𝙸
Migające światła przy pasach dla pieszych, transport uliczny, a także zapalone okna wieżowców czy bilbordy na nich zawieszone oświetlały nieco miasto, spowite całkowitą ciemnością.
Krople deszczu spływały po zamkniętych szczelnie szybach pojazdów, pozostawionych przy długich, betonowych chodnikach, ale także po sztucznej skórze androida policyjnego RK800. Stał kilka metrów naprzeciw dobrze mu znanemu barowi. Trzymał ramiona skrzyżowane na piersi i nie ruszał się ani centymetr, podczas gdy omiatał otoczenie swoimi źrenicami, analizując teren.
Nic złego się nie działo. O tej porze miasto było niemalże opustoszałe, a jedyne miejsce, w jakim można było znaleźć żywą duszę, znajdywało się tuż za jego plecami.
Nie sterczałby tam przez pięć minut, pozwalając przemoknąć jego mundurowi, gdyby nie fakt, iż czekał za swoim przyjacielem - Hankiem.
Powiedział, że wyjdzie za dosłownie chwilę, ale kiedy ta chwila trwała niepokojąco długo android postanowił obrócić się i spojrzeć przez szybę do środka.
Niestety było zbyt tłoczno, aby się przyjrzeć, dlatego ruszył się z miejsca i wszedł do baru, od razu rozglądając za Andersonem.
Wiadomym było, że po całej rewolucji nie miał tam zakazu wstępu, lecz nie czuł potrzeby łazić za nim, jak pies, gdy wyraźnie zaznaczył, że potrwa to tylko moment.
Jednak po kilku długich minutach Connor podał to w wątpliwość.
Wewnątrz pomieszczenie szybko wydało się małe, gdy wokół tłumy zajęły wszelkie miejsca siedzące, pijąc lub śmiejąc się do łez w małych grupach. Pośród nich android szukał swojego towarzysza.
Wreszcie spostrzegł go siedzącego na wysokim krzesełku w taki sposób, jakby miał zaraz z niego spaść.
W swojej dużej dłoni trzymał ogromną szklankę, mocno zaciskając palce wokół pucharu, a drugą swobodnie trzymał na ciemnej, lecz czystej powierzchni mebla.
Prawie czystej, ze względu na to, jak Hank był wstawiony i nie zauważał, że rozlewał trochę trunek ze swojego naczynia, lecz mimo to barman nie chciał ingerować, aby przypadkiem go nie zdenerwować.
Zrobił to za to ktoś inny.
— Zabieraj swoje łapy, zasrany menelu! — Wyseplenił siwowłosy starzec, wymachując barkami oraz miotając się na siedzeniu, mocno borykając z mężczyzną w średnim wieku za jego plecami, który oplótł ramiona wokół szyi policjanta.
— Dawaj szmal, pijaku! Wiem, że go masz! — Wrzeszczał od rzeczy uparty chłop, także upity w trzy dupy, a wokół nich nikt nie zwracał na to uwagi, będąc zajętym towarzystwem innych ludzi, swoim własnym albo jak pojedyncze osoby - nie wtrącały się i chowały po bokach.
Barman czyścił kieliszki szarą szmatką, lekko zakłopotany, kiedy android szybko przeanalizował napastnika, stojąc ledwie w przejściu, przemoczony do suchej nitki.
Jaymes Barlow. Urodzony 18, 06, 1992. Przeszłość kryminalna: Pobicie.
Krzesło przechyliło się, a porucznik upadł na tyłek wraz z nim, szarpiąc się z agresorem dalej owiniętym wokół jego szyi, którego chwyt wydał się wystarczająco mocny, aby powalić starszego, gdyż parametry ciała przeciwnika nie różniły się za wiele od Hanka.
Na szczęście androidy były szybsze, zwinniejsze oraz silniejsze.
Lepsze pod każdym względem od ludzi, gdyż po to zostały stworzone, aby łatwo zastąpić ich w wielu rzeczach. Teraz w głównej mierze pomagały im, stały po jednej stronie lub pracowały dla nich za odpowiednie wynagrodzenie.
— Jak śmiesz przerywać pijańską rozpustę policjantowi, ty dupku! — Wymamrotał niewyraźnie, po czym uderzył mężczyznę w nos łokciem, miotając się na wszystkie strony, aby wreszcie go z siebie zrzucić, choć facet wcale go nie dusił, a jedynie próbował ujarzmić.
Jednak kiedy z jego nozdrzy spłynęła strużka czerwonej krwi, zacisnął pięść i uniósł nad twarzą porucznika, która wciąż była w nienaruszonym stanie, a jedynie lekko zarumieniona od nadmiaru spożytego alkoholu.
Zamachnął się z zamiarem uderzenia, lecz jego zaciśnięte palce zatrzymały się centymetr przed twarzą Hanka, gdy jego nadgarstek nagle mocno ścisnęła syntetyczna dłoń.
Connor szybkim ruchem zwichnął mu rękę, patrząc na niego z góry w skupieniu i spokojnie. Napastnik jęknął z bólu, wypuszczając siwowłosego starca z uchwytu, który lekko zrzędząc, podniósł głowę i przyglądał się ze zmrużonymi oczami, jak Connor uniknął ciosu krzesłem od zezłoszczonego kolegi agresora, który nagle pojawił się z tyłu, chcąc trafić go w skroń. Następnie uderzył łokciem w brzuch pierwszego z nich, który pomimo bólu w nadgarstku postanowił się na niego rzucić, ale wtedy szybko pożałował swojej decyzji, osuwając się na podłogę.
