9.

Jungwona od razu po przebudzeniu, oślepiło surowe, białe światło. Przymknął powieki, próbując przyzwyczaić się do nadmiernego oświetlenia.

Po chwili, uświadomił sobie, jak tutaj się znalazł. Gwałtownie wstał, lecz jego głowa znów postanowiła sobie z niego zażartować, ponieważ opadł z powrotem na poduszki.

Jego głowa była jednym wielkim bałaganem, wirowała dookoła, nie umiejąc skupić się na niczym, co go otaczało.

Czuł jakby całe pomieszczenie boleśnie go otaczało, zgniatając całe ciało, utrudniając nabranie choć jednego oddechu.

Bał się reakcji Yuny i Jake'a, ponieważ, jak sądził, Sunghoon był przyzwyczajony do jego omdleń.

Lecz dlaczego wylądował w szpitalu? Przecież, to było tylko przemęczenie. Tak przynajmniej próbował sobie wmawiać Jungwon. Czuł że coś jest nie tak, w końcu dlaczego był podpięty tyloma kablami do urządzeń, których nazw nie znał.

Do jego sali wszedł lekarz, zaczynając mówić coś o jego stanie zdrowia. Lecz jedynym słowem, które zdołał wyłapać Jungwon z jego wypowiedzi było słowo "białaczka".

Jego mózg nie był w stanie przetworzyć stanu w którym teraz się znajdował. Umierał, lecz czy aby napewno się tym przejmował? Póki mógł chodzić i zachować przytomność przez więcej niż dwie godziny, było dobrze.

Po chwili lekarz zaczął swój wywód, w sprawie leczenia i o tym że rak krwi nie jest jeszcze wyrokiem. Lecz czy aby napewno? Czy Jungwon od dawna nie chciał po prostu odejść?

Teraz czuł jeszcze większą presją. Presję, związaną z jego zemstą, która jako jedyna potrafiła postawić go na nogi.

Kiedy lekarz skończył swoją wypowiedź, Jungwon podjął decyzję w tej sprawie w praktycznie ułamku sekundy.

- Odmawiam leczenia. - powiedział twardo, po czym widząc minę zaskoczonego lekarza, dokończył. - Wypisuję się na własne żądanie.

- Ale panie Yang, pan nie przeżyje dłużej niż miesiąc bez leczenia. - powiedział, chcąc go zatrzymać.

- Miesiąc mi wystarczy. - powiedział Jungwon. - Nie macie prawa mnie tutaj trzymać bez mojej zgody.

Lekarz westchnął ciężko, patrząc na dwudziestosześciolatka ze współczuciem. Wiedział, że wróci on tutaj z jeszcze gorszymi objawami, ale bez jego zgody nie będzie mógł nic zrobić.

Jungwon już po godzinie dostał wypis, lecz jeszcze kilkoro lekarzy próbowało go zatrzymać, oraz namówić na leczenie.

Na korytarzu spotkał Sunghoona, z największym kubkiem kawy jaki widział.

- Już wszystko wiem. - powiedział zrezygnowanym tonem. - I wiedz że z leczenia tak łatwo się nie wywiniesz.

Poszli do auta, pakując Jungwona, oraz wszystkie jego szpitalne dokumenty. Oboje nie wiedzieli, jak przerwać tę niezręczną ciszę, panującą wśród nich obojga, więc postanowili milczeć.

Piosenki BTS, po angielsku lecące w tle sprawiały że nastrój w aucie nie pasował do nich obojga. Napięcie między nimi rosło, a atmosferę wypełnioną ciężkimi emocjami, złością, frustracją oraz totalnym niezrozumieniem, można było kroić nożem jak świeży schab.

Kiedy dojechali na miejsce, wysiedli w ciszy z auta, po czym ruszyli do domu bruneta. Tam już wszystkie emocje dały upust, wylewając się wielką falą.

- Co to ma znaczyć, że ty się nie będziesz leczył?! - zapytał Sunghoon, próbując rozegrać tę rozmowę resztkami swojego spokoju.

- Po co mam się leczyć? - spytał Jungwon, chociaż znał swoją odpowiedź na to pytanie, lub raczej jej brak.

- Czy ty naprawdę tak bardzo chcesz tak umrzeć? - zapytał Sunghoon, nie wiedząc jak ma o tym rozmawiać z człowiekiem, który nie myśli racjonalnie.

- To jest druga rzecz, której pragnę najbardziej w życiu. - powiedział Jungwon, mimo że nie był wcale tak pewny swojej odpowiedzi.

- Pomyślałeś kiedykolwiek o osobach, którym na tobie zależy?! - zapytał Sunghoon, próbując sobie przypomnieć dźwięki do medytacji, aby przypadkiem nie wybuchnąć.

- Nie ma takich osób, Hoon. - powiedział zmęczonym tonem, poklepując wampira po ramieniu. - Masz klapki na oczach, wszyscy są zmęczeni przebywaniem ze mną, myślisz że ludziom po śmierci kogoś bliskiego, jest ciężko? To wszystko odchodzi w zapomnienie, szczególnie patrząc na to, że nikomu na mnie nie zależy.

