𝖂𝖎𝖊𝖑𝖐𝖎𝖊 𝖂𝖔𝖏𝖓𝖞
Nastał wreszcie ten czas, gdy nad światem zapanowała ciemność. Każdy się spodziewał, że wojna nadejdzie wcześniej czy później. Jednak nigdy nie jest na to odpowiedni moment. To było do przewidzenia, że Legiony Potępionych zaatakują jako pierwsze w obronie Karpedezy. Niegdyś piękna kraina została podbita wieki temu przez Legiony. Z jej piękna nie zostało już. Pożoga była wszechobecna a panujące tam warunki nie nadawały się do życia przez żadną z Ras. Pierwsza została zaatakowana Ryvilla. Kraina Elfów, której nic nie brakowało. Piękne tereny bogate w najróżniejszą roślinność, żyzne ziemie oraz liczne jeziora. Była to kraina wprost idealna do życia, aż do dziś. Pod osłoną nocy wojska Legionów Potępionych zaatakowały. Pod dowództwem Ellera zaatakowali błyskawicznie i bezszelestnie. Mimo wybitnych łuczników nie byli wstanie się obronić. Komu udało się uciec wyruszył w pogoń za życiem kupieckim traktem jednak w połowie drogi zostawali złapani przez Widma lub inne Koszmary. Wszelakie Przyzwańce czy Kościeje w przeciągu niecałej nocy zajęły większość krainy. Ród Elfi niemal został całkowicie wybity. Nielicznym udało się przedostać do Wieży Siedmiu by wyczekiwać najgorszego.
-Musimy się przegrupować! Nie możemy zaatakować w takim szyku - Zasugerował Young Jo.
- Młody słuchaj no. To, że wygrałeś turniej za turniejem a dziewki szaleją na twój widok, to nic nie wnosi.
-Pragnę tylko zwrócić uwagę, że wieści są jednoznaczne. Elfich łuczników jest jak na lekarstwo. Tym, co się udało przeżyć są teraz z nami a jest ich niewielu -Nie zraził się uszczypliwą uwagą.
-Nie zgadzam się z tobą, jednak nie mamy nic do stracenia. Słucham zatem - Xerxes skrzyżował ręce na piersi.
Xerxes był dowódcą legionów Ludzi jak i Krasnoludów. Łączył ich sojusz oraz pakt o nieagresji i wzajemnym wsparciu na wypadek wojny. Dowodził tymi legionami od ponad dwudziestu lat. Przeżył już niejedną bitwę i wojnę. Przeżył biedę, zarazę widział też niejedno. Jednak nie wybierał się na spoczynek, a bynajmniej nie teraz. Wiedział, że służy ludziom i wiele zależy od niego. Wywodził się z rodu Vysselis, z rodziny Son. Niegdyś będący Monarchą. Zaprzysiągł nosić szkarłatny płaszcz na wypadek narodzin wybrańca a księżyc zaleje się czerwienią. Jednak dopóki żył ta chwila nie nastała. On jak i reszta zaprzysiężonych pełnili służbę w legionach. Dla Young Jo, młodego rycerza był on wzorem do naśladowania. Wybitny rycerz, obrońca krainy, namiestnik króla Krasnoludów Uthera. Osoba, na której zawsze można było polegać.
Pewnej nocy po bardzo długiej naradzie Young Jo postanowił się przejść po obozie. Jednocześnie chciał sprawdzić czy aby na pewno nikomu nic nie brakuje, jak i również oczyścić myśli podczas spaceru. Niezwykły spokój panował w obozie. Ogniska już powoli dogasały a strudzeni rycerze i ich giermkowie kładli się na spoczynek przed kolejnym ciężkim dniem. Idąc sobie spokojnie aleją zrobioną z płóciennych namiotów usłyszał czyjeś szepty. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że wyraźnie słyszał głos Xerxesa. Słyszał jak rozmawia z kimś. Jednak nie znał tego głosu. Wydawał mu się niezwykle obcy... Obok jednego z namiotów stały beczki jak i drewniane skrzynie z jedzeniem. Przycupnął najbliżej jak się tylko dało by wszystko słyszeć, ale by nie zostać zauważonym. Dobrze mu się wydawało, że drugi głos nie był znajomy. Był to głos jednego z posłańców Legionów Potępionych. Coś na kształt zmory czy innej kreatury rozmawiało z jego przełożonym. Nie był w stanie usłyszeć w pełni całej rozmowy jednak słowo "sojusz" jak i "podstęp" padło zbyt wiele razy by to zbagatelizować.