Jego wspólnik wyszczerzył oczy, widząc jak nietknięty android poprawia swój krawat, a potem skanuje otoczenie i wreszcie skupia wzrok na nim.
Mężczyzna wzdrygnął się i natychmiast odwrócił, uciekając z baru, popychając przy tym kilka osób oraz potrącając komuś drinka. Szklanka zbiła się, wylewając na podłogę piwo, a kobieta, do której należał napój, wstała oburzona wrzeszcząc na faceta i zaciskając zęby w złości, jednak nie pobiegła za nim. Usiadła, zakładając jedną nogę na drugą oraz krzyżując ramiona, posyłając koleżankom obok niezadowoloną minę.
Rk800 podszedł dwa kroki do Hanka, który lekko dyszał, siedząc na ziemi, lecz powoli się podnosząc.
Stając z boku, złapał za jego ciężkie ramię i zarzucił na swój bark, pomagając przyjacielowi wstać.
— Proszę się nie martwić poruczniku. Już pana stąd zabieram. — Oznajmił, a następnie ruszył ze starcem pod pachą w stronę drzwi wyjściowych.
— Czemu miałbym się martwić tym, że nieźle im nakurwiłeś, Connor? — Wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale towarzysz pokręcił tylko głową, łapiąc za klamkę, a następnie wychodząc.
— Nie wychodził pan, poruczniku. Pomyślałem, że coś się stało.
— No i słusznie. — Przyznał mężczyzna w starszym wieku, kiwając lekko głową. Choć był mocno upity, dalej potrafił myśleć całkiem trzeźwo.
— Obiecał pan wyjść za chwilę, a nie zaczynać bójki w barze.
— Hej! To tamten skurwysyn na za dużo sobie pozwalał! Doskoczył do mnie chuj wi z jakiego powodu! Sam widziałeś, nie? — Pomimo jego seplenienia się oraz braku przerw pomiędzy wyrazami, Connor rozumiał go doskonale.
Android uśmiechnął się wyrozumiale, otwierając drzwi samochodu, którego silnik dalej pracował.
Ulice wydawały się opuszczone, a deszcz zaczynał lać coraz mocniej.
— To fakt, poruczniku. Jednak to pan wybrał się na melanż o takiej porze.
— Najlepszej. — Uniósł kącik wargi, kiwając lekko, podczas gdy model RK800 ostrożnie położył go na przednim siedzeniu samochodu, a potem zamykając drzwi, obszedł pojazd i wszedł z drugiej strony, zajmując miejsce kierowcy.
Hank spojrzał na niego w grymasie z przymrużonymi lekko oczami.
— Hej, umiem prowadzić, plastikowy półgłówku. — Connor zapiął im obu pasy, po czym przekręcił kluczyk i złapał za skrzynię biegów, uśmiechając się pod nosem.
— Nie wątpię. — Porucznik ze swoją miną gbura odwrócił głowę i patrzył na drogę przed nimi, nic już więcej nie dodając.
Wycieraczki zmagały się z ulewą, próbującą utrudnić androidowi widok, jednak on analizował otoczenie inaczej niż ludzie i wiedziałby, gdyby pojawiło się jakieś zagrożenie.
Pozwolenie Hankowi na prowadzenie w takim stanie oraz pogodzie byłoby równoznaczne ze zgodą na jego samobójstwo.
Policjant opierał się plecami o oparcie ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, ześlizgując nieco z fotela, układając w wygodniejszej pozycji. Dalej przyglądał się ciemnym ulicom miasta, oświetlanym przez światła z ich samochodu.
Myślał o ostatniej sprawie, jaką zajął się wraz ze swoim androidem śledczym tydzień temu.
Człowiek zabił androida w szale pod wpływem narkotyków, a poszkodowany niczemu nie zawinił. Dostał odpowiednią karę za swoje poczynania, jednak zniszczonego humanoidalnego robota nie dało się przywrócić do życia.
Pomyślał, że gdyby nie Connor to tam w barze mogłoby prawdopodobnie zrobić się gorąco z podobnego powodu. W końcu zaatakował go ktoś, majaczący bzdury, kogo nie dało się uspokoić, a nikt nie miał zamiaru zainterweniować. Żaden człowiek.
Po kilku minutach jazdy wykręcił makówkę, kładąc ją na rogu fotela, tym samym mając przed sobą widok Connora, rozmazany przez jego obecny stan, lecz dalej widoczny na tyle, by wywołać na licu porucznika lekki uśmiech.
Rozumiał troskę androida, który teraz pobierał najszybszą trasę do miejsca docelowego, po czym otworzył mapę w swojej pamięci i jechał zgodnie z nią. Na tyle ostrożnie, że bez problemu po piętnastu minutach znaleźli się z powrotem w domu policjanta.
Jednak podczas trasy powieki mężczyzny w marynarce opadły, a on sam nieświadomie oddał się w objęcia morfeusza.
