41.
Pierwszą rzeczą jaką zobaczył Jungwon po przebudzeniu, była całkowita ciemność. Miał wrażenie jakby ktoś uderzał w jego głowę ciężkim młotkiem raz po razie z całej siły.
Jednak napewno nikt go po głowie nie bił, chyba że jego świadomość sięgała świata pośmiertnego, czego by nie chciał. W końcu nie ma chyba osoby która chciała by trwać w bezkresie, albo widzieć swoimi martwymi oczami różne obrazy, oraz czuć proces gnicia swojego ciała, możliwe że nawet jeszcze przed należytym pochówkiem.
Następnym zmysłem który przestał być spowity dziwną mgłą, był węch. Woń wilgoci i stęchlizny, w połączeniu z zapachem ziemii po deszczu tworzyła w jego głowie obraz wyjątkowo starej i zaniedbanej piwnicy.
Po dłuższych kilku minutach, odzyskał zdolność wyraźnego widzenia. Instynktownie, lecz z dużą uwagą rozejrzał się po pomieszczeniu. Nagle w cieniu kogoś dostrzegł. Była to mało widoczna sylwetka, ale ktoś obserwował go z ukrycia.
- Ile jeszcze zamierzasz tam siedzieć? - zaczął Jungwon przewracając oczami. - Bo trochę źle mi z tym że ciągle się na mnie gapisz. No wiesz, skąd mam wiedzieć czy nie jesteś fetyszystą stóp?
Odpowiedziała mu głucha cisza, sprawiająca że miał ochotę zerwać się z krzesła i wybiec przez drzwi. Był niemal pewien że były otwarte, praktycznie widział przenikające przez ich szparę białe światło żarówki. Poza tym, kilka metrów nad jego głową znajdowało się małej wielkości okienko. Czuł ciepło wpływającego przez niego słonecznego światła. Wtedy domyślił się już pewnej rzeczy.
- Masz alergię na słońce. - stwierdził, wpatrując się w cień sylwetki w ciemnym kącie pomieszczenia. - Dlatego czekasz do zmroku. Nie możesz mnie nawet tknąć.
Postanowił wypróbować jakże cudowny pomysł. Szarpnął dłońmi, aby wyczuć jak mocne są jego więzy. W ich wiązaniu i rozwiązywaniu miał niezłą wprawę. Z własnego doświadczenia oczywiście. Miał szczęście, ponieważ supeł okazał się tak lichej jakości, że aż miał ochotę zaśmiać się w głos.
Nie minęło więcej niż dwie minuty, a on już wstał z krzesła, wciąż czując lekkie zawroty głowy. Biały sznur rzucił gdzieś niedbale. W końcu nie zamierzał po sobie zostawić idealnego porządku.
- Mówią że nie powinno się przeceniać swego przeciwnika, lecz sądzę że to co powiem jest prawdą. - powiedział Jungwon podchodząc bliżej napastnika. - Jesteś beznadziejnym porywaczem. Nawet mnie nie rozbroiłeś.
Po tych słowach wyjął nóż. Wiedział że nie jest to jakaś bardzo silna broń, tym bardziej nie miał stuprocentowej pewności że była skuteczna. Ostrze wciąż było brudne od zaschniętej krwi, oraz starych gum do żucia, które leżały w jego kurtce już cztery lata. Właśnie tyle czasu nie sprzątał kieszeni, wciąż dorzucając do nich nowe obrzydliwości.
Po chwili od ostrze odbiło się głośnym brzękiem od podłogi. W ręce Yang'a została tylko rękojeść, pęknięta w połowie. Z jednej strony nic dziwnego, ponieważ był to lichej jakości zielony plastik.
- No cóż, teraz mamy lekki problem. - stwierdził Jungwon, jakby był zupełnie rozbawiony tą sytuacją. - Jednak cofam to że jesteś beznadziejny. Wiesz no, trzeba wierzyć w siebie.
Zauważył że postać nie wykonała ani jednego ruchu. Podszedł bliżej, wchodząc w cień. Dotknął sylwetki, czując pod ciemną tkaniną chłód metalu. Nie wiedział czy ma się śmiać, czy płakać, przez to że pomylił manekina z wampirzym tworem.
- No to nieźle stary, udało ci się mnie nabrać. - powiedział klepiąc korpus po ramieniu.
Chwilę później powietrze przeszył kolejny huk. Jungwon już stał pochylając głowę nad obitą kukłą.
- Fajnie by było gdybyś posiadał jakąkolwiek broń. - wyraził swą cichą myśl, po czym odkręcił ramię od korpusu. - Może to się nada? Albo wiesz co? - rzekł po chwili zastanowienia. - Masz jakieś srebrne części? Nie? To leż tutaj.
Na pożegnanie kopnął jeszcze raz leżące metalowe truchło, po czym zawył z bólu, kiedy jego noga zetknęła się z metalem. Z cichym skrzypnięciem otworzył drzwi, zaglądając za nie. Nie widział nikogo i można było powiedzieć że to było niepokojące. Ktoś musiał gdzieś się czaić, tak aby wyskoczyć na niego w razie ucieczki.
