𝕮𝖍𝖆𝖕𝖙𝖊𝖗 𝖁𝕴𝕴𝕴
Podróżowali w zupełnej ciszy. Jedynym odgłosem jaki im towarzyszył to odgłos końskich kopyt jak i szum drzew na wietrze. Powoli księżyca zaczęło ubywać. Tak wiele czasu a tak niewiele.
Xion jechał spokojnym tempem z tyłu. Blask księżyca odbijał się w jego bursztynowo - brązowych oczach. Po raz pierwszy nie wiedział, co ma zrobić. Czuł pustkę i jednocześnie złość. Po raz pierwszy nie miał planu działania. Chciał po prostu zniknąć z tego świata, albo cofnąć się w czasie by zapobiec tragedii. Nawet wtedy, gdy po raz pierwszy przyszło mu walczyć z wilkokłakami to wiedział doskonale, co robić. Mimo, iż był to atak z zaskoczenia. Teraz jest zupełnie inaczej. Po raz pierwszy miał wątpliwości czy jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim stanowisku. Może trzeba było zostać w królestwie i zarządzać ludem jako prawowity książę i następca tronu. Chociaż wtedy, kto by zajął jego miejsce? Mimo wszystko bycie Monarchą to była bardzo zaszczytna pozycja. W przeciągu sekundy znienawidził siebie za tą głupią bezsilność...
Nawet nie zauważył kiedy Ravn podjechał do niego i klepnął go w plecy.
- Coś tak się zamyślił?
- Ravn, czy to nie dziwne, że po burzy niebo staje się takie spokojne i przejrzyste jak gdyby nigdy nic? Jak gdyby nic nigdy nie miało miejsca. Ani burza, ani całe to zajście - Xion patrzył się prosto w oczy Ravna.
Mimo wszechobecnego mroku Ravn czuł jego wzrok na sobie. Widział jak, co jakiś czas przebijający się przez drzewa księżyc odbija się w oczach Xiona. Wiedział, że młodszy oczekuje odpowiedzi.
- Tak jak myślałem... Nawet ty nie znasz odpowiedzi. Mimo, iż jesteś najstarszy, mimo, iż przetrwałeś Wielkie Wojny, jako najmłodszy w dziejach historii stałeś się rycerzem i wygrywałeś wszystkie turnieje... Co tak naprawdę możesz... I na, co komu tyle tych osiągnięć. Nie jesteś nic wart ! Idź do cholery ! - Ostanie słowa Xion wykrzyczał niemal na całe gardło.
Ściągnął cugle i pognał na sam początek. Parę ptaków i leśnych zwierząt spłoszyło się całą tą sytuacją. Po raz pierwszy Ravna pokonał młodszy. Miał rację. Na nic się zdały pochwały, ordery, pierwsze miejsca w turniejach. Tak naprawdę to czuł się nikim. Z tyłu głowy cały czas pamiętał o obietnicy jaką złożył Xionowi. Miał pomścić jego dziadka. Pamiętał o tym.
- Ale się narobiło, co nie?
Ravn tylko westchnął na słowa Seoho.
- Już tak nie wzdychaj ciężko. Młody musi się nauczyć jak działa świat. Może zabrzmię jakbym był pozbawiony uczuć, ale to silniejsi żerują na słabszych. Tak zawsze było, jest i będzie.
- Seoho?! - Krzyknął zdziwiony Ravn postawą przyjaciela.
- Nie zrozum mnie źle. Krew się we mnie gotuje, że zginęli niewinni ludzie. Zbezcześcili w barbarzyński sposób cały naukowy dobytek. Wszystkie karty historii. Nie pozostało nic... - Zwiesił głowę i cicho westchnął.
- Tak. Masz rację - Mówiąc to odjechał...
Nie miał ochoty na rozmowę. Nie miał ochoty zwierzyć się nawet najlepszemu przyjacielowi. Czuł się podle. Powoli miał im za złe, że przyszli go uratować. Wolał już tam zginąć. Chociaż wtedy było by to czyste tchórzostwo tak po prostu zginąć i poddać się bez walki.