Model RK800 zaparkował tam, gdzie zwykle jego towarzysz zostawiał swój pojazd, a zaraz po tym zgasił silnik i spojrzał na Hanka, którego głowa opierała się o zimną szybę, zalaną od zewnątrz kroplami deszczu.
Wyszedł z auta, zamknął je, po czym znów stabilnie objął porucznika pod pachę, wyciągając go z środka. Podszedł wraz z nim do dębowych drzwi i wolną ręką szybko znalazł kluczyki w kieszeni marynarki towarzysza.
Wchodząc o północy do pustego oraz ciemnego domu, usłyszał szczekanie Sumo, który ciesząc się na ich widok od razu pognał radośnie w stronę właściciela, ale Connor zaniósł go już do sypialni, po czym położył na wcześniej posłanym łóżku i łapiąc za skrawek kołdry podniósł ją i przykrył siwowłosego mężczyznę, którego szczęka pozostała lekko rozwarta, a on sam spał jak zabity.
Sumo mając wreszcie okazję, zbliżył się i lizał dłoń ręki, która zwisała zza tapczanu swoim długim językiem. Policjant jedynie zmarszczył nos i wymamrotał coś niezrozumiale, przewracając się na bok.
Connor uśmiechnął się lekko na ten widok i podszedł do Sumo, by wytarmosić puchate policzki bernardyna, witając się z nim radośnie.
Następnie wyszedł z pokoju, a stojąc w rogu przymknął drzwi do sypialni.
Pies podreptał tuż za nim i również wyszedł.
Android westchnął z ulgą, stojąc w mroku korytarza. Nie potrzebował w końcu zapalać światła.
Udał się spokojnym krokiem do kuchni i przykucnął, wsypując Sumo trochę jedzenia.
Szczęśliwy kompan obu mężczyzn zamerdał ogonem, a następnie zanurzył pysk w pachnącej mięsem karmie w dużej, metalowej misce.
Connor znajdował się tuż obok, przyglądając wielkiemu psu w zamyśleniu.
Myślał o Hanku. Nie wiedział do końca jak przekonać swojego przyjaciela, aby zmienił nawyki żywieniowe, choć widział poprawę w jego zdrowiu psychicznym.
Myśli samobójcze porucznika zredukowały się do zera, a jego depresja powoli łagodniała coraz bardziej z każdym dniem, do czego dokładał sporych starań. Nie chciał, by tak dobry człowiek odebrał sobie życie z powodu problemów osobistych. Był tam dla niego i pokazywał mu to, aby zapewnić go, że więcej nie zmagał się z tym sam.
Całkowicie zrezygnowanie z kalorycznych posiłków dalej widniało na jego liście zadań, gdyż niestety owy pokarm zajmował sam dół jego piramidy żywieniowej.
Na szczęście jego androidzi przyjaciel dostarczał mu odpowiedniej dawki ruchu podczas śledztw, by choć trochę zadbać o jego zdrowie, co wychodziło mu całkiem dobrze.
Poza nieco nadętym brzuchem starszego, jego waga nie była w kategorycznym stanie, a przez sześć miesięcy trochę nad nią razem popracowali.
RK800 nie musiał jeść, pić ani spać, więc by nie zanudzić się po nocach, czytał oraz dowiadywał się o rzeczach, jakie nie były częścią jego programu.
To samo robił teraz, siadając na kanapie w salonie i łapiąc laptop Hanka, umiejscowił na swoich kolanach, podczas gdy Sumo wgramolił się na sofę i zwinął w kłębek, zasypiając tuż przy jego boku.
Connor poczochrał trochę jego sierść, po czym znów połączył się do urządzenia, szukając nowych, ciekawych oraz przydatnych informacji.
Nim się obejrzał nastał ranek.
Poniedziałek. Musieli ruszać do pracy, a więc pomógł porucznikowi się rozbudzić.
Wspomnienie, gdzie wrzucił go do wanny i zalał wodą wywołało na jego twarzy niekontrolowany uśmiech, lecz tym razem wystarczyło krzyknąć, a Hank sam otworzył oczy i mocno je przecierając, ziewnął oraz wstał.
Potem wykonał wszystkie poranne czynności.
Następnie zjadł śniadanie, które przygotował mu android, w trosce o stan jego wątroby, co nieco zdziwiło starca, widząc zdrowe kanapki z łososiem oraz warzywami na talerzu.
— Skąd on do cholery umie gotować?— Spytał sam siebie Hank, a jego głos rozniósł się po pustej kuchni.
Ugryzł kawałek, mieląc w ustach ze skwaszoną miną, lecz przekonał się, iż przyrządzony posiłek smakował zadziwiająco dobrze.
Podrapał się po podbródku, dalej rzucając na prawo i lewo swoim gburowatym oraz zdziwionym spojrzeniem, a potem wstał. Wrzucił naczynia do zmywarki i pogłaskał energicznie Sumo, który trącał go nosem.
Uśmiech zagościł na jego twarzy, gdy tylko widział swojego puchatego przyjaciela.
Następnie idąc w stronę drzwi, zgarnął marynarkę z wieszaka oraz wyszedł na zewnątrz, gdzie czekał już na niego android.
.
.
.
.
.
