Ryfty umysłu cz. 2
= Godzina 19:02 ― Harry =
Dostanie się do dormitorium Slytherinu było proste. Nadal wystarczyło się przedstawić, by wejście odsłaniało swoje podwoje.
― O Merlinie! Potter! ― krzyknęło kilka z zebranych w pokoju wspólnym osób.
Harry zmarszczył czoło, gdy krzyki zaczęły narastać.
― Cisza! ― warknął i czarna wstęga rozrosła się na cały salon, uciszając wszystkich. ― Kolejna osoba, która krzyknie w mojej obecności, obudzi się u Pomfrey. Za miesiąc.
Młodsi zakryli usta dłońmi.
― Pansy zaraz zejdzie ― odezwał się spokojnie Blaise, kiwając na jedną z dziewczyn, która pobiegła do części dziewczęcej. ― Czy możemy zobaczyć się z Draco? Jest tu z tobą?
― Poszedł do ojca.
Chłód Pottera powodował, że Zabini wolał zachować bezpieczną odległość, a także pilnował, co mówi.
― Wszyscy dotarli bezpiecznie z Azylu? ― Wzrok tego Pottera powodował ciarki na karku i zmuszał do natychmiastowej odpowiedzi.
― Tak. Nikt nie odniósł żadnych obrażeń. Prorok kłamał, ale nie chcą wnieść sprostowania, pomimo naszych listów.
Prychnięcie Harry'ego spowodowało, że Blaise drgnął.
― Spodziewałeś się czegoś innego od tego szmatławca?
― Witaj, Harry. ― Pojawienie się na schodach Parkinson odwróciło ich uwagę.
Potter podszedł do dziewczyny i wyciągnął do niej dłoń, kłaniając się lekko.
― Pięknie wyglądasz. Wybacz mi, ale będę mógł poświęcić ci jedynie niecałe dwie godziny. Ogranicza mnie potężniejsze zaklęcie.
― Rozumiem, Harry. Nie przeszkadza mi to. Chodźmy, nie traćmy cennego czasu. Wszystko już przygotowałam.
Opuścili pokój wspólny w absolutnej ciszy. Parkinson poprowadziła Pottera w stronę szklarni.
― Myślę, że tu będzie dobrze. Jak sądzisz, Harry? ― Wskazała ławkę i zajęła miejsce, klepiąc miejsce obok.
― Czego dokładnie oczekujesz w ramach przeprosin? ― zapytał chłodno, nadal stojąc.
― Początkowo to miała być tylko rozmowa o Draco. Z tamtym Harrym. Teraz jednak sama nie wiem. Ty jesteś inny.
― Nadal jestem Potterem! ― warknął i Pansy przełknęła.
― Kochasz Draco?
― Jest mój.
― To nie przedmiot ― oburzyła się, zapominając kogo ma przed sobą. ― Pytam się czy kochasz Draco także w tej upośledzonej wręcz pieprzniętej wersji siebie?
Spodziewała się ataku, nawet zranienia. Otrzymała jednak cichą, prawie ledwo słyszalną odpowiedź:
― Tak. My też go potrzebujemy.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i wstała.
― To dobrze, Harry. ― Stanęła tuż przed nim. ― Wiem, że któryś z was planuje walkę. Z całą pewnością nawet obaj. Może jestem tylko Ślizgonką, zwykłą dziewczyną, na którą Draco ledwo zwraca uwagę, ale chcę, by był szczęśliwy, nawet jeśli nie ze mną.
― Ty go kochasz ― stwierdził Potter, widząc jej smutną twarz i zbierające się w kącikach oczu łzy.
― Tak, ale bardziej pragnę jego szczęścia i dlatego...
Ciepła magia otoczyła nagle Harry'ego i ujrzał w jej złączonych dłoniach krąg.
― To przecież...
― Mam nadzieję, że to pomoże wam w walce. ― Przyłożyła gotowy krąg do piersi Pottera.
Ten sapnął, otwierając szeroko oczy, które na krótki moment stały się zielone i na twarzy zagościł smutny uśmiech.
― Nigdy tego nie zapomnę, Pansy. ― Pochylił się nad nią i pocałował ją w czoło. ― Nie płacz. Zajmę się Draco.
Starł kciukiem łzy z jej policzka i cofnął o krok.
Jego oczy znów były czerwone.
― Draco jest mój ― zapewnił ostro.
Dziewczyna pokiwała głowa, ścierając resztę łez.
― Tak, Harry. Jest wasz. Idź do niego. Wybaczam ci.
Chłopak ukłonił się, zwolniony z rytuału i opuścił szklarnię.
Pansy opadła na ławkę i ukryła twarz w dłoniach.
― Myślę, że obalenie butelki Ognistej się nam należy za użeranie z Potterem.
Zabini wysunął się z ukrycia i usiadł obok przyjaciółki.
― Jedna może nie wystarczyć ― chlipnęła.
― Mam też dostęp do kuchni i przesmacznych lodów tysiąca smaków. ― Przyciągnął ją do siebie i podniósł, także wstając.
― Powinieneś urodzić się dziewczyną.
― O nie. Zbyt dużo z tym zachodu. No i lubię pewną część siebie ― mrugnął do niej konspiracyjnie, dostając za to kuksańca w bok.
― To gdzie te lody?
― To zależy, które dokładnie masz w tej chwili na myśli, bo chyba zboczyliśmy z tematu.
― Blaise! Jesteś okropny, ale swój chłop jesteś ― zaśmiała się, pociągając nosem.
― Zawsze do usług. ― Wręczył jej chusteczkę i przytulił, gdy ściskała ją w dłoni. ― Dzielna dziewczynka.
= Godzina 20:30 ― Harry =
― Zgredek!
― Harry Potter wzywał Zgredka?
Skrzat tarmosił uszy, nie wiedząc, co zrobić. Bał się tego panicza, ale jednocześnie chciał mu pomagać.
― Możesz przynieść mi moją pelerynę niewidkę? ― zapytał cicho Harry, kucając i głaszcząc po głowie przerażone stworzenie. ― Jeszcze trochę, Zgredku. I wrócimy do domu.
Skrzat natychmiast przyniósł płaszcz.
― Czy mógłbyś przenieść mnie do kwater Severusa Snape'a tak, by nikt nie usłyszał?
― To prywatne kwatery profesorskie.
― To mój protektor. Nie będzie miał nic przeciwko.
― Harry Potter złapie Zgredka za rękę.
Pojawienie się w sypialni Severusa było natychmiastowe. Zgredek zaraz potem zniknął i to bezdźwięcznie. Potter zarzucił na siebie pelerynę i przeszedł do gabinetu. Dołączył właśnie do nich Neville. Plan młodego Gryfona rozśmieszył ukrytego chłopaka.
― Mam nadzieję, że będziesz w stanie nas utrzymać, bo nie pozwolimy pokonać się tak łatwo.
Zdjął pelerynę i z chorą radością obserwował widoczne zaskoczenie. Pochylił się nad Draco i pocałował go.
― Pansy przesyła.
Tylko ręka Neville'a powstrzymała Draco od zerwania się z miejsca.
― Mam dać wam jeszcze chwilę na tę dyskusję za moimi plecami?
― Panie Potter... ― Minerwa wstała i zamarła, gdy ten na nią spojrzał.
― Tak, pani dyrektor? Jak dobrze mniemam, w tej chwili nie jestem uczniem Hogwartu, więc nie ma pani nade mną najmniejszej władzy. Jestem tu wyłącznie w sprawach... ― spojrzał na Draco ― ... towarzyskich.
― Uduszę go zaraz ― wywarczał między zębami Ślizgon.
― Widzę, że bardzo chciałbyś. ― Znów zbliżył się do niego. ― Taki bezradny ten mój smok. Wcale się nie dziwię, że Pansy była taka...
― Harry ― odezwał się Neville, dotykając jego ramienia. ― Przesadzasz.
Potter spojrzał na niego i prychnął, odsuwając się poza zasięg jego rąk.
― Macie jeszcze kwadrans i wracam.
Opuścił gabinet, a Neville opadł ciężko na fotel.
― Jak zwykły Harry z tobą wytrzymywał, to nie wiem ― bąknął w stronę Draco. ― Można tobą tak manipulować, jak igłą w kompasie za pomocą magnesu.
― Zamorduję Parkinson.
― Nie. Nie zrobisz tego. Cokolwiek zrobili wspólnie, miała do tego prawo. Rytuał przeprosin uwzględnia nawet zbliżenia.
― Panie Longbottom! ― oburzyła się dyrektorka.
― Jak to ujął Harry? Nie jestem chwilowo uczniem Hogwartu, więc proszę sobie darować. Jestem padnięty.
― Znów go zahipnotyzowałeś? ― zapytał Snape.
― Odwrócenie uwagi. Ale nie mogę tego robić zbyt często. To wyczerpujące, a potrzebuję siły do głównego zadania. Uczniowie Durmstrangu nam raczej nie pomogą w zasilaniu kręgu.
― A może jednak? Ten Frank ma posłuch wśród uczniów ― zauważył Malfoy.
― Spróbuj z nim porozmawiać, ale bez obecności Pottera. Chociaż jest świadom, co planujemy, możemy go zaskoczyć.
Lucjusz wstał i odciągnął na bok Severusa.
― Jesteście tam bezpieczni? Nie mogę tam przybyć, bo wynikłoby z tego niezłe zamieszanie polityczne.
― Póki utrzymujemy Harry'ego w miarę spokojnym stanie, nic nam nie grozi. Chłopcy radzą sobie doskonale.
― A ty?
― Ku mojemu zaskoczeniu, mam tam doskonałe warunki jak na więźnia. Myślę, że ten impas długo nie potrwa. Albo Harry, albo Albus pociągną za sznurki.
Nagły jęk ze ścian zawtórował sapnięciom trzech protektorów.
― Wizyta skończona. ― Uścisnął szybko dłoń Lucjusza i ruszył w stronę drzwi.
Draco kiwnął jedynie głowa i pociągnął Neville'a, by się pośpieszył.
― Co tak długo? ― Potter już wyciągał w ich stronę rękę, obserwując zbliżający się krąg.
Dobiegli do Gryfona w ostatnim momencie. Zaraz potem sekwencja zamknęła ich w kokonie i oślepli od intensywnego rozbłysku.
― Merlinie, ależ zimno. ― Malfoy już szedł za Potterem w stronę bramy Durmstrangu.
OOO
Środa zaczęła się podobnie jak ich pierwszy dzień. Magia wojenna i za drugim razem nie przypominała zaklęć, choć profesorka przepytywała ich ze znajomości tarcz. Nikt nie odkrył sposobu sprzeciwienia się moc maiorum, choć pomysły kilku osób wywołały prychnięcia Pottera, a nawet samego Malfoya.
― Mos maiorum jest wysokopoziomowymi czarami i użycie magii małej skali na niskim poziomie mocy zwykle zostaje przez sekwencję zwyczajnie wchłonięte ― łaskawie wytłumaczył Ślizgon.
― Zaklęcia z czarnej magii nie są niskopoziomowe ― zauważyła jedna z uczennic.
― Dopóki korzystasz z różdżki, to są. Gdybym użył różdżki przy aktywacji sieci, to rozpadłaby się.
― Czyli korzystacie jedynie z bezródżkowej magii?
― Tak. Przypomnijcie sobie historie o dawnych inkantatorach. Nie korzystali z różdżek ― kontynuował Draco. Całkiem dobrze czuł się, prowadząc tę dyskusję.
― Te zaklęcia były zbyt mozolne, a nadal nie miały tej siły, co przy użyciu różdżki. Nie mówiąc już o mos maiorum.
