𝕮𝖍𝖆𝖕𝖙𝖊𝖗 𝕴
Nadchodził zmierzch... Słońce malowało czerwoną poświatę na granatowym niebie. Wysokie i rozłożyste drzewa sprawiały iż delikatny blask zachodzącego słońca nie docierał już wgłąb. Zatrzymywał się na intensywnie zielonych liściach. Delikatny wiatr wprawiał gałęzie drzew w delikatny szum. Nadchodząca pora letnia była wyczuwalna w powietrzu. Wszystko pachniało świeżo rozkwitniętymi kwiatami. Wszystko tak cudownie budziło się do życia.
- Może zróbmy sobie przystanek? Do Wieża Siedmiu już niedaleko - zsiadając z kasztanowego konia zaproponował Hwanwoong.
Był jednym z najmłodszych Monarchów. Mimo, iż do walki i do miecza nie było mu po drodze wszyscy cenili go za niezwykłą mądrość i precyzję we wszystkim co wykonywał. Nawet jeśli przygotowywał się do walki robił to z niezwykłą starannością.
- Masz rację. Tym bardziej, że dało nam się nadrobić jeden dzień. Chwila wytchnienia na się przyda a w szczególności koniom - Odrzekł niskim głosem Leedo.
Nieco porywczy jednak potrafiący słuchać. Oprócz jego niezwykłej siły potrafił szybko się odnaleźć w nowej sytuacji, choć przez jego porywczość parę razy Monarchowie byli bliscy klęski.
Reszta Monarchów też tak uczyniła. Konie mogły wreszcie odpocząć po meczącej podróży u podnóża gór. Słońce praktycznie całkowicie zaszło już za horyzont. Do te pory widoczna Wieża Siedmiu zniknęła całkowicie w ciemnościach. Delikatny blask ogniska odbijał się pomarańczowym światłem na twarzach pięciu wojowników.
Jedyną melodią tej nocy były leśne zwierzęta i odgłos palącego się drewna. Zupełnie inna melodia niż ta, którą słyszeli do tej pory. Melodia stali, krwi i ludzkich krzyków. Nie przywykli do ciszy i spokoju, którą mogli zaznać tej nocy.
Jeden z nich odszedł trochę wgłąb lasu. Dalej czuł ciepło i blask ogniska jednak czuł się bezpieczniej będąc otoczonym rozłożystymi krzewami.
- Znów śpiewasz tą starą pieśń Elfów? - Mówiąc to Keonhee usiadł obok Ravna.
- A cóż mi pozostało innego? Jutro będziemy w Wieży Siedmiu. Młody nawet nie ma pojęcia, co go czeka.
- Taki nasz los. Doskonale wiesz, że przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. My wybraliśmy taką drogę a nie inną. Dla nas nie ma już odwrotu.
- Wiem... - Westchnął Ravn, wstał i zniknął w ciemnościach.
Keonhee nawet nie próbował go zatrzymać. Wiedział, że przeszedł wiele, wiedział że tak naprawdę jest to jedyna osoba, która zaprowadzi ich do zwycięstwa. Lecz aby na pewno?
Pełen wątpliwości powrócił do reszty. Ognisko powoli dogasało. Ich też zmorzył sen. Tylko nie Ravna. Siedział na jednym z grubszych konarów dębu wpatrując się w księżyc. Jak na razie taki zwykły, znajomy. Jak księżyc, co noc. Jednak już niebawem zaleje się szkarłatem i wszyscy o tym doskonale wiedzieli. Wszyscy oprócz rasy Ludzkiej. Niestety, ale nawet Wielkie Wojny nie dały Ludziom do myślenia. Tyle było obiecywania względem Krasnoludów czy Leśnych Elfów. Sojusz nie potrwał długo. Natomiast sześciu Monarchów stojących na straży szybko zauważyło chaos i destrukcję jaką siała Rasa Ludzka. Niestety bez względu na wszystko muszą ponieść karę. Zbyt wiele krzywdy spotkało inne rasy z ich rąk.
