𝕮𝖍𝖆𝖕𝖙𝖊𝖗 𝕴𝖁

Młody przypatrywał się roztańczonym płomieniom. Były takie jasne i ciepłe a jednocześnie piekielnie niebezpieczne. Jeden fałszywy ruch i przejęły by władzę nad wszystkim, co się znajduje dookoła.

Podciągnął nogi pod brzuch i położył brodę na kolanach.

- Od czego by tu zacząć... - Zaczął.

- Pomogę ci. Skąd ta chęć bycia Monarchą? - Spytał Ravn.

- Już dawno interesowałem się historią Monarchów. Do tego stopnia, że chyba w wieku dziesięciu lat o ile się nie mylę to znałem imiona wszystkich Monarchów łącznie z ich historią. Pamiętałem, gdzie i kiedy stoczyli bitwy i w jaki sposób je wygrali.

- No, ale to fascynacja dziesięcioletniego dziecka nie ma nic wspólnego z tym, co będzie się robiło w przyszłości - Ravn nie krył zdziwienia.

- Jaki ty niedomyślny - Westchął Xion

- Już Ci tłumaczę. Na pewno imię Xerxes obiło ci się o uszy. Na pewno nazwisko rodu Vysselis też...

- Oczywiście, że tak. Tylko mi nie mów, że...

- Tak. Xerxes to był mój dziadek. Wprawdzie nie miałem okazji go poznać osobiście. To znaczy, gdy byłem naprawdę mały...

- Nadal jesteś !

- Ravn, nie przerywaj mi! Tak więc pewnie będąc jeszcze małym dzieckiem widziałem, go kilka razy. Potem ostatni raz dane mi było go pożegnać podczas ceremonii pogrzebowej. Prawdopodobnie zginął z rąk jakiegoś młodego rycerza... To było podczas Wielkich Wojen...

Te słowa zmroziły Ravna. Doskonale wiedział kim był Xerxes. Przecież to on sam przebił jego serce mieczem, aby pokazać jak kończą ci którzy zdradzili imię szkarłatnych płaszczy. Dlaczego nagle poczuł się winny? Widział, że w oczach Xiona jest kimś wielkim, a tak naprawdę jest mordercą jego najbliżej rodziny. Przecież to była wojna, a niesubordynacja była karana nawet śmiercią i każdy to wiedział. Jego spotkało by dokładnie to samo, gdyby nie wypełniał rozkazów i naraził innych na śmierć. Te układane w głowie na szybko wytłumaczenia wcale mu nie pomagały. Tak bardzo gardził sobą. Tu i teraz. Poczuł odrazę do samego siebie.

- Wiesz, to była wojna... Każdy mógł zginąć nawet ja czy ty, będąc dzieckiem - Odpowiedział po dłuższym milczeniu Raven.

- Dlatego jestem dumny z tego, że miałem takiego dziadka. Oddał życie bym to ja mógł żyć i być teraz Monarchą. Wojny nie są dobre, ale czasem nam uświadamiają kim jesteśmy. Wtedy dopiero zaczynamy doceniać życie i to, co posiadamy bądź straciliśmy - Mówiąc to Xion położył głowę na ramieniu Ravna.

Zapatrzył się w gwieździste niebo i zasnął. Nawet nie wiedział kiedy, ale zmorzył go sen.

Jak to jest być autorytetem a jednocześnie bezwzględnym oprawcą? Patrzył w niebo, parzył w gwiazdy. Na próżno szukać odpowiedzi. Właściwie to ona jest na wyciągnięcie ręki. Ale nie dziś i nie teraz. Po skończonej ceremonii.

- Przyrzekam na siedmiu bogów Xionie. Imię twojego dziadka będzie pomszczone. Jego śmierć nie pójdzie na marne. Już ja o to zadbam - Wyszeptał Ravn.

Młodszego znużył sen tak głęboki, że nie zbudził go cichy szept pośród leśnych odgłosów nocy.  Powoli nadchodziła letnia pora więc i wschód słońca był z dnia na dzień coraz szybciej. Delikatna czerwień zaczęła się malować na nieboskłonie. Granatowe niebo powoli zaczęło przechodzić w delikatny błękit. Starszy zbudził Xiona delikatnym szturchnięciem. Jego zaspane, bursztynowe oczy nie bardzo chciały się rozbudzić. Skończyło się wylegiwanie w wygodnym łóżku do późna. Zazwyczaj to wstawał wcześnie jednak lubił siedzieć pośród puszystej pościeli i czytać bądź obserwować widoki za oknem.

- Widzę, że wstała już księżniczka - Mówiąc to Hwanwoong przykucnął obok młodszego.

- Emm tak, tak. Yyy słucham?!

- Hahaha !  Idź umyj osobie twarz w strumieniu. Zjemy i wyruszamy w dalszą drogę -Polecił Hwanwoong. 

