#7

W końcu nastał ten wyczekiwany przez wszystkich moment.

A mianowicie w końcu nie było znienawidzonej przez wszystkich historii, ponieważ pani Klemer zmarła wczoraj wieczorem na zawał.

Jednego demona mniej!

Blondyn był widocznie przybity na tą cudowną nowinę. Nie rozumiałem tego do końca, ale postanowiłem się nie odzywać. W końcu tego chciałem, prawda? 

Żeby się zamknął.

A teraz mi tak dziwnie zimno w środku. Tego również nie rozumiałem. 

Usiadłem pod grzejnikiem i zacząłem czytać notatki dotyczące przypadków w języku niemieckim. Kątem oka zobaczyłem jak Alan usiadł obok mnie i zagląda mi przez ramię. Ignorowałem go, ale po piętnastu sekundach stało się to nie do zniesienia.

- Masz jakiś problem, blondi? - patrzyłem na niego, czując jak drga mi powieka od zdenerwowania. Zamrugał kilkakrotnie, jakby nie wiedział o czym mówię. Już chyba wiem od kogo wzięły się te wszystkie kawały o blondynkach.

- Bo.... Ja nie wziąłem notatek i chciałem sobie powtórzyć, i zobaczyłem, że ty masz, i postanowiłem się dosiąść do ciebie, bo wydajesz się fajny i chciałbym się zaprzyjaźnić, i... - powiedział to wszystko na jednym wdechu, a mój mózg zawiesił się już po pierwszym "i".

- Alan, chłopie. Słuchaj, nie dam ci moich notatek, twe błękitne oczęta w kolorze Oceanu Spokojnego, nie zadziałają na mnie, więc daruj sobie. Oszczędź mi czasu na naukę i nerwów i po prostu stąd spieprzaj. - odsunąłem się od niego na około pół metra, na nowo wróciłem do czytania z zeszytu, w myślach wyszukując materiału na ściągę. Chłopak najwidoczniej nijak nie zrażony moimi słowami, przysunął się ponownie i zaczął czytać ze mną. 

Dobra, poddaję się, lecz tylko ten jeden raz! Nie myśl sobie, blondyno.

* * *

Leżałem na ławce zdruzgotany oceną z kartkówki. 

Jedynka.

Oczywiście.

Alan dostał piątkę z plusem.

Oczywiście.

Muszę zrobić wszystko, żeby ojciec dowiedział się o tym jak najpóźniej... Inaczej będę musiał załatwić sobie tygodniowe zwolnienie z wf-u. Na samą myśl o tym, żebro zaczęło mnie piec, jakby zajęło się ogniem. Z cichym jękiem podniosłem się z ławki, gdy zadzwonił dzwonek. 

Pora wracać do piekła i pobawić się w opiekunkę demonów.

Szedłem sobie spokojnie, a tu nagle zaszedł mnie od tyłu nie kto inny, jak Alan. Miałem właśnie kazać mu spadać na palmę, prostować banany, ale mnie ubiegł.

- Przykro mi, że dostałeś niedostateczny... Jeśli chcesz chętnie ci pomogę z nauką! Możesz do mnie wpaść po lekcjach, a ja ci wszystko wytłumaczę! Napewno zrozumiesz. - uśmiechnął się, niczym gwiazda z Hollywood, a ja powstrzymałem odruch zwymiotowania mu na jego nieskazitelne, białe trampeczki, marki Converse.

Jasne, bo jakie inne buty mógłby mieć pan blondyna?

Spojrzałem mu w oczy.

- Pokażę ci coś. Ja i moja rodzina od wielu lat używamy tego znaku... - wysunąłem trzeci palec. - ... aby odgonić natrętnych ludzi. 

Odszedłem, zostawiając go zamurowanego mą podłą zajebistością. Mogłem jeszcze ubrać okulary przeciwsłoneczne, dla podkreślenia efektu. Cholera!

Zawiał chłodny wiatr, a moje ciało zadrżało z zimna. Założyłem kaptur bluzy i ruszyłem dalej przed siebie. Przydałoby się kupić cieplejsze ubrania, ale pewnie Marika nie ma już pieniędzy. I tak jestem jej dozgonnie wdzięczny, że pomaga nam finansowo, bo gdybym miał pracować, chodzić do szkoły i opiekować się demonami, to bym zmarł z wyczerpania. Skręciłem do bocznej ulicy, gdzie znajduje się przedszkole połączone z podstawówką do klasy trzeciej. 

Wszedłem do holu, witając się z panią Anną, wychowaczynią mojego rodzeństwa.

