Troskliwość Trzech Węży cz. 1
Draco zajął fotel w przydzielonej sypialni Gryfiaka. Ten był teraz kąpany i raczej nie potrzebowano do tego Malfoya. Potter przypuszczalnie też nie byłby z tego zadowolony, gdyby dowiedział się, że akurat ten Ślizgon widział go nago.
Nadal miał trudności z pojęciem sytuacji, która zaczęła się odkąd ukończył piąty rok. Gdy ojciec poinformował go o planach Lorda Voldemorta i Albusa Dumbledore'a był w szoku. Teraz nie istniała już tak naprawdę Jasna i Ciemna strona. Była jedynie Szara. Z tym wyjątkiem, że oni - Malfoyowie ze Snapem oraz kilka wtajemniczonych - zdecydowali się wybrać jeszcze jedno ukierunkowanie - Pottera. I oby to była dobra strona, skoro dwóch najpotężniejszych czarodziejów uwzięło się nad nim, pożądając tylko i wyłącznie jego śmierci. Najlepiej bardzo bolesnej.
Po części był w stanie ich zrozumieć. Potęga władzy, moc z tym związania, była tym, co Malfoyów przyciągało szczególnie mocno. Jednak posiadali dodatkowo silny instynkt przetrwania i to właśnie on ostrzegł, że ten sojusz przyniesie tylko nieszczęście.
A Draco lubił być szczęśliwy. To było cudowne uczucie. Rozgrzewające od środka, pobudzające, po prostu nieziemskie.
Pielęgniarze wnieśli umytego Pottera oraz ułożyli go do łóżka, a następnie wyszli. Ubrany w pidżamę, którą wcześniej przygotował dla niego Draco. Nie sądzili, podczas przygotowań do tej akcji, czy uda im się cokolwiek odzyskać bez wzbudzania podejrzeń.
― Pić. ― Słaba prośba zwróciła uwagę Draco.
Wstał i podszedł do leżącego ze szklanką, zabraną ze stolika. Widząc nieudolne próby siadania, wsunął dłoń pod kark Pottera i przysunął naczynie.
― Pij.
Potter musiał być naprawdę spragniony, bo szklanka po trzech łykach była pusta. Z westchnieniem opadł na poduszkę.
― Jak chcesz, możesz mówić. Przynajmniej nie będę się czuł jak w izolatce.
― Potter, to jest izolatka. Gustownie urządzona, ale nadal izolatka ― zauważył sarkastycznie.
― Co się dokładnie dzieje? Możesz coś powiedzieć, czy nakazano ci milczeć?
― Powinieneś odpoczywać, a nie słuchać o chaosie, jaki panuje. ― Draco na powrót zajął fotel, wcześniej lewitując go bliżej łóżka.
― Tym stwierdzeniem jedynie wzbudziłeś moją ciekawość. Wolę słuchać, niż myśleć o tym, co ten świr mi pokazuje, więc proszę byś mówił.
― Prosisz mnie? Potter, czy ty pojmujesz, że to ja? Draco Malfoy? Twój największy wróg.
Harry zaśmiał się, ale szybko zamieniło się to w jęk.
― Nie rozśmieszaj mnie. Wszystko mnie boli.
― Eliksiry! ― Draco zerwał się na równe nogi. ― Pielęgniarze zapomnieli ci ich podać.
Harry spojrzał na szafkę pełną przeróżnych fiolek, w których przebierał teraz Ślizgon.
― Jesteś pewien, że mogę je wziąć? Gdy tu przyjechałem, już dwa wypiłem.
Malfoy odwrócił się do niego mrużąc oczy.
― Ledwo żyjesz, a wykazujesz sporą wiedzę na temat eliksirów. Może przed zajęciami Severus powinien zabierać cię ze skrzydła szpitalnego, gdy jesteś na skraju śmierci. Twoje wyniki diametralnie uległyby zmianie ― rzucił długi monolog, przyglądając się trzymanym fiolkom. ― Masz rację co do jednego. Nie mogę podać ci ponownie pocruciatusa, ale przeciwbólowy powinien pomóc.
Ponownie pomógł się unieść i podsunął buteleczkę.
― Powinieneś wkrótce też coś zjeść ― dodał, odstawiając fiolkę.
Gdy wrócił na swoje miejsce, Potter już spał, wtulając się w drugą poduszkę, jakby co najmniej był to miś.
― Co z nim? ― zapytał od razu od drzwi Snape, gdy wkroczył do pokoju kilka sekund później.
― Właśnie w tej chwili zasnął. Wszystko go bolało. Podałem mu tylko przeciwbólowy. Bał się, że przedawkuje.
― Bardzo dobrze. Miał rację. Na razie ma odpoczywać. Tu nie będzie miał wizji. Nabierze sił.
Malfoy zaśmiał się krótko.
― Zapomniałeś, że to Gryfon.
― Dlatego Węże będą go pilnować. Zaczynasz pierwszy. Twój ojciec zmieni cię rano po śniadaniu.
― Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie?
― A masz? ― Severus uniósł brew zaintrygowany.
Zdążył poznać już jego stosunek do sprawy. Teraz czekał na posunięcie Pottera. Wcześniejsza jego reakcja dosyć mocno go zaskoczyła, jeśli wręcz nie zszokowała. I nie miał na myśli jego stanu zdrowia. Oczekiwał dużo gorszego, jeżeli chodzi o mentalne znęcanie. Potter zniósł to w typowo gryfoński sposób. Zagryzając zęby. I to dosłownie.
Natomiast zdumienie na ich widok było tylko chwilowe, potem przyjął to z niesamowitym spokojem. Mogło oczywiście dojść już do poważnego uszkodzenia mózgu, a takie zachowanie byłoby tego dowodem.
― Oczywiście! Tu nawet nie ma drugiego łóżka.
― Ty masz czuwać przy nim, a nie spać. Poczytaj coś.
― Jesteście za głośno ― doleciał do nich jęk ze strony łóżka.
― Myślałem, że śpisz, Potter. ― Draco od razu do niego podszedł.
Severus zajął drugą stronę łóżka, rzucając na leżącego zaklęcie diagnostyczne.
― I spałem, ale waszych głosów nie da się zignorować zbyt łatwo, profesorze. ― Potarł czoło o poduszkę, mrucząc do nich.
― Boli cię głowa?
― Blizna tylko mrowi.
― Bariera działa. To dobrze. Nie do końca byliśmy pewnie, czy całkowicie zablokuje połączenie. A teraz powiedz, jak naprawdę się czujesz.
Harry spojrzał na niego jednym okiem.
― Jakbym znalazł się po drugiej stronie lustra, jeśli wie pan o czym mówię.
― Znam tę mugolską historię. Mógłbyś sprecyzować.
― Trzech największych wrogów zmieniło nagle zachowanie w stosunku do mnie. Jak to przyjąć według pana?
― Jako zmianę paradygmatu, Potter.
― O! ― zachłysnął się i odkaszlnął. ― Tam naprawdę coś się dzieje?
― Delikatnie ujmując.
― A co ja mam z tym wspólnego?
― Merlinie, ratuj ― mruknął Severus. ― A jak uważasz? Dwóch najpotężniejszych czarodziejów chce twojej śmierci. Jak myślisz, dlaczego?
― Mają mnie dosyć.
― Zagrażasz im! ― warknął już mocno zirytowany mężczyzna.
― Toma mogę zrozumieć, ale dlaczego dyrektor?
Draco w tym momencie już nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.
― Draco! ― oburzył się mistrz eliksirów.
― Wybacz, ale jak bardzo można być nieświadomym posiadanej władzy? ― bronił się. ― To jest idiotycznie zabawne.