Jednak kto posłucha piętnastoletniego podlotka, który dopiero, co z giermka stał się rycerzem. Wprawdzie za osiągnięcia budził szacunek ale nie na tyle by rzucić zarzutami wobec Xerxesa. Wiedział, że musi coś zrobić. Tylko, co? Wojska Legionów Potępionych zbliżały się. Może nawet już są skoro jego przełożony rozmawiał z jedną z tych kreatur. Wracając natrafił na jednego z dowódców straży.
-Młody spać nie możesz? - Zaczepił.
- Tak jakby dowódco - Westchnął.
- Co cię trapi. Gadaj - Wskazał ręką by usiedli na kawałku pnia.
-Nie wiem, czy mogę mówić. Bo... No... Jeśli mi się wydaje. Po prostu nie chcę nikogo oczernić bezpodstawnie - Wyrzucił z siebie.
-Xerxes, co?
Zdumiony Young Jo podniósł wzrok i patrzył z niedowierzaniem na dowódcę straży.
- Yyy tak - Wymamrotał pod nosem.
- Szlag, by go trafił! Coś konkretnego słyszałeś?
-Nie, niezbyt. Jedyne, co to często powtarzał słowo "sojusz" jak i "podstęp".
- Czyli jest gorzej niż myślałem. Dupek posunął się do tego stopnia, ze nawiązał sojusz z Legionami. Pewnie jako Monarcha - Splunął na trawę.
- Przecież Monarchom, nie...
- No, co ty nie powiesz?! Musimy go odsunąć na czas planowania strategii i wszelkich manewrów. Podejrzewam, że wszelkie nasze działania już dawno przekazał Legionom.
-Zapewne tak. Znam wszystkie szyki na pamięć, bo wszystko planowaliśmy razem. A gdyby tak... - Oczy Young Jo zabłyszczały w świetle gwiazd.
-Młody liczę na ciebie. Nie zawiedź mnie - Poklepał go po ramieniu i odszedł.
Dowódcy Straży dość szybko zajęło przekonanie reszty. Mimo, iż Young Jo miał dopiero piętnaście lat budził szacunek wśród rycerzy, bo sam ich również darzył ogromnym szacunkiem i służy zawsze każdemu pomocą. Był zdania, że kiedyś to się odwzajemni. Tak więc nadeszła ta chwila, że mógł na nich liczyć i na ich wsparcie.
Nadszedł dzień prawdy, nadszedł dzień w którym miecze się skrzyżują i wygra silniejszy. Young Jo doskonale wiedział, że musi uważać do samego końca. Nie mógł tak naprawdę ufać nikomu. Czasem był zdania, że nawet sobie nie można ufać w stu procentach.
Wyruszyli. Wyruszali na ogromną polanę otoczoną lasem. Tego dnia pogoda nie była łaskawa. Burza przeplatała się z silnym, porywistym wiatrem.
Ruszyli do ataku. Deszcz strzał zaatakował jako pierwszy. Potem ruszyli konni do ataku. Wszystko szło zgodnie z planem i po myśli Xerxesa. Wojsko w zastraszającym tempie się uszczuplało a ranni żołnierze byli niemal pożerani żywcem przez nocne kreatury na usługach Legionów Potępionych. Young Jo nie mógł już dłużej czekać. Widział, co się dzieje. Sam wojny nie wygra bez względu na to jak bardzo by się starał.
-Utherze teraz!- krzyknął młody rycerz
Jego przełożonego zupełnie to zdekoncentrowało. Jak ktoś mógł mu pokrzyżować szyki? Skąd to wiedział?
-Stój gówniarzu! Co ty wyprawiasz! - Zagrodził drogę młodemu rycerzowi.
-Zejdź mi z drogi zdrajco! Prowadzę ich do zwycięstwa! - Pchnął Xerxesa by zszedł mu z drogi.
Young Jo doskonale wiedział z jakim rodzajem przeciwnika musi się zmierzyć. Legiony Potępionych perfekcyjnie wyszkolone w nekromancji nie miały sobie równych. Armia żywych trupów szerzyła się z każdą stoczoną bitwą. Najgorsze było to, że w armii Legionów byli również ożywieni tych których znał. To była chyba najtrudniejsza rzecz by spojrzeć prosto w oczy i odciąć głowę lub przebić serce. To był jedyny sposób na to by ich definitywnie zatrzymać. Zanim jechała konno niewielka grupka z pochodniami. Tak by palić zwłoki na bieżąco by nic nie ożyło. Z chwili na chwilę widok stawał się coraz bardziej dramatyczny. Widział jak oddział nad, którym przejął dowodzenie powoli słabnie. Pole bitewne w dalszym ciągu zalewał deszcz i morze krwi. Krwi wrogów i najbliższych. Brodził we krwi niemal po kolana. Jednak musiał wytrzymać. Wiedział, że nawet jeśli zginie jego śmierć nie pójdzie nadaremno.