- Witaj, Mikołaju! Podziwiam twą punktualność, zawsze jesteś na czas, a wiem jak jesteś zabiegany...  - podziękowałem i odwzajemniłem jej ciepły uśmiech najlepiej, jak potrafiłem. 

Po paru minutach przyleciały paszczury, zwane też moim rodzeństwem. Może wam ich przedstawię, żebyście dowiedzieli się czemu tak narzekam.

Nina jest najmłodsza z nas wszystkich [za miesiąc ma trzecie urodziny] i jako jedyna posiada blond włosy. To dziecko odczuwa potrzebę rysowania wszystkim, po wszystkim. Mówię całkiem serio. Trawa, błoto, psie odchody i pasta do zębów to jej ulubione farbki. A najlepszymi płotnami są zewnętrzne ściany domu, albo drzwi od mojego pokoju.

Druga w kolejce jest Ines. Straszna przylepa. Jest wysoka jak na pięciolatkę. Ja i ona mamy kruczoczarne włosy i zielone oczy. Jest małomówna, za co akurat ją lubię, nie to co jej rówieśnicy. Dokuczają jej na okrągło, a Ines gdy się zestresuje, jąka się i zdarza jej się popuścić. Ma za to ogromny talent do śpiewu, o czym tylko ja wiem, gdyż podsłuchałem jak śpiewa w łazience. 

W końcu nadszedł czas na brata. Ma na imię Jeremiasz i jest ośmiolatkiem. Chudy niczym patyczak, z wadą wzroku. Mariki nie było stać na jakieś ładne, kolorowe oprawki, dlatego ma zwykłe, okrągłe druciaki. Chłopcy z jego klasy przezywają go "słoik". Jeremiasza fascynuje scince-fiction. Wspólnymi siłami pomalowaliśmy jedną ze ścian na wzór wnętrza statku kosmicznego [co dosyć nieudolnie nam wyszło, a potem Nina ją porysowała, ale mniejsza o to]. Mój braciak jest strasznie oczytany, kiedyś się śmiałem, że spędzi pół życia w bibliotece. W świecie książek ewidentnie czuje się najlepiej.

Mój kolejny brat to Tobiasz. Ma dwanaście lat. Idealnie opisuje go określenie "emo". Ubiera się w ciemne kolory, smaruje oko czarnym czymś do powiek Mariki i ma krzywo ściętą grzywkę, która zasłania mu pół twarzy. Jest niziutki i nieco podobny do mnie, jeśli chodzi o charakter. 

Tylko trochę, żebyście sobie nie pomyśleli! 

No i na końcu najstarsi, w dodatku bliźniaki.

Marika i Paweł, dwudziestolatkowie o rudych włosach i piegowatej cerze. Moja siostra nie mogła wytrzymać ze swoim wyglądem, więc rozjaśniła włosy do blondu, a na twarz nakłada sporo makijażu. Oboje nie mieszakają z nami, wyprowadzili się, gdy tylko skończyli osiemnastkę. Jeszcze tego samego dnia! Nie dziwię im się.

Marika cały czas nam pomaga, jak już wspominałem. Jest fryzerką, wyprowadzaczką psów, hostessą, opiekunką i Bóg wie jeszcze czym!

A mimo to znajduje czas, żeby nas odwiedzać w weekendy i nagłych wypadkach pomagać mi przy dzieciakach.

Nie to co Paweł. Od dwóch lat go nie widziałem, nijak nam nie pomaga. Tak, mam mu to bardzo za złe. Doskonale wie przez co my tu przechodzimy, ale udaje, że nas nie zna. Jest wysoko postawiony w jakiejś firmie pożyczkowej, ale kogo on obchodzi. Niech sobie żyje z tą jego brudną forsą.


- Raz, dwa, trzy... Okej, wszyscy są. To spadamy. - wziąłem Ines na barana, Jeremiasz i Nina złapali się za ręce i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. - Mam nadzieję, że Tobi już jest w domu. Oby nie szlajał się z tymi swoimi pedziami i nie smarował się tym tamtym ...

- To się chyba nazywa eyeliner. - powiedział Jeremi i poprawił okulary, które wciąż zsuwały mu się z nosa.

- Smaru, smaru! - wykrzyknęła uradowana Nina, a ja westchnąłem ciężko. Znów czeka mnie szorowanie ścian, cudownie.



///////////////

Jednak żyję, ludzie!

Kto chciałby mieć tak liczne rodzeństwo, jak nasz drogi Mikołaj?

Napewno nie ja ;-;

Wystarczy mi brat i młodsze kuzynostwo... Chociaż taka mała siostrzyczka byłaby fajna

W każdym razie do następnego, mam nadzieję~~ hehe 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top