My to Ja cz. 2
Draco obudził się, gdy poczuł obok siebie ruch. Początkowo chciał sięgnąć po różdżkę, którą zwykle zostawiał pod poduszką, ale jego dłoń została złapana w mocny uścisk.
― Nie fikaj tyle, bo cię zrzucę ― burknął mu do ucha Potter, obrócony teraz bokiem do niego.
Bandaż w kilku miejscach nosił ślady krwi.
― Musisz iść do Severusa.
― Mogę. Nic nie muszę. Wstawaj. Przyniesiono śniadanie.
Fakt ten potwierdził dobitnie jego żołądek, domagający się posiłku. Malfoy mało arystokratycznie przewrócił oczami i wstał. Skierował się do łazienki, aby doprowadzić się do porządku.
Gdy ją opuścił, Pottera nie było już w pokoju, ale przez ścianę dolatywały zwyczajowe poranne hałasy, więc wrócił do swojego. Pokiwał głową z politowaniem, gdy dostrzegł, że z jego śniadania zniknął cały boczek. Przygotował się spokojnie na kolejny dzień w tej szkole u boku tiro Nie będzie czasu na nudę. Dziś czekała na nich czarna magia oraz bardzo długie eliksiry. O ile drugi przedmiot niczym nie mógł zaskoczyć, to Malfoy zastanawiał się nad pierwszym. Jaka będzie reakcja Pottera? Jak bardzo działania Albus wpłynęły na jego ofiarę?
Przeczesał idealnie ułożone włosy i westchnął, przypominając sobie pytanie. Musiałby być idiotą, gdyby nie podejrzewał tak wysokiej ceny za jego magię. Prawo Morit. Nienawidził go w tej chwili z całego serca, nawet jeśli ono go uratowało. Gdyby Potter nie znał tego prawa, to może on byłby teraz charłakiem, a może nawet umarłby bez magii.
Ten Gryfon nigdy mu na to nie pozwolił.
Wyszedł na korytarz w tym samym momencie, w którym Potter trzasnął głośno drzwiami.
Neville spojrzał pytająco na Draco.
― Nie wiem czy chcesz wiedzieć.
― Jednak nalegam ― rzekł spokojnie Longbottom.
― Albus zabrał wczoraj Harry'ego i zaatakował Azyl. Myślał, że Harry mu pomoże.
Potter rzucał dziwnym wzrokiem to na jednego, to na drugiego, a potem uniósł wyżej twarz i protektorzy odwrócili się w tę samą stronę.
W korytarzu utworzył się niewielki zator.
― Ależ przechodźcie! ― warknął rozzłoszczony czymś Potter, usuwając się pod okno z teatralnym ukłonem, a gdy pierwsi zaczęli szybko przechodzić, dodał mimochodem:
― Zabijam po obiedzie.
Kilka dziewczyn pisnęło i przemknęło biegiem.
― Co się ugryzło z samego rana, Harry? ― zareagował Draco.
― Nie czytałeś, jak widzę, Proroka Codziennego ― odparł zamiast tiro Neville. ― Z potwierdzonych źródeł dotarło, że niewielka magiczna wioska została wczoraj zaatakowana przez siedem dobrze znanych osób. Albusa i ostatnich śmierciożerców nie muszę przedstawiać. Zgadnij, kto jest na pierwszym planie, Draco?
― I to ma być powód tego? ― Machnął ręką, obejmując nią obrazowo korytarz, gdzie nadal uczniowie dziwnie cichli i przemykali tuż obok nich.
― Zginęło dziesięcioro dzieci. Magicznych.
― I dziwnym zrządzeniem losu, nie ma podanych ich nazwisk. ― Nawet nie musiał mieć tego szmatławca w ręce.
Potter miał dosyć ich rozmowy i ruszył w dół schodów. I tak czas był najwyższy. Wkrótce zaczęłyby się zajęcia.
― Harry, powinieneś iść do Severusa. Opatrunki trzeba zmienić ― przypomniał Draco, dołączając po prawej stronie.
― Harry jest ranny? ― zaniepokoił się drugi protektor.
― Później ― burknął jedynie tiro, uciszając tym obu.
Ten Harry z całą pewnością nie był w humorze. Samo jego spojrzenie powodowało, że naprawdę niewielu oddawało mu je z podobną pasją pełną gniewu.
Obaj protektorzy dziękowali Merlinowi, że spokojnie dotarli do sali czarnej magii i zajęli ostatnie miejsca w półkolistym rzędzie. Tu sala przypominała amfiteatr.
Niezwykle młody profesor obserwował wchodzących uczniów, stojąc pośrodku areny. Doskonale dostrzegał rozłam pomiędzy tą nową trