Władza Protektora cz. 1
Snape prawie natychmiast pożałował tego wyjścia. Otoczony przez watahę Gryfonów, w której nawet Draco zaczynał wykazywać oznaki zarażenia, czuł się bardzo, ale to bardzo paskudnie.
Był przygotowany na ukradkowe spojrzenia przechodniów, szeptane zbyt głośno uwagi, ale z całą pewnością nie był przygotowany na nagonkę.
Jeszcze nie dotarli do pierwszego sklepu w otoczeniu Weasleyów, a już banda ciekawskich zablokowała całe wejście.
Widok feniksa na ramieniu wzbudzał sensację, tym bardziej na czyim ramieniu siedział.
― Severusie? ― odezwał się cichy dotąd Harry.
Ilość ciekawskich wyraźnie go przerażała.
― Tak, Harry?
― Chyba wpierw muszę iść do Gringotta. Ale mój klucz był w kufrze, a ten nadal jest...
Severus wręczył mu kluczyk.
― Wszystkie twoje rzeczy są w domu. Ciągle zapominam ci ich oddać przez te wszystkie sytuacje. Wystarczy, że pokażesz go sprzedawcy, a Gringott potem prześle odpowiednią kwotę. Rób spokojnie zakupy z listy, którą wcześniej ci dałem.
Chłopak zniknął zaraz potem z Ronem i jednym ze starszych braci Weasley.
― Miło, że Harry znalazł w końcu kogoś, komu może ufać ― powiedziała Molly, stając u jego boku.
― W stanie, jakim go znaleźliśmy, nie robiło mu to nawet różnicy. Nawet nie okazał zdziwienia.
― Nam zajęło trochę dłużej, nim wysłuchaliśmy Lucjusza ― westchnęła kobieta.
― Ale nie rzucaliście w niego niewybaczalnych, jak to miał w zwyczaju jego Pan.
Molly westchnęła i poszukała wzrokiem dzieci. W całym sklepie słychać było śpiew feniksa i odpowiedzi Harry'ego, wtórującego mu odmowami Draco i prośbom Rona o tłumaczenie.
― To będzie wyczerpujący rok szkolny ― załamał się Severus.
― Nie jest tak źle. Minerva wczoraj wpadła do Nory. Jest zszokowana decyzją ministra.
― Poczekaj aż się dowie, że Dumbledore przeklął bramę wejściową. Harry nie może przez nią przejść.
Severus w międzyczasie rzucił na drzwi wejściowe zaklęcie, by nikt nie wszedł do księgarni. Nawet właściciel nie miał nic przeciwko, widząc, co się dzieje na zewnątrz.
Niestety po kupieniu książek musieli wyjść do tego tłumu. Draco szedł po prawej, a Severus lewej stronie Pottera.
― Panie Potter, proszę potwierdzić...
― Panie Potter, czy to prawda, że...?
― Panie Potter...
Większość pytań nie dało się zrozumieć, gdy wszyscy naraz zaczęli mówić i napierać na nich.
Fawkes zaśpiewał coś w stronę Draco. Ten natychmiast wystąpił przed Harry'ego, osłaniając go. Wyciągnął różdżkę i uniósł w górę.
― Dicio Protecto!
Coś niewidzialnego zaczęło odsuwać ludzi od nich, jakby szyba, spychająca na bok śmieci. Otaczała ich ze wszystkich stron.
― W porządku, Harry?
Dopiero teraz dostrzec można było, że chłopak jest przeraźliwie blady i się poci.
― Harry? ― Severus także znalazł się przy nim, bez problemu przechodząc przez osłonę. Potter odetchnął kilka razy i uśmiechnął się słabo. Powoli na jego twarz wróciły kolory.
― Panie Malfoy, czy pan Potter wybrał pana na swego protektora? ― Osłona nie blokowała hałasu.
― Tak! ― krzyknął wściekły, odwracając się do tłumu. ― I zaraz wam przypomnę, co może protektor w obecności tutora i protegowanego, jeśli w ciągu minuty nie zejdziecie nam z oczu!