― Nie stosujemy inkantacji. Każdy czarodziej ma swój własny zapalnik.
― On gwiżdże. ― Dziewczyna, wiodąca prym w tej dyskusji, wskazała na Pottera.
Ten oczywiście natychmiast skupił na niej wzrok.
― Jak nie będzie mógł gwizdać, to możemy...
Mrożący krew w żyłach śmiech był krótki, ale wszyscy znów skupili się na Potterze.
― Tiro potrafi aktywować sekwencje bezdźwięcznie, jeśli chce ― odparł Neville, stając bliżej Harry'ego. ― Tutor uczy różnych sposobów rzucania zaklęć w Dawnym Zwyczaju. Uczy także zapomnianych rytuałów. Ale nawet wiedza o nich niewiele wam pomoże, jeżeli nie macie choćby szczątkowej wiedzy o kręgach swoich rodów.
Gryfon stracił w międzyczasie zainteresowanie i Neville odetchnął.
Profesorka przejęła pałeczkę.
― Osoby, które potrafią używać kręgów, proszę przejść tutaj.
― Protektorzy! Do mnie! ― nakazał jednocześnie Potter, uśmiechając się konspiracyjnie. ― I milczeć.
Obaj protektorzy spojrzeli na siebie. Zaraz potem zrozumieli powód wezwania.
Może i znali kręgi oraz sposoby aktywacji, ale ci uczniowie nie przykładali się do tego tak, jak oni. Znajomość wyglądu własnego kręgu nie wystarczała.
― Piękna eksplozja ― skwitował Potter, gdy sekwencja wyrwała się spod kontroli i odrzuciła wszystkich najbliżej stojących gorącym podmuchem.
Jedna czy dwie osoby straciły brwi i rzęsy.
― Panie Potter czy ingerował pan w to ćwiczenie? ― zapytała oburzona profesorka.
― Nie musiałem. Bez sieci wstrzymującej pozabijacie się do wieczora.
― Kto wie o czym pan Potter mówi? ― Spojrzała na uczniów, którzy mieli znać swoje kręgi rodowe.
― To takie zaklęcie, które powstrzymuje inne zaklęcie przed działaniem. Coś w tym stylu, jeśli dobrze pamiętam ― odpowiedziała jedna z uczennic.
― Jak dzieci z pudełkiem zapałek ― warknął Potter. ― Nie powinniście się bawić czymś, czego nie rozumiecie.
― Nie ćwicząc, nie nauczą się ― stwierdziła kobieta.
― To może od razu niech zaczną ćwiczyć na sobie nawzajem Avadę. Efekt i tak będzie ten sam! ― krzyknął, zbliżając się do niej.
― To tylko zaklęcie ukształtowane w krąg. Trochę mocy, która wymykając się spod kontroli wytwarza falę ciepła.
― Skąd oni wzięli taką ignorantkę? To już Flitwick wie więcej o tworzeniu sekwencji niż ty.
― Panie Potter!
― Miałem się ty podobno uczyć, a jesteście gorsi od pierwszorocznego mugola, przekraczającego próg Hogwartu.
Kobieta w końcu zrozumiała swój błąd, gdy czarna sekwencja rozbłysła. Czerwona i zielona pojawiły się z sekundowym opóźnieniem, co zostało skwitowane prychnięciem.
― Mnie się sekwencja nie wymyka spod kontroli ― wręcz sarknął w ich stronę.
― To dla nich. Brudzą mi szatę ― odparł lakonicznie Malfoy. ― Nie będę robił wstydu tiro, chodząc umazany jak jakiś plebs.
Otrzepał niewidzialny pył z szaty, od niechcenia zmieniając jej kolor znów na ślizgońską zieleń. Krąg Pottera rozprysł się wraz z jego zimnym śmiechem.
― Twoja perfekcyjność mnie bawi. Niech wam będzie. Mogą się pobawić.
Wrócił na wcześniejsze miejsce i przyzwał skrzata z herbatą.
