𝕶𝖔𝖊𝖓𝖍𝖊𝖊
Przeciągnął się leniwie leżąc w puszystej, białej pościeli. Słońce już dawno wzeszło jednak zza grubych zasłon nie bardzo było widać jaka jest pora dnia. Leżał tak przez chwilę rozwalony na prawie całą szerokość łóżka. Jednak z błogiego stanu wyrwał go odgłos odsuwanych zasłon. Była to jego opiekunka i jednocześnie nauczycielka. Leciwa kobieta która temu rodowi służyła już od bardzo dawna. Była bardzo zżyta ze wszystkimi,a a ona sama była traktowana niemalże jak rodzina.
- Ty głupia kobieto, zasłoń to! W tej chwili! - Krzyknął rzucając poduszką w kierunku kobiety.
- Paniczu już prawie południe. Ojciec zlecił abym wreszcie zbudziła...
- Co mnie to obchodzi?! -Rzucił kolejną poduszką.
-Widzisz, co narobiłaś?! Podnieś to teraz! No już! Jak mam leżeć?!
Kobieta nieraz przez niego płakała. Miała wrażenie, że co by nie zrobiła to i tak będzie źle. Koenhee, bo tak miał na imię miał niespełna siedmioletni panicz. Niezwykle buńczuczny i zadufany w sobie. Swoją pozycję i pochodzenie wykorzystywał przy najbliższej okazji mimo młodego wieku. Sprawiało mu też przyjemność szczycić się pozycją przy kimś z niższych sfer społecznych. Żeby jeszcze miał dryg do nauki lub jakiś pasji. Niestety jego jedyną pasją było gnębienie innych, a do nauki nigdy mu nie było po drodze. Szybko też się nudził wszystkim a jeśli coś mu nie wychodziło była to zazwyczaj wina wszystkich na około a nie jego samego. Mimo to opiekunka dzielnie znosiła jego wybryki. Doskonale też wiedziała, że po stracie matki rok temu, nieco się zmienił. Owszem wcześniej też był pyskaty jednak bardziej dało się na niego wypłynąć lub po dłuższych tłumaczeniach był w stanie się przekonać do czegoś. Teraz niestety nie słuchał się nikogo. Czasem posłuchał swojego ojca jednak robił to z wielką łaską i głównie wtedy, gdy byli na uroczystych wieczerzach by nie narobić sobie wstydu. Nie pomagała nauka szermierki czy polowania. Początkowo ojciec myślał, że jak da upust swoim emocjom to będzie lepiej. Niestety efekt był zupełnie odwrotny. Nie potrafił też słuchać samego siebie. Często brał się jakieś zajęcia, które przerastały jego umiejętności a potem się denerwował, że mu dana rzecz nie wychodzi. Na przykład tedy, gdy chciał się zając rzeźbieniem w drewnie, bądź składaniem niewielkich modeli.
- Tato, tato!
- Tak Koenhee. Słucham.
- Wiesz, co? Wiesz, co będę robił. Będę składał modele lub rzeźbił w drewnie. Zobacz - Pokazał ojcu drewnianą figurkę konia.
- Pięknie! Sam to zrobiłeś?
- Nie. Ale chcę zrobić takiego sam. No zobacz jaki ładny - Zamrugał oczami.
Jego ojciec doskonale wiedział, że to chwilowa fascynacja. Jednak podejmował próbę za każdym razem, bo liczył, że akurat któraś z tych rzeczy faktycznie go zainteresuje.
- Jesteś tego pewien?
- Tak! Tak! Proszę...
- No dobrze. Dobrze. Jak sobie życzysz.
Tak więc kolejna zachcianka została spełniona. Miejscowy kowal miał dryg do rzeźbiarstwa jak i również miał dójkę małych dzieci w podobnym wieku do Koenhee. Nadaremno się łudził, że nawiąże przyjaźń z którymś z dzieci.