Potter rzucał spojrzeniem to na jednego, to na drugiego.
― Kpicie sobie ze mnie ― stwierdził chłodno, naciągając koc.
Drżenie rąk nasiliło się, a wraz z tym i zimno. Nie miał zamiaru się jednak skarżyć. Nie w chwili, gdy dwóch Ślizgonów robiło sobie z niego głupawe żarty.
― Jakkolwiek bardzo chciałbym, niestety Draco ma całkowitą rację ― rzekł Snape, chrząkając znacząco. ― Domyślam się, że ci mugole nie dawali ci czarodziejskiej prasy?
― Nawet „Timesa" nie mogłem dotknąć. Co pisze „Prorok"?
Zmarszczył czoło, gdy obraz zaczął się rozmazywać, nawet w okularach. Pewien znak, że naprawdę potrzebował odpoczynku. Te kilka minut było niewystarczające. Był ciekaw, jak zareagowałby Snape gdyby powiedział mu, jak naprawdę się czuje, czego przecież sam chciał.
― Już teraz mógłbyś starać się o stanowisko Knota ― walnął prosto z mostu Malfoy.
― Łagodnie mówiąc. Zabicie Czarnego Pana wyniesie cię o wiele wyżej ― dodał spokojnie mistrz eliksirów, obserwując intensywnie Gryfona.
― A to można wyżej? ― dopytywał Malfoy?
― Ciebie zaraz aportuję na dach, jeśli się nie opanujesz ― zrugał go Snape, potem na powrót przykuł uwagę do Pottera. ― Powiesz w końcu, co się dzieje, czy nadal będziesz udawał męczennika?
― Właśnie się nad tym zastanawiałem ― odparł cicho.
― Myślenie nigdy nie było twoją mocną stroną.
― Zdziwiłby się pan, gdyby tylko dał mi szansę. A tak wracając do tematu, to mam drgawki, chyba gorączkę i mgłę przed oczami. I jestem przeraźliwie zmęczony.
Snape rzucił zaklęcie ogrzewające na kołdrę, zaraz po sprawdzeniu temperatury. Jego dłoń była lodowata dla rozpalonego Harry'ego, ale z ochotą pozwoliłby, aby została. W zamian otrzymał okład. Powinno mu to wystarczyć.
― Muszę się dowiedzieć, czemu eliksiry nie działają prawidłowo. Teraz śpij. To lekarstwo jest najlepsze.
Drugi raz nie musiał powtarzać. Potter zapadł w sen, nim Snape dotarł do drzwi.
― Niech śpi jak najdłużej, ale gdyby się obudził nie podawaj mu Bezsennego Snu. Niech wtedy coś zje. Wiesz jak mnie wezwać w razie problemów.
Draco kiwnął i cicho zamknął za nim drzwi. Zapowiadał się długi wieczór i jeszcze dłuższa noc.
― Wąż strzegący Gryfona. Ten świat chyli się ku upadkowi. Z bardzo wysokiego klifu ― mruczał pod nosem, zrzucając w kąt buty.
Za obuwiem pofrunęła szata. Skrzat pojawił się natychmiast, zbierając porozrzucane rzeczy, które pojawiły się jednak przy wejściu na wieszaku.
― Herbata, ciastka i kilka książek ― rozkazał, siadając i kładąc stopy na brzegu łóżka. ― Nie masz nic przeciwko, prawda Potter? Jakże mi miło. Ale kto odmówiłby Malfoyowi tej odrobiny przyjemności?
Skrzat ustawił wszystkie rzeczy w zasięgu rąk Draco i zniknął.
― Twoje zdrowie, Potter. ― Wzniósł toast filiżanką. ― Mojego szkoda ― dodał i sięgnął po książkę.
