𝕮𝖍𝖆𝖕𝖙𝖊𝖗 𝖃𝕴𝖁

Stali już na dziedzińcu. Brakowało jeszcze tylko Ravna. Wiedzieli, że poszedł do krypty pożegnać się ten ostatni raz. Czekali cierpliwie. Wiedzieli, że przez tą chwilę chce być sam.

Ravn stał wpatrzony w miejsce pochówku Seoho. Stał już tutaj wystarczając aby czuć przenikliwy chłód. Postanowił wrócić do kompanów. Czekali już wystarczająco długo. Był im bardzo wdzięczny za to, że mógł ten ostatni raz pobyć z przyjacielem sam na sam. Wracając usłyszał czyjeś kroki. Delikatne kroki na kamiennych schodach. Mogła to być tylko Nemeyeth. Gdy wszedł wyżej po schodach nie mylił się. Schodziła schodami w dół bardzo ostrożnie kładąc stopy na kamiennych schodach. Spojrzała na niego smutnym wzrokiem.

- Też mnie oczarujesz pani swym spojrzeniem i doprowadzisz do destrukcji?! - Rzucił w jej stronę.

Nie odezwała się ani słowem ignorując jego słowa. Już na ceremonii pogrzebowej doświadczyła złego zachowania Hwanwoonga. Wiedziała, że mogą ją winić za to, co się stało. Czuła jakby całe tego świata zostało skierowane w jej stronę.

- Zadałem pytanie, pani. To bardzo niegrzecznie nie odpowiadać. 

Odpowiedzią był tylko odgłos schodzenia po schodach.

- Niech cię szlag trafi! Mogłem nie powstrzymywać Hwanwoonga. Zapłacisz za to! Uwierz mi. Już ja tego dopilnuję! - Wbiegł po schodach na górę.

Mimo, iż była noc na dworze było zdecydowanie jaśniej niż w krypcie.

Podszedł do swojego wierzchowca. Wtedy też poczuł czyjąś rękę na ramieniu.

- Dasz radę?

- Tak. Oczywiście, że tak. Xion śmiesz we mnie wątpić? - Spojrzał na młodszego spode łba.

-Yyy nie. No nie - Zakłopotał się Xion.

- No ja myślę - Klepnął przyjacielsko młodszego w plecy.

-Moi drodzy kompani nastała trudna sytuacja dla nas wszystkich, ale musimy wytrwać do końca. Już teraz nie tylko dla uratowania świata, ale również dla Seoho. Dajmy z siebie wszystko! Drogi Ultherze dziękuję ci za wszystko -  Ravn podszedł do króla i ukląkł przed nim. 

- Drogi Ravnie nie masz za, co dziękować. To była przyjacielska przysługa. I pamiętaj nie jesteś sam. Zawsze możesz liczyć na nasze wsparcie. Do zobaczenia w lepszym świecie.

Ravn wstał i ukłonił się jeszcze dziękując szczerze za wszystko.

Wreszcie wyruszyli opuszczając mury zamkowe. Wszyscy czuli się dziwnie jakby o kimś zapomnieli, jakby kogoś brakowało. Nie mogli się pogodzić, że stracili kompana. Wspaniałego przyjaciela i wybitnego wojownika. Jechali spokojnie leśną ścieżyną powoli zbliżając się do kupieckiego traktu. Podróż mijała nadzwyczaj spokojnie. Co jakiś czas mijali ich kupcy kierujący się w kierunku Veneradendy. Leśna droga powoli zmieniała się w płaską, ubitą nawierzchnię. Mijali również kupców, którzy udali się na spoczynek przy dogasających ogniskach.

- Niezwykle spokojna noc. Prawda? - Xion zrównał się z Ravnem.

- To prawda. Jak sobie radzisz?

Młodszego zszokowało to pytanie. Miał okazać w tym momencie słabość czy udać jakby nic się nigdy nie stało? Co by nie zrobił i co by nie powiedział może zostać źle odebrane. Opuścił głowę milcząc. Zaczął żałować, że zaczął rozmowę ze starszym.

- Nie smuć się. Nie masz, co się wstydzić swoich odczuć. Wbrew temu, co powiadają inni też mamy jakieś uczucia.

Xion tylko westchnął i odjechał dalej. Czuł się podle. Czuł, że zaraz wszelkie nawet te skrajne emocje wezmą górę nad spokojem. Nie chciał wszczynać kłótni. Tym bardziej z Ravnem i tym bardziej dziś.