Na pierwsze zajęcia chodził niezwykle chętnie i nawet udało mu się coś wyrzeźbić. Cieszył się nawet z drobnych rzeczy, które udało mu się zrobić. Często z zajęć przynosił ojcu swoje prace, które ten ustawiał równo w rządku na półce nad kominkiem. Stały dumnie obok drewnianego konia. Niestety młody Koenhee nie był przygotowany na czyjąś krytykę lub, że ktoś wytknął mu błąd. Zazwyczaj to on szydził z innych, niestety ale tym razem role się odwróciły. Kowal jak i jego dzieci doskonale wiedzieli czyim jest synem jednak ojciec Koenhee nie chciał by z tego powodu był traktowany ulgowo. Również dzieci miały się zawracać do niego jak do swojego rówieśnika. Na samym początku nawet paniczowi się to spodobało i sprawiało mu przyjemność, że mógł opowiadać o swojej rodzinie, wspólnych polowaniach z ojcem. Wszystko było dobrze do momentu pierwszej porażki...
Za cel postawił sobie wyrzeźbienie pięknego wierzchowca i podarowanie go ojcu. Tak bardzo się starał, poświęcił na to kilka godzin. Ręce już go bolały od ciągłej pracy dłutem. Chciał by jego praca była jak najlepsza.
-Haha! Co to ma być za pokraka?! - Krzyknęło jedno z dzieci.
-Tak nie wolno! Patrz jak się stara. Trzeba to docenić - Skarcił kowal swoje dziecko.
- No ale tato. Małe dziecko potrafi lepiej!
- A ty niby dorosły już jesteś? - Skarcił ponownie.
- No nie, ale w życiu bym czegoś takiego nie zrobił - Mówiąc to wyrwał pracę Koenhee z rąk.
Ten przez moment był zszokowany i nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć a tym bardziej zrobić. Przecież go znali. Przecież uważał ich za kolegów. Tak się przecież nie robi. Nie wytrzymał. Wziął dłuto i wbił je w rękę rówieśnika, który właśnie jedną ręką opierał się o stół.
-Koenhee! Coś ty zrobił najlepszego!
-Tato, tato! Moja ręka ! Ała! - Chłopiec zanosił się głosił płaczem. Krew spływała dość szeroka strugą z jego dłoni. Zakrwawione dłuto leżało na podłodze. Patrzył na nie i nie wierzył w to, co zrobił. Jego ręce się trzęsły a serce waliło mu jak oszalałe. Przecież on nie chciał, nie chciał zrobić krzywdy. Tak bardzo bał się reakcji ojca. Tak bardzo przecież chciał mu zaimponować. Pokazać, że jest się w stanie nauczyć nowych umiejętności. Wszystko jednak zniszczył przez tą jedna chwilę. Ten jeden moment, gdy nie mógł się opanować. Przecież nie chciał źle chciał tylko nastraszyć. Stał w miejscu trzęsąc się jak osika na wietrze. Po raz pierwszy na rękach miał czyjąś krew. Jego twarz zalał rumieniec, a oczy zalewały łzy. Po raz pierwszy tak bardzo się bał. Poznał to uczucie dopiero teraz i szybko je znienawidził. Idąc do domu odprowadzany przez strażnika stwierdził, że są to najgorsze uczucia świata -niepewność i strach.
Strażnik zaprowadził chłopca do pokoju, w którym zwykle przesiadywał jego ojciec. Stał on odwrócony plecami wpatrując się w widok za oknem. Ręce miał założone do tyłu i chodził wolnym krokiem od jednego krańca okna do drugiego. Po paru chwilach podszedł do chłopca.
Odgłos uderzenia w policzek był prawdopodobnie słyszalny za ciężkimi, drewnianymi drzwiami. Młody upadł na kolana i złapał się za policzek. Po raz kolejny zalał się rzewnymi łzami błagając ojca o wybaczenie.