-Czas zabić Ellera, bo to się nigdy nie skończy - Resztką sił wydusił z siebie Young Jo
- Czyś ty powariował?! Zginiesz zanim do niego się zbliżyć.
-Nie mam wyjścia. On ich ożywia. Zabiję, go a wtedy będziemy mieli pewność...
-Pewność, że głupku zginiesz. Chcesz nas zostawić tu i teraz?! Zobacz jak zaszliśmy daleko dzięki tobie. Chcesz by to wszystko poszło do diabła?
-Ja chcę tylko uwolnić świat od tych nędznych kreatur - Westchnął.
-Xerxes powiadasz?
-Jego na deser sobie zostawię - Zaśmiał się i pognał na swoim koniu.
Eller był do tej pory najsilniejszym z królów Legionów Potępionych. Mający przeszło czterysta lat demon nie miał sobie równych. Władający czarną magią jak i magią żywiołów był w stanie pokonać wszystko, co stanęło mu na jego drodze. Nie potrzebował obrońców czy armii u swego boku. Sam był niczym potężna, wielka armia licząca setki żołnierzy. Young Jo to wiedział i zdawał sobie z tego sprawę. Jednak wiedział też o bardzo istotnej rzeczy. Magia Ellera nie była w stanie utrzymać jego ciała w stabilności. Demon by móc egzystować w świecie materialnym potrzebuje ciała niczym naczynia by mógł egzystować. Niestety ciało ludzkie nie było w stanie wytrzymać tak ogromnej magii i z biegiem lat ulegało rozpadowi. Dlatego, co kilka lat odbywał się Rytuał Przejścia by Eller otrzymał nowe ciało. Naczyniem mógł być również ktoś już nieżyjący.
Nieopodal lasu znajdowały się ruiny cmentarza jak i częściowo zdewastowane mauzoleum. Im bliżej był miejsca rytuału tym bardziej wyczuwał dziwną energię płynącą z tego miejsca. Koń został daleko w tyle. Zwierzyna mogła by dziwnie na to zareagować, co mogło by skutkować niepowadzeniem.
Część kopuły mauzoleum była zapadnięta do środka więc musiał uważać wchodząc do ruin. Parę kroków od wrót zobaczył schody prowadzące do kryty. Uzbrojony w włócznię jak i sztylety schodził powoli po schodach. Zatrzymał się w połowie. Musiał wyczuć odpowiedni moment. Moment gdy jego niefizyczna forma będzie w trakcie przejścia do nowego ciała. Jeśli spóźni się choćby o sekundę będzie już za późno.
Rytuał Przejścia odbywał się ze wszystkimi honorami. Nikt z tutaj zgromadzonych nie przejmował się, iż na powierzchni odbywa się woja. Zginęli już tysiące Ludzi, Elfów i Krasnoludów i zginą kolejne tysiące jeśli mu się nie powiedzie.
Nadszedł ten moment. Tu i teraz ma szansę ocalić krainę. Ocalić tych, co przeżyli i dać im nadzieję na lepsze jutro. Obwieścić im, że wreszcie nastał koniec wojny i nastała światłość. Rzut włócznią był niemal perfekcyjny. Za nią poszybowały sztylety, które uwielbiał. Kochał patrzeć jak znienacka może siać spustoszenie. Jeden porządny rzut wystarczył. Wystarczył by unicestwić obecne zmory i przerwać rytuał. Przerwać wszystko, co miało miejsce do tej pory. Zrównać to miejsc z ziemią i nie pozwolić by cokolwiek tutaj pozostało.
*****
- Na mocy prawa nadanego Mandirze. Na mocy przysięgi jaką złożyłeś Xerxesie podczas ślubowania na Monarchę skazuję cię na karę śmierci poprzez dekapitację. Dopuściłeś się zdrady całej krainy, naraziłeś niewinnych ludzi na śmierć robiąc to świadomie. To jest czyn niewybaczalny. Czy masz jakieś ostanie słowo? - Young Jo patrzył na skazanego wzrokiem pełnym potępienia.
Xerxes splunął w kierunku młodego. Młody rycerz patrzył się na niego wzrokiem bez emocji. Wystarczył jeden, jeden płynny ruch by zdrajcę pozbawić głowy. Z ostrza spływała krew zdrajcy a pod adresem Young Jo były rzucane wyzwiska i oszczerstwa. Młody rycerz wcale nie czuł się winny. Wiedział, że zrobił dobrze. Musiał pokazać ludowi jak ginie zdrajca. Zdrajca całej krainy. Rzucił miecz wprost pod stopy bojkotującego tłumu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top