Connor poprawił swój krawat, a następnie łapiąc swoją dwudziestopięciocentówkę w garść, wsunął ją palcami do kieszeni spodni i swobodnym krokiem ruszył przed siebie, mijając biurka oficerów policji.
— Hej, Connor. — Android spojrzał na swojego partnera, podczas gdy zmierzali w stronę ich stanowiska.
— Muszę iść się odlać. Przyjdę za chwilę. Jak są jakieś akta spraw, to weź je tam posprawdzaj albo... rób, co chcesz. — Uniósł dłoń w geście i powolnie odwracając, skierował się do toalet znajdujących na końcu korytarza.
Model RK800 przyglądał mu się w ciszy, wiedząc, że ludzie musieli załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne, dlatego samotnie doszedł do miejsca docelowego.
Powolnie przysunął się do krawędzi blatu i usiadł na nim, złączając dłonie i patrzył na poruszających się oraz pracujących ludzi. Oczywiście zeskanował pomieszczenie oraz rozpoznał wszystkie postacie przebywające w zasięgu kilku metrów od niego.
To samo dotyczyło mężczyzny, który właśnie powoli podszedł do niego z niezadowoloną miną oraz skrzyżowanymi ramionami.
— To co, teraz jesteście tacy jak ludzie, huh? Zadowolony, że masz udział w śledztwach, plastikowy dupku? — Zapytał ironicznie brunet w średnim wieku, ubrany w brązową, rozpiętą kurtkę, a pod nią widniała ciemna koszulka. Jego wzrok wyrażał obrzydzenie oraz pogardę, ale android uniósł jedynie brew i nie odpowiedział, co zdenerwowało faceta stojącego przed nim.
— Do kurwy nędzy, nie pogrywaj sobie ze mną! Myślisz, że teraz możesz sobie ze mnie kpić, bo zostaniesz tu na dłużej, co?! Jeszcze zobaczysz, że nikt nie potrzebuje tutaj jebanych androidów, a szczególnie nie CIEBIE. — Warknął oburzony, odwracając się na pięcie, odchodząc, a LED modelu RK800 z żółtej barwy ponownie odzyskało niebieską.
Gdy znalazł się już prawie poza zasięgiem jego wzroku, zza pleców androida wyszedł Hank, trzymając w dłoni kubek kawy. Powolnie zatrzymał się obok biurka, śledząc wzrokiem bruneta, lecz on był zbyt daleko, by usłyszeć, co miał do dodania, dlatego jedynie RK800 mógł to usłyszeć.
— Olej tego przygłupa. Jest zazdrosny, że jesteś mądrzejszy od niego. — Parsknął lekko śmiechem towarzysz Connora, a on odwrócił się do niego przodem, dalej siedząc na rogu biurka i śledził go wzrokiem, kiedy ten przechodził obok, aby usadowić się wygodnie na swoim dużym krześle.
— Nie rozumiem jego gwałtownego nasilenia agresji skierowanej do mnie. — Hank postawił kubek na białym stole, a następnie popatrzył w monitor komputera, pokazujący aktualne akta spraw. Po czym odpowiedział towarzyszowi wyrozumiale.
— Takich dupków jak on nie da się pojąć, Connor. Nie zaprzątaj sobie nim głowy. Po prostu... trzymaj się od niego z daleka, ok? Wiem, że może nam czasami towarzyszyć w śledztwach, ale nie reaguj. Jak go sprowokujesz to nie skończy się to dla ciebie dobrze. Androidy nie do końca zyskały jeszcze równe prawa i choć w większości przypadków tak, ten skurwiel mimo wszystko dokonałby wszelkich starań byś wyleciał w odpowiednim momencie, więc ignoruj gnoja. W końcu da ci spokój. — Przyjaciel pokiwał powoli, pokazując zrozumienie, a następnie rzucił okiem na zgłoszone im sprawy i pierwsze, co ujrzał to otwarta sprawa brutalnego morderstwa rodziny przez androida z dwóch godzin temu. Jedyne, co było o nim wiadomo to jego model - WR320.
Wstał i mrużąc oczy powoli podszedł do monitora, a wtem wskazał palcem tę sprawę.
— Może to? — Spytał, a porucznik zerknął na niego okiem, szybko przerzucając wzrok na wyświetlający się opis morderstwa.
Przeczytał to w kilka sekund, po czym obrócił się na swoim fotelu i pokiwał spokojnie do androida śledczego.
— Dobra, nie jest to nawet tak daleko stąd. — Connor kiwnął twierdząco i lekko się uśmiechnął.
Oboje poszli zgłosić do kapitana Fowlera, że podjęli się tego zadania, a potem od razu ruszyli do samochodu i pojechali na miejsca zdarzenia, którego trasę pobrał wcześniej Connor, kierując tam porucznika.
.
.
.
.
.
Apartament do którego weszli był stosunkowo niewielki. Mała, stara kuchnia, brudne meble oraz przestarzała kuchenka gazowa, stół z dwoma taboretami, a obok trochę niezadbana łazienka z niewielkim prysznicem oraz zasłoną zrzuconą na ziemię. Spod niej na kafelkach rozlana została czerwona i zaschnięta posoka, która od razu przykuła uwagę mężczyzn.