― W naszych kręgach mogą ćwiczyć bez zagrożenia ― rzekł Neville, siadając tuż obok swojego. ― Zapraszam do środka.
Ochotnicy nie byli zbyt chętni, ale po ostrym naleganiu profesorki, dwóch pierwszych uczniów przekroczyło sekwencję.
Draco ostentacyjnie ziewnął, gdy krąg rodowy rozprysł się donośnym hukiem zaraz po utworzeniu przez ucznia, ale nie wywołał niczego poza hałasem.
― W jaki sposób ma to nam pomóc w pokonaniu ich? ― Frank obserwował uważnie dwóch protektorów.
― Nie pomoże ― rzekł za profesorkę Draco. ― Znajomość swojego kręgu rodowego to jedynie początek. Potrzeba dużo więcej.
― To po co marnujemy na to czas?
― Bo jego to bawi ― prychnął ironicznie. ― A póki on jest zadowolony, to nikt nie zostanie ranny.
― To śmieszne!
― Nie krzycz ― upomniał go ostro Malfoy. ― Tiro nie lubi krzyków. Może cię za nie ukarać.
― Nic mi nie zrobi w szkole.
― Merlinie, czy nadal nie dostrzegasz, że nikt tutaj nie jest w stanie go powstrzymać. Ba, nawet popychają go do tego. Chcesz być pierwszy? ― Malfoy ściszył głos. ― Chcesz być tym, o którym napiszą w historii, że stworzył nowego Czarnego Pana?
Frank zadrżał i rzucił lekko spanikowane spojrzenie w kierunku ignorującego ich totalnie Pottera.
Malfoy na krótki moment zamilkł, skupiając się nad kręgiem, gdy weszła do niego nowa osoba, dając też czas do zastanowienia Frankowi.
― To wszystko plan Dumbledore'a? Te wcześniejsze ataki i teraz przysłanie tutaj Pottera?
― Głównym złym jest Albus i nie rozumie, czemu spora część czarodziejskiej Anglii tego nie dostrzega. Zamiast nam pomóc, wszyscy tutaj tylko coraz bardziej nakłaniają tiro do podążania drogą, która nas pogrąży.
― Potrzebujecie pomocy? ― spytał nagle Frank, rozglądając się.
― A chcesz nam pomóc? ― odparł pytaniem.
― Jeżeli to się wreszcie skończy i wszystko wróci do normy, to tak.
― W takim razie zbierz jak najwięcej osób o podobnym przekonaniu i czekajcie. My mamy plan, ale brak nam ludzi. Teraz odejdź, bo zaczynamy skupiać jego uwagę.
Już do końca zajęć nie robili nic innego, tylko utrzymywali sieci wstrzymujące. Na sam koniec zrozumieli jednak błąd w tym działaniu. Byli całkowicie wyczerpani.
― Idźcie do Severusa ― rzucił od niechcenia Potter. ― Do niczego mi się nie przydacie.
Nie mogli odmówić nakazowi, choć Neville próbował, ale był zbyt zmęczony.
― Oby bez naszej obecności nikomu nic nie zrobił ― jęknął Malfoy, otwierając drzwi do infirmerii i prawie padając do łóżka.
Jeśli Snape o coś pytał, to nie otrzymał odpowiedzi od niego, bo zasnął natychmiast, gdy głowa dotknęła poduszki.
― Gdzie Harry? ― spytał Neville'a, który siedział na brzegu łóżka.
― Poszedł na transmutację. Taką mam nadzieję. Przepraszam, profesorze. Nie zauważyliśmy jego podstępu. ― Zasnął zaraz potem, nadal siedząc.
Severus westchnął i potarł nasadę nosa, cicho błagając wszelkie bóstwa, by nikt nie spowodował wybuchu u tego niebezpiecznego teraz bardzo Gryfona.
A jeśli już wywoła, to dobrze byłoby, gdyby ofiara przeżyła.
