tres

Oparł się o maskę samochodu, lustrując przechodniów. Albo rudy, albo blondyn. Czy w tym stanie nie mieszkali żadni bruneci?!

Skończył siorbać (mama z pewnością by go upomniała) coca-colę i wyrzucił kubek do pobliskiego kosza na śmieci. Podniósł głowę i zobaczył idącego jakiegoś trzy kroki przed nim brązowowłosego.

Rany, myślał, że już się nie doczeka.

Uśmiechnął się ponuro i ruszył za nieznajomym. Zbliżali się do luki pomiędzy budynkami, a przynajmniej tak zapamiętał, gdy był tu ostatnim razem. Szczęście mu dopisywało, na chodniku prócz nich nikogo nie było.

- Przepraszam! - zawołał za nim.

Brunet odwrócił się i spojrzał pytająco na Andreasa.

- Słuchaj, padł mi telefon, a koniecznie muszę zadzwonić do mamy, mógłbym skorzystać z Twojego?

- No nie wiem...

- Błagam - zrobił szczenięce oczy.

- No okej, niech będzie - chłopak westchnął cicho, poddając się po chwili. Blondyn posłał mu swój firmowy uśmiech i wszedł między budynki. Udał, że dzwoni i rozmawia, a gdy skończył, spojrzał na nieznajomego, czekając, aż ten podejdzie.

- Jesteś moim wybawieniem - przyznał. - Nie wiem, jak Ci się odwdzięczyć.

- Spoko, nie ma prob...-

Zamarł, gdy Andreas pocałował go w policzek.

- Co ty robisz?!

- Odwdzięczam się.

- Dobra, po prostu już mnie zostaw - mruknął, gwałtownie go wymijając. Harchler złapał go za nadgarstek i pociągnął aż za siebie, uśmiechając się delikatnie z zamkniętymi oczami.

- Mógłbyś mnie zostawić?! - warknął drugi nieprzyjemnie. - Nie jestem Tobą zainteresowany, mam dziewczynę!

- Nie obchodzi mnie Twoja dziewczyna, słoneczko.

- Na jakiej podstawie tak mówisz, nawet jej na oczy nie widziałeś!

Umilkł gwałtownie, czując na gardle srebrne ostrze. Andreas sunął po jego skórze od niechcenia, przygryzając lekko wargę.

- Słuchasz i oglądasz wiadomości? - zapytał z wyraźnym zaciekawieniem.

- Błagam, daj mi odejść! Obiecuję, nic nikomu nie powiem! - załkał.

- Czy wy, do cholery jasnej, macie to wgrane? Czy ja wyglądam na miłosiernego?!

Nieznajomy nie zdążył odpowiedzieć, opadając na brudną ziemię. Chwycił rozpaczliwie za gardło, próbując nabrać powietrza, ale marnie mu to szło. Harchler przyglądał się temu z obojętną miną.

- Chyba dopadła mnie rutyna.

Wrócił do mieszkania, cały sfrustrowany. Starannie wymył ostrze, aby nie zostawić na nim żadnych odcisków palców, po czym włożył je do kartonowego pudła. Podszedł do kafejki internetowej i napisał w notatniku elektronicznym list, który następnie wydrukował i w foliowej koszulce włożył do kartonu, tuż obok noża.

Oczywiście wszystko w rękawiczkach.

Nadał paczkę priorytetem ("Żebym na policję musiał pieniądze wydawać!"), wrócił do mieszkania i usiadł w fotelu, opierając złączone dłonie na kolanach.

- Czas start.

***

Komisariat pękał w szwach, oprowadzając grupę szkolną po budynku. Za niecałe 10 minut miała odbyć się lekcja tematyczna, a po niej - mini quiz z nagrodami (breloki, odblaski, naklejki, ośmiolatki chyba to lubią).

W głównym wejściu stanął kurier, który postawił pudełko na ladzie przy recepcji i niecierpliwie spoglądał na korytarz, szukając choćby woźnej. Musiał dostarczyć przesyłkę na drugi koniec miasta, a jeżeli nie wyruszy w ciągu najbliższych minut, z pewnością powita go korek. Zostawił potwierdzenie i wrócił do samochodu, po czym odjechał.

W tym momencie z toalety wyszedł młody recepcjonista, który na widok paczki uniósł brew. Zauważył świstek papieru i automatycznie odetchnął. Zabrał karton i skierował się do gabinetu pani komendant.

- Dzień dobry, przyszła paczka na adres komisariatu. Hmm, bez adresu zwrotnego - oznajmił, oglądając pudełko.

- Bez? - kobieta zmarszczyła brwi. Z pewną rezerwą otworzyła pakunek i zamarła.

W środku znajdowała się zgięta na pół kartka, a pod nią błyszczało wypolerowane ostrze. Za pomocą rękawiczek wyjęła przedmioty, odczytując przy tym list:

"Dopadła mnie rutyna i stwierdziłem, że to jednak nie było to. Z bólem serca oddaję mój ukochany nożyk, dbajcie o niego.
Ściskam i całuję,

Wasz gorący temat w telewizji!

P.S. Nie sądzicie, że liczba 24 wygląda jakoś tak... Nieestetycznie? 25 jest uosobieniem perfekcji!"

Odskoczyła jak oparzona, odrzucając kartkę.

- Zwołaj zebranie w sali odpraw, WSZYSCY mają stawić się tam w ciągu minuty. TERAZ!

Chłopak wybiegł z gabinetu i ogłosił komunikat przez radiowęzeł.

- [...] Z bólem serca oddaję mój ukochany nożyk, dbajcie o niego - przeczytała. - Mamy do czynienia z niewątpliwie chorym człowiekiem, który dopuścił się makabrycznej zbrodni. Colin, Bradley - tu zwróciła się do pary techników, wręczając im ostrze - macie mi to prześwietlić od rękojeści aż po szpic, rozumiemy się?!

Uścisnęła lekko nasadę nosa, maglując słowa użyte w liście. Oprócz wyczyszczonej broni nie mieli absolutnie nic - żadnych świadków, poszlak, nagrań, cholera jasna!

Harchler z cwaniackim uśmiechem przyglądał się budynkowi policji.

- Życzę powodzenia w rozwiązaniu zagadki, moi drodzy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top