Hank wszedł do środka, badając pomieszczenie, a android sprawdził salon połączony z sypialnią czyli największe pomieszczenie tego domu.
Ogródek na zewnątrz był praktycznie całkowicie zajęty przez chwasty, porastające wszelkie dostępne miejsce aż po kraty czarnej bramy i nie znajdywało się tam nic ciekawego.
Wyblakłe ściany pokoju, w którym stał RK800 w niektórych miejscach były zeskrobane albo podziurawione.
Na komodzie widniało zdjęcie czterdziestotrzyletniej matki i właścicielki tego mieszkania - Carli Abram wraz z mężem, którego głowa została wycięta. Prawdopodobnie opuścił on swoją rodzinę i nie był mile widziany. Widoczna była na nim również ich córeczka - Nessa Abram. Ośmioletnia dziewczynka o krótkich, blond włosach, takich samych jak jej rodzicielka.
Odstawiwszy przedmiot na miejsce, w dalszym ciągu analizował otoczenie, a wtem usłyszał głośny komentarz Hanka, który w tamtym momencie opuścił łazienkę.
— Kurwa, co za rzeź. — Android przeanalizował minę towarzysza, która wyrażała współczucie, ale również obrzydzenie, więc zrozumiał, iż musiało znajdować się tam ciało w drastycznym stanie, które oczywiście sprawdzi, lecz najpierw chciał dokończyć dochodzenie tutaj.
— Za chwilę rzucę okiem. — Powiedział i poszedł w głąb salonu, aż znalazł schowaną za szafą piłę łańcuchową, której miejsce powinno być w schowku na zewnątrz. Musiała zostać tam przeniesiona. Była całkowicie pokryta zeschniętą, ludzką krwią, a na uchwycie nie pozostawiono żadnych odcisków.
Bez wątpienia zrobił to android.
Kucnął, rozglądając się czy czegoś jeszcze nie ukryto w pomieszczeniu, lecz niczego nie mógł zobaczyć, więc powstał i niepewnie patrzył na znajdujący się przed nim mebel.
Porucznik spojrzał na niego i w ciszy podszedł, stając za jego plecami, a Connor powolnie chwycił uchwyt i rozwarł na szerz szafę, gdy nagle wyleciało z niej martwe ciało i przestraszyło ich obu.
— Kuurwa, co jest!? — Krzyknął ludzki przyjaciel, a zaraz po tym oboje pochylili się nad tym, co wypadło z ogromnego, dębowego mebla.
Słabe, martwe ciało ośmioletniej dziewczynki leżało na podłodze.
Connor rozwarł lekko wargi, a Hank sapiąc i próbując spowolnić oddech, patrzył na nią w szoku.
Android przykucnął powoli i zeskanował dziecko.
Blada i gładka cera oraz lodowata skóra. Jasno złote włosy opadające na niewinną, dziecinną twarzyczkę. Jej ciało było wychudzone. Brak obrażeń poza śladami uduszenia na krtani. Zgon nastąpił z tego powodu.
Małe dłonie dziewczynki pokryte były błotem, to samo z jej kolanami oraz skromnym, ciemnym ubrankiem. Prawdopodobnie bawiła się w deszczowej pogodzie na zewnątrz tamtejszego ranka.
Zaś podeszwy jej butów umoczone były dodatkowo w czerwonej posoce.
— Co tu się do chuja stało? — Spytał Hank, krzyżując ramiona i powolnym krokiem rozglądając po pomieszczeniu, próbując pozbierać fakty do kupy.
— Sprawdzę łazienkę. — Odparł Connor i szybko udał się w tamtym kierunku.
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to zerwana zasłona prysznica, a także ciało przykryte ciemnym materiałem, które oparte spoczywało o ścianę prysznica. Zaschnięta i rozlana, ludzka krew została na przednich szybach, tylnych, a także widniała na podłodze pod firanką.
Niewielkie ślady błota oraz brudu praktycznie spłynęły już z podłogi prysznica, lecz android w dalszym ciągu je spostrzegł.
Odrzucił zasłonę w bok, a pod nią ujrzał ślady buta małego rozmiaru. Należały do dziecka rodziny, co wynikło z szybkiego skanu. Wydedukował, iż najwidoczniej przed kimś uciekało.
Prawdopodobna opcja - przed androidem.
Po krótkiej analizie powstał i rozejrzał się wokół.
Zauważył na rogu zlewu błękitną krew. Podszedł do niej i pobierając próbkę wykrył, iż należała do modelu WR320. Tego samego, który dopuścił się tej zbrodni.
Gdy skończył gromadzić informacje, podszedł do zwłok przykrytych zasłoną i odgarnął ją.
Jego LED zalśniło żółtą barwą, gdy ujrzał przed sobą młodą kobietę odzianą w kolorowe, luźne i biedne ubrania. Właścicielka była cała blada i leżała tam zamordowana niecałe dwie godziny temu z szeroko rozwartymi lazurowymi oczyma, ukazującymi terror, lecz teraz bardziej przedstawiały nieobecny wzrok. W jej jamie ustnej znajdowała się zaschnięta krew, to samo na podbródku.
Jej waga wynosiła pięćdziesiąt sześć kilogramów, wzrost metr sześćdziesiąt siedem, a jej lekko wychudzone ramiona przykrywały długie, blond kosmyki.