OOO
Potter obserwował jak jego protektorzy posłusznie wykonują polecenie. To było w tym wszystkim takie uspokajające. Ta dwójka spełniała jego zachcianki, czasami nawet nie będąc tego świadoma.
Przez chwilę myślał czy nie przygarnąć jeszcze kilku, ale coś wyperswadowało mu to.
Nie miał czasu na większą liczbę protektorów. Byliby nazbyt irytujący. Może nawet zazdrośni o ich smoka, a na to nie pozwoli.
Smok był tylko jego.
Dokładnie.
Potarł dłonie, zadowolony z własnej koncepcji.
Harry skrył się na powrót głębiej, cierpliwie czekając na odpowiedni moment. Teraz walka nie byłaby dobra. Był zbyt mocno ograniczony przez wiążące go łańcuchy aspektów. Naciąganie ich, by kilka razy powstrzymać Pottera było męczące i bolesne.
Potter przywołał Fawkesa. Przypuszczał, że zajęcia będą raczej nudne i rozmowa z tutorem miała być odskocznią.
Bawiło go przeświadczenie wszystkich, że nie może stąd odejść w dowolnej chwili. Nie brali pod uwagę, że jedynie czekał. Chciał wiedzieć jak daleko posunie się starzec, by osiągnąć swój cel. Chyba nie myślał, że jeden fałszywy reportaż w szmatławcu od razu zrobi z niego tego bardziej złego. Może i Severus miał trochę racji, ale nawet ludziom potrzeba czegoś więcej. Normalnie jakby myślano, że jest jakimś ratlerkiem, który zobaczył znienawidzonego listonosza i poleci zaraz kąsać go po kostkach.
Pogłaskał feniksa, który był niesamowicie milczący, odkąd się pojawił.
Profesorka nie zwracała na niego uwagi. Ignorowała nawet gwizd, gdy ponaglał ptaka do jakiejś dyskusji, ale bez skutku. Nie spodobało mu się to. Nie lubił być ignorowany przez nikogo, a teraz robiły to aż dwie istoty na raz.
Warknął przez zęby, odsyłając feniksa do pokoju. Bez jego zezwolenia nie mógł się stamtąd ruszyć.
― Panie Potter, skoro aż tak nie interesuje pana transmutacja, to może pan opuścić salę. Nikt nie trzyma cię tu na siłę ― skwitowała wyraźnie sarkastycznie.
― To prawda ― stwierdził ― Mogę wyjść w każdej chwili, ale bawią mnie wasze dziecinne próby, bym to zrobił. Bo tego właśnie chcecie, prawda? ― Wiedział, że trafił w sedno. Zrozumiał to w tej samej chwili, gdy profesorka to powiedziała. Nikt tak naprawdę go tu nie zamierzał uczyć na prawdziwego czarodzieja. Chcieli go zmusić do jakiegokolwiek działania. Czy to z nudów, irytacji czy gniewu.
A jeśli stąd wyjdzie...?
Co się stanie?
Nudził go faktycznie obecny stan sytuacji. Co miało mu przynieść jutro? Czego oczekiwał?
Wstał nagle, powodując zbiorowy jęk paniki, ale tylko wyszedł z sali.
Zdał sobie z czegoś sprawę.
Jako ten Harry nie miał żadnej przyszłości. Nawet jeśli zabije Albusa, to wszyscy będą się go bać jak uczniowie z klasy, która opuścił. Nie tego chciał. Pragnął uwagi, która miał tamten Harry. Chciał tamtej uwagi protektorów, a nie wymuszonego posłuszeństwa dzięki magii.
Powoli wkroczył do infirmerii. Dwóch z trzech protektorów spało. Severus odłożył książkę i wstał.
― Coś się stało, Harry? ― zapytał zaniepokojony.
Długie milczenie Pottera było odrobinę przerażające.
― Gdy odpoczną przekaż im, żeby przygotowali krąg umysłu. Pomogę przywrócić im tego nudnego Harry'ego.
― Dlaczego? Co będziesz z tego miał?
― Przyszłość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top