𝕽𝖆𝖛𝖓 / 𝕶𝖎𝖒 𝖄𝖔𝖚𝖓𝖌 𝕵𝖔

Delikatny powiew wiatru z zachodu niósł za sobą drobiny piasku. Promienie słońca odbijały się ciepłą, żółtą barwą od wszechobecnego piasku. Ocean żółtego piasku porastała wszechobecna opuncja oraz turzyce. Wśród falistych wydm rozpościerał się ogromny mur wykonany piaskowca. Była to mur obronny miasta Karkar. Jedynego miasta zbudowanego na Pustynnych Piaskach. Miasto składało się z niezwykle prostych budynków przypominających raczej proste bryły bądź jakiś spichlerz niż domy mieszkalne. Wszystko oczywiście wykonane było z piaskowca. Surowca niezwykle powszechnego i bardzo łatwo dostępnego. Tutejszy lud opanował sztukę barwienia cegieł z piaskowca. Dlatego też miasto mieniło się barwą pomarańczową oraz bursztynową, co wyróżniało się na tle żółci piasku.

- Young Jo! Young Jo?! Gdzie ty się do licha podziewasz? I tak cię znajdę. Myślisz, że tragany to doskonała kryjówka? - Ciepły kobiecy głos odbijał się delikatnym echem. Zabawa w chowanego w piękny słoneczny dzień.

- Buuu!! - Wyskoczył zza niewielkiego murku.

- Oh, kolejny raz wygrałeś - Poczochrała go brązowych włosach.

Jego duże, orzechowe wpatrywały się w szczery i ciepły uśmiech.

- Mamo musisz na drugi raz bardziej się postarać. A teraz chodź pokażę ci coś - Złapał swoją mamę za rękę i zaczął ją ciągnąć by poszła za nim.

- Pani Kim!

-Tak? - Chłopak uparcie ciągnął matkę za rękę.

- Zaczekaj kochanie - Zabrała rękę chłopcu a ten obrócił się placami nadąsany krzyżując ręce na piersi.

- Przepraszamy, że  zakłócamy rodzinny spokój jednak mamy coś ważnego do przekazania. Jesteśmy posłańcami z Wieży Siedmiu.

Kobieta doskonale wiedziała po, co przybyli. A raczej po kogo.

- Przecież on ma dopiero dziesięć lat!

- Doskonale rozumiemy Panią jednak takie jest prawo. Dlatego dajemy czas do zachodu słońca. Proszę przygotować syna na wyprawę do Wieży Siedmiu. Do zobaczenia o zmierzchu - Pokłonili się i odeszli.

-Mamo, mamo! Kto to był? - Chłopiec w końcu stracił cierpliwość i zaczął szarpać matkę za rękę coraz bardziej.

Doskonale wiedziała, że nadejdzie taki czas kiedy będzie musiała się z nim pożegnać. Oddać go w ręce Zakonników by uczynili z niego rycerza. Nie spodziewała się jednak, że ten dzień nadejdzie tak szybko. Miała cichą nadzieję, że tak bardzo oddaleni od Wieży Siedmiu będą bezpieczniejsi. Jednak, co prawo to prawo i należy się do niego stosować.

- To, co teraz ja się chowam a ty szukasz? - Zapytała ocierając ręką łzy.

- To ja liczę do dziesięciu, a Ty się chowasz! - Zasłonił oczy ręką i zaczął liczyć.

Kobieta szybko schowała się za jeden ze straganów naciągając na siebie kawałek płótna, tak by mieć pewność, że chłopiec nie znajdzie jej tak łatwo. I faktycznie miała rację. Chłopiec szukał jej zaglądając w najróżniejsze zakamarki. Z każdą chwilą irytował się coraz bardziej, że nie może znaleźć mamy za pierwszym razem. 

- Łaa!- Mały się nieco wystraszył ale zaczął się śmiać.

- Musimy już iść. Chodź - Złapała chłopca za rękę.

- Ale dlaczego? Jeszcze daleko do kolacji. No chodź jeszcze chwilę - Mały nie odpuszczał.

- Chodź, chodź. Wytłumaczę Ci wszystko po drodze.

Tak też uczyniła mimo, iż mały Young Jo brał jej słowa raczej jako zabawę czy możliwość pojechania gdzieś i zobaczenia czegoś innego po za Pustynnymi Piaskami i Karkar. Kobieta trochę była zdziwiona nastawieniem chłopca na zaistniałą sytuację. Owszem dzieci w jego wieku zazwyczaj są ciekawe świata i cieszą się możliwości poznania nowych ludzi jednak nie w tym przypadku, gdy w drogę wchodzi długa rozłąka. Być może już nigdy nie zobaczy swojego dziecka. Być może zostanie wielkim rycerzem prowadzącym oddziały do zwycięstwa lub polegnie podczas pierwszej bitwy. Tego nie była w stanie przewidzieć. Wiedziała jednak jedno, że za chwil kilka nastąpi ostanie pożegnanie. Najbardziej dobijało ją uczucie samotności. Gdy Young Jo miał lat osiem jego ojca zabrała choroba jak i głębokie rany po stoczonych bitwach. Jako jedyny miał odwagę stoczyć walkę z Legionami Potępionych. Wybitny rycerz oddany bez reszty swojej służbie w obronie Mandiry. Teraz gdy minęły dwa lata i zdążyła poukładać sobie życie i przejąć część obowiązków nieżyjącego męża nadeszła kolejna strata. Wiedziała jednak, że lud w dalszym ciągu będzie oczekiwał od niej wsparcia i stanowiska w niektórych sprawach. Nie mogła pozbawić Karkar wsparcia.