Connor spuścił wzrok.
Cała klatka piersiowa oraz okolica brzucha kobiety zostały rozerwane na strzępy, a wnętrzności zmiażdżone, których szczątki leżały porozrzucane obok, lecz większość wystawała spod podbrzusza, poćwiartowanego na tyle, że nie dało się niemalże ujrzeć żadnego fragmentu skóry, lecz jedynie czyste mięso, tonące w kałuży bordowej cieczy. Wylewała się z tamtego miejsca oraz ze zmiażdżonych żeber, zalewając całe podłoże prysznica, szyb, a nawet dosięgła płytek łazienki z powodu intensywności i obfitości strumienia, choć krwawienie już dawno ustało.
Android nie musiał przyglądać się jej brutalnie rozerwanych wnętrznościom, by stwierdzić, iż została zamordowana piłą łańcuchową.
Wyprostował się i zasłonił zwłoki materiałem, który wcześniej odgarnął, żegnając ją nieco współczującym, lecz głownie poważne spojrzeniem, a zaraz po tym rzucił okiem wokoło. Przetwarzając wszelkie zebrane dane, doszedł do wniosków, po czym wyszedł do salonu i krzyknął do Hanka.
— Wiem, co się tutaj stało.
— Dajesz. — Machnął ruchem nadgarstka Hank, lecz jego głos brzmiał nieco ochryple, a on sam stał oparty o wyblakły fundament pomieszczenia z lekko zamyśloną miną.
Connor rozwarł wargi i chciał o coś zapytać, lecz widział, iż wzrok porucznika skupiony był na ciele dziewczynki, leżącej na podłodze.
Nie musiał więc o nic pytać, by zrozumieć emocje, jakie porucznik czuł w tamtym momencie, dlatego przeszedł od razu do rzeczy.
— Dziewczynka bawiła się w ogródku, lecz ze względu na panujące warunki atmosferyczne pobrudziła się, więc jej matka chciała ją wykąpać. Kiedy czyściła swoje dziecko w kabinie prysznicowej, android przyszedł z piłą łańcuchową i zaatakował kobietę. Dziecko wystraszyło się i pobiegło do salonu, ukryło w szafie, podczas gdy właścicielka mieszkania odepchnęła androida, który nie spodziewał się tego i uderzył o kąt zlewu.
Gdy się podniósł, złapał za nadgarstek kobiety, chcącej w tym samym momencie uciec z pomieszczenia, lecz jej się to nie udało. W tym samym czasie trzymała zasłonę prysznica, by ją odgarnąć i zwiać, dlatego gdy gwałtownie ją do siebie przyciągnął, zerwała przedmiot, a on rzucił ją do środka kabiny i zabił za pomocą piły. Następnie wrócił do salonu i rzucił broń w róg salonu, ale wtedy usłyszał małą, schowaną w środku szafy. Najprawdopodobniej płacząc dostarczyła mu informacji o jej lokalizacji. Z tego powodu szybko otworzył mebel i udusił ją, a potem pozostawił w tamtym miejscu i odszedł. — Hank pokiwał lekko z nieco niezadowolonym i poważnym wyrazem twarzy, po czym odkleił się od zniszczonej, wyblakłej ściany i ze skrzyżowanymi na piersi ramionami podszedł do Connora.
Delikatnie położył dłoń na jego włosach, czochrając je oraz lekko unosząc kąciki warg.
— Dobra robota, Connor. Teraz musimy tylko znaleźć sukinsyna. — Rzekł Hank, przechodząc obok nieco skołowanego androida.
Jego ton głosu brzmiał na zdeterminowany, choć bardziej zdenerwowany. Nie mógł pozwolić odejść komuś, kto bezwzględnie zamordował bezbronną matkę z córką. Nie obchodził go powód, bo nic tego nie usprawiedliwi, dlatego zależało mu na schwytaniu androida zanim zabiłby kolejne rodziny.
Nagle do środka wszedł nieznajomy starzec, opierając swoje drżące dłonie o drewnianą laskę, a tuż za jego plecami pojawił się ciemnoskóry policjant, który skinął głową do Andersona.
— Witaj, Hank. Ten starszy pan wydaje się coś wiedzieć i pomyślałem, że może ułatwi wam to śledztwo. — Porucznik wzruszył swymi skrzyżowanymi ramionami, lekko wyginając się do tyłu z lekkim uśmiechem oraz kiwnął do niego w geście podziękowania.
Odszedł, zostawiając świadka sam na sam z Connorem oraz jego ludzkim przyjacielem.
— Co wiesz o androidzie WR320? — Spytał, pochylając się lekko nad zgarbionym siwowłosym starcem, którego cała pomarszczona twarz przyjrzała się modelowi RK800 z lekkim grymasem.
— Wiedziałem, że pewnego dnia takie diabły jak wy wreszcie wyrżną nas w pień! Ta rodzina była całkowicie dobroduszna. W życiu nie spotkałem bardziej uprzejmej i życzliwej kobiety niż Carla. Gdy byłem na spacerze z moim kundelkiem Azorem, kiedy ten niewdzięczny demon, cały pokryty krwią, wybiegł prosto do pobliskiego lasu i jestem pewny, że dalej tam siedzi! — Connor rozwarł lekko wargi i wyprostował się powoli, analizując informacje od starca, spoglądając kątem oka na Hanka, który zmrużył oczy i z powagą wysłuchał dziadka.