Ravn brał udział w Wielkich Wojnach. Przelał już krew niejednego, który się sprzeciwił. Wygrał już wiele bitew widząc cierpienie, słysząc krzyki mordowanych ludzi, krzyki dzieci na oczach, których zabijani byli ich rodzice. Wszystko to przeżył mimo młodego wieku. Musiał szybko dorosnąć i porzucić ciepło rodzinnego domu. Chociaż doskonale wiedział, że skończy jako jeden z Monarchów, lecz nie sądził, że w tak młodym wieku. W przeciągu dwóch miesięcy musiał się nauczyć tego, co zawierają Nieskalane Księgi. Zazwyczaj zajmuje to około roku, aby posiąść całą tą wiedzę. Dzięki temu stał się najmłodszym Monarchą w całej Mandirze.
Siedząc tak i wpatrując się w blask księżyca nawet nie zauważył kiedy zasnął. Obudziło go donośne wycie wilka. Podniósł głowę. Pełnia księżyca. Mają czas do następnej pełni - Pomyślał.
Zwinnie zeskoczył z gałęzi na której siedział. Jego towarzysze niczego nieświadomi spali w najlepsze. Delikatny szelest liści zaczął być słyszalny coraz bardziej. Raz z jednej, raz z drugiej strony. Jeśli zbudzi towarzyszy może to zwabić większą ilość wilkokłaków.
Komplet czterech jadeitowych sztyletów oraz miecz z tanzanitowej stali powinny rozgromić zdziczałe towarzystwo. Sztylety niczym jaskółka bezszelestnie wbiły się w głowy leśnych stworów.
Ravn w półobrocie przebił brzuch jednej z bestii. Zawisła na ostrzu miecza. Krew ściekała brudząc jasnozieloną trawę. Wtedy zdał sobie sprawę, że za jego plecami jest jeszcze jedna bestia. Największa, najsilniejsza - przywódca stada. Czuł jego oddech na swoich plechach. Oczami wyobraźni czuł jak jego kły wbijają mu się w plecy. Zbroję, którą miał na sobie z pewnością częściowo uchroniła by go. Jednak głębokie rany były by nieuniknione, co wykluczyło by go z dalszej wyprawy. Na to niestety nie mógł sobie pozwolić.
Zrzucają martwe truchło bestii z ostrza miecza zobaczył jak u podnóża jego stóp pada martwa bestia. Wykonał szybki obrót. Jego oczom ukazał się Seoho. Była to jedyna osoba, której ufał. Perfekcyjny morderca o łagodnym usposobieniu. Ravn nie wiedział jak to sprecyzować, ale czuł do niego ogromną przyjaźń, szacunek, ale zarazem ogromny strach. Mimo, że Seoho był młodszy od niego.
- Wisisz mi grzane wino jak dotrzemy do Wieży Siedmiu - Mówiąc to szczerzył się w szerokim uśmiechu.
Uwielbiałem jego szczery uśmiech. Jak każdy z nas. Nie wiem jakim cudem znalazł się w gronie Monarchów. Ktoś tak dobry nie powinien siać zagłady. Można by powiedzieć, że to dzięki niemu wśród nas panowała przyjazna atmosfera. Ten przyjazny uśmiech i oczy które tak radośnie się śmiały. Każdy z nas twierdził to samo - to nie miejsce dla niego.
- Za takiego futrzaka wino?
- Czekaj, no czekaj. Zaraz ją ożywię i niech cię pożre...
- Hahaha - Śmiech Ravna obił się echem, parę wystraszonych kruków wzbiło się w powietrze.
- Nawet kruki się ciebie boją. Hahaha - Seoho zaczął śmiać się tak głośno, że zbudził resztę towarzyszy.
- Przynajmniej się mnie boją,a nie to co ciebie.
- Możecie się wreszcie zamknąć !? - Wtrącił się zaspanym głosem Hwanwoong.