Wspólna kolacja odbyła się w ciszy i spokoju. Chłopiec nie mógł już się doczekać kiedy wyruszy w podróż. W podróż do nieznanego. Do Wieży Siedmiu oddalonej długie dnie drogi stąd. Mały i bystry był gotów, chyba nawet bardziej niż ona - jego matka musząca pogodzić się z kolejną stratą. Nadszedł i czas pożegnania. Tak bardzo chciała odwlec to w czasie jak tylko mogła. Niestety doskonale wiedziała, że ta chwila i tak w końcu nadejdzie.

Jej najukochańszy syn opuścił rodzinny dom być może w poszukiwaniu lepszego życia lub zakończenia jego w tragiczny sposób. 

Przemierzali pustynne szlaki niejednokrotnie narażeni na burze piaskowe czy też ataki harpii lub numir. Young Jo też musiał umieć się bronić. Dostał więc w dłoń miecz na możliwości dziesięciolatka i musiał umieć obronić tak by również przeżyć. Niestety to nie to samo, co miecz drewniany i zabawa w wojnę. Teraz faktycznie mogła mu się stać krzywda, aczkolwiek pewnie Zakonnicy by mu pomogli gdyby sytuacja była krytyczna. Jednak w głównej mierze musiał umieć zadbać do siebie. Mijały kolejne dni i noce. Gorące noce skąpane w ukropie, bez grama cienia czy możliwości schowania się przed promieniami słońca. Noce znów były zimne. To wtedy też ich najczęstszym wrogiem były burze piaskowe. Warunki nie były łaskawe jednak im bliżej Ryvilli to klimat stawał się coraz bardziej łaskawszy. Powoli roślinność stawała się coraz bardziej różnorodna. Coraz częściej spotykane były niewielkie oazy jak i połacie trawy. Powietrze również stało się przyjemniejsze. Oddychało się zdecydowanie łatwiej, bo mniej było piaskowego pyłu unoszącego się wszędzie. Z Ryvilli, gdzie się zatrzymają na chwilę będzie już niedaleko do Doliny Wieży Siedmiu. Stamtąd traktem kupieckim przedostaną się do Doliny, co będzie już należało do przyjemności bowiem trakty zazwyczaj są strzeżone przez żołnierzy tak by obwoźni handlowcy byli najmniej narażeni na ataki rzezimieszków.

Mały Young Jo przeciągu tych paru dni zdążył spoważnieć. Z małego podlotka stał się poważniejszy i zaczął spoglądać na niektóre rzeczy zupełnie inaczej. Jak to niewiele trzeba by zmienić człowieka a już na pewno beztroskie dziecko.

Wreszcie dotarli do Ryvilli. Opowieści o tym jak ta kraina była przepiękna były prawdziwe. Najróżniejsze słowa nie były w stanie oddać piękna tej krainy. Chłopiec był zafascynowany otaczającą go przyrodą. Zapach kwiatów unosił się wraz z delikatnym powiewem wiatru. Czuł delikatne słońce na swojej twarzy. Klimat był zupełnie niż ten, który znał do tej pory. Słońce mimo iż było już wysoko na horyzoncie świeciło delikatnie, a promienie przyjemnie ogrzewały twarz. Zakonnicy widzieli jaką radość sprawiła mu wyprawa tutaj, do zupełnie innej krainy.

Przywitani przez strażników zostali zaproszeni do zamku. Przepięknej strzelistej budowli. Duże okna z łukami ozdobione były witrażami. Niezliczone filigranowe kolumny ozdabiały budynek wykonany z jasnego kamienia przypominającego marmur. Kwitnące pnącza jak i winorośl pięły się po kolumnach i białych ścianach. Było tu przestronnie i jasno. Można by rzec, że zamek mienił się tysiącem barw a zapach słodkich kwiatów był obecny dosłownie wszędzie. 

Elfi posłańcu zaprowadzili strudzonych wędrowców do swoich komnat.

- Young Jo! A ty chodź  z nami. Abyś nie czuł się samotnie przedstawię ci kogoś - Po tych słowach jeden z posłańców zaprowadził go do komnaty.

- Poznajcie się. To jest Seoho.

Oczom Young Jo ukazał nieco niższy chłopak. Jak się okazało był młodszy o niego dosłownie o rok.

- Witaj! - Wyciągnął rękę szczerząc się uprzejmie.

Starszy od razu go polubił a w szczególności jego cudowny i szczery uśmiech oraz niesamowitą pogodę ducha. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top