𝗯𝗹𝗼𝗼𝗱 𝗶𝗻 𝘁𝗵𝗲 𝗰𝘂𝘁

Dazai nie pamiętał swojego życia przed tym, jak trafił do Portowej Mafii.

Zupełnie jakby jako nastolatek został znikąd zesłany na Ziemię, lądując od razu w półświatku portowego miasta. Jakby wszystko, co stało się przedtem, zostało mu wymazane z pamięci; jakby jego umysł był tabula rasą aż do jego czternastego roku życia. Nie znał swoich rodziców, nie znał wówczas innego miejsca, które mógłby nazwać domem, poza zapyziałem kontenerem towarowym, stojącym gdzieś na granicy portu, czy mafijną siedzibą, gdzie okazjonalnie udało mu się przenocować — jeśli akurat był w stanie ubłagać o to Moriego. Przez jakiś czas uznawał nawet Ougaia za swojego ojca — w końcu nie miał przy sobie nikogo innego, kogo w równym stopniu by obchodził. Nie pamiętał nikogo więcej, kto byłby z nim od samego początku. Nikt więcej nie zapewnił mu dachu nad głową — nawet, jeśli była to tylko obskurna klitka.

Ale rodzice chyba nie robiliby ze swoim dzieckiem tego, co robił z nim Mori.

Dotyk jego rąk prześladował go w koszmarach przez kolejne lata. I był powodem, dla którego pod materiałem poszarzałych, niezmienianych już od kilku dni bandaży ciągnęły się głębokie blizny.

Blizny, które Dazai tego wieczoru znów zmienił w otwarte rany.

Stał pod drzwiami mieszkania, w którym nie pojawiał się już w ostatnim czasie tak często, jak kiedyś. Tępo wpatrywał się w numer, widniejący na pozłacanej tabliczce. Od jej powierzchni odbijało się światło księżyca, wznoszącego się nad Jokohamą, wpadające przez ogromne szyby, wyściełające ściany holu na całej długości. Znajdował się na najwyższym piętrze jednego z jokohamskich apartamentowców.

Ręce trzęsły mu się tak mocno, że każdy ruch sprawiał mu trudność. Uniesienie dłoni i przyciśnięcie dzwonka zajęło mu dłuższą chwilę. Skąpany w czerwieni materiał bandaża rozwinął się już z jego lewego nadgarstka. Krew płynęła od zgięcia w jego łokciu, przez całe przedramię, aż do wnętrza dłoni, kąpiąc z opuszków palców na marmurową podłogę. Osamu pozostawił za sobą ścieżkę karmazynowych kropel na posadzce już od wejścia do budynku.

Minęło kilka sekund. Nim usłyszał szmer kroków po drugiej stronie drzwi, jeszcze wcześniej dotarło do niego donośne ujadanie psa. Dazai zmarszczył brwi, krzywiąc się. Za każdym razem zapominał, że przychodząc tutaj, będzie musiał nie tylko znosić poirytowanie rudowłosego, ale także obecność i warczenie Pétrusa — jego dobermana, którego mafijny herszt traktował jak swoje własne dziecko, śpiąc z nim w jednym łóżku i otulając go za każdym razem swoją satynową pościelą, karmiąc go krwawym stekiem i spędzając każdą wolną chwilę na zabawę z nim, a który zachowywał się bardziej, jak jego osobisty bodyguard, kiedy tylko była taka potrzeba. Osamu mógł się założyć, że nawet przed chwilą rzucał mu jakieś drogie zabawki, nim usłyszał dzwonek do drzwi.

Zamek trzasnął, klamka przechyliła się, a Dazai stanął twarzą w twarz ze swoim byłym partnerem, z kimś, kogo ci wokół niego znali raczej jako jego największego wroga. Osamu sam wierzył w taki stan rzeczy między nimi — ale tylko przez chwilę. Czasem tęsknił za czasami, gdy byli dwójką piętnastolatków, skaczących sobie do gardeł. Wówczas ich relacja wydawała się być choć odrobinę łatwiejsza.

Zaraz zza niego do Dazaia doskoczył ogromny pies. Gdy stanął na kilka sekund na dwóch łapach, byli niemal podobnego wzrostu. Szczeknął nieco piskliwie, aż odgłos ten poniósł się echem między ścianami przestronnego holu. Ułamek sekundy później jednak zawarczał groźnie i wyszczerzył kły, czując zapach krwi. Stanął tuż przy nogach swojego pana, niczym tarcza obronna, gotów w każdej chwili rzucić się w kierunku podejrzewanego zagrożenia. Został naprawdę dobrze wytresowany, jak na psa członka mafii przystało.

— Pétrus. Pétrus, spokój. No już, do domu.

Pies warknął jeszcze raz w stronę Dazaia, ale już mniej wyraźnie. Zrobił kółko wokół nóg swojego właściciela, nim posłusznie zniknął za drzwiami. Rudowłosy przymknął je za nim lekko, dopiero następnie unosząc wzrok na postać wyższego mężczyzny.

Chuuya Nakahara nie był nawet zdziwiony jego widokiem — choć na kilka sekund w jego ślepiach mignął lęk, kiedy jego wzrok padł na pocięte ręce Dazaia. Albo zdołał dojrzeć jego postać przed swoimi drzwiami i opanować swoje zaskoczenie, albo w istocie się go spodziewał — nawet po tak długim czasie jego nieobecności.

Ubrany był tak, jak zwykle, kiedy miał czas dla siebie i mógł go spędzić samotnie w swoim penthouse, z lubością popijając któreś z droższych win świata, zalegając w skórzanym fotelu w przestronnym salonie. Miał na sobie czarny, ciasny golf, przylegający do jego ciała, widocznie opinający klatkę piersiową i podkreślający wcięcie w jego talii. Luźne spodnie garniturowe były dopasowane kolorystycznie do górnej części ubioru. Nogawki były jednak odrobinę za długie, przez co Nakahara przydeptywał je bosymi stopami — ten widok na sekundę nawet rozbawił Dazaia. Gdyby miał siłę, z pewnością skomentowałby to kąśliwie. Rude włosy Chuuya miał rozpuszczone, zaczesane do tyłu, opadające ognistymi kosmykami na ramiona. Szczękę miał wyraźnie zaciśniętą, spoglądając na Osamu spode łba.

— Co ty tu, do kurwy nędzy, robisz?

Dazai wzruszył drżącymi ramionami; zrobił to z ledwością, mając wrażenie, że dźwiga na nich nieopisany ciężar.

— Gdzie indziej miałem pójść, Chuuya?

Nakahara nie odpowiedział. Prychnął tylko pod nosem, otwierając drzwi szerzej.

— Lepiej, żebyś nie pobrudził mi swoją krwią dywanów. To nie są tanie rzeczy.

To było zaproszenie. Nakahara odsunął się, by przepuścić Osamu w drzwiach.

Dazai wtoczył się do środka ociężale. Kolejne krople krwi naznaczyły jego ścieżkę, gdy przechodził przez próg i postawił kilka kroków w holu.

— Zdejmij chociaż buty, no kurwa, błagam cię — warknął Chuuya, zatrzaskując za nim drzwi.

— Z tym może być problem — przyznał Dazai, unosząc nieco swoje rozszarpane ręce.

Nakahara fuknął pod nosem. Pokręcił głową, zrezygnowany, popychając lekko mężczyznę w kierunku mahoniowego stołka, usytuowanego pod uchwytami na płaszcze.

— Siadaj.

Dazai uniósł brew, ale wykonał polecenie. Chuuya kucnął tuż przy nim bez słowa, zaraz zsuwając mu buty.

— Och, jaki kochany...

— Zamknij się. Wstawaj, idziemy do łazienki. Trzeba cię ogarnąć.

Chuuya uwielbiał duże, bogato zdobione przestrzenie. Drugą rzeczą, na jaką nigdy nie szczędził pieniędzy, zaraz po winie, był wystrój wnętrz. Każda część łazienki wykonana była ze smolistego marmuru — ściany, podłoga, a także półki, zlewy, szafki, wnętrze kabiny prysznicowej oraz wanna. Sufit był wysoki, utrzymując pokaźną lampę, z której padało złotolite światło, rozjaśniające pomieszczenie. Na czarnej powierzchni podłogi krew nie była już tak widoczna. Nakahara nie będzie miał się zbytnio do czego przyczepić.

— Siadaj. — To polecenie padło z ust Chuuyi po raz drugi, chociaż Dazai znajdował się w jego apartamencie ledwie krótką chwilę. Wskazywał na spuszczoną klapę klozetową. Sam przycupnął przy szafce pod zlewem, dobywając z niej kilka potrzebnych rzeczy.

Osamu jednak nie dał rady dotrzeć do muszli klozetowej. Gdy tylko przekroczył próg łazienki, musiał oprzeć się o ścianę. Sekundę później zsunął się po niej dramatycznie, lądując na mieniącej się hebanem podłodze.

— Kurwa mać — warknął Nakahara, ściskając w rękach apteczkę. Zatrzasnął szafkę z hukiem, by zaraz znaleźć się na klęczkach tuż przy Dazaiu. — Nie możesz się, kurwa, wykrwawić na mojej podłodze.

Ciemnowłosy parsknął cicho.

— Bo co, będą cię podejrzewać? Przecież to wcale nie tak, że ludzie giną codziennie z twoich rąk...

— Dazai. Dazai, spójrz na mnie.

Osamu dopiero po tych słowach zauważył, że, w istocie, jego powieki stały się odrobinę ciężkie. Z trudem utrzymał je uchylone i uniósł wzrok na Chuuyę.

— Po raz kolejny przypomnę ci, że zawsze chciałeś odejść z tego świata w spokoju. Nikogo nie obarczając. Mam rację, Dazai? — Rudowłosy przechylił głowę, patrząc prosto w jego oczy. Jednocześnie sprawnie otwierał apteczkę. — Pomyśl o tym, że jeśli teraz umrzesz na moich kafelkach, będę musiał po tobie sprzątać. A to będzie mnie kosztować dużo czasu i pieniędzy. Pomyśl o tym, że prędzej Pétrus rozszarpie twoje ciało na strzępy, nim ja w ogóle dam radę wynieść je z mieszkania.

Dazai aż się wzdrygnął, wyobrażając sobie tę ostatnią ewentualność.

— Okej, chyba jednak już nic mi nie jest... Poradzę sobie sam... — wymamrotał, śmiejąc się nerwowo. Próbował się nawet podnieść, ale Chuuya zaraz przyparł go znów do ściany, zaciskając dłoń na jego ramieniu.

— Siedź. I podaj mi rękę.

Chwilę później sam sięgnął po jeden z porozcinanych nadgarstków Dazaia. Rękawy beżowego płaszcza zdążyły już przesiąknąć krwią. Ta kapała także na jego spodnie.

Chuuya przyjrzał się jego ręce. Krew wylewała się obficie z wykonanych z zadziwiającą precyzją nacięć. Niektóre z nich ciągnęły się od nadgarstka aż do zgięcia w łokciu.

— Kurwa mać — powtórzył po raz kolejny Nakahara. — Z czymś takim powinieneś wylądować w szpitalu.

— Po co mi szpital, kiedy mam ciebie?

Rudowłosy prychnął.

— W takim razie trzeba było ciąć wszerz, a nie wzdłuż. Z takim czymś będzie o wiele trudniej.

Mówiąc to, wyciągnął z apteczki dwie niewielkie buteleczki i kilka opakowań bandaży. Posiadał ich cały zestaw — wszystkie specjalnie dla Dazaia, wykorzystywane właśnie w takich sytuacjach, kiedy ten pojawiał się w jego mieszkaniu bez zapowiedzi, a krew spływała po jego skórze, jakby była nieodłączną jego częścią. Włożył lateksowe rękawiczki i odkaził ostrożnie rany Osamu. Ciemnowłosy nawet się nie skrzywił przez pieczenie na swoich nadgarstkach. Był już przyzwyczajony do tego uczucia. Przypatrywał się, jak Nakahara rozwija pierwszy z bandaży; jak patrzy z rosnącym zmartwieniem na jego cięcia, z których nie przestawała wciąż sączyć się krew. Jak próbuje na początku jakoś wykonać opatrunek uciskowy, ale krew dalej się leje i moczy materiał kolejnych bandaży, aż w końcu mężczyzna sam dociska dłoń do jego nadgarstka, otaczając go mocno palcami.

— Kurwa mać — mruknął Chuuya po raz kolejny. Zacisnął zęby, aż te zgrzytnęły. — Dazai, to naprawdę powinien zobaczyć lekarz.

Dazai westchnął jedynie.

— Cóż, jedyny lekarz, jaki mógłby tu pomóc bez zadawania zbyt wielu pytań, jest powodem, dla którego to sobie zrobiłem — odparł Dazai bez cienia emocji w głosie.

Chuuya nie odezwał się. Jak zwykle, kiedy wchodzili na ten cienki lód, jakim był temat byłego opiekuna Osamu, a jego obecnego wciąż szefa, i tego, co zrobił młodszemu w przeszłości. Wiedział o wszystkim doskonale. Lecz gdy tylko temat otwarcie się pojawiał, Nakahara milkł, przełykając gorzko ślinę.

O takich rzeczach umieli rozmawiać tylko, kiedy obaj byli pijani. Albo gdy uprawiali seks, niczym dzikie, wygłodniałe zwierzęta.

Chuuya zacisnął palce jeszcze mocniej wokół ran Osamu. Krew brudziła jego dłonie i wkradała się pod paznokcie, zasychając pod nimi powoli. Po raz kolejny próbował wykonać solidniejszy opatrunek, jakoś zatamować krwawienie, ale każdy następny bandaż tylko nasiąkał karmazynową posoką. Minęło kilka chwil, a na jego czoło wstąpiły kropelki potu.

Osamu pokręcił głową.

— Zostaw — odezwał się przyciszonym głosem. Jego blade usta ledwie się poruszyły.

— Jak mam cię niby zostawić, kiedy...

Jego słowa urwały się nagle, gdy uniósł głowę i w końcu oderwał wzrok od rąk Osamu. Spojrzał na jego twarz i w ułamku sekundy zamilkł. Zacisnął usta w wąską linię, patrząc prosto w jego oczy. Zaszklone i poczerwieniałe.

— Dazai — wyartykułował powoli, z trudem starając się, by jego głos brzmiał jak najbardziej łagodnie, kojąco. — Dazai, nie możesz mi się tu teraz rozryczeć.

Z gardła Osamu wydało się coś na kształt szlochu, który mężczyzna ze wszystkich sił próbował stłamsić. Spuścił głowę, zagryzając wargi nieomal do krwi.

Chuuya puścił jego rękę, choć krew dalej płynęła po jego skórze. Odsunął się od niego odrobinę, by usiąść na swoich piętach. Fuknął cicho pod nosem, zanim wyciągnął ramiona w kierunku Dazaia.

— Kurwa mać, no. Chodź tutaj.

Osamu nawet nie musiał na niego zerkać, by wiedzieć, o co mu chodzi. Wciąż bez podnoszenia głowy powoli odepchnął się od ściany. Przeczołgał się niewielki kawałek po zabrudzonej jego własną krwią podłodze, by znaleźć się w ramionach Nakahary.

Chuuya zamknął go w ciasnym uścisku, dociskając go do swojej klatki piersiowej, jedną z rąk układając na jego głowie i gładząc go po włosach.

Robił to dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy byli jeszcze obaj w Mafii Portowej jako dwójka nastolatków. Kiedy nadchodziła zima i, choć często bezśnieżna, była zbyt mroźna, by Dazai mógł dalej mieszkać w kontenerze w porcie i nie nabawić się zapalenia płuc. Zawsze wtedy zabierał go na noc do swojej kwatery, jaką zapewniła mu Kouyou. Kładli się razem do dość wąskiego łóżka, a Nakahara obejmował go ciasno, by chociaż trochę uspokoić drżenie jego ciała, które nie ustawało, dopóki Dazai nie przyzwyczaił się do ciepła po tym, jak tak nagle został wyciągnięty przez Chuuyę z chłodnego kontenera.

Wówczas otulał go do snu tak samo. Mógł poczuć ulgę i spróbować samemu zasnąć dopiero, kiedy słyszał równomierny oddech Osamu obok siebie.

Skrzywił się nieco, klnąc pod nosem, czując, jak krew brudzi jego ubranie. Ale nie odepchnął go od siebie. Odezwał się tylko znowu:

— Dazai. Jeśli naprawdę nie chcesz robić mi problemów, umierając w moim kiblu, to musisz pozwolić mi się tobą zająć.

Dazai uniósł słabo głowę. Nakahara poluźnił uścisk wokół jego ciała. Spojrzał znów na jego twarz. Choć jego ślepia wciąż były lekko poczerwieniałe, smutek, jaki się w nich pojawił na kilka sekund chwilę temu, nie pozostawił po sobie ani śladu. Teraz jego oczy zdawały się być przymglone, nieobecne. Nawet, kiedy bezwstydnie patrzył wprost na wargi Chuuyi.

— Więc się mną zajmij, Chuuya.

Uniósł drżącą dłoń, by dotknąć subtelnie, wręcz z finezją jego policzka. Pozostawił na nim smugę amarantowej krwi. Nakahara już otworzył usta, żeby go za to skarcić i wypuścić z nich wiązankę bluźnierstw. Ale nie zdążył. Sekundę później nie tylko dłoń Dazaia znalazła się na twarzy Chuuyi. Osamu przybliżył się do niego jeszcze bardziej, przyciskając swoje wargi do jego ust.

Nakahara zareagował szybko. Odchylił głowę, by uciec jak najprędzej przed jego pocałunkami.

— Dazai. Kurwa, mieliśmy z tym skończyć.

— Mówiłeś, że się mną zajmiesz... Zawsze to robisz...

— Nie, kiedy, kurwa, wykrwawiasz mi się na podłodze w kiblu.

— I tak tego nie zatamujesz.

— Ja nie. Ale... Nie wiem, kurwa, może odwiozę cię do Agencji, żeby ta wasza doktor chociaż na to spojrzała.

Dazai pokręcił stanowczo głową.

— Tego wolałbym uniknąć — parsknął. — Przecież wiesz, jak działa zdolność Yosano-san, prawda?

Chuuya westchnął ciężko.

— Za to, co mi robisz, zdecydowanie zasługujesz na to, żeby rozszarpała cię na strzępy i poskładała z powrotem.

Pobladłe usta ciemnowłosego rozciągnęły się niespiesznie w uśmiechu. Przymrużył jeszcze bardziej oczy, choć jego powieki opadły już nieco przez zmęczenie, ogarniające całe jego ciało z powodu utraty krwi.

— Ty robisz to lepiej, Chuuya. Doprowadzasz mnie do ruiny, a potem sprawiasz, że czuję się jak nowonarodzony.

— No widzisz. W takim razie, dla odmiany, niech tym razem ktoś mnie w tym wyręczy.

Osamu zacisnął znienacka ręce na ramionach Nakahary. Byli blisko siebie. Chuuya czuł jego płytki oddech na swojej twarzy.

— Co, jeśli nie mam już tyle czasu, Chuuya? Jeśli nie dasz rady mnie odwieźć...żywego?

— Zamknij się. Nawet tak nie mów — odwarknął Nakahara, zaciskając zęby. Próbował podnieść się z podłogi, ale dłonie Dazaia zacisnęły się na materiale jego ubrania jeszcze mocniej, przytrzymując go w miejscu.

— Nie możemy po prostu pójść do sypialni? Tam zawsze najlepiej idzie ci ratowanie mojego życia... A nawet, jeśli umrę, to przynajmniej umrę szczęśliwy.

Chuuya zamilkł wymownie na kilka sekund, nim odpowiedział, wzdychając ciężko:

— Nie wiem, czy powinienem czuć się zaszczycony, czy zażenowany tym, ile szczęścia daje ci posiadanie mojego kutasa w dupie.

— Och, to pierwsze, zdecydowanie.

Po raz kolejny usiłował przybliżyć się do Nakahary, ale ten odsunął się z łatwością, spodziewając się tego. Podskoczył lekko, by podnieść się z klęczek w kucki.

— W takich momentach żałuję, że moja zdolność na ciebie nie działa i nie mogę cię stąd tak łatwo wykopać przez okno. Przy okazji miałbyś miękkie lądowanie.

Dazai uśmiechnął się szerzej, parskając cicho z rozbawieniem.

— Wtedy mógłbyś ją wykorzystać na lepsze sposoby — stwierdził, unosząc sugestywnie brew. — Moglibyśmy na przykład...pieprzyć się w powietrzu.

Chuuya spoglądał na niego spode łba. Przymrużył oczy i znów westchnął — tym razem krótko, nieomal niesłyszalnie, jakby z rezygnacją.

— Czyli tylko po to przyszedłeś, tak? — parsknął, kręcąc głową. Przeczesał dłońmi długie kosmyki włosów, odgarniając je z czoła. — Kurwa, nie wierzę, że w pierwszej chwili pomyślałem o tym, że wtedy mógłbym sprawić, żeby ta krew z mojej podłogi wróciła do twojego ciała.