Miał rację powinniśmy odpocząć. Tak też uczyniliśmy. Do wschodu słońca zostało parę godzin. Parę godzin snu i wytchnienia. Czas na zebranie sił i poukładanie myśli.
Zbudziły nas promienie słońca. Delikatne słońce poranka przedzierało się przez korony drzew docierając do trawy mokrej od rosy. Delikatna mgła niczym jedwabny szal unosiła się nad zieloną trawą.
- A te truchła to skąd? Ravn znów ci się nudziło? - zapytał prześmiewczym tonem Leedo.
Ravn tylko spojrzał na niego spode łba uśmiechając się szyderczo.
Zjedli śniadanie i wyruszyli w drogę do Wieży Siedmiu. Po odpoczynku droga wydawał się nieco przyjemniejsza. Co najważniejsze zdążą przed południem, gdy słońce wzejdzie wysoko. Wtedy już będą schronieni w murach Wieży a konie w stajni. Droga przebiegała bez większych przeszkód.
Ich oczom ukazał się ogromny mur z szarego kamienia. Ogromna brama była wykonana z ciemnego drewna dodatkowo wzmocniona metalowymi okuciami. Strażnik na wieży strażniczej nas zauważył. Jako, że Monarchowie na swoich zbrojach mieli szkarłatne płaszcze ze złotym krukiem strażnik doskonale wiedział kto przybył. Po chwili potężna brama zaczęła się otwierać.
Oczom ukazał się dziedziniec. Nierówna, błotnista nawierzchnia zmieniła się w szaro - czarne kamienne kostki. Na środku placu Studnia Modłów. Studnia z której czerpana była woda o uzdrawiających właściwościach. Kobiety dziennie składały bukiety świeżych kwiatów u podnóża murowanej studni. Dzięki temu szary kamień nie wyglądał tak ponuro i całość wnosiła odrobinę kolorów do surowego, kamiennego otoczenia.
Przywitał ich stary zakonnik. Ubrany był w granatową, płócienną togę z kapturem. Brzegi togi zdobiły srebrne hafty z motywem roślinnym. Kilku stajennych odprowadziło konie w bezpieczne miejsce. Natomiast zakonnik poprosił abyśmy poszli za nim. Gdy weszliśmy w głąb murów poczuliśmy nieprzyjemny chłód. Nawet powietrze było przepełnione zapachem mokrego, omszałego kamienia, który nie widział słońca od stuleci. Kręte korytarze doprowadziły ich do drzwi z jasnego drewna. Prawe i lewe skrzydło drzwi ozdobione było motywami zwierząt - głównie wilków. Zakonnik zapukał i zaprosił nas do środka. Wtedy też ukłonił się i pożegnał. Opuścił pomieszczenie pozostawiając nas sam na sam z szóstym Monarchą. Pośród nas był najmłodszy. Z tego, co słyszeliśmy słynął z ogromnej wiedzy jak i trudnego charakteru, co nie sprzyjało w posiadaniu zbyt wielu przyjaciół.
- Witaj szósty Monarcho. Przybyliśmy abyś mógł razem z nami dopełnić przepowiedni Krwawego Księżyca - Po tych słowach Ravn pokłonił się przed najmłodszym.
- Witaj ! Witajcie przybyli Monarchowie. Rozgłoście się proszę - Przyjaznym gestem wskazał na stół suto zastawiony jedzeniem.
Ich oczom ukazał się szczupłej postury chłopiec, który niczym nie przypominał kandydata na Monarchę. Przyszły książę to i owszem, ale nie Monarcha zabijający z zimną krwią.
********************
Tłumaczenie tekstu z elfickiego (tekst jest zapisany w sindarinie):
"Narodził się król,
umarł król.
Będący jeszcze dzieckiem
zaznał okrucieństw tego świata.
Nikt nie przyszedł,
nikt nie przyszedł..."
Mandira /मन्दिर :
W języku nepalskim oznacza świątynię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top