𝕮𝖍𝖆𝖕𝖙𝖊𝖗 𝕴𝕴𝕴

Tę noc już spędzą z dala od bezpiecznych murów Wieży Siedmiu. Od tej nocy zacznie się wyprawa ku przeznaczeniu. Od tej nocy będą podążać zgodnie z wolą księżyca aby finalnie dokonać rytuału. Teraz nastał czas na ostateczne przygotowanie. Wspólnie zasiedli do wieczerzy. Ten ostatni raz kiedy będą mogli spożyć posiłek w blasku ognia z kominka. Ten ostatni raz gdy zasiądą wspólnie przy stole.

- Proponuję od razu ruszyć do Veneradendy - zaczął Seoho

-Nie chcę być nieuprzejmy, ale nie lepiej wpierw udać się Tartystanu? Z krasnoludami żyjemy w neutralnych stosunkach, czasem skarbiec Wieży Siedmiu wspomaga ich. Doskonale wiemy jaki wpływa wywarła utrata kopalni na rozwój ich cywilizacji.

- Xion powiadasz Tartystan? Nadkładamy tym samym drogi. Nieprawdaż?

- Mój drogi Keonhee to prawda, ale u Kranoludów możemy liczyć na wsparcie. Po drugie przez wąskie pasmo górskie i Jaszczurzy Wąwóz będzie trudniej nam się przedostać do Veneradendy.

- Młody ma rację - Zaczął Ravn.

- Konie mogą ucierpieć podczas przeprawy przez góry. Dodatkowo o tej porze roku łatwo napotkać tam nawałnice. Zaś z Tartystanu dotrzemy tam traktem kupieckim bez problemu. Jedyną przeszkodą może być jakiś rzezimieszek, ale to jest łatwiejsze do pokonania niż pasmo górskie podczas nawałnicy - Ravn uśmiechnął się uprzejmie i skinął głową na znak uznania wobec Xiona.

- Wyruszymy, gdy księżyc w pełni wzejdzie. Radzę wam udać się na spoczynek.

Jak Seoho polecił tak też uczynili. Każdy udał się na spoczynek do swoich pokoi. Przez te parę godzin mieli czas na przygotowanie się do wyprawy jak i również na drzemkę.

Xion po raz ostatni wyjrzał przez okno w swoim pokoju. Widok z jego pokoju był wprost na Zakazane Ruiny Siedmiu jak i na niewielki sad. Patrzył w dal spowitą ciemnością. Wszystko, co do tej pory poznał, wszystko co pokochał lub znienawidził właśnie będzie musiał opuścić.

Donośnie pukanie odwróciło jego uwagę od kojącego widoku.

- To już czas - Pomyślał.

Nie obracając się za siebie wyszedł z pokoju. Na dziedziniec odprowadził do jeden z zakonników. Reszta już tam czekała. Gdy chciał dosiąść konia powstrzymała go czyjaś ręka.

- Tak nie możesz jechać - Odrzekł Ravn.

Nie bardzo wiedząc, co zrobić Xion patrzył się na niego pełen zdumienia.

- Odwróć się plecami do mnie. Mam coś dla Ciebie.

Młodszy wykonał plecenie. Poczuł ręce starszego na swoich ramionach.

- Teraz wyglądasz jak jeden z nas - Odrzekł Raven.

Od tej pory na jego ramionach spoczywał szkarłatny płaszcz. Teraz już w pełni wyglądał jak Monarcha.

Pozdrowieni przez Najwyższego Zakonnika wyruszyli przez ogromną bramę. Xion czuł się nadzwyczaj dziwnie. Żołądek podchodził mu niemal pod gardło. Miał wrażenie jak cały świat wiruje wokół niego. Miał wrażenie jakby to wszystko było snem. Aby nieco się uspokoić skupił swoją uwagę na otaczającym go świecie. Od ładnych paru miesięcy nie wychodził po za mury Wieży Siedmiu. Nawet nie zdawał sobie sprawy jaka to będzie dla niego przyjemność móc z powrotem zobaczyć świat będący po za murami. Tak bardzo mu tego brakowało. Przez większość czasu podróżowali w zupełnej ciszy. Towarzyszyły im odgłosy leśnych zwierząt. Wypoczęci nie prędko udadzą się na spoczynek. Dzięki czemu szybciej dotrą do Tartystanu. Niestety las wokół Wieży Siedmiu był mało bezpieczny jednak im bliżej do granicy z krainą Krasnoludów tym będzie bezpieczniej.

- Słyszeliście to ?! - Xion zatrzymał swojego konia.

- Wiesz tak brzmią zwierzęta leśne - Zaśmiał się Leedo nie robiąc sobie niczego z uwagi młodszego.

- Stój cymbale do cholery i się zamknij na moment ! - Krzyknął Ravn.

Zatrzymał się nie tylko Leedo, ale i wszyscy. Faktycznie coś musiało się czaić się w zaroślach bo konie zrobiły się coraz bardziej niespokojne.

- Bądźcie czujni towarzysze. Xion za tobą !  - Krzyknął Hwanwoong.