Poza krótkimi epizodami, gdy Pottera budziły koszmary, większość nocy przespał spokojnie. Każdy nagły krzyk chłopaka Malfoy opłacił rozlaną herbatą. Po trzecim miał zamiar udusić Gryfona. Słysząc mamroczące „przepraszam, wuju" przewracał oczami i czekał, czy rozbudzi się całkowicie. Gorączka jednak za każdym razem wciągała z powrotem w krainę snu, nawet jeśli bardzo niespokojnego.
Draco co jakiś czas zmieniał okład i sprawdzał temperaturę.
Tuż przed dziewiątą do pokoju wszedł Lucjusz. Draco wstał i podszedł do ojca.
― Co z nim?
― Bez większych zmian. Nadal nic nie jadł. Śpi niespokojnie od wczoraj. Męczą go koszmary. Eliksiry nie działają prawidłowo, więc dodatkowo ma gorączkę, choć wcale mnie to nie dziwi ― zdał relację.
― Wróć do domu odpocząć.
Młody Malfoy wyszedł po założeniu obuwia i zarzuceniu na ramię szaty, a starszy zajął jego miejsce.
Niecałe trzydzieści minut później zerwał się z fotela, podenerwowany spanikowanym krzykiem budzącego się z kolejnego koszmaru chłopaka.
Tym razem Harry obudził się całkowicie, siadając z jękiem, gdy obolałe mięśnie odezwały się bólem. Gdy z jednej strony łóżko ugięło się pod ciężarem, odsunął dłonie od twarzy.
― O! ― mruknął, rozpoznając przez mgłę starszego Malfoya, który właśnie podawał okulary. Zabrał mu jednocześnie z kolan mokry okład.
― Potrzebuje pan czegoś, panie Potter?
Harry zamrugał, ubierając okulary i rozglądając się w poszukiwaniu drugiego arystokraty.
― Syn wyszedł niedawno. Był przy panu w nocy, teraz pewnie już śpi.
Chłopak westchnął, pocierając czoło. Blizna była lekko nabrzmiała i zaczerwieniona.
Lucjusz ujął podbródek Harry'ego i uniósł wyżej jego twarz. Chłopak na moment się spiął na ten nagły dotyk, ale po minucie tylko znów westchnął i przymknął powieki.
― Nadal ma pan gorączkę i wyraźnie coś cię boli. Czy coś mugolskiego mogłoby w tym wypadku pomóc?
Harry, poza pierwszym zaskoczeniem uparcie milczał, kiwając tym razem negatywnie głową.
― Wczoraj był pan bardziej rozmowny, panie Potter. Co pana zadowoli, by uwierzył pan, że nie mam żadnego interesu w krzywdzeniu jedynej osoby, która być może jest w stanie wyprostować cały panujący na zewnątrz bałagan?
Przez cały ten czas trzymał jego podbródek, drugą ręką badając bliznę, a także dotykając czoła.
― Gorzka herbata i ze dwa suchary ― wyszeptał Harry, otwierając oczy. ― Mdli mnie.
Lucjusz dostrzegał bladość, ale chłopak od wczoraj przejawiał ją przemiennie z rumieńcami gorączki, więc nie pytał o jej obecny powód.
Na ciche pstryknięcie palcami pojawił się skrzat. Wykonał polecenie natychmiast, kładąc tacę na kolanach Harry'ego.
Malfoy obserwował w spokoju dwie pierwsze próby uchwycenia drżącymi dłońmi filiżanki. Trzecią powstrzymał, ujmując uszko i siadając bliżej, przyłożył ją do ust zszokowanego chłopaka.
― Jestem tu, aby ci pomagać, nie zabić, panie Potter.
Chłopak wziął łyk i głośno przełknął.
― Harry.
― Słucham?
― Mam na imię Harry. I naprawdę wolę swoje imię niż notoryczne „panie Potter".
Kącik ust Lucjusza drgnął ledwo zauważalnie. Może i Gryfon był bardzo osłabiony, ale jak przystało na Lwa, pokazywał pazury.