— Jak się pan nazywa, proszę pana? — Zapytał, podchodząc i rozprostowując ramiona.
— Colby. Peter Colby.
— Nie każdy android jest bezwzględny, panie Colby. — Położył swoją silną dłoń na słabym oraz kościstym barku sąsiada rodziny oraz uniósł kącik wargi, a następnie wyszedł. Starzec podążał za nim wzrokiem z niezmienionym wyrazem twarzy, lecz nieco bardziej zdziwionym.
Jego towarzysz odszedł wraz z nim, nie mówiącym przy tym ani słowa, lecz Connor wiedział, że Hank miał na myśli jego oraz inne androidy, wiec poczuł się miło, opuszczając miejsce zbrodni.
Partnerzy zlokalizowali bór, o którym wspomniał świadek i szybko poszli w jego kierunku.
Zajęło im dziesięć minut, aby odnaleźć boczną ścieżkę, gdyż jak twierdził android, widział na jej błotnistym podłożu lekkie ślady tyrium, które jeszcze nie wyparowały.
Podążając ich szlakiem trop nagle się urwał, a dokładnie w samej głębi lasu, tuż przed rozwidleniem drogi.
Connor kiwnął do Hanka i skinął głową na lewo, sygnalizując, że on zbada tę stronę alejki, a porucznik zgodził się rozdzielić, biorąc drugą.
Android szedł spokojnie i ostrożnie, mijając rosnące sosny, czując świeży zapach lasu po deszczu. Podłoże dalej było wilgotne, a on próbował doszukać się dalszych śladów niebieskiej krwi lub jakichkolwiek innych, aż wreszcie zatrzymał się i przykucnął na jego kolano.
Na wodnistej glebie spostrzegł duży odcisk buta. Po szybkim skanie okazało się, że należał do modelu zbiega.
Powstał, rozglądając się wokół, a następnie odczytał ich trasę. Odkrył, że prowadziły dokładnie do miejsca, do którego udał się wcześniej Hank i najprawdopodobniej winowajca był właśnie gdzieś tam, dlatego jego towarzysz szybko zawrócił i odezwał się głośno.
— Poruczniku?! Znalazłem trop! — Przeszedł przez rosnące krzewy, tracące powoli liście z powodu pory roku, a także odepchnął się od kory pnia wysokiego modrzewia i pośpiesznie skręcił prosto do rozwidlenia dróg, zmierzając śladem policjanta.
— Hank?! — Nawoływał, lecz nie usłyszał odpowiedzi, a dobrze wiedział, iż jego partner nie mógł odejść zbyt daleko, więc nabierając powoli powietrza do płuc, ostrożnie rozglądał się na boki.
Nagle ujrzał kompana leżącego na błotnistej powierzchni na środku pola przed nim, gdzie wokół z każdej strony gęsto rosły świerki oraz inne drzewa iglaste, a także wysokie krzaki.
Android, model WR320 siedział na nim i zaciskając palce wokół jego szyi, dusił go mocno. Porucznik zaciskał zęby, patrząc na niego z niezadowolonym wyrazem twarzy. Szarpał się i próbował go odepchnąć, jednak bezskutecznie.
Napastnik pokryty był zaschniętą ludzką krwią, a jego skroń była nieco uszkodzona, opadały na nią blond włosy. Zaś błękitne oczy, pełne szału skupione całkowicie na Hanku, nie zauważyły biegnącego do nich Connora, który szybko analizując sytuację, krzyknął.
— Hank! — Winowajca wykręcił twarz w stronę partnera porucznika, a jego LED migało ostro na czerwono.
Connor nie czekał ani chwili, śpiesząc się, ale na szczęście policjant zdążył wykorzystać chwilową nieuwagę defekta, błyskawicznie wyciągając z kieszeni płaszcza czarny pistolet. Strzelił prosto w lewe ramię androida.
Wytrzeszczając gwałtownie oczy, jęknął i poleciał w tył, upadając na tyłek, a uwolniony Hank ostro łapał powietrze do płuc.
Po chwili powoli zaczął wstawać.
Podparł się jedną dłonią, brudząc ją w błocie, a tym samym została już pokryta cała jego marynarka oraz spodnie, podczas gdy drugą cały czas mierzył z broni do WR320, choć jego ręka mocno drżała z powodu ówczesnej próby uduszenia.
Defekt syknął, a potem podparł się z tyłu ręką i zaczął trząść, patrząc w przerażeniu na Andersona.
W tym samym czasie jego przyjaciel prześlizgnął się po błocie z górki prosto na defekta, po czym kopnął go i odrzucił z dala od policjanta.
Defekt przewrócił się na plecy, ale wykonał przewrót w tył i zamortyzował upadek. Syknął, posyłając Connorowi spojrzenie pełne łez i strachu.
RK800 szybko do niego podszedł i powalił go na ziemię z pozycji siedzącej do leżącej na brzuchu, łapiąc za jego ramię oraz dociskając do gleby na tyle mocno, aby nie mógł wstać.
