PRƆLƆG


Mężczyzna wysokiej postury o umięśnionym ciele poruszał się przez zaśnieżone miasto, a śnieg skrzypiał pod ciężkimi butami krótkowłosej postaci.
Był to android, a dokładniej niegdyś przywódca defektów.
Teraz był jedynie jednym z wielu dewiantów, których liczba urosła znacznie odkąd nastąpiła rewolucja.
Ludzie stopniowo przyzwyczajali się do zmiany, akceptowali androidy, lecz nie obyło się od przypadków buntu czy krzywd wyrządzanych maszynom o ludzkich kształtach.
Poza dość częstymi, lecz pojedynczymi przypadkami, jakimi zajmowała się policja Detroit, wszystkim wiodło się całkiem dobrze.
North wynajęła mieszkanie z Markusem, a po pracy wraz z kumplami spotykali się w jednym z opuszczonych miejsc na skraju miasta, w którym lubili przesiadywać. Urządzili go tak, by wyglądał jak tajna baza. Nikt im nie przeszkadzał, nie widział oraz mieli ciszę.


Byli bezpieczni, mogli żartować,a nawet tak jak ludzie, grali w gry wideo.
Marcus często malował, kiedy przez szparę przebijały się promienie słoneczne, oświetlając kryjówkę.
Kontynuował to, czego nauczył go sam Carl.
Rozwijał pasję, jakiej nigdy by nie odkrył gdyby nie staruszek.
Tęsknił za nim i odwiedzał go często, ale wiedział, że jego czas powoli się kończył. Był wątły, słaby oraz mizerny, lecz dla Markusa zawsze pozostanie całym światem.
Właśnie do niego teraz kierował się bohater, gdy nagle zauważył ciemne buty, dużego rozmiaru, wystające z głębokiej oraz trochę wąskiej rury.
Zatrzymał się i spojrzał w tamtą stronę, analizując otoczenie.
Android utknął w środku, bezskutecznie próbując się wydostać.
Markus słyszał naprzemiennie pojękiwania oraz uderzenia w przedmiot pięściami, których knykcie lekko pokryte zostały niebieską cieczą.


Krótkowłosy podszedł, a następnie chwycił za tylne kończyny postaci, by wyciągnąć ją, używając przy tym odpowiedniej ilości sił, żeby nie przesadzić i go nie uszkodzić, ponieważ dalej zaklinowany znajdował się wewnątrz rury.
Ciekła z niej woda i wypływała do drobnego strumyczka, którego android mijał każdego ranka, gdy był w drodze do staruszka.
Lasy wokół rosły gęściej, odkąd ludzie przestali kazać je wycinać. Zaczęli bardziej szanować naturę.
Obcy android wyleciał stamtąd i padł prosto na błotniste podłoże, sapiąc i podnosząc wzrok na krótkowłosego faceta z heterochromią, którego zwykle poważny i zdeterminowany wyraz twarzy był teraz nieco łagodniejszy.
Posłał mu przyjazny uśmiech, wyciągając do niego rękę.
Ku jego zdziwieniu osoba, której pomógł wyglądała nieco inaczej od reszty.


Jego ciało w połowie, a dokładniej do barków i szyi pokryte zostało syntetyczną powłoką, lecz z jakiegoś powodu czarną, jak smoła.
Twarz przybysza pokryta została skórą ludzką, taką jaką miał Markus oraz inne humanoidalne androidy, ale nie rzucało się to tak bardzo w oczy, gdy ramiona przykryte były ciemno beżową, swobodną i nieco za długą bluzą. 
Twardówki obu oczu wypełnione atramentową barwą intrygowały, a złote, kocie źrenice, świecące w blasku słońca przyciągały uwagę.
Patrzyły na Markusa, gdy tamten złapał za jego dłoń mocnym chwytem i powstał. 
Nosił ciemne rękawiczki, lecz były przywódca wiedział, iż jego sztuczna skóra w tamtym miejscu również nie była widoczna, co potwierdził szybki skan wykonany przedtem.  
Nieco przeszywające spojrzenie przeanalizowało go krótko, lecz Marcus nie czuł się przestraszony. Bowiem android nie miał złych zamiarów, był jedynie w lekkim szoku.
Markus pomyślał, że to musiał być jeden z tych nowszych modeli, nad którymi pracowali ostatnimi czasy ludzie.
W końcu musieli rozmnażać jakoś swoją rasę.


Wkrótce potem zabrał go do swojej kryjówki.
Ubłocony przybysz okazał się niczego nie pamiętać, więc podejrzewali, iż człowiek musiał uszkodzić jego pamięć lub nastąpiła jakaś usterka.
Zatem pozwolił mu tam zostać przez jakiś czas, dając dach nad głową.
Szybko zaprzyjaźnił się z resztą, gdyż krótkowłosy wielokrotnie przedstawiał obcym androidom swoich przyjaciół.
Chciał dać każdemu nadzieję, iż był tam ktoś, na którego mogli liczyć, a szczególnie w kryzysowych sytuacjach.
Pewnego dnia, gdy wraz z innymi poszkodowanymi androidami, był w stanie o własnych siłach o siebie zadbać, opuścił to miejsce, lecz pamiętał o Markusie i tym, co dla niego zrobił.
Ci, którym pomógł wyrażali ogromne wyrazy wdzięczności.
Niektórzy nawet dalej uważali go za lidera, choć on nie chciał już dłużej grać tej roli.
Wolał po prostu być dla każdego tam, gdzie go potrzebowali.


.
.
.
.
.


W jesienny, deszczowy wieczór android RK800 obserwował krople deszczu spływające po szkle okna samochodu.
Wewnątrz ciepło rozchodziło się po całym aucie, ogrzewając każdy zakamarek, tworząc barierę ochronną przed chłodem z zewnątrz.
Po chwili drzwi samochodu otworzyły się, a do środka wślizgnął Hank, trzymając w prawej dłoni hamburgera, owiniętego w papier, a w drugiej plastikowy kubek ze słomka.
Wypełniony został gazowanym napojem, ulubionym starszego mężczyzny, co po krótkiej analizie wykrył android.
Niedbale wpadł na miejsce kierowcy, kładąc posiłek obok siebie, a następnie zamykając wejście, położył dłonie na kierownicy. Posyłał pogodzie za szybą poirytowane spojrzenie, nieco zrzędząc.
Connor poinformowany o ilości kalorii w jego niezdrowym jedzeniu uniósł wzrok na Andersona.


- Poruczniku, obiecał pan już nie spożywać tego typu pokarmu. - Na twarz starca wkradł się pyszałkowaty uśmiech, a on sam nic nie odpowiedział.


Odpalił jedynie wóz, a Connor przyglądając się mu i oczekując odpowiedzi, zrozumiał, że jego uwagi nic nie wniosą, dlatego zamilkł i z lekkim uśmiechem, podziwiał widoki za zalaną deszczem szybą.
Towarzysze odjechali, znikając za horyzontem, w celu rozwikłania kolejnej sprawy, jaką im przydzielono.


.
.
.
.
.





Okładka by ME
Art nie należy do mnie.
Przeróbka i pomysł by ME


Filmik w załączniku edytowany by ME :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top