Dazai przekrzywił głowę, nie przestając się uśmiechać. Znowu uniósł dłoń, by dotknąć jego policzka palcami, na których krew zdążyła już nieco zaschnąć. Chuuya nie odsunął się od niego tym razem. Sam nie wiedział, czy to przez to, że nie miał siły już walczyć, czy przez to nieme błaganie, ukryte w oczach Dazaia pod ułudą rozbawienia i filuterii, które tylko on potrafił dostrzec.

— Tak bardzo chcesz, żebym żył, Chuuya. — To nie było pytanie, a stwierdzenie. Nakahara nie zaprzeczył. — To całkiem...miłe. Ale...nie wmówisz mi, że nie byłeś świadomy, jak to się skończy, gdy tylko wpuściłeś mnie do mieszkania. Zawsze kończy się tak samo, Chuuya.

Rudowłosy zgrzytnął zębami.

— W porównaniu do ciebie, nie jestem wiecznie napaloną kanalią. Myślałem o tym, żeby Pétrus cię nie pogryzł. I o ratowaniu ci życia, chociaż nie wiem, dlaczego, do kurwy nędzy, wciąż to robię.

Dłoń Dazaia przesunęła się z twarzy Chuuyi odrobinę niżej, na jego szyję. Przeszła przez jego klatkę piersiową, gdzie jego palce wykonywały powolne kroczki coraz niżej, na tors i brzuch. Podwinęły materiał ubrania i wkradły się pod niego. Tam znów zaczęły wspinać się w górę po jego nagiej skórze. Tam również z pewnością pozostawiły krwawe odbicia opuszków.

— Bo wiesz, że beze mnie byś nie wytrzymał. Mam najlepszy tyłeczek pod słońcem — zachichotał cicho.

Chuuya parsknął, unosząc nieco kąciki ust. Zrobił to z nieskrywaną złośliwością.

— Dazai, twoja dupa wygląda jak deska do krojenia. I to dosłownie. Deska.

Osamu fuknął cicho z niezadowoleniem. Wydął przy tym usta i zmarszczył brwi.

— Niemiłe — wymamrotał. Chwilę później jednak jego usta znów przyozdobił frywolny uśmieszek. W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. — Ale jednak z jakiegoś powodu uwielbiasz go gryźć i dawać mi klapsy, hm? W końcu nie wszystkie ślady na moim ciele zostały zrobione przeze mnie samego. Jest w tym i twoje dzieło, Chuuya.

Nakahara zgrzytnął zębami, niczym pies bojowy, ostrzegający przed atakiem, dający swojej ofierze jeszcze ostatni moment na odwrót.

— Dazai... — wycharczał niemal.

Dłoń Osamu wysunęła się spod jego ubrania. Chuuya w pierwszej chwili uniósł aż brwi na to, jak szybko i skutecznie udało mu się namówić ciemnowłosego do tego, by przestał. Prędko jednak zrozumiał, że to wcale nie był koniec.

Dazai odsunął się, znów opierając się plecami o chłodną, marmurową ścianę. Jego ręce trzęsły się jeszcze bardziej, kiedy zrzucał z ramion swój beżowy trencz. Pozbył się też swojej kamizelki i zaczął odpinać guziki koszuli. Choć sprawiało mu to trudność, nie ustępował. Rozpinał je powoli, ale uparcie.

— Co ty...?

Chuuya nie dokończył swojego pytania, zamilkł gwałtownie, gdy Dazai zaczął rozwijać także bandaże wokół swojej szyi. Pobrudził ich jak dotychczas czysty materiał krwią, od której lepiły się jego palce. Nakahara otworzył szerzej oczy, zmarszczył brwi, nie rozumiejąc jeszcze, o co może mu chodzić. Dopiero, kiedy opatrunki rzeczywiście odsłoniły jego pooraną bliznami skórę, był w stanie się tego domyślić.

Oprócz śladów po nacięciach, jakie Osamu sam wykonał, na jego szyi widniały również dość wyblakłe, ale wciąż widoczne siniaki. Rudowłosy wiedział, jak się tam znalazły. Ale nie sądził, że mógł być tak ostry, żeby zostały tam na tak długo.

Nie sądził też, że po jego ugryzieniach mogły pozostać najzwyklejsze blizny. Zamrugał kilka razy, nie dowierzając, i przełknął nerwowo ślinę.

— To wszystko twoja sprawka, czy nie tak, Chuuya? — odezwał się Dazai, przekrzywiając nieco głowę, tak, by dać drugiemu mężczyźnie jeszcze lepszy wgląd na swoją pokrytą purpurowo-karmazynowymi oznaczeniami szyję. Przesunął wzdłuż nich palcami delikatnie. — Chociaż całkiem dawno mnie u ciebie nie było, je nadal troszeczkę widać... Nie kusi cię, aby je poprawić?

Nakahara prychnął pogardliwie, przymykając na krótką chwilę powieki. Spuścił głowę, po raz kolejny kręcąc nią z niedowierzaniem. Potem znów spojrzał wprost na Osamu, oczy dalej mając odrobinę przymrużone, spojrzenie pobłażliwsze.

— Jeśli naprawdę myślisz, że wyglądasz jakkolwiek seksownie, leżąc na mojej podłodze w kałuży własnej krwi, to pozwól, że cię oświecę: nie, ani trochę. Jesteś na skraju śmierci, a to mnie nie kręci.

— Straszny z ciebie hipokryta — stwierdził Dazai, wydymając lekko usta. — A przecież tak uwielbiasz przykładać mi nóż do gardła, kiedy przestawiasz mi wnętrzności.

— Jesteś obrzydliwy.

— Oho, kolejny dowód na twoją hipokryzję... Już nie pamiętasz, jak...

— Dazai.

Ciemnowłosy zamilkł, słysząc, jak ton głosu Chuuyi zmienia się znienacka, tak samo, jak jego ekspresja. Z powrotem skierował na niego spojrzenie.

Nakahara spoważniał. Usta zacisnął w wąska linię, urękawiczone dłonie w pięści, a oczy skupił na Osamu, a konkretniej — na jego pociętych rękach.

— Dazai — powtórzył. Tym razem brzmiał wręcz błagalnie. Wyraźnie spochmurniał. Jego oczy pociemniały. Właściwie, cała jego twarz poszarzała, jakby nad jego głową zebrały się ciężkie chmury. — Po prostu pozwól sobie pomóc, dobrze?

Dazai przez chwilę nawet nie wiedział, co odpowiedzieć — co zdarzało się zdecydowanie rzadko. Może to coś w oczach Chuuyi, coś pobrzmiewającego w jego głosie sprawiło, że nie odezwał się już więcej. Nie poruszył się, gdy Nakahara przysunął się do niego z powrotem, by jeszcze raz rzucić okiem na cięcia na jego przedramionach. Przełknął ślinę, a na jego twarzy na ułamek sekundy pojawił się grymas tak wyraźnego, szczerego zatroskania.

— Jeśli nie chcesz, żeby zajął się tym lekarz, to nie mam wyjścia. Sam spróbuję to zszyć — oznajmił Nakahara. Wyprostował się i wstał z ziemi.

Dazai przechylił głowę z zaskoczeniem i jednoczesnym zainteresowaniem.

— Potrafisz? Nie wiedziałem, że jesteś tak wszechstronnie utalentowany.

— Kiedyś musiałem się nauczyć. Głównie przez ciebie — westchnął ciężko. — Zaraz wracam. Niczego nie próbuj. Najlepiej w ogóle ani drgnij, Dazai.

Opuścił na krótką chwilę łazienkę, zostawiając Osamu samego. Z trudem udało mu się przy tym odgonić spod drzwi toalety Pétrusa, który, zaalarmowany zapachem krwi, krzątał się pod nimi, powarkując niespokojnie. Wyszedł do sypialni. Wrócił z całym zestawem potrzebnych narzędzi. Dazai uniósł brwi, kiwając głową, jakby był pod niemałym wrażeniem.

— Naprawdę jesteś przygotowany. Imponujące, Chuuya.

Nakahara rozłożył wszystko na podłodze, znów znalazłszy się tuż przy nim. Dazai był w stanie rozpoznać imadło, skalpel, nożyczki, jakieś buteleczki z płynami. Choć spędził z Morim, wykwalifikowanym lekarzem, tyle lat, jego profesja i to, jak ją wykonuje, nigdy go zbytnio nie interesowało.

— Lepiej siedź cicho — burknął w odpowiedzi Chuuya, nawet na niego nie zerkając. — Będzie bolało. A, i jeśli coś spierdolę, to nie moja wina.

Zaczął od oczyszczania rany, będąc przy tym tak dokładnym i skupionym, że Dazai odniósł nawet wrażenie, że wstrzymywał oddech. Finalnie udało mu się zatamować krwawienie. Rana jednak wciąż była otwarta i nie zachęcała swoim wyglądem. Trzymając igłę w imadle, Nakahara powoli, z uwagą przystąpił do zakładania mu szwów na brzegach nacięć.

— Ależ Nakahara-sensei, tak bez znieczulenia? — wtrącił się Osamu, fukając z teatralnym oburzeniem.

Chuuya uniósł na niego pełen rezygnacji wzrok jedynie na ułamek sekundy.

— Stałeś się aż taką pizdą, od kiedy odszedłeś z Mafii? — prychnął pogardliwie.

Dazai wydął usta, niczym niezadowolone dziecko.

— Jesteś... Ała!

Wzdrygnął się, czując ukłucie igły na swojej skórze. Nakahara przeklął głośno, nieomal wykonując nieodpowiedni manewr przez jego nagły ruch. Zastygł na kilka sekund, ale nie wysunął igły.

— To dopiero początek — wymamrotał pod nosem, nachylając się bliżej ku niemu. — Jeszcze nic nie zrobiłem.

Dazai syknął cicho, gdy Chuuya ponowił próbę przebicia igłą brzegów jego rany. Nie zatrzymywał się już. Z zadziwiającą sprawnością kolejno przeciągał chirurgiczne nici między krańcami jego rozciętej skóry, by następnie wykonywać stabilne, choć niezbyt mocne węzły. Dazai przygryzał wargę, nie przestając krzywić się pod nosem.

— Czy będę musiał się do ciebie zgłosić później na zdjęcie szwów, Nakahara-sensei? — zapytał najbardziej melodyjnym głosem, na jaki potrafił się teraz zdobyć, zgrzytając zębami z bólu.

— Ani mi się waż — prychnął Chuuya. — Niech tym się już zajmie Yosano-san. Nie wiem, jakim cudem to ja wciąż najwięcej się z tobą użeram, skoro już nawet nie współpracujemy, Dazai. I pomyśleć, że gdy odszedłeś z Mafii, miałem nadzieję, że cię od ciebie, kurwa, uwolnię.

Osamu uniósł z powątpiewaniem brwi.

— Czyżby? Więc dlaczego wciąż zszywasz moje rany, zamiast pozwolić mi umrzeć, Chuuya?