— Policja Detroit. Zostajesz aresztowany za akt morderstwa, WR320. — Powiedział stanowczo, mocno trzymając defekta, choć ten wcale się nie wyrywał, a przeźroczysta ciecz spływała po jego policzkach, co nieco zbiło z tropu Connora.
Hank wreszcie zdołał złapać oddech, więc powoli podszedł do dwójki androidów z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy, skierowanym do mordercy.
— Nie! Błagam! Nie chciałem tego, przysięgam!
— Nie chciałeś? To dlaczego zabiłeś te rodzinę, huh? Oni dawali ci dach nad głową. — Zakwestionował policjant, trzymając się trochę za gardło, a jego głos brzmiał ochryple oraz był nieco zduszony.
Defekt nie próbował im uciekać ani ich nie atakował, zacisnął tylko powieki i dał łzom swobodnie spływać po jego syntetycznej skórze policzków niczym wodospad, trzęsąc się ze strachu, a poziom jego stresu wynosił siedemdziesiąt sześć procent i stopniowo się podwyższał. Kontynuował, krzycząc złamanym głosem.
— J-Ja... ja... nie wiem! Naprawdę! Ja tylko... — Hank syknął i przerwał mu, stając blisko Connora z kajdankami, a jego partner podniósł gwałtownie ubłoconego oraz całego pokrytego bordową posoką defekta.
— Dobra, stul pysk! — Unieruchomił mordercę, a RK800 odsunął się na kilka kroków, słuchając wszystkiego ze zmieszanym spojrzeniem i oddając go w ręce porucznika.
— Błagam, musicie mi uwierzyć! Kochałem ich, naprawdę kochałem! — Policjanci zaczęli biec w ich stronę, otrzymując wcześniej sygnał od Connora, którego im wysłał, gdy tylko zobaczył porucznika w niebezpieczeństwie. Gdy dobiegli, od razu przejęli od nich defekta i trzymając go za skute ramiona, ciągnęli go w dwójkę z dala od policjanta oraz jego androida.
Connor odprowadzał wzrokiem WR320, podczas gdy jego dioda z miodowej barwy powoli odzyskiwała swoją podstawową - błękitną.
Zabierany android dalej krzyczał, lecz tym razem powtarzał w kółko jedno i to samo zdanie.
— Przepraszam, tak bardzo mi przykro, przepraszam! Proszę... Carla, Nessa... wybaczcie mi, błagam! — Mocno szlochał, ale nie wyrywał się, nie stawiał w ogóle oporu. Potem jedynie pociągał nosem, dając się prowadzić z opuszczoną głową.
Hank pokręcił przecząco głową, obserwując to ze skrzyżowanymi ramionami.
Dalej oddychał dość głęboko, ale po chwili wyrównał oddech i zaczął powolnie iść przed siebie, by wyjść z lasu.
— Choć, Connor. Wracamy do domu. — Zakomunikował, przyśpieszając, a android patrząc w dół, przeniósł źrenice na porucznika i po chwili dogonił go, idąc tuż obok, ale w milczeniu.
Gdy nie powiedział nic od kilku minut, a wyszli już z boru oraz znaleźli się przy drodze, gdzie Hank zaparkował samochód, policjant spojrzał na niego ze swoją zdziwioną miną gbura, pytając.
— Coś ty żeś tak kurwa ucichł? — Android wzdrygnął się nieco, unosząc lico i patrząc zmieszanym wzrokiem na przyjaciela, podczas gdy oboje dalej szli w stronę pojazdu.
— On... nie kłamał, poruczniku. Nie kłamał. — Powtarzał to, jak mantrę, lecz po pierwszym zdaniu ściszył ton głosu.
Hank prychnął nieco, gdy otwierał drzwi pojazdu, wchodząc do środka, a gdy jego partner zrobił to samo i usiadł tym razem po stronie pasażera, zapiął pasy i odpowiedział mu.
— Więc jak myślisz, dlaczego zabił tamtych ludzi? — Connor spoglądał w dół, na swoje dłonie położone na kolanach w zakłopotaniu. Zacisnął je w pięści i odrzekł.
— Ja... nie mam pojęcia. — Hank patrzył na niego w ciszy, ale ze spokojem. Zauważył, że jego towarzysz mocno się tym zaniepokoił.
Zamknął wejście do samochodu i odpalił silnik, patrząc na drogę przed nimi.
— Postąpiliśmy słusznie. Gdyby naprawdę ich kochał nie zabiłby ich, nie sądzisz? — Zapytał lekko ironicznie, dając mu znać, że nie było nad czym się zastanawiać.
RK800 siedział w ciszy i patrzył na krople deszczu rozbijające się o przednią szybę samochodu. Znowu zaczęło padać, dokładnie tak, jakby niebo opłakiwało obecne wydarzenia.
— Tak... chyba. — Odrzekł i westchnął lekko, nie chcąc zadręczać się dłużej tymi myślami. Zgadzał się z Hankiem, ale pewna rzecz dalej nie dawała mu spokoju. Postanowił jednak zaufać swojemu partnerowi i uwierzył, że postąpili słusznie.
Oboje pojechali prosto do domu porucznika, gdy na zewnątrz zdążyło się rozpadać, a całe miasto pokrył mrok nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top