Mogło się wydawać, że droga ciągnęła się bez końca. Już sami nie wiedzieli czy woleli podróż pełną jakiś zaskakujących przygód, czy monotonną nazwijmy to przejażdżkę konno. Powoli zaczęli zbliżać się do celu. Majestatycznie na horyzoncie zaczął majaczyć mur oraz ogromna brama wjazdowa oświetlona pochodniami.

-Cholera! Kiedy oni to wybudowali?! - Ocknął się Keonhee

- A tobie, to o co teraz chodzi, bo nie rozumiem - Zamrugał ze zdziwienia Leedo.

- Eh, co za cymbał... - Westchnął Xion.

- Coś Ty... - Uniósł się Leedo.

- Daruj sobie. Znów ci w magiczny sposób zad na mokrej od rosy trawie posadzić?! Jak nie to zamilcz na moment. Keonhee ma rację. Podejrzewam, że to w obawie przed złodziejami i drobnymi rzezimieszkami. Wiadomo, że kupcy raczej uzbrojeni po zęby nie jeżdżą, więc są łatwym łupem. Zastanówmy się jak... -Wtedy zerkając delikatnie przez ramie zauważył Elfich łuczników. Na jego twarzy zaczął się malować szeroki uśmiech.

- Xion, czy wszystko w porządku?!

- Tak, Keonhee. Spójrz delikatnie w prawo. Tylko ich nie zdradź. Widzisz?

- Taa... No to, co panowie. Kolejna noc spędzona tym razem w większym i ładniejszym zamku? - Gestem ręki Keonhee wskazał do ataku.

Celność Elfich łuczników była perfekcyjna. Odgłos przelatujących strzał na chwilę zakłócił ciszę nocną. Xion zajął się zdezorientowanym tłumem tak aby nie narobili zbytniego rumoru. Tak więc w parę chwil przedostali się po za mur obronny wraz z łucznikami. Krasnoludy miały dołączyć nieco później tak by nie wzbudzać podejrzeń. Ubrani w zwykłe szaty bez problemu wtopili się w tłum wszechobecnych kupców oraz handlarzy praktycznie wszystkim. Ktoś nawet oferował szczenię wilkokłaka ponoć w bardzo dobrej cenie.

- Panie kup pan eliksir młodości! Jedyny taki w swoim rodzaju - Ravn nieco się zszokował.

-Powiadasz pan eliksir młodości? Będzie po nim piękny i młody? - Spytał Keonhee.

-Oczywiście. Ma pan moją stuprocentową gwarancję.

Keonhee spojrzał to raz na Ravna to raz na sprzedawcę. Biedny Raven był kompletnie zdezorientowany.

- W normalniej sytuacji bym i kupił, ale jemu to już niewiele pomoże. Szkoda eliksiru. Chodź, chodź kochanie. To nie dla ciebie - Klepiąc Ravna po plecach pociągnął jego wierzchowca delikatnie w swoją stronę. 

Starszy był purpurowy na twarzy ze wściekłości a reszta Monarchów nie mogła powstrzymać się ze śmiechu. Finalnie i Raven zaczął się śmiać.

- Keonhee! Ale dlaczego kochanie?!

- A tak sobie... Kochanie...

Ravn tylko westchnął i po marudził pod nosem. Po dłuższej chwili znaleźli się pod zamkowymi murami. Heliodorowy Zamek. Najpiękniejsza budowla na świecie. Jedyna taka w swoim rodzaju. Otoczona rozłożystymi drzewami. Wokół kolumn i wież zdążyły porosnąć już kwitnące pnącza.

- Ej Raven! Tam!  - Półszeptem zawołał Xion wskazując na południową wieżę.

Tak. To była wieża w której było zamknięte dziecko. Skryta wszechobecnym mrokiem wieża zdecydowanie się różniła od pozostałych. To był ich cel i musieli się tam przedostać. Problemem było, to iż zbyt dużo osób znajdowało się na placu zamkowym. Jeśli podejmą się ataku na otwartej przestrzeni zginie wielu niewinnych ludzi. Jedyne, co pozostało to atak z ukrycia przy wsparciu łuczników i zbliżenie się do wieży tak by nie wzbudzać podejrzenia wśród innych.

-

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top