Dłonie Nakahary zatrzymały się. Jego oczy powędrowały od jego rany, przez całe jego ramię, by zatrzymać się finalnie na jego twarzy. Były chłodne. Ten chłód dziwnie pasował do ich lazurowej barwy.

— Wciągnąłeś mnie w najgorsze gówno, w jakim można się znaleźć. A potem zostawiłeś mnie w tym samego, Dazai. Kiedy miałem cię za jedyną osobę, która koniec końców mogła mnie zrozumieć, bo najlepiej wiedziałeś, co przeżyłem. Co razem przeżyliśmy. — Jego głos zadrżał odrobinę. Chuuya zamilkł na sekundę, by odetchnąć głęboko. Pokręcił głową. — Nie możesz mnie zostawić już zupełnie samego na tym popierdolonym świecie, Dazai.

Dazai jako pierwszy zerwał ich kontakt wzrokowy. Czuł, że spojrzenie Nakahary dalej jest utkwione w jego osobie, ale z jakiegoś powodu sam nie potrafił dłużej patrzeć na jego twarz, gdy ta przybrała taki wyraz. Spuścił głowę, przygryzł wargę. Jego usta mimowolnie wykrzywił uśmiech. Dazai nie wiedział, jak inaczej zareagować, zamiast pustym śmiechem.

— To całkiem...urocze...

Zaraz po tych słowach syknął cicho, czując, jak Chuuya znów manewruje między płatami jego rozciętej skóry. Rudowłosy ponownie był w pełni skupiony na szyciu.

— Oddychaj i nie jęcz.

Nie odzywał się już więcej. Fukał tylko pod nosem od czasu do czasu, czy burczał jakieś przekleństwa. Pozszywał głębsze rany najlepiej, jak potrafił — choć i tak było mu daleko do precyzji, z jaką zrobiłby to prawdziwy chirurg. Na ten moment jednak to wystarczyło.

— Raczej powinieneś przeżyć — stwierdził, odkładając na bok przyrządy do szycia. Sięgnął po gazę, by wykonać jeszcze wierzchni opatrunek.

Dazai obruszył się.

— Raczej? — powtórzył z teatralnym niedowierzaniem. — Najpierw robisz mi takie ckliwe wywody, a teraz mówisz, że raczej nie umrę?

— Jak chciałeś mieć pewność, że wszystko będzie dobrze, trzeba było pójść do Yosano-san — warknął Chuuya. — I zapomnij o tym, co powiedziałem. Jednak niemiłosiernie mnie wkurwiasz.

— W łóżku też?

— Co to za pytanie? — parsknął. Klęczał na podłodze, nogi mając rozszerzone, zbierając z podłogi zakrwawione bandaże. — W łóżku zwłaszcza.

Dazai uśmiechnął się pod nosem, mrużąc oczy. Wyciągnął się odrobinę do przodu i trącił stopą krocze Nakahary.

— Dazai, kurwa! — Chuuya podskoczył od razu. Bandaże niemal wypadły mu z rąk.

Osamu zachichotał dźwięcznie, wyraźnie zadowolony. Chuuya w pośpiechu zabrał wszystkie rzeczy z podłogi. Bandaże i zabezpieczone igły wyrzucił, a imadło i skalpel wrzucił niedbale do zlewu. Lateksowe rękawiczki zmienił na materiałowe, takie, które nosił na co dzień.

— Możesz już iść — polecił, opierając się o marmur. Stał tyłem do Dazaia. — I nie żartowałem z tym, że masz do mnie nie przychodzić na zdjęcie szwów, dobra? Naprawdę idź do Yosano-san.

Dazai podniósł się nieco chwiejnie. Choć krwotok został zatamowany, zdążył już stracić trochę krwi. Kręciło mu się w głowie, ale tylko odrobinę.

— A co, jeśli coś mi się stanie, gdy będę wracał? — postawił kilka kroków w kierunku Chuuyi. Stanął tuż przy nim; lustro odbijało sylwetki ich obojga. Nakahara prezentował się wręcz elegancko obok Dazaia, którego koszulę zdobiły plamy krwi. Osamu nachylił się nad jego uchem, owiał jego skórę swoim oddechem. Chuuya przymknął oczy, ale nie odsunął się. — Albo, co gorsza, kiedy będę sam w domu?

Przysunął się do niego jeszcze bliżej. Zanurzył nos w rdzawych kosmykach jego włosów.

— Nie sądzisz, że powinienem spędzić noc tutaj, Chuuya?

Dazai przesunął palcami po jego policzku, następnie zahaczając nimi o jego podbródek. Odwrócił twarz Nakahary w swoim kierunku. Nie trudno było zauważyć rumieniec, goszczący na jego twarzy.

— Dazai... — wymamrotał, jak gdyby ostrzegawczo.

Dazai uśmiechnął się z przekąsem.

— No co? Już zrobiłeś się twardy, Chuuya?

Nakahara spuścił wzrok. Dazai, który znał doskonale większość jego reakcji, z pewnością już zbyt wiele zdołał wydedukować. Chuuya nie chciał patrzeć na jego głupawy uśmieszek.

— Zamknij się.

— Och, daj spokój... — westchnął Osamu. — W końcu dawno tego nie robiliśmy, to zrozumiałe, że wystarczyło, żebym tknął cię stopą, a ty już...

— Dazai, cholera jasna... — Z ust Nakahary wydobył się rozwścieczone warknięcie. Nie mógł znieść jego docinek. Zwłaszcza, że Dazai miał pieprzoną rację. — Kurwa...

— A czy tak nie jest? — Osamu przerwał mu, odsuwając się od niego odrobinę i prostując przy tym. Jego dłoń pozostała jednak na twarzy Chuuyi; jego kciuk zetknął się na ułamek sekundy z jego dolną wargą. Ton jego głosu zmienił się, spoważniał. — Sypiasz tylko ze mną, prawda? Zachowujesz swoje ciało tylko dla mnie, Chuuya... Musisz być mnie tak kurewsko spragniony, skoro tak dawno tego nie robiliśmy...

Chuuya spojrzał na niego z powrotem, ale tym razem już nie ze złością. Może i z lekką irytacją, ale przez nią przebijała się rezygnacja. Jakby, pomimo słów, które chwilę później wypowiedział, już pogodził się ze swoją przegraną. Po prostu się poddał. Pozwolił Dazaiowi dotykać swojej twarzy subtelnie, nawet, jeśli opuszki jego palców wciąż były zabrudzone krwią.

— Mieliśmy z tym skończyć.

Dazai odpowiedział mu pobłażliwym uśmiechem.

— Który to już raz, Chuuya?

Jego pytanie było w zupełności retoryczne. Obaj wiedzieli, że zabrnęli zbyt daleko, by tak po prostu przestać. W końcu tak było już odkąd mieli po piętnaście lat.

Dazai nachylił się nad nim znów, by musnąć swoimi ustami jego wargi. Spił niski pomruk, jaki wydarł się spomiędzy nich, kiedy jego dłoń z twarzy Nakahary zsunęła się niżej, aż zanurkowała w jego spodniach.

— Czekaj, czekaj. — Chuuya usiłował jeszcze zatrzymać jego poczynania. Zacisnął uda, gdy kolana ugięły się się pod nim niekontrolowanie.

Doprawdy, co też Osamu potrafił z nim zrobić w tak krótkim czasie. Wystarczył jeden dotyk, a on już był w zupełności gotów. Był głupcem myśląc, że kiedykolwiek byłby w stanie uwolnić się od ich osobliwej relacji. Obaj siebie wzajemnie potrzebowali. I nawet w momencie, gdy ich ścieżki powinny się zupełnie rozdzielić, z jakiegoś powodu wciąż się krzyżowały.

Dłoń Dazaia sięgnęła już niemal jednego z jego ud, a jego pocałunki pokryły żuchwę Nakahary.

— Dazai! Nie możesz dotykać mnie...tam...kiedy łapy masz całe ujebane we krwi! — Chuuya zaskomlał niemal, kiedy jego głos załamał się na końcu zdania.

Osamu parsknął mu wprost do ucha. Nakahara poczuł jego rozgrzany oddech na skórze. Przeszył go dreszcz.

— Mówisz to tak, jakbyś nigdy wcześniej nie taplał się w mojej krwi, kiedy mnie rżnąłeś jak zwierzę.

Chuuya otworzył szeroko usta, by coś odwarknąć, czerwieniąc się przy tym momentalnie i marszcząc brwi. Zdążył wydobyć z siebie jedynie zaledwie pierwszą sylabę, nim Dazai przykrył swoimi wargami te jego. Tym razem zrobił to bez jakichkolwiek wstępów. Nie dał mu czasu na ucieczkę. Ledwie po kilku sekundach Chuuya już mógł poczuć ich zmieszaną ślinę, spływającą po jego podbródku.

Osamu miał rację i Chuuya tego nienawidził. Nienawidził tego, że zawsze było tak, jak mówił Dazai. Że Nakahara był od niego uzależniony już od dziecka, że to ciągnęło się już od tylu lat, nawet teraz, gdy grali w dwóch różnych drużynach jokohamskiego świata Uzdolnionych. Nienawidził tego, że Dazai był jego pierwszym i zapewne będzie ostatnim, bo nikt nigdy już nie doprowadzi go do takiego stanu, jak robił to z łatwością Osamu. W niczyich ramionach nie będzie czuł się jednocześnie tak bezpiecznie i tak, jakby balansował na krawędzi.

Z gardła Dazaia wydobył się zaskoczony pomruk, kiedy jego ciało zostało pchnięte na marmurowy zlew, a potylica obiła się o twardą powierzchnię lustra, wiszącego nad umywalką. Nie spodziewał się, że Chuuya tak szybko przejmie inicjatywę. Zmusił go, by usiadł na chłodnym blacie, otoczywszy go ramionami ciasno. Pocałował go mocniej, kąsając jego wargi, swoimi własnymi ustami tłumiąc jego niekontrolowane postękiwania.

Odsunął się na moment od jego twarzy, by odetchnąć i by i Dazaiowi pozwolić złapać trochę tlenu. Musiał się pilnować. W końcu Osamu ledwie moment temu temu stracił sporą ilość krwi. Krwi, która teraz obklejała znaczną część podłogi w łazience Nakahary.

Spojrzał w jego przymglone oczy, wzdychając.

— Jesteś pojebany.

Dazai uniósł sugestywnie brew. Według Chuuyi wyglądał zdecydowanie urokliwiej, gdy jego policzki pokrywał subtelny rumieniec.

— Obaj jesteśmy, Chuuya — odszepnął Osamu. Chwycił przy tym między zęby dolną wargę rudowłosego i pociągnął ją lekko. — Dlatego dalej, po tym, jak prawie wykrwawiłem ci się na podłodze, wciąż myślisz o tym, żeby mnie pieprzyć.