Młody niemal w mgnieniu oka wyciągnął miecz i przebił sztychem bestię niemal na wylot. To coś zajęczało. Nie zdążyło nawet zaatakować jak leżało martwe rzucone na wilgotną trawę.

Jak się okazało było tego więcej.  Nawet nie byli pół nocy drogi od Wieży Siedmiu a już zostali zaatakowaniu przez leśne stwory. Konie szalały i najchętniej by uciekły, ale to był ich jedyny środek transportu. Pieszo w życiu by nie doszli do Tartystanu. Otoczeni przez leśne stwory nie mieli wyjścia. Musieli walczyć by ochronić siebie jak i konie. Skryci w półmroku nie mieli szans aby ocenić jak liczna jest wataha owych zwierzów. Były to rzecz jasna wilkokłaki, które często wędrowały z Szepczącego Lasu w poszukiwaniu jedzenia. Problem w tym był taki, że wielkością przypominały niejednokrotnie dziecko w wieku około ośmiu lat. Do tego budową ciała były dużo cięższe od zwykłego wilka.

Lata temu podczas Wielkich Wojen wilkokłaki zamieszkiwały lochy Elfich rezydencji. Żyjące w niewoli były karmione i wychowywane przez Elfy. Niestety podczas Wielkich Wojen Elfy całkowicie straciły nad nimi kontrolę. Na pozór potulne stworzenia, gdy zaznały smaku krwi stały się krwiożerczymi bestiami. Wilki i inne leśne zwierzęta nie miały z nimi szans. Dlatego Szepczący Las jak i las wokół Wieży Siedmiu był praktycznie całkowicie zamieszkiwany przez wilkokłaki. 

Ravn z chęcią zszedłby z konia. Wtedy mógłby pokonać większą ilość bestii, a przede wszystkim zwiększyło by to jego szybkość. Jednak wiedział, że w tym samym spłoszony koń byłby niczym więcej jak przekąską dla stworów.

- Xion po prawej ! I po lewej też ! Cholera już jadę do ciebie ! - Krzyknął Ravn.

W ostatniej chwili uratował młodego przed ogromnymi zębiskami. Sekunda później, a zębiska bestii zaciskały by się na gardle młodego.

- Przegrupujmy się w pary. Jeden musi ochraniać drugiego ! - Nakazał Keonhee.

To był dobry pomysł zważywszy na to, że bestie potrafiły atakować z dwóch stron jednocześnie. Z biegiem czasu częstotliwość ataków zmniejszała się. Piękna, zielona niegdyś polana przerodziła się w składowisko truchła bestii. Blask księżyca, który wyszedł zza chmur uświadomił ich, że konie brodziły we krwi. Atak ustał. Wykończeni walką postanowili odpocząć. Konie również były zmęczone. Odjechali nieco dalej aby opuścić powstałe cmentarzysko. Konie ledwo dawały radę przejść ten niewielki odcinek drogi. Zatrzymali się obok płytkiego strumyczka. Keonhee, Hwanwoong i Leedo postanowili rozbić chwilowy obóz i rozpalić ognisko. Natomiast Ravn, Xion i Seoho zajęli się zmęczonymi końmi.

- No młody muszę przyznać, że refleks to masz niesamowity. Całkiem nieźle radzisz sobie w walce. Jestem pełen podziwu.

- No Ravn masz konkurencję. Pogódź się z tym, że niebawem o Xionie będą pieśni pisać. A ciebie na starość to nawet stara baba ze wsi nie zechce - Zaśmiał się Seoho.

- Xion, czy ty to słyszysz. No brak szacunku do starszych - Westchnął Ravn.

Młody nie bardzo wiedział na ile mu wolno w rozmowach z nimi. Rozmowa oficjalna to, co innego. Tym bardziej, że był najmłodszy i uważał, że uszczypliwe uwagi w kierunku starszego od niego były nie na miejscu.

- Xion coś taki milczący?  -Rzucił Seoho.

- Słuchaj to, że jesteś najmłodszy to nie oznacza, że tak cię będziemy traktować. Żadnej taryfy ulgowej. Owszem wspólnie dbamy o nasze bezpieczeństwo, ale elokwencję to wiesz gdzie możesz w obecnej sytuacji sobie wsadzić...

- Ravn ogłady trochę, bo się speszy. A tak właściwie to rusz ten gruby zad bo też chcę się umyć z krwi tego gówna i chciałbym choć przez chwilę złapać tchu.

Napojone zwierzęta Xion przyprowadził bliżej obozu, aby czuły się bezpieczniej. Dopiero teraz, gdy emocje opadły poczuł się zmęczony. Ramiona bolały go od ciężaru miecza, a nogi od walki w siodle. Wybrał sobie dość szerokie drzewo nieopodal ogniska. Usiadł wygodnie wyprostowując nogi. Uparł cały swój ciężar ciała o drzewo i wtedy poczuł ulgę. Czuł jak sen napływa do jego powiek. Chyba musiał zdrzemnąć się na chwilę bo obudził go Ravn siadający obok niego.

- Nie śpij tak długo, bo umrzesz - Uśmiechając się życzliwie podał mu kawałek chleba nadziewanego mięsem.

- Dziękuję - Odrzekł młody.

- A tak właściwie opowiedz mi coś o sobie...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top