― Dobrze, Harry. W takim razie możesz mówić do mnie Lucjusz ― zaproponował negocjacyjnie.
― Jeszcze nie dawno podrzucił pan Ginny pamiętnik ― przypomniał mu Harry, biorąc kolejny łyk i pozwalając ciepłu uspokoić żołądek, nim spróbuje coś zjeść. ― A teraz mam mówić ci po imieniu, Lucjuszu?
― Jak mówiłem ci to wczoraj, Potter, zmiana paradygmatów.
Harry podskoczył, szukając bez powodzenia różdżki, słysząc nagły głos Snape'a od strony drzwi.
― Miło widzieć, że zaczyna pan reagować prawidłowo.
Severus podszedł bliżej z niewielką tacą, która postawił na nocnej szafce. Spojrzał na Lucjusza nadal siedzącego u boku Pottera, z filiżanką w dłoni.
― Mogę? ― zapytał, wskazując fotel.
Harry przytaknął, zdziwiony tą prośbą, ale nie skomentował tego, dla uspokojenia biorąc kolejny łyk herbaty.
Przynajmniej sucharka mógł wziąć sam. Wszyscy milczeli, gdy przeżuwał go niewielkimi kęsami.
― Powinieneś zjeść coś bardziej pożywnego, Potter.
― Nie ma sensu marnować jedzenia, skoro zaraz je zwymiotuję... Przez ostatni tydzień tylko to mogłem zjeść bez rewelacji.
― To tłumaczy twoje spore niedożywienie ― stwierdził Snape.
― Przepraszam, że żyję.
― Nie bądź melodramatyczny, Potter.
Chłodne spojrzenie rozjarzonych gorączką zielonych oczy spoczęło na moment na Snape'ie. Harry przesunął tacę na bok i opuścił nogi na podłogę, przesuwając się za Malfoya.
Mistrz eliksirów już chciał zadać pytanie, ale mars na czole Gryfona go uciszył. Cokolwiek zamierzał zrobić, będzie go to kosztowało sporo wysiłku. Był ciekaw, czy uparty Gryfon poprosi o pomoc.
Oni naprawdę przybyli po niego w ostatnim momencie. Uszkodzenia nerwów po takiej ilości mentalnych tortur, były dla mistrz eliksirów doskonale widoczne. Zaklęcia diagnostyczne tylko je potwierdziły.
Potter jednak należał do bardzo upartych. Na chwiejnych nogach, ale bez przytrzymywania się, dotarł do łazienki.
― Nadal ma gorączkę ― szepnął Lucjusz, odstawiając filiżankę.
― Wiem, monitoruję go cały czas. Czekam, kiedy puszczą mu wodze.
― Słucham?
― On ma tylko szesnaście lat, gdybyś zapomniał. Przez ostatnie tygodnie widział więcej tortur niż my przez wszystkie lata służby u Czarnego Pana. W końcu się załamie.
― A trzech Ślizgonów, w tym dwóch śmierciożerców, ma mu pomóc przejść załamanie nerwowe. To już nawet nie jest ironiczne.
Po chwili ciszy obaj mężczyźni jednocześnie spojrzeli w stronę łazienki. Lucjusz wstał i podszedł do drzwi. Na pukanie nie było odpowiedzi, więc otworzył je.
Harry siedział na klapie sedesu i chyba dopiero dźwięk otwieranych drzwi do niego dotarł, bo patrzył zdziwiony na Lucjusza.
― Pukałem ― zauważył Malfoy.
― Zamyśliłem się ― wymruczał chłopak, wyjmując szczoteczkę do zębów z ust. ― Możesz zostawić je otwarte. Trochę tu ciemno.
Malfoy zmarszczył czoło, rzucając ukradkowe spojrzenia na dwie magiczne kule, którymi zastępowane pochodnie w małych pomieszczeniach.