Chuuya mimowolnie uniósł kącik ust. Nachylił się, aż ich czoła zetknęły się, a wargi musnęły się delikatnie.

— Zerżnę cię tak, że zapomnisz, że w ogóle kiedykolwiek próbowałeś się, kurwa, zajebać, Dazai.

Osamu parsknął cicho. Zarzucił mu ramiona na kark.

— Porywasz się z motyką na słońce.

Chuuya prychnął.

— Jakbym wcale nie robił tego za każdym razem.

Wargi Nakahary ponownie odnalazły te należące do Dazaia. Rudowłosy wyczuł, jak ten uśmiecha się wprost w jego usta, tak beztrosko, tak błogo. Nie potrzebował na ten moment niczego więcej.

Choć Dazai był znacznie większy od Nakahary (czego rudowłosy nigdy by na głos nie przyznał), niższy nie miał problemu, aby go unieść. Być może były to lata treningu w Portowej Mafii, być może jakaś nieludzka cząstka, mająca związek z jego Zdolnością. Po prostu go podniósł. Otoczył go ramionami w pasie, zaraz czując, jak ten oplata go z kolei nogami w talii. Widział na jego twarzy zawadiacki uśmieszek, gdy odsunęli swoje usta od siebie na sekundę.

— Chuuya, taki mały, a jednak silny — wymruczał Dazai.

Nakahara nie odpowiedział. Choć powieka nieco mu drgnęła, nie odezwał się ani słowem. Przygarnął tylko wargi Osamu znów do pocałunku i zacisnął zęby na jednej z nich, aż nie poczuł metalicznego posmaku na języku. I nie usłyszał pojedynczego jęknięcia.

— Wiesz, co zaraz się stanie, prawda? — warknął rudowłosy, oderwawszy się od niego. Obserwował, jak dolna warga Dazaia czerwienieje od krwi.

Pokiwał głową. Uśmiechał się.

— To, co zawsze, Chuuya — odetchnął głęboko. Odchylił z lekka głowę, czując na szyi muśnięcie ust. — A jednak za każdym razem mam wrażenie, że przeżywam to na nowo, wiesz?

Chuuya parsknął wprost w jego skórę. Trzymając go wciąż w ramionach, stawiał kroki w kierunku wyjścia z łazienki, a następnie — w stronę sypialni. Musiał za sobą pospiesznie zatrzasnąć drzwi nogą, by Pétrus nie wdarł się do pokoju zaraz za nimi. Szczekał jeszcze przez chwilę, na co Dazai zareagował wymownym grymasem. Nakahara doskonale widział ten wyraz jego twarzy, gdy przechylał się, by ułożyć go na łóżku. Chcąc nie chcąc, musiał opaść na materac razem z nim; Dazai ani myślał uwolnić go z uścisku swoich ud. Nakahara zawisł nad nim. Swoje krocze mimowolnie dociskał do krocza Dazaia. Bez trudu mógł wyczuć wybrzuszenie w materiale jego spodni.

— Pierdolony zboczeniec.

Osamu prychnął na tę uwagę.

— Powiedział ten, który będzie mnie pieprzył, kiedy będę się wykrwawiał na jego łóżku.

— Wykrwawiał — powtórzył z pogardliwym prychnięciem, kręcąc głową. — Proszę cię, gdyby nie to, już dawno byś nie żył, Dazai.

— Mhm. Gdyby nie ty, nikt nigdy nie pokrzyżowałby moich planów.

— Nie rób z siebie ofiary — charknął Chuuya. Jedną z dłoni już majstrował przy odpięciu spodni ciemnowłosego. — To ty się tu zjawiasz, zupełnie nieproszony, za każdym pieprzonym razem. Niby tak bardzo chcesz umrzeć, a jednak zawsze, kurwa, gdy już widzisz światełko w tunelu, to zjawiasz się przed moimi drzwiami i błagasz o pomoc. A zarazem straszysz mi psa.

Dazai nie odpowiedział — nie tylko dlatego, że Nakahara znienacka wsunął mu rękę w spodnie, by chwycić przez materiał bielizny jego przyrodzenie. Nie był jeszcze gotowy, by jakkolwiek się wytłumaczyć. Zwykle bełkotał szczerze o swoich uczuciach dopiero w stanie głębokiego upojenia; gdy biodra Chuuyi poruszały się tuż przy tych jego, a ich ciała tworzyły zepsutą, ale dziwnie harmonijną jedność. Potrzebował więcej. Potrzebował języka Nakahary głęboko między swoimi wargami i jego nagich dłoni wszędzie tam, gdzie nikt inny by go nie dotknął.

Nie mógł jednak powstrzymać uśmieszku, jaki wkradł się na jego usta, kiedy Chuuya uniósł odrobinę jego biodra, by zsunąć z nich spodnie. Nie oponował.

Jemu pozwoliłby na wszystko. Nakahara mógł zrobić z nim, co tylko zechciał.

— Może robię to po to, by zginąć w twoich ramionach, Chuuya — mruknął cicho. Przymknął powieki; rudowłosy kąsał jego szyję. — Liczę, że skończę z twoimi imieniem na ustach. Dosłownie i w przenośni.

Chuuya parsknął, a jego rozgrzany oddech rozbił się na jednym z obojczyków Osamu.

La petite mort, hm? Mała śmierć. Nie bez powodu Francuzi nazywają w ten sposób orgazm.

Głos Nakahary brzmiał miękko, ale jednocześnie posłał elektryzujące wibracje w dół ciała Dazaia. Osamu rozszerzył nogi, w końcu wypuszczając go z ich uścisku. Chuuya zsunął się nieco z łóżka, by w pełni pozbawić go dolnej części garderoby. Dazai westchnął, gdy jego nabrzmiały członek został uwolniony od materiału bielizny. Pulsował nieznośnie pod nią już od dłuższej chwili. Nakahara rzucił jego ubrania gdzieś na podłogę. To samo zrobił ze swoimi rękawiczkami tuż po tym, jak zdjął je w ten powolny, sensualny sposób, paliczek po paliczku. Dazai zwilżył usta koniuszkiem języka. Zrobił to w idealnym momencie. Powróciwszy do łóżka, Chuuya przysunął mu złączone palce pod usta.

— Lepiej się postaraj. Nie zamierzam używać na tobie żadnego nawilżacza, ty pieprzony sukinsynu. Za karę. Przez ciebie osiwieję, do kurwy nędzy.

Dazai odpowiedział mu frywolnym uśmieszkiem. Rozchylił wargi, by wziąć między nie palce Nakahary. Nawet się nie wzdrygnął, kiedy ten od razu wsunął trzy w jego usta niemal po same knykcie. Był przyzwyczajony. Spodziewał się tego.

Lizał i ssał jego palce, wydając przy tym sprośne pomruki i przytłumione pojękiwania. Chuuya prychnął na to pogardliwie.

— Ani trochę się nie zmieniasz, Dazai — warknął. Gdy wyjął palce z jego ust, były one dokładnie pokryte połyskującą śliną. — Szczerze, myślałem, że po tylu latach nawet ty przepracujesz swoje traumy. Ale nie. Za każdym razem zachowujesz się tak samo — nachylił się nad nim bliżej. Chwycił go za kołnierz i uniósł odrobinę jego głowę. — Jak skończona szmata.

Dazai nawet nie zareagował na jego słowa. Wciąż się uśmiechał. W kącikach ciemnych oczu miał ledwie widoczne łzy przez to, jak głęboko sięgnęły palce Chuuyi do jego gardła.

— Spluniesz mi teraz do buzi, Chuuya? — zapytał bezwstydnie, mrużąc zmysłowo powieki.

Nakahara prychnął, kręcąc głową.

— Chciałbyś.

Przesunął się odrobinę w dół łóżka, by chwycić go za udo dłonią wilgotną od jego własnej śliny. Prędko zauważył, że jego nogi trzęsły się lekko. Uniósł nieznacznie kącik ust.

— Rozszerz je trochę, inaczej cię nie rozciągnę.

Osamu uniósł głowę, by na niego spojrzeć.

— Nie zapytasz mnie nawet, w jakiej pozycji chcę, żebyś zrobił mi palcówkę, Chuuya? — wygiął usta teatralnie w podkówkę.

— Mamy czas. Mogę zrobić to w każdej możliwej pozycji, jeszcze wiele razy. Pytanie tylko, czy wytrzymasz.

Nie czekając na odpowiedź, sam rozłożył Dazaiowi nogi i uniósł je od razu tak, by mieć dostęp do jego wejścia. Dazai westchnął niekontrolowanie, czując, jak pierwszy paliczek krąży wokół jego odbytu. Chuuya wsunął go niezbyt daleko i poruszył nim odrobinę. Pracował nadgarstkiem ledwie kilka sekund, by go przyzwyczaić, a zaraz potem dodał dwa kolejne palce. Wcisnął je głęboko, nie bacząc na opór, jaki stawiały ciasne ścianki jego wnętrza. Głowa Dazaia opadła z powrotem na poduszkę, a jego ciało wygięło się w lekki łuk. Nakahara zagryzł wargę, marszcząc brwi.

— Nie wierć się tak, to nie będzie bolało — polecił. Jego głos był odrobinę szorstki, ochrypły.

Dazai zadrżał, czując, jak palce Chuuyi rozciągają jego wnętrze, wsuwając się w niego prawie że po same knykcie. Jego biodra wyrwały się do góry, a oddech ugrzązł na krótką chwilę w gardle. Gdy w końcu został uwolniony, razem z nim z ust Dazaia wymknął się potok jęków, na wpół wynikających z przyjemności, na wpół z bólu. Kąciki warg Nakahary uniosły się w wyrazie zadowolenia. Wiedział doskonale, kiedy dźwięki, wymykające się z gardła Osamu, przestawały być bezwstydną grą, a zaczynały wydobywać się z niego niekontrolowanie. Rozpoznawał to nie tylko po samym ich brzmieniu, ale też po tym, jak mężczyzna zaciskał wtedy powieki, a jego policzki oblewały się widoczną czerwienią.

— Jesteś bezduszny — wymamrotał Dazai między pojedynczymi westchnieniami. Jego biodra znów drgnęły. — Doprawdy, tęsknię za czasami, kiedy czule rozciągałeś mnie językiem...

Chuuya prychnął, nieomal przewracając oczami. Nie przestając poruszać szybko palcami we wnętrzu Dazaia, drugą dłonią zsunął z bioder swoje własne spodnie.

— Teraz możesz sobie o tym pomarzyć — charknął. — Nigdy więcej nie zniżę się do takiego poziomu.