- Pomyśl o Yunie i Jake'u, czy myślisz że oni chcieliby żebyś umarł?! - powiedział pozwalając swojej frustracji ulotnić się ze swojego ciała. - Myślisz że Riki byłby szczęśliwy, patrząc na to co, za przeproszeniem odpierdalasz.

Wtedy Park wiedział że już przesadził, że te słowa nigdy nie powinny opuścić jego ust.

- Skoro taki jestem samolubny, to co tutaj dalej robisz?! - krzyknął, a po jego twarzy automatycznie zaczęły spływać łzy. - Czy nie zasłużyłem sobie na to wszystko?!

Kiedy słuchał następnych słów Jungwona, ogarniało go coraz większe poczucie winy. Nigdy nie wtrącał się w to jak żył Jungwon, lecz teraz czuł że jego obowiązkiem jest wtrącenie się, skoro w tej walce, na szali leży życie Yang'a.

Dlatego był rozdarty, kiedy Jungwon uciekł do sypialni, trzaskając na odchodne drzwiami. Sunghoon momentalnie przeklinał swój człowieczy pierwiastek, który zazwyczaj rządził jego życiem.

Wiedział że nie powinien zostawiać Jungwona w takim stanie, lecz wiedział że tamten mu nie wybaczy. Zostawił karteczkę z przeprosinami, oraz obiadem.

Jechał gdzieś przed siebie, ledwo zwracając uwagę na kierunkowskazy i światła. Wylądował na jakimś odludziu, między drzewami. Kawałek dalej znajdowały się pojedyncze domy.

Sunghoon usiadł pod jakimś drzewem, oddychając wolnym od smogu powietrzem. Wyjął z bagażnika butelki wódki, po czym opróżniając jedną po drugiej, wpadał w kilkugodzinny stan upojenia, który nigdy nie kończył się kacem.

Siedział tak, póki nie poczuł jak coś puszystego go obwąchuje. Średnio rejestrował jakiekolwiek bodźce. Usłyszał znajomy głos, lecz nie potrafił go zidentyfikować. Zasnął, upadając na lodowatą o tej porze roku ziemię.

Jungwon w tym czasie niszczył wszystko, co znalazło się w zasięgu jego rąk. Kilka pomieszczeń w jego domu było już splądrowanych, jak po jakimś większym włamaniu.

Z jego nosa płynęła kolejna fala krwi, której już nie chciało mu się tamować. Pozwolił jej swobodnie spływać po twarzy, aby potem kończyła swój żywot na panelach.

Jungwon zaczął płakać, zwijając się w pozycji embrionalnej na podłodze. Płakał tak, póki starczyło mu łez. Po co miał jakkolwiek funkcjonować, skoro jego życie i tak było przegrane od początku, skoro od zawsze był skazany na klęskę.

Sunghoon miał rację, Riki nigdy nie pozwoliłby mu rezygnować z leczenia. Nawet siłą by go zaciągnął do szpitala. Wiedział również że Jake się obwinia o wiele rzeczy, że zawsze za bardzo się martwi. Yuna za to traktowała go jak członka rodziny, mimo że miała już męża, z którym była szczęśliwa i miała sześcioletniego synka.

On jako jedyny, psuł ten obraz, powodując na nim trwałe blizny, oraz wlewając na niego wszystkie troski. Teraz jeszcze nawrzeszczał na bogu ducha winnego Sunghoona, który chciał tylko jego dobra.

Nagle z półki spadł wazon. Jungwon rzucił się biegiem, aby go złapać, lecz porcelana roztrzaskała się w jego dłoniach, raniąc jego dłonie.

- Nie, nie, tylko nie ten wazon. - powiedział, zapominając o krwotoku z nosa, wkładając do jakiegoś pustego pudełka wszystkie jego kawałki.

Jego dłonie były bardzo pokaleczone, lecz Jungwon skupił się na tym aby pozbierać wszystkie kawałki stłuczonego wazonu.

Była to jedna z jego pamiątek po Rikim, więc nie mógł stracić tego wazonu. Zabrał go z mieszkania Rikiego, ponieważ to zawsze tam trzymał wszystkie kwiaty, które od niego dostał, potem susząc ich listki i dodając je do wosku w świeczce. Żadnej z nich nie zdążył wypalić, ponieważ obiecał że na 10 rocznicę ich związku razem zapalą te świeczki, na znak ich miłości.

Jungwona znów ogarnęły wyrzuty sumienia. W końcu to od zawsze on zasługiwał na śmierć, co wpajała mu jego rodzina od urodzenia. Lecz zamiast jego los ukarać, to umierały bliskie mu osoby.

Nie chciał już więcej cierpieć, chciał uwolnić ich wszystkich od swojego istnienia.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hejka

Nadrobiłam dzisiaj rozdział i macie mini bonus. Czemu jak piszę zawsze jakąś książkę, to nagle wpadam na kompletnie absurdalny pomysł. No i powiem że możecie zgadywać na co wpadłam, daję wam pole do popisu.

Jak myślicie, kto znalazł nachlanego Sunghoona?

Co tam u was?

U mnie bywało lepiej, ale tragedii nie ma.

~ Kocham was, 🍄

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top