Wrócił do Severusa. Ten kiwnął głową, że słyszał, co powiedział Potter. Po chwili stanął ten w drzwiach łazienki, przytrzymując się ich.
Tym razem to Severus wstał i bezceremonialnie objął Pottera pod ramię.
― Głupi bachor.
Zaprowadził go powoli do łóżka.
― Tu są ulepszone wersje eliksirów. Wystarczy na początek połowa fiolki. Gdy efekty będą zadowalające i nie wystąpią żadne skutki uboczne, możesz wypić całą.
I na wstępie podał mu pierwszą buteleczkę.
― Czyli Draco nie jest jedyny, który zarwał przeze mnie noc? Dziękuję, profesorze. ― Wypił łyk obrzydliwie błotnistej mikstury. ― Na co to w ogóle?
― Na gorączkę.
Ten chłopak zaskakiwał każdą mijaną minutą. Czyżby jego sławny instynkt przetrwania gdzieś przepadł? Wypił miksturę bez najmniejszego wahania czy podejrzeń, że to trucizna.
― Ma zadziałać natychmiast? ― spytał Harry.
― Powinna. Czujesz jakąś zmianę?
― Rozjaśniło mi się trochę w głowie i przestało odrobinę być zimno.
― Wypij resztę.
I Harry posłuchał, krzywiąc się. Bez sprzeciwu przyjął herbatę od Malfoya.
― Kolejna jest na nerwy... ― Sięgnął po kolejną fiolkę mistrz eliksirów, ale Harry go powstrzymał.
― Lepiej nie.
Zbladł i oparł głowę o zagłowie łóżka.
― Co się dzieje, Potter?
Powieki zakryły zielone oczy, a usta spięły się w wąską linię.
― Próbuje... ― jęknął, pocierając bliznę.
Oddychał głęboko, starając się zapanować nad dudnieniem w czaszce.
― Potter?
― Bariera działa. Nie mam wizji, ale głowa mi pęka. ― Przewrócił się na bok i ukrył twarz w poduszce.
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Niewiele mogli zrobić w tej sytuacji.
― Mam użyć legilimencji, Potter?
― To tylko ból głowy, profesorze ― dosłyszeli mruczenie. ― Znudzi się, to i ból minie.
Minuty mijały z żółwią powolnością.
Stukot w szybę okna odwrócił ich uwagę. Ogromna, biała sowa śnieżna, domagała się natarczywie wpuszczenia.
― Potter, masz pocztę. ― Snape otworzył okno i odsunął się, by zrobić miejsce sowie.
Hedwiga usiadła na ramie łóżka i cierpliwie czekała. Zwykle sowy ponaglały do odbioru, ale nie ta, jakby doskonale rozumiejąc, że jej pan nie ma teraz głowy do czytania poczty.
Chłopak od pewnego czasu leżał bez ruchu i tylko ruch klatki piersiowej świadczył o tym, że nadal żył.
― Śpi? ― szepnął Lucjusz.
― Lub stracił przytomność, co wcale by mnie nie zdziwiło. ― Skinął na mężczyznę, by przeszli na drugi koniec pokoju. ― Muszę wyjść. Wrócę dopiero wieczorem. Eliksir w czarnej fiolce jest najbardziej intensywny w działaniu na uszkodzone nerwy. Podaj tylko, jeśli będzie mieć wizję.
― Tu są bariery ― przypomniał Lucjusz.
― Jak to stwierdził wczoraj twój syn, to jest Gryfon. W najbliższym czasie raczej nie opuści tego oddziału, ale wolę być zabezpieczony. Nie możemy go stracić, bo coś strzeli mu do głowy.
Chłopak odetchnął głębiej i jęknął, odwracając się na plecy.
― Ja tu jestem.
Severus ruszył do wyjścia, a Lucjusz w stronę łóżka.
― Masz odpoczywać, Potter. ― Snape już zamykał drzwi, zanim chłopak zdołałby coś powiedzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top