Dazai przygryzł wargi. Spojrzał na Nakaharę. Choć jego ślepia były z lekka przymglone podnieceniem, kryło się w nich coś jeszcze. Jakaś gorzka udręka.

— Robiłeś to z litości, prawda? — odezwał się. Jego głos brzmiał inaczej — był cichszy, nieco drżący, jakby wręcz...zawstydzony. Tak do niego niepodobny. — Przyznaj to.

Słowa te wybrzmiały, gdy spodnie Chuuyi opadły na podłogę. Jego dłoń, którą pieścił Dazaia, zastygła nagle. Mężczyzna zmarszczył brwi jeszcze mocniej, aż na jego czole powstały drobne linie. Z dziwnym wahaniem przesunął wzrok na twarz Dazaia.

— Z litości? — powtórzył, nie rozumiejąc. — O czym ty nagle, do chuja, pierdolisz, Dazai?

Wyraz jego twarzy się nie zmienił. W subtelnym półmroku jego lico wyglądało jeszcze bardziej...beznamiętnie.

— To dlatego zrobiłeś to po raz pierwszy...wtedy, czyż nie? — Osamu przełknął gorzko ślinę. — Wtedy, kiedy powiedziałem ci po raz pierwszy, co zrobił Mori-san.

Nakahara zacisnął zęby tak mocno, że dało się usłyszeć zgrzyt. Wysunął powoli palce ze szparki Dazaia. Otarł je niedbale o pościel. Zastygł w bezruchu na kilka kolejnych sekund.

Nie patrzył już na Dazaia; wbił wzrok gdzieś w ziemię, siedząc na skraju łóżka. W sypialni rozlegał się tylko ciężki oddech Osamu.

Chuuya starał się opanować drżenie swoich mięśni, będące wynikiem już nie tylko samego pożądania. Westchnął ciężko — brzmiało to bardziej poirytowanie, niż zamierzał. Nie, nie mógł być na niego wściekły, nawet, jeśli naprawdę chciał. To nie była jego wina. To nie była tylko i wyłącznie jego wina, że się tu znaleźli. W końcu Nakahara też na to przystał; przystał na ten sposób, w jaki obaj sobie radzili. Był zbyt słaby, by postawić się własnemu ciału i własnym pragnieniom.

— Myślałem, że więcej nie będziemy o tym rozmawiać, kiedy się ko...pieprzymy. — Jego głos był ochrypły, jakby każde ze słów z trudem przechodziło mu w tym momencie przez gardło.

Starał się oddalić od siebie te myśli, te wspomnienia. Widok posiniaczonych ud Osamu, patrzącego na niego jednym okiem, niezakrytym bandażem, z obrzydzeniem, ale nie skierowanym do Nakahary, lecz do niego samego. Widok nowych nacięć na jego rękach, mieniących się czerwienią, ale płytkich. To uczucie, jak ciało Dazaia drżało tuż przy jego ciele, gdy tej nocy leżeli w łóżku Chuuyi, a Osamu płakał — szlochał i krzyczał, jak nigdy dotychczas i jak nigdy później. To był chyba jedyny raz, kiedy pozwolił sobie na takie wyładowanie emocji przy swoim ówczesnym partnerze. Zapewne zacząłby walić o ścianę, tarzać się po podłodze, drzeć się wniebogłosy, przez płacz, targający nim nieustannie, zapewne mógłby zwymiotować swoje wnętrzności, gdyby Chuuya nie trzymał go ciasno przy sobie. Pamiętał, jak gładził palcami jego nagie plecy, ostrożnie, żeby nie naruszyć ran, które się tam znajdowały. Pojedyncze cięcia i zadrapania.

Pamiętał, jak Dazai znienacka przylgnął do niego jeszcze mocniej. Jak ich ciała splotły się w uścisku. Jak niski szept, wciąż pełen rozpaczy, połaskotał małżowinę Nakahary. Jak błagalnie niósł się echem między ścianami jego czaszki. Jak okropnie czuł się później z tym, co zrobił, z tym, o co poprosił go Dazai. Lecz w tamtym momencie zrobiłby wszystko, by jakoś zdjąć z jego barków choćby część nieznośnego ciężaru. Wliczając w to pozostawienie na jego ciele śladów swoich dłoni i rozżarzonych pocałunków. By Osamu na chwilę zapomniał o ich szefie i w głowie miał tylko Chuuyę.

Nakahara tonął w tych wspomnieniach. Wzdrygnął się niemal, kiedy Dazai odpowiedział:

— Założę się, że gdyby to się nie wydarzyło, Chuuya, nie byłoby mnie tu dzisiaj.

Chuuya odwrócił głowę w jego kierunku. Dazai zdążył podnieść się do pozycji siedzącej. Przysunął się do niego bliżej, klęcząc na materacu. Jego oczy lśniły, ale wyraz twarzy pozostawał obojętny. Jakby Nakahara o wiele bardziej przeżywał to, co go spotkało. Zacisnął zęby. W jakiś sposób go to rozwścieczyło. Ten fakt, że tyle dla niego zrobił, a Dazai po prostu odszedł. A teraz utrudniał mu jedynie życie, kiedy miał na to ochotę.

— Przynajmniej miałbym spokój — odburknął.

— Mhm. I nie miałbyś dobrego seksu. Pewnie dalej byłbyś prawiczkiem.

Chuuya zgrzytnął na niego zębami.

— A ty byłbyś martwy.

— Bez dwóch zdań — zgodził się Dazai, kiwając z przekonaniem głową. Uniósł dłoń i ułożył ją na policzku Nakahary, gładząc go palcami. Jego skóra wciąż pachniała krwią. — Widzisz, wychodzi na to samo. Coś tracimy, coś zyskujemy.

Rudowłosy prychnął. Kącik jest ust mimowolnie poszedł delikatnie do góry. Nie odsunął się od Osamu, kiedy ten znalazł się jeszcze bliżej. Pozwolił, by ten odgarnął mu z twarzy kilka kosmyków niesfornych, ognistych kosmyków włosów.

Dazai nachylił się, by skraść z jego warg pocałunek. Zdołał jednak tylko ledwie musnąć jego usta swoimi. Spuszczając wzrok, Nakahara odsunął się od niego.

— Powinniśmy z tym skończyć — powiedział. Spojrzał na niego spode łba. — Mówię poważnie, Dazai. Po co ci to niby teraz, co? Nie jesteś już w Mafii. On już...już nic ci nie zrobi. Więc do czego, do jasnej cholery, jestem ci jeszcze potrzebny?

— Myślałem, że po tym, jak odejdę z Mafii, coś się zmieni — przyznał ciemnowłosy. Cała jego ekspresja zdawała się przygasnąć. — Miałem nadzieję, że będę mógł nagle tak po prostu...zostawić to wszystko za sobą.

Westchnął. Spuścił wzrok. Wypowiedział ledwie dwa zdania, a Chuuya już miał wrażenie, że odsłania się przed nim bardziej, niż na co dzień przed kimkolwiek był w stanie. Na twarzy Dazaia tańczyły cienie. Chuuya dostrzegał jednak grymasy, przemykające przez nią. Przynajmniej do czasu, aż Dazai nie odwrócił głowy w bok, jakby chciał uciec przed jego spojrzeniem.

— Ale chyba jestem zbyt spaczony, by zapomnieć — skwitował. — No i dalej chcę umrzeć.

Nakahara nie mógł powstrzymać parsknięcia, które wydarło się z jego ust niespodziewanie w odpowiedzi na ostatnie zdanie. Pokręcił głową z rezygnacją, uśmiechając się mimowolnie.

— A jakimś cudem zawsze lądujesz pod moimi drzwiami — zauważył. — Więc trochę słabo ci to idzie.

Kąciki ust Dazaia nawet nie drgnęły. Przez ostatnie chwile pozostawał niezmiennie poważny, co było do niego tak niepodobne.

— To prawda — odpowiedział spokojnie. — Bo szybko zdaję sobie sprawę, że...nie mogę umrzeć.

Coś w jego głosie sprawiło, że Nakahara momentalnie zamarł. Miał wrażenie, że krew w jego żyłach zastygła, zlodowaciała. Twarz Dazaia zdawała się poszarzeć — chociaż może wyglądała tak przez cień na nią padający. Powietrze między nimi zgęstniało. Chuuya czuł się przytłoczony jego ciężarem na swojej skórze.

— Chuuya, ja... Zostawiłem cię już samego w Mafii... Ja... Ja nie mogę...

Chuuya wstrzymał oddech na ułamek sekundy. Jego serce zabiło szybciej w oczekiwaniu na to, co zaraz powie Dazai.

A później cała ta aura powagi rozprysła się, niczym ułudna bańka mydlana.

— Pomyśl, co by się stało, gdybym zostawił cię...samiusieńkiego...na tym świecie... — Dazaia w pierwszej kolejności zdradził głos, który zadrżał, gdy mężczyzna wypowiadał te słowa. Już nawet nie próbował udawać. Kąciki jego ust drgnęły, nim wybuchł donośnym śmiechem. — Jak ty byś sobie beze mnie poradził, mój pieseczku? Taki biedny, bez swojego pana... Będziesz czekał na moim grobie przez całe lata, jak w tych wszystkich ckliwych historyjkach?

Nakahara zacisnął pięści. Był o krok od wymierzenia jedną z nich w twarz Osamu.

— Dobra, dość — warknął Nakahara. Podniósł się do pionu w błyskawicznym tempie. Ze złości zrobiło mu się gorąco. Jednym zwinnym ruchem zrzucił swoją górną część garderoby. Jego ogniste włosy utworzyły nieskładną aureolę wokół jego głowy. Z bioder od razu zsunął też bokserki. Spoglądał na dalej podśmiechującego się Dazaia piorunującym wzrokiem. — Chciałeś się pieprzyć, tak? Kurwa. Zerżnę cię, a potem wypierdolę za drzwi.

Osamu oparł się rękami o materac, odchylając się nieco do tyłu. Na jego ustach wciąż widniał uśmiech — wyzywający, uwodzicielski, przesiąkły filuterią. Oczy miał zmysłowo zmrużone. Powolnym, prowokacyjnym ruchem rozszerzył nogi.

— W końcu gadasz z sensem, Chuuya — wymruczał z aprobatą. Przygryzł przy tym wargę. Patrzył na Chuuyę, jakby rzucał mu wyzwanie ze świadomością, że ten mu nie podoła. I rudowłosy nie mógł tego znieść.

A Dazai wiedział, co robi. Zaskoczyła go jednak nieco prędkość, z jaką Nakahara wykonywał swoje następne ruchy. W ułamku sekundy znalazł się znów nad nim. Powalił go płasko na łóżko, przygważdżając go do niego swoim ciężarem. Błysk w oczach Osamu sprawił, że skrzywił się z odrazą.