Dalsza podróż mijała w zupełnej ciszy. Nikt nie odważył się do nikogo odezwać. Na szczęście odbywała się bez większych przeszkód. Coraz większy spokój zwiastował, to iż wreszcie idą w dobrym kierunku i oddalili się od Szepczącego Lasu. Gdy księżyc będzie w trzeciej kwadrze powinni być praktycznie pod granicą Tartystanu. Czyli będą zupełnie bezpieczni i będą mogli w spokoju wypocząć i ruszyć w wyprawę do Veneradendy.
Delikatne promienie porannego słońca przerodziły się w potworny upał. Niestety pogoda tej wiosny bywała bardzo kapryśna. Jednego dnia upał potrafił się przerodzić w nawałnicę dnia drugiego lub straszliwy ziąb nocą.
- Zatrzymajmy się tutaj obok strumienia - Zaproponował Keonhee.
Reszta tylko popatrzyła na niego nieco zdziwionym spojrzeniem.
- Zaczekajmy, aż słońce nie będzie tak wysoko na nieboskłonie. Konie męczą się szybciej w upale. Nam też będzie źle podróżować. Dosłownie na parę godzin, a potem ruszamy znów w drogę.
- Brzmi jak dobry pomysł - Skwitował Leedo.
Mimo, iż tylko oni uważali to za dobry pomysł reszta też udała się na chwilowy spoczynek. Jak się później okazało całonocna podróż pełna emocji była na tyle wyczerpująca, że większość z Monarchów udała się na drzemkę.
Keonhee zauważył, że po kilku godzinach słońce stało się bardziej przyjemniejsze. Spokojnie będzie można kontynuować podróż. Monarchowie zbudzili się po dłuższej drzemce. Zjedli w ciszy posiłek i każdy udał się w kierunku swojego wierzchowca. W dalszym ciągu na każdym ciążyły wydarzenia minionej nocy. Każdym targały najróżniejsze uczucia.
Słońce powoli chowało się za horyzont malując czerwoną poświatę na niebie. Niebo wyglądało jakby płonęło. Powoli zaczął się pojawiać również i księżyc będący w trzeciej kwadrze. Bezchmurne niebo było usiane tysiącem migoczących gwiazd. Między nimi błyszczał niczym złoty medalion księżyc.
- Leedo, co do cholery?! Przestań!!!
Nikt tak naprawdę nie wiedział co się stało, ale widział Leedo stojącego nad zszokowanym Hwanwoongiem. To nie wyglądało jak zagrywka dla żartów. Miecz wymierzony wprost w ofiarę. Tylko dlaczego?
- Kurwa Leedo! Natychmiast opuść miecz! - Krzyknął Ravn.
Biegnąc w kierunku oprawcy niewielkie chmury przysłoniły blask księżyca na chwilę...
- Ravn, co Ty robisz?!
- Leedo, do końca zgłupiałeś. Celowałeś mieczem w Hwanwoonga. Też mnie czasem denerwuje, ale to nie powód...
Księżyc wyłonił się zza chmur...
- Chodź tu do mnie! Już mi nie uciekniesz!
Hwanwoong w panice szukał po omacku miecza, który upadł gdzieś w trawę gdy spadał z konia. Był cały obolały, co uniemożliwiało mu szybkie i płynne ruchy. Każdy ruch wiązał się z bólem.
- Dość !! - Ravn wymierzył ostrze miecza na wysokości szyi Leedo.
Reszta była zszokowana całym tym zajściem. Chcieli pomóc, ale nie wiedzieli jak. Mogli jedynie się przyglądać. Oczywiście gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli wkroczyli by do akcji bez zmrużenia oka. Najbliżej tego całego zajścia był Xion. Widział w oczach Ravna obawę o życie kompana a jednocześnie widział, że najstarszy źle się czuje mierząc ostrze miecza wprost w gardło Leedo. Zeskoczył z wierzchowca i pewnym ruchem wyjął miecz. Jednak nie wykonał żadnego ruchu. Czekał po prostu w gotowości by pomóc osobie, którą darzył tak wielkim szacunkiem. Jeśli trzeba będzie nie zawaha się wycelować ostrza w Leedo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top