Ravn obserwował wszystko z oddali. Przygotowywał konie do wyprawy. Miał wrażenie, że im będzie bardziej wycofany tym lepiej. Dalej nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał tej nocy. Nie był w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie : Dlaczego? Dlaczego tak go to dotknęło? Zna młodego drugi, no prawie trzeci dzień.  Przecież na placu obok domu płatnerza z przyjemnością obił mu twarz udowadniając, że to wszystko to nie takie piękne jak w księgach czy pieśniach. A teraz najchętniej powiedziałby mu całą prawdę i czekał na osąd z jego strony.  Na samą myśl wszystko podchodziło mu pod gardło czuł się jakby ktoś zaciskał mu pętlę na szyi.

- Jedzcie w spokoju ja jadę na zwiad - Rzucił dosiadając wierzchowca.

- Pewnie, więcej jedzenia dla nas. I tak już koń ledwo daje radę - Odezwał się Seoho.

- Na ciebie to można zawsze liczyć - Mówiąc to ruszył przed siebie.

Kątem oka widział, że Xion nie zwrócił na niego uwagi. Był zajęty rozmową z Leedo. Tym lepiej. Pognał na koniu przed siebie aby oczyścić myśli i skupić się na czymś innym niż poczucie winy. Przynajmniej na teraz i na czas rytuału. Nie mógł zawieść kompanów. Tym bardziej, że to oni w głównej mierze polegali na nim i na jego doświadczeniu. Także musiał się wykazać profesjonalizmem w każdym calu. 

Jadąc przez zarośla natrafił na czyiś obóz. Obóz tutaj tu była rzadkość głównie ze względu na grasujące wikokłaki. Małe barbarzyńskie obozy praktycznie przestały już istnieć. Powoli jak tylko można było podjechał koniem do rozłożystego krzaka. W tych gęstwinach był praktycznie niezauważalny. Koń spokojnie skubał sobie liście a on mógł się skupić na tym, co znalazł. Gdy postanowił się wycofać i wrócić do obozu usłyszał szelest liści. Zbyt gwałtowny i głośny jak na zwierzynę leśną. Wycofał się koniem do udeptanej trawy przypominającą ścieżkę. Wtedy też poczuł jak coś ostrego zaczyna wbijać mu się w plecy. Jeśli zrobi gwałtowny ruch zostanie przebity na wylot. Wyjęcie miecza nie wchodzi w grę. Nawet rzut sztyletami był bez sensu.

- No kogo moje Ludzkie oczy widzą?! Toż to szkarłatny pomiot - Splunął w jego kierunku.

- Jak śmiesz?!  - Krew ze wściekłości niemal zagotowała się w Ravnie.

- A kim ty kurwa jesteś, żeby tak mówić, co? Kim są Monarchowie, co? Jakaś lepszą rasą od Ludzi? Nie ! Jesteście tylko ścierwami, którym się wydaje, że wymierzają sprawiedliwość. Jesteście tak naprawdę niczym. Chcesz przebiję ci bebechy i zdechniesz tak samo jak ja czy Elfy.

Teraz już on sam nie był pewien do końca kim jest. Przecież nie różnił się niczym od zwykłego człowieka. Zwiesił wzrok. Zamilkł. Nawet złość, która w nim buzowała ustała.

- Złaź z konia !

Ravn zszedł posłusznie. Cały czas czuł ostrze na swoich plecach. Zdążył też zauważyć, iż napastnik nie był sam. Reszta zbirów kryła się w krzakach. Także próba ataku skończyła by się dla niego śmiercią lub ranami na tyle poważnymi, ze nie mógłby kontynuować podróży nawet jeśli jakimś cudem udałoby mu się przeżyć. Poczuł podmuch powietrza na szyi. Jego szkarłatny płaszcz został odcięty.

- Masz zawiąż to do siodła. Już !

Wykonał posłusznie rozkaz. Nim się spostrzegł napastnik uderzył konia w zad. Koń w popłochu pognał przed siebie. Poczuł mocne uderzenie w tył głowy. Jego myśli zalała ciemność a oddech się spłycił. Czuł jakby odpływał na wielkiej łodzi...

- Ravn no wreszcie ! Ileż można czekać - Krzyknął Keonhee.

Jednak na widok samego konia z przywiązanym szkarłatnym płaszczem do siodła był w stanie tylko krzyknąć. Parę ptaków wzbiło się w powietrze.

- No i po co się tak drzesz ?! Na Pustynnych Piaskach cię słychać.

Jednak na ten widok Seoho zaniemówił. Ravn był jego najbliższym przyjacielem. Nie był w stanie sobie wyobrazić, że coś może mu się stać. 

Xion podjechał nieco bliżej na koniu. Na ten widok młody ściągnął wodze i pognał na koniu przed siebie. Tą samą drogą którą wrócił koń Ravna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top