Wybrał bezpieczniejsze rozwiązanie. Wrócił za drzwi, zamykając je za sobą. Wziął krzesło, barykadując wrota, by zyskać trochę czasu. Złapał za wyrwane stalowe ramię, po czym uderzył w okno. Na szybie powstała tylko jedna rysa. Musiał uderzyć mocniej.
Kontynuował serię prób wybicia szyby, odczuwając gigantyczny ból w okolicach ramion. Nie był już pewien czy jego ociężałość była spowodowana substancjami chemicznymi, czy po prostu jego zdrowostanem fizycznym, sięgającym już dna.
Nagle usłyszał głośny trzask, a odłamki szyby odbijały się od podłogi, przywołując ciche, aczkolwiek głuche tłuczenie. Nagle oprzytomniał i spojrzał jeszcze raz na klamkę. Okno można było po prostu otworzyć.
- Boże, Jungwon ty idioto. - powiedział sam do siebie, stwierdzając fakt.
Więc po prostu otwarł okno, po czym wciąż dzierżąc pod pachą metalowe ramię, wyszedł z piwnicy.
Zamknął oczy, czując jak silne jest teraz słońce. Miał wrażenie jakby było lato, mimo iż jeszcze wczoraj rano był mróz. Musiał jakoś dostać się do domu. Tylko jak miał to zrobić, skoro nawet nie wiedział gdzie jest? Automatycznie przetrząsnął wszystkie kieszenie swoich spodni, które okazały się puste. No oczywiście, przecież nigdy nie brał telefonu kiedy wykonywał zlecenie. Po chwili zorientował się że wciąż trzyma fragment manekina w rękach, przez co zaczął się zastanawiać czy aby napewno wszystko z nim w porządku.
Rzucił ramię gdzieś w dal, słysząc trzask pękającego drewna. Przekrzywił głowę w zdumieniu.
- KTO MI KUŹWA STODOŁĘ ROZWALIŁ! - rozległ się głos, a zaraz po nim cała wiązanka przekleństw.
- O kurwa... - powiedział Yang, po czym ruszył biegiem przed siebie.
Mimo że na wuefie w szkole nigdy nie szło mu dobrze, to dzisiaj udało mu się biec bez zadyszki, co w wielkim stopniu go zszokowało. Dobiegł szybko do jakiegokolwiek lokalu, po czym rzucił się do baru, przy którym siedziała grupa podchmielonych już mężczyzn.
- Dzień dobry, czy mógłbym pożyczyć telefon? - spytał uprzejmie Won.
- Jasne. - odpowiedział jeden z mężczyzn, wręczając Jungwonowi komórkę.
- Dziękuję, za momencik zwrócę. - powiedział, po czym oddalił się aby porozmawiać. Pierwszym numerem jaki przyszedł mu do głowy był numer Sunghoona.
Jeden sygnał, drugi sygnał... Dopiero po czwartym odebrał.
- Hej Hoon, to ja Jungwon.
- Gdzież ty się podziewasz idioto?! - powitał go głos w słuchawce, emanując zdenerwowaniem lecz jednocześnie ulgą.
- Słuchaj, mamy teraz mało czasu, więc przyjeżdżaj po mnie. Na jaki adres, nie wiem. Musisz namierzyć komórkę z której dzwonię. - poinformował go na jednym wdechu. - Były pewne komplikacje, wszystko wyjaśnię ci na miejscu.
~~~
- Ty serio jesteś idiotą Yang. - powiedział Sunghoon podziwiając jego dzieło, będące zdemolowaną karczmą. - Zdemolowałeś lokal biednym ludziom i nawet nie zamierzasz zapłacić za remont.
- Mogli mi wystawić tego gościa, zamiast go kryć na zapleczu. - odpowiedział Jungwon, odpalając papierosa.
- A co mieli zrobić? Gdyby ci go wystawili, mogłoby się to dla nich skończyć o wiele gorzej. - powiedział Park, po czym westchnął łapiąc się za głowę. - Czy ty zmieniłeś się na rozum i empatię z krasnorostem?
- Z czym? - zapytał policjant.
- Nic, nieważne. Ty mnie już lepiej nie załamuj. - powiedział Hoon. - Nic ci nie jest?
- Wszystko okej. - powiedział Yang, wciąż w głowie analizując to co się działo przed chwilą. O mały włos i dzisiaj to wszystko mogłoby się dla niego skończyć tragicznie. Najpierw obudził się w piwnicy, potem rozwalił komuś stodołę, po czym prawie został zgwałcony. - Za dużo tego jak na jeden dzień. Idziemy na piwo?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
1146 słów
Hejka!
Jakby to powiedzieć. Może lepiej nic nie mówić. Ale no, jak pamiętacie o moim istnieniu to będę w szoku, no i ogólnie to nie pomyślałam o tym że będę mieć tak długą przerwę, bo prawie trwała ona 6 miesięcy (więc to cholernie długo). Strasznie was przepraszam i chcę powiedzieć że w sumie to tęskniłam za wami. Tęsknię za waszymi komentarzami, które bawiły mnie do łez, kiedy dzieliliście się swoimi emocjami i przeżyciami związanymi z tym ff.
~Wasza ,🍄
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top