- Tato! Tato wybacz! To był wypadek. Ja nie...
-Zamilcz gówniarzu! Podniósł rękę chcąc ponownie uderzyć Koenhee jednak w ostatniej chwili zrezygnował.
Młody skulił się bojąc się kolejnego ciosu w policzek. Tak bardzo chciałby cofnąć czas, by nie doszło do tego nieszczęśliwego wypadku.
-Wynoś się stąd! Zejdź mi z oczu! Muszę się zastanowić, co z tobą zrobić.
Przyszła opiekunka po niego i go zaprowadziła do pokoju.
-Na bogów, co ci się stało? - Spytała zatroskana.
W pierwszym odruchu chciał jej odpyskować jak zwykle to robił. Jednak teraz to była jedyna osoba, która nie krzyczała na niego i nie chciała go ponownie spoliczkować. W drodze do pokoju opowiedział wszystko. Czuł się źle i wiedział, że zrobił źle. Opiekunka była nieco wstrząśnięta tym, co usłyszała. Jednak w głębi duszy cieszyła się z tego, co miało miejsce. Wreszcie poczuł się tak samo jak wszystkie te osoby które gnębił i wyzywał i widziała, że nie czuję się z tym najlepiej. Wbrew pozorom nie był głupim dzieckiem. Szybko się zorientował jak bardzo źle zrobił. Za wszystkie skarby świata chciał odkupić winy. Po raz pierwszy czuła, że słowa chłopca są szczere. Po raz pierwszy widziała jak cierpi i jak bardzo, go to dotknęło.
- Spróbuj zasnąć. Twój tata na pewno coś wymyśli. Chciał cię tylko nastraszyć. Zobaczysz za kilka lat będziecie to wspominać i będziesz się pukał w głowę, że zrobiłeś coś takiego. Będzie dobrze. Dobranoc - Ucałowała go w czoło.
Po raz pierwszy poczuł się jakby komuś mu na nim zależało. Ktoś chciał go otoczyć opieką. Dziwnie się z tym czuł, ale zapewne to uczucie pomoże mu zasnąć. Objął delikatnie opiekunkę.
- Dziękuję - Wyszeptał i wtulił głowę w poduszkę. Nie przeszkadzał mu nawet ból od uderzenia. Mimo tego, co się wydarzyło zasnął dość szybko. Noc minęła niezwykle szybko. Jak zwykle obudził go odgłos odsuwanych zasłon.
- Dzień dobry! - Zwrócił się do opiekunki.
- A gdzie latające poduszki w moją stronę, co? - Zaśmiała się.
- Nie dziś - Uśmiechnął się.
- Twój ojciec czeka na ciebie. Podam ci śniadanie i pójdziemy razem. Dobrze?
- Dobrze proszę pani.
Zjadł posiłek i poszedł wraz ze swoja opiekunką do swojego ojca.
- Dziękuję pani. Na dziś to by było na tyle. Resztę dnia ma pani wolną.
-A zajęcia z paniczem? - Spytała zdumiona kierują swój wzrok na Koenhee.
-Pakuj najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszasz do Wieży Siedmiu.
-Tato! Nie!! Ja już więcej... Ja się chcę zmienić...
-Prawidłowo. W takim razie Wieża jest dla ciebie idealnym miejscem na zmianę. Mogę mieć do pani jeszcze jedną prośbę?
-Ależ oczywiście.
- Proszę mu pomóc się spakować by zabrał najpotrzebniejsze rzeczy. Dziękuję.
-Ależ oczywiście - Ukłoniła się.
- Tato! Proszę !
-Wynoś się stąd - Krzyknął najgłośniej jak się dało wrzucając figurki syna wprost do kominka.
-Tylko nie ten koń. Dostałem go w...
- Tak wiem. W prezencie. Musisz też poczuć, co to jest strata - Po tych słowach cisnął figurkę wprost w objęcia płomieni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top