— Zawsze musisz mnie wkurwić, zanim cię wypieprzę, co? — prychnął z pogardą. Dłonią wkradł się pod jego koszulę. Niemal zerwał ją z niego, tak agresywne były jego ruchy.

— Lubię, kiedy jesteś taki...władczy — odpowiedział Dazai z niewinnym uśmieszkiem, błądzącym na jego ustach. Zadrżał, gdy Nakahara pozbawił go ubrania, choć miał na sobie jeszcze warstwę bandaży. — I kiedy rżniesz mnie na ostro. Tylko tak lubię. Powinieneś już to wiedzieć, Chuuya.

Chuuya nie odezwał się ani słowem. Przyciskając wciąż Osamu do materaca, siedząc teraz na nim okrakiem, sięgnął do szuflady w szafce przy łóżku. Wydobył z niej prosty nóż myśliwski. Bez żadnego ostrzeżenia zaczął przecinać materiał bandaży, opasających klatkę piersiową ciemnowłosego. Nie zwrócił nawet uwagi na to, jak Osamu znienacka otworzył szerzej oczy i drgnął pod nim.

— Co ty robisz? — Brzmiał na zaskoczonego, może nawet...przestraszonego. Nakahara niewzruszenie odkrywał jego pokrytą bliznami skórę.

— Spełniam twoje życzenie, o ironio. — Chuuya parsknął wręcz ze szerym rozbawieniem. Przepołowione za pomocą ostrza bandaże rozstępowały się przed nim, ukazując kolejne i kolejne ślady nacięć. — Chciałeś na ostro, tak? W porządku. W takim razie sprawię, żebyś poczuł to dokładnie. Aż pod skórą.

Oddech Dazaia był ciężki i świszczący. Chuuya obcałowywał i kąsał jego klatkę piersiową, zsuwając się coraz niżej. Pozostawiał pąsowe ślady zębów na jego odkrytym mostku, między wystającymi żebrami, na unoszącym się brzuchu i tuż nad miejscem, gdzie sterczący penis już znajdował się w zasięgu jego wzroku. Rudowłosy przeciął niemal na oślep bandaże na jego trzęsących się udach. Poszarzałe skrawki materiału opadły gdzieś na podłogę.

Uniósłszy się znów nad jego ciałem i sięgnąwszy do jego rąk, Chuuya zawahał się przez chwilę. Miał ochotę zerwać wszystkie jego bandaże, zupełnie ogołocić go z tego materiału, pod którym skrywał to, co czyniło go ludzkim przez większą część jego życia. Nigdy wcześniej nie miał ku temu okazji — nawet, jeśli podczas ich "zabaw" bandaże Dazaia porozwijały się i pospadały, zawsze jakiś skrawek materiału na nim pozostawał. Przez krótką chwilę spoglądał na ręce Osamu, owinięte ciasno bandażami. Nie były zbytnio zakrwawione — to oznaczało, że szwy trzymały. Nakahara wiedział jednak, że po tym, co się tu wydarzy, i tak pękną, i i tak będzie musiał je zmienić. Krew Dazaia już i tak zdążyła pokryć jego pościel.

— Jebać — warknął na bezdechu, przecinając resztę bandaży na jego nadgarstkach.

Pocałował go gwałtownie, przy akompaniamencie brzęku ostrza, spadającego na podłogę. Zauważył, że Osamu nie odwzajemnił go tak samo, jak inne wcześniej. Zesztywniał odrobinę i zadrżał, gdy Chuuya opuszkami palców musnął jego odkrytą skórę.

— Czuję się...nagi — wyznał przyciszonym głosem w usta Chuuyi, gdy ten odrobinę się od niego odsunął. — Tylko nie zapalaj światła, proszę.

Nakahara prychnął. Chwycił w dłonie oba uda Dazaia i uniósł je, wchodząc między nie. Ciemnowłosy ugiął nogi w kolanach. Był cały odsłonięty. Chuuya miał do niego doskonały dostęp.

— Nagle się wstydzisz, Dazai? — zadał mu, jak się wydawało, retoryczne pytanie rozbawionym głosem. Przesunął dłońmi po jego nagich ramionach, wzrokiem badając także świeższe rany na jego nadgarstkach. Będą sklepiać się mozolnie, ale przynajmniej na tę chwilę nie zagrażały już raczej jego życiu.

Ale Dazai nie roześmiał się, nawet się nie poruszył. Chuuya spojrzał na niego. Jego twarz nabrała nagle wyblakłego wyrazu, czy też raczej straciła wszystkie emocje, jakie się na niej wcześniej jawiły. Nie wyglądał tak, jak powinien w tej sytuacji, jak zwykle wyglądał, leżąc w łóżku Nakahary i czekając na jego ruch, i rudowłosy poczuł się aż przez to dziwnie sfrustrowany.

— Tego zawsze się wstydziłem.

Mówiąc to, Dazai uniósł odrobinę ręce i przyciągnął je do swojej klatki piersiowej, jakby chciał się zasłonić. Przed spojrzeniem Nakahary.

I Chuuya zupełnie ogłupiał. Patrzył na Dazaia, jakby ten był znienacka zupełnie inną osobą; jakby widział go po raz pierwszy — choć nawet przy ich pierwszym spotkaniu Osamu nie zrobił na nim aż takiego wrażenia, żeby patrzył na niego szeroko otwartymi oczami i z rozchylonymi wargami. Opanował się dopiero po chwili.

— Przestań — powiedział twardo. — Przestań sprawiać, że robi mi się ciebie szkoda, choć wcale, kurwa, nie powinno po tym, co mi zrobiłeś. Zresztą, przecież nienawidzisz tego uczucia, do chuja.

Kąciki ust Dazaia uniosły się, lecz nieznacznie. Było w tym wyrazie coś niezaprzeczalnie smutnego.

— Och, Chuuya, nagle rozbudzam w tobie taką gamę emocji? Mówię tylko to, co myślę...

— Więc nie myśl — warknął Nakahara. Przysunął się na klęczkach bliżej do Dazaia. Jego członek trącił jego pośladki. — Nie myśl, nie mów, po prostu się zamknij.

Nie mógł się zamknąć. Nie, kiedy Chuuya splunął niechlujnie na własną rękę, by nawilżyć jeszcze odrobinę swojego penisa oraz wejście Dazaia. Nie, kiedy zacisnął dłonie na jego rozpostartych udach i wsunął w niego pierwsze centymetry swojego przyrodzenia.

Krzyknął gardłowo, odchylając głowę. Z ust Nakahary uleciała wiązanka przekleństw. Wysuwał biodra do przodu powoli, ale stanowczo. Wsuwając się coraz dalej, przysłuchiwał się nieregularnym dźwiękom, jakie jego poczynania wydzierały z ust Osamu. Sam sapnął z przyjemności i ulgi, czując ciepło, otulające jego członka. Wilgoć osiadała na ich ciałach i między nimi, otumaniająca, niemal dusząca, ale wcale nie nieprzyjemna. Było gorąco. Ale mimo to obaj lgnęli do siebie jeszcze bardziej. Muskularne ramiona Nakahary jak gdyby automatycznie zacisnęły się wokół ciała Dazaia. Jego nagie dłonie sunęły po odkrytych barkach, torsie, unoszącej się piersi. Pod palcami czuł szorstką fakturę blizn i strupów. Zanurzył opuszki palców w jego krwi.

Dazai jęknął wprost do ucha Nakahary, aż odgłos ten mógł ponieść się echem między ścianami jego czaszki. Rudowłosy okrył jego całego swoim ciężarem, twarz wciskając w zagłębienie jego szyi, gryząc jego skórę, jakby jutro miało nie nadejść, obcałowując ją, jakby chcąc ukoić jego ból, który wstrząsał całym jego ciałem. Chuuya dotykał go wszędzie, drażniąc jego blizny, jak i świeże rany, z których ciepła, amarantowa substancja wylewała się na pościel.

— Bez gumki? Nie boisz się, Chuuya? Ostatnim razem mówiłeś, że jestem puszczalskim, brudnym zwierzęciem i nie chcesz...

Jego słowa przeistoczyły się w kolejny niekontrolowany jęk. Chuuya przygniótł go mocniej do materaca. Ukąsił go lekko w obojczyk, w miejscu szorstkiej blizny po zaskakująco precyzyjnym cięciu.

— Jebać — warknął Nakahara prosto w jego skórę. — Dobrze wiem, że pieprzysz się tylko ze mną. Z nikim innym nie mógłbyś być sobą, co?

Wbił się w niego mocniej, odbierając mu mowę. Westchnął, czując, jak wnętrze Osami zaciska się wokół jego męskości mocno, wręcz desperacko, jakby chciało ją zatrzymać w środku na dłużej. Nakaharę to zadowalało. Nie samo to fizyczne uczucie, ale świadomość, że Dazai nie potrafił kontrolować reakcji swojego ciała na jego dotyk. Mógł czytać z niego, jak z otwartej księgi. Ich seks był jedynym momentem, kiedy czuł nad Dazaiem jakikolwiek rodzaj władzy. Napawał się tym na tyle, na ile mógł w sytuacji, w której jednocześnie krew mężczyzny pod nim brudziła jego pościel. Starał się zbytnio nie przykuwać do tego uwagi. Jęki Dazaia i tak zagłuszały jego myśli.

Jego pchnięcia stały się mocniejsze, głębsze, ale zarazem szybsze. Pomimo braku odpowiedniego przygotowania, Dazai przyjmował go gładko. Jak zwykle.

Chuuya nie potrzebował już swojego myśliwskiego noża. Zresztą, w szale pasji mógłby przypadkiem zadać Osamu rany — a ten już miał ich już wystarczająco. Użycie zębów wydawało się być bezpieczniejsze. Chociaż trochę.

Rozdarł w ten sposób materiał bandaży na klatce piersiowej mężczyzny. Dopomógł sobie odrobinę rękami, by odsłonić jego skórę zupełnie. Niby przypadkiem zahaczył zębami o jego sutek, wyrywając z jego ust bardziej piskliwy odgłos i wiedząc, że posłał dreszcze wzdłuż jego kręgosłupa. Jego ruchy stały się pośpieszniejsze, gdy nogi Dazaia oplotły go w pasie.

— Przyznaj to, Chuuya — westchnął mu wprost do ucha. Z lekkim trudem uniósł ramiona, by zarzucić je rudowłosemu na kark. Nie utrzymał ich tam zbyt długo, ale zdołał pozostawić na jego plecach smugę krwi. — Liczyłeś na to, że dziś się u ciebie pojawię.

Przez to, ile krwi stracił, czuł się ociężały i Nakahara miał nad jego ciałem o wiele więcej kontroli. By nabić go mocniej na swojego członka, chwycił go za pośladki i przyciągnął bliżej do siebie. W tamtym miejscu pod palcami również czuł delikatną chropowatość blizn.