W odległości kilku metrów w każdą stronę nagle zrobiło się pusto. Ludzie aportowali się, gdy tylko ponownie uniósł różdżkę w niebo. Widać, że niektórzy odszukali informacji o tutorach.
― Muszę usiąść ― szepnął Harry i tylko pewny uchwyt Snape'a trzymał go na nogach.
Feniks śpiewał odkąd Draco rzucił zaklęcie ochraniające.
Ron nie krępował się i złapał najbliższe krzesło z jakiegoś ogródka. Posadzili na nim Pottera, a Snape dodał do zaklęcia Malfoya czar poufności. Otoczyła ich ściana, przez która nikt z zewnątrz nic nie mógł zobaczyć ani usłyszeć.
― Co się dzieje, kochanieńki? ― Molly kucnęła przed nim i przyłożyła mu zwilżoną wodą chusteczkę do czoła.
― To zaraz minie, pani Weasley ― odparł zbyt słabo, by mu uwierzyła.
Weasleyowie nerwowo dreptali w miejscu i tylko Ron z nich wszystkich wydawał się najbardziej opanowany.
― Harry, nie daj się. Wypchnij go jak pałkarze tłuczek.
Gryfon, choć słaby, prychnął śmiechem.
― Cały Ron ― mruknął i wziął głęboki oddech, gdy Fawkes dziobnął go boleśnie w ucho i kazał się skupić.
Nikt, nawet feniks, nie przypuszczał, że zostanie zaatakowany wizją tak szybko po tej wcześniejszej. Potter ledwo słyszalnie rozmawiał jednocześnie z Fawkesem, z każdą mijającą minutą wyglądając lepiej. Nagle wstał i odwrócił się w stronę Severusa.
― Czy możesz przekazać coś natychmiast Lucjuszowi?
― Tak.
Harry odciągnął go szybko na bok i wyszeptał:
― Za góra pięć minut będzie atak. Wejście do Nokturnu. Dumbledore potrzebuje składników do eliksiru. Lucjusz powinien zebrać każdego chętnego do walki czarodzieja. Idź.
Severus kiwnął na Molly, wskazując na Potter i aportował się.
Harry rozglądał się po ulicy, ujmując różdżkę. Wejście do Nokturnu było zaledwie kilka metrów dalej. Gryfon uniósł różdżkę do gardła.
― Sonorus!―Wzmocnionym zaklęciem głosem zawołał: ― Za chwilę zaatakują śmierciożercy! Kto nie chce walczyć, niech się ukryje.
To nie było zaproszenie do przyłączenia się, jednak wielu czarodziei i czarownic stanęło po obu stronach Harry'ego, rozglądając się dookoła.
Zaraz potem aportował się Lucjusz, a po nim w kilkusekundowych odstępach kolejni czarodzieje. Draco stał tuż przy Harrym, a Fawkes trzymał się mocno ramienia Gryfona. Weasleyowie zabezpieczali ich tyły. Severus dołączył na przedzie do Lucjusza.
Minuty mijały.
Wszyscy rzucali spojrzenia na Pottera, czy czasem się nie pomylił.
Jednoczesna aportacja kilkunastu śmierciożerców zagrzmiała jak grom. Zaatakowali natychmiast, wcale niezrażeni przeważającą przewagą. Zielone zaklęcia były ich jedynym atakiem, jaki stosowali.
Ludzie rozpierzchli się, szukając schronienia.
Potter nie był głupi, by wystawiać się na to szczególnie zaklęcie. Raz w życiu mu wystarczał. Walka rozgorzała na całego.
W całym tym zamieszaniu Harry próbował dostrzec sojuszników oraz znaleźć Dumbledore'a. Cokolwiek ten zrobił z umysłem Toma, niestety połączyło go z nim. Tyle, że Harry nadal był zbyt silnie nastawiony i mocniejsze emocje oddziaływały na niego. Teraz to on stał się szpiegiem, a Albus wrogiem numer jeden. Ironia losu. Usunięcie jednego wroga spowodowało pojawienie się kolejnego.
