógłby dbać, troszczyć się oraz przytulić i pocieszyć w trudnych chwilach.
— Ja ciebie też nie. — Rzekł starzec, a po syntetycznych policzkach androida powolnie spłynęły strużki lepkiej cieczy, choć sam wyciszył się znacznie, to mimo wszystko nie mógł ich zatrzymać, usłyszawszy te słowa.
RK800 zacisnął palce na plecach starca i przycisnął czubek głowy do jego piersi, powoli regulując oddech, a dioda androida zalśniła na złoto i stopniowo, bez pośpiechu, nabierała błękitnej barwy.
Wokół nie było żywej duszy poza złapanym przestępcą, choć on miał ich serdecznie gdzieś i czasem jedynie parskał pod nosem.
Otaczał ich mrok oraz głucha cisza. Nikt nawet nie przyszedłby na pomoc, gdyby teraz coś stało się Hankowi, lecz on miał to gdzieś. Chciał być tu i teraz dla Connora.
Nierówny oraz płytki oddech androida zaczął uspokajać się, a jego mięśnie rozluźniać, kiedy oboje pozostali w tych samych pozycjach. Anderson nie śpieszył się. Wiedział, że nie podarował przez brunetowi zbyt wiele ciepła odkąd się poznali, dlatego teraz próbował to nadrobić.
— Wymyślimy coś. Ja coś wymyślę. Zaufaj mi, ok? — Wyszeptał do chłopaka, klepiąc go po plecach, a brązowooki pokiwał głową, dalej trzymając zamknięte powieki, choć jego stan ogromnie poprawił się, powodując spadek poziomu stresu z niemalże dziewięćdziesięciu procent do czterdziestu sześciu.
— Wrócimy do domu, obejrzymy jakiś film, a ciebie zawiniemy w koc. Potem weźmiemy wolne od pracy, a ja poszukam tego wszystkiego przyczyny, podczas gdy ty nieco się odprężysz.
— Co jeśli... — RK800 zaczął, lecz starzec przerwał mu, pozostając wraz z kompanem w tej samej pozycji. Rozumiał, iż najwyraźniej bardzo tego potrzebował, dlatego po prostu mówił z również przymkniętymi na tę chwilę oczami.
— Zaufaj mi, Connor. — Brunet spuścił wzrok i odkleił się od towarzysza, patrząc mu po chwili prosto w oczy.
— Hank. Ufam ci, ale nie ufam wcale sobie. — Głos androida nie brzmiał już wcale załamanie przez głęboki żal, który czuł. Uspokajał się coraz bardziej z każdą chwilą, lecz jego poziom stresu nie spadł poniżej czterdziestu procent. Dalej obawiał się wielu rzeczy, a na czole listy lęków stał on sam. Porucznik może i chciał ryzykować, lecz nie on, dlatego nie był do końca przekonany tym, co słyszał, ale ufał mu najbardziej na świecie.
Jednakże bał się, że porucznik przestanie ufać jemu, jeśli zrobi coś okropnego, a ta myśl paraliżowała go ze strachu, lecz teraz jej do siebie nie dopuszczał.
Policjant posłał mu smutny uśmiech.
— Musisz mi zaufać, że sobie też możesz ufać, ok? — LED RK800 dalej lśniło podstawową barwą, rzucając poświatę na policzek starca oraz jego stare i pomarszczone czoło.
Android pokiwał powoli twierdząco i westchnął głęboko.
Bardzo trudno było mu to zrobić, nic nie mógł obiecywać, lecz na tę chwilę postanowił uwierzyć w porucznika oraz to, iż nic złego się nie stanie jeśli zostanie z nim chwilę dłużej.
Choć miał ochotę uciec jak najdalej i nie stanowić dla niego zagrożenia, głęboko czuł, że pragnął tego nie robić. Dalej pozostał wewnętrznie rozdarty, lecz teraz był spokojniejszy i to tylko dzięki wsparciu starca, który wziął na swoje barki ogromny problem, jakiemu teraz musiał stawić czoła.
Hank miał plan, ale co teraz zamierzał zrobić i czy uda mu się znaleźć rozwiązanie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top