— Wnioskujesz po tym, że nie zmieniałem pościeli, bo wiedziałem, że i tak będzie później do spalenia? — mruknął, zaciskając ręce na jego pupie, by móc wsunąć się w niego z jeszcze większą siłą. Dazai zamknął oczy, starając się złapać głębszy oddech.

— Wnioskuję po tym, że masz na mnie większą ochotę niż zwykle... — jęknął, usiłując utrzymać trzęsące się nogi nieco uniesione.

Chuuya prychnął pogardliwie, ale jego słowa z lekka przeczyły jego reakcji.

— Być może — warknął.

Niewiele myśląc, odnalazł jego usta swoimi. Pocałował go tak gwałtownie i żarliwie, że jego zęby zatopiły się w jego dolnej wardze. Teraz Chuuya miał jego krew także na języku.

To nie powstrzymało go jednak, żeby ukąsić go jeszcze niżej, w szyję; żeby przyspieszyć ruchy i sprawić, by Dazaiowi zakręciło się w głowie jeszcze bardziej — nie tylko przez utratę krwi.

Przesuwając nagimi dłońmi po jego równie nagim ciele, wciąż wyczuwał pod opuszkami palców szorstką fakturę jego skóry. Skóry pokrytej bliznami. Wszędzie. Gdziekolwiek tylko sięgnął. W kilku miejscach odnajdywał dalej wciąż świeże strupy.

Wyprostował się nieco ponad mężczyzną, by móc spojrzeć na niego jeszcze bardziej z góry.

— Musisz skończyć z tym cięciem się, Osamu — mruknął, nie przestawiając poruszać biodrami w równym rytmie, intensywnie. — Zaraz zabraknie ci na to miejsca.

Jedynie w łóżku używał jego imienia.

Byli złączeni w jedność, przez co Chuuya wyczuł dokładnie, jak ciało Dazaia nagle dziwnie zastyga pod nim. Nie było to tylko zwykłe spięcie mięśni, które wyczułby doskonale wokół swojej męskości, ale po prostu nagły bezruch. Jego spojrzenie także wydawało się być nagle nieruchome, wbite w twarz Nakahary, przymglone.

— Pociąłem się wszędzie tam, gdzie dotykał mnie Mori-san — szepnął. Uścisk jego dłoni na barkach Chuuyi wyraźnie zelżał. — Najchętniej poharatałbym też sobie twarz, ale wtedy już kompletnie nic nie byłoby we mnie atrakcyjne, czyż nie?

Nakahara wykonał ostatnie mocne pchnięcie, nim zatrzymał się aż po samą nasadę we wnętrzu Dazaia. Ułożył dłonie po bokach jego głowy i nachylił się znów nad nim bliżej. Ogniste kosmyki włosów opadły lekko Osamu na twarz, łaskocząc jego policzki.

Chuuya nie odezwał się. Swoim oddechem opatulił usta Dazaia. Musnął je, rozchylone, własnymi wargami, niby to przypadkiem. Nie był to pocałunek, raczej pojedynczy dotyk, dziwnie kojący.

Nieprzerwanie spoglądał mu w oczy. Gdy znów zaczął się poruszać w jego ciasnym wnętrzu, tempo, które narzucił, było kilkukrotnie wolniejsze. Dazai wydał niekontrolowane westchnienie, bardziej pełne zawodu niźli przyjemności. Pchnięcia były nieznośnie leniwe, wręcz mozolne w porównaniu z tym, jak zwierzęco i ostro zwykle się rżnęli. Ta jedna rzecz, coś tak błahego momentalnie sprawiło, że atmosfera nabrała znacznej...intymności.

— Szybciej — szepnął Dazai, mrużąc oczy. Wbił palce w ramiona Nakahary jak gdyby z desperacją. — Chcę mocniej. Dlaczego zwolniłeś?

Wydawało się, że po tych słowach Chuuya spowolnił swoje ruchy jeszcze bardziej. Jego penis wślizgiwał się w odbyt centymetr po centymetrze, milimetr po milimetrze, po samą nasadę, i w równym tempie się z niego wysuwał, drażniąc jego ścianki, każdy mięsień, każde zakończenie nerwu.

— Bo uważasz, że nie zasługujesz właśnie na coś takiego — warknął. Ich twarze dzieliło ledwie kilka milimetrów. — A ja mam dość tego twojego użalania się nad sobą, wiesz?

Być może i jego ruchy zwolniły, ale za to nabrały na intensywności. Tempo było mozolne, ale same pchnięcia mocne. Dogłębne. Odbierające dech na tyle, że Dazai nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Patrzył jedynie na Chuuyę szeroko otwartymi oczami, w których zapłonęły ogniki, i z wargami rozchylonymi.

— Ale po części muszę się z tobą zgodzić — dodał Nakahara. — Gdybyś zupełnie nie robił sobie krzywdy, byłbyś chyba...najpiękniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. A to...byłoby niebezpieczne.

Znów schował się w nim cały, po samą nasadę, zatrzymując się tam na dłużej, rozkoszując się ciepłem i ciasnotą jego wnętrza. Napawał się widokiem jego ekspresji, choć dokładnie tego właśnie się spodziewał. Czerwieniejących policzków, nabierających niemal takiego samego koloru, jak splamiona amarantem pościel, przygryzionych warg, spomiędzy których i tak wydarło się urwane stęknięcie.

Dazai pokręcił głową.

— Przestań.

Chuuya nie przestawał poruszać się w jego wnętrzu w tym nieznośnie mozolnym tempie. Zmrużył oczy, znów przybliżając swoją twarz do tej jego.

— Co niby? Sam to powiedziałeś, Osamu — cedził każde słowo wyraźnie, czerpiąc dziwną satysfakcję z tego, jak Dazai rozpada się pod nim na drobne kawałeczki. Jak zwykle, kiedy słyszał cokolwiek dobrego na swój temat — nawet, jeśli było to nieszczere, przesycone kąśliwością. Zwłaszcza w sypialni, z Nakaharą, już i tak wystarczająco bezbronny. — Gdyby całe twoje ciało było nieskazitelne, byłbyś jebanym ideałem, nie sądzisz?

Dazai pokręcił głową po raz kolejny. Oderwał dłonie od pleców Nakahary, by zasłonić nimi swoją twarz. Pod opuszkami palców czuł gorąc swoim własnych rumieńców. Wygiął się w łuk. Chuuya nie przestawał pchać biodrami. Odrobinę przyspieszył. Pozostawił ścieżkę zaborczych pocałunków od jego ust wzdłuż brody. Przygryzł jego żuchwę, zrobił kilka kolejnych malinek. Palcami ścisnął jego sutek. Sekundę później otoczył jego ciało ramionami, przyciągając go mocniej do siebie, najbliżej, jak tylko mógł. Plask skóry, rozlegający się w sypialni, nabrał na intensywności.

— Czasem myślę, że... — Chuuya odgarnął mu kilka kosmyków włosów z twarzy. Jego usta znalazły się tuż przy jego uchu; mógł niemal zasmakować jego małżowiny. — Że jesteś najpiękniejszy, Osamu. Nawet z...tym wszystkim.

Dazai niemal krzyknął, gdy Chuuya zanurzył palec w jednej z jego świeżych ran na nadgarstkach. Nakahara stłamsił ten odgłos żarliwym, władczym pocałunkiem.

Przyspieszył znów ruchy, tak, jak Dazai wcześniej tego chciał. Przygwoździł go mocniej do materaca. Do ucha dalej szeptał mu przesłodzone słówka. Mój grzeczny chłopiec. Taki dzielny. Wyglądasz prześlicznie. Nie tylko z moim kutasem w dupie, ale zawsze. Cokolwiek, byleby dalej rozkoszować się tą namiastką kontroli, którą teraz nad nim posiadał.

Aż w końcu poczuł, jak Dazai pulsacyjnie zaciska się wokół jego męskości, i dochodzi gwałtownie bez choćby najdelikatniejszego dotyku na swoim członku. Dreszcz orgazmu wstrząsnął całym jego ciałem, odbierając mu mowę, dech, zdolność myślenia.

Dla Chuuyi szczytowanie było jedynie przyjemnym dodatkiem. Z tego, do jakiego stanu doprowadzał Osamu, czerpał wyższy, nieomal duchowy rodzaj satysfakcji.

Wysunął się z niego powoli, kiedy napięcie związane z punktem kulminacyjnym niespiesznie opadało. Tej nocy nie mogli sobie pozwolić na kolejną rundę. Dazai stracił już i tak wystarczająco płynów ustrojowych. Leżał teraz w mieszance krwi, śliny i spermy, swojej własnej i tej wypływającej spomiędzy jego pośladków.

— Wiedziałem, że to sprawi, że od razu dojdziesz — parsknął Nakahara. Pogładził Dazaia po policzku. — I kto teraz jest czym dobrym pieskiem, hm, Osamu?

Dazai próbował utrzymać powieki chociaż na wpół uchylone. Półprzytomnym wzrokiem śledził ruchy Chuuyi, przechodzącego się po skąpanym w półmroku pokoju. Przyniósł z łazienki apteczkę i ponownie opatrzył jego rany. Dał mu wody, ale Osamu ledwo miał siłę, by ją przełknąć. Ciało miał ociężałe, więc Nakahara musiał użyć trochę siły, by go przesunąć i wślizgnąć się pod kołdrę obok niego. Zakrwawionej pościeli nie zmienił. Spali ją dopiero rano.

Na razie musiał upewnić się, że Dazai oddycha, a jego serce bije. Torsem przylgnął do jego ramienia. Palcami przeczesywał jego włosy. Ustami musnął jego szyję.

Było spokojnie. Oddech Osamu stał się równomierny. Opatrunki zatamowały krwawienie.

— Moglibyśmy robić to częściej — szepnął Chuuya. — Ale bez tych twoich jebanych odpałów.

Dazai odmruknął coś niewyraźnie przez sen. Chuuya objął go mocniej.

Rano, gdy się obudził, Dazaia już przy nim nie było. Poczuł ulgę — przynajmniej nie obudził się obok trupa.

Dazai pozostawił po sobie tylko stertę nieświeżych bandaży, brudną pościel i ścieżkę drobnych kropelek krwi od sypialni aż do wyjścia z apartamentu. Pétrus warczał na nią, jak gdyby wiedział, do kogo należy. Spoglądał przy tym na Nakaharę z wyrzutem.

Oprócz tego dźwięku, dom Nakahary pogrążony był w ciszy. 

✧✧✧

hiyaaa! jak widzicie, wracam do korzeni. witam soukoku nation ponownie! mam nadzieję, że ten one-shot Wam się podobał! let me know what you think!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top