Potter czuł się w tej chwili jak superbohater taniego komiksu, który co tom musi walczyć z nowym przeciwnikiem ku uciesze czytelników. Nie widać końca.
Pojawił się.
W czarnej szacie, tak niezwykle niepasującej do dotychczasowego stylu ubierania. Na krótki moment obie strony zamarły, ale on sobie nic z tego nie robił. Jakby cały otaczający go zgiełk był ponad nim, a on tylko przechodził. Tak po prostu. Zwyczajnie. Szedł na spacer.
Potem odwrócił się i uniósł różdżkę. Nawet jeśli wypowiedział inkantację, nie było jej słychać. Szyba w sklepie rozprysła się, gdy rzeczy zaczęły przylatywać do niego.
― Stój, Dumbledore! ― krzyknął Potter, wyskakując niespodziewanie przed walczących.
Malfoy uniósł nad głową różdżkę, przy wtórze śpiewu feniksa. Jednak nikt nie atakował.
Śmierciożercy stali w bezruchu, na coś wyraźnie czekając. Sojusznicy po stronie Pottera także czekali, nie atakując, aby nie zranić chłopaka.
― Witaj, mój chłopcze. ― Nawet się nie odwrócił w jego stronę. ― Chyba przeszkodziłem ci w zakupach. I tak są niepotrzebne, przecież wiesz.
― Dlaczego to robisz? ― zapytał Harry. ― Tom nie jest już groźny. Wszystko wróci do normy i nastanie spokój.
― Nie ma czegoś takiego jak spokój. Jedynie ciągła walka. O wszystko.
― O co walczysz, Albusie? ― kontynuował chłopak dziwnym tonem głosu. W ogóle niepasującym do tak młodego człowieka. ― Co chcesz tym osiągnąć? Dlaczego musi ginąć tylu ludzi? Czemu zaprzepaściłeś wszystko, co dotąd osiągnąłeś?
Dumbledore odwrócił się powoli. Rozejrzał się po walczących i uśmiechnął kpiąco.
― Może to właśnie jest to, do czego cały czas dążyłem, Harry. Nie pomyślałeś nad tym? Pokonując Gellerta, Toma uzyskałem coś, czego nigdy dotąd nie posiadał żaden czarodziej.
― Krew zbyt wielu istnień na swoich dłoniach?
Albus roześmiał się lodowato. Po wielu karkach przebiegły nieprzyjemne dreszcze.
― Czym jest kilka nieistotnych osób dla większego dobra.
Fawkes zaśpiewał wysoki ton i Harry uniósł dłoń. Nic nie mówił. Jego rękę otoczył płomień, ale nic mu nie uczynił. Za to twarz byłego dyrektora przestała być uśmiechnięta. Moc feniksa uderzyła w miejsce, gdzie dopiero co stał. Wraz z nim odeszli i śmierciożercy.
Harry opuścił dłoń.
― Severusie, lepiej idź się dowiedz, co zabrał ― poprosił Harry, odwracając się do mistrza eliksirów.
Każdy z obecnych mógł dostrzec w oczach przygasającą już moc feniksa, tak różną od zielonego spojrzenia.
Lucjusz już zaczął działać, dziękując wszystkim za pomoc. Draco otoczył ramieniem Harry'ego i delikatnie pchnął go w stronę Dziurawego Kotła.
― Na dziś koniec wycieczki. Zabieram cię do domu.
― Może lepiej do nas? ― zaproponował Ron, stając po drugiej stronie.
Molly potwierdziła skinieniem głowy, że zgadza się z synem.
― Nie, choć dziękujemy za zaproszenie. Harry potrzebuje bariery, którą mamy w domu. Oraz spokoju.
― Mamo, Draco ma rację ― potwierdził Fred, gdy już chciała zaoponować. ― Widzieliśmy ją. U nas bez niej nie odpocznie.
― A może ktoś łaskawie zapytałby mnie o zdanie? ― Harry nagle zaczął przypominać siebie.
Nie odsunął się od Draco, ale nie pozwolił się prowadzić w stronę wyjścia z Pokątnej.
― Idziesz odpocząć ― nie odpuszczał Draco.
― Mam ochotę na lody. ― Spojrzał na niego wymownie. ― Z podwójną polewą karmelową. Fawkes też pewnie coś zje, prawda?
Ptak ostro zaśpiewał, usadawiając się wygodniej na ramieniu.
― Tak, pójdziemy kupić twoją ulubioną karmę ― potwierdził Harry. ― Draco zrobił się nadopiekuńczy odkąd został protektorem.
― Kim? ― dopytywał się Ron.
Ludzie skupili się wokół ministra, z uwagą słuchając jego słów. Grupa bez problemu przeszła bokiem, idąc śladem Pottera.
― Fawkes nazywa go naburmuszonym rycerzem bez krzty ogłady i szacunku.
― Rycerzem? Harry, dobrze się czujesz? Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje ― żalił się Weasley.
Minęli spalone resztki po lodziarni Floriana Fortescue. Harry zmylił krok.
― Zabili go śmierciożercy na początku wakacji ― powiedział Ron, odciągając go od ponurego miejsca.
Zaprowadzili go dalej, aż znaleźli niewielką kawiarenkę, całkowicie opustoszałą przez atak. Cała grupa zajęła sporą jej część. Zanim kelnerka przyniosła im zamówione napoje, dołączyli do nich jeszcze Severus i Lucjusz z Arturem.
― Przyszliśmy tylko na moment. ― Artur Weasley pocałował żonę. ― Zaraz musimy wracać. Wszystko w porządku?
― Harry nie chce wrócić do domu ― poskarżył się Draco ojcu i Snape'owi. ― Musi odpocząć.
― Źle się czujesz? ― Zwrócił się do Harry'ego Severus.
― Nie. Draco panikuje.
― Panikuję? Ja? ― Malfoy zerwał się z krzesła. ― Dopiero co użyłeś wspólnej magii z Fawkesem. Wiesz jakie to wyczerpujące?
Harry pociągnął go za rękaw, by usiadł.
― Przestań mi matkować ― poprosił, zaplatając palce z jego. ― Czuję się dobrze.
― Na pewno?
― Tak ― potwierdził.
Malfoy zmarszczył brwi, ale dał się przekonać.
― Sporo mnie ominęło ― zauważył Ron, biorąc spory łyk piwa kremowego.
Potem rozmowa potoczyła się już spokojnie. Lucjusz i Artur wrócili do pracy, Severus i Molly rozmawiali cicho przy drugim stoliku.
― Gdzie tak w ogóle jest Ginny? ― zapytał w pewnej chwili Harry.
― Gdy napisałeś do Hermiony ten niepokojący list, jej rodzice i moi zdecydowali, że posłuchają części twojej rady. Ginny wyjechała z Hermioną oraz jej rodzicami do Hiszpanii. Mamy tam kuzynów. Takie przymusowe wakacje, ale przynajmniej będą bezpieczne.
― Nie przeszkadza ci to? Że zajmują się mną Ślizgoni?
― Bez obrazy, Harry, ale odkąd jesteś pod ich skrzydłami zaczynasz bardziej przypominać prawdziwego czarodzieja, a nie zastraszonego dzieciaka. Mogliby cię jeszcze trochę podkarmić ― dodał.
― Próbują, ale wcześniej wizje mi to uniemożliwiały. Nawet zażywanie eliksirów było wyzwaniem dla żołądka.
― Mówiliśmy ci, Ron. Ma się tam jak pączek w maśle ― rzucił wesoło George.
― Przepraszam, że się wszyscy martwiliście.
― A teraz opowiadaj wszystko. Jak to jest mieć tutora? I czemu Malfoy jest protektorem? Czemu na przykład nie Snape? Może i za nim nie przepadam ― zniżył głos do szeptu ― ale ma większe doświadczenie w walce.
Harry uśmiechnął się, widząc naburmuszoną twarz Malfoya.
― Sam się prosił. Mogę mieć kilku protektorów, Fawkes jest naprawdę potężnym feniksem.
― To akurat chyba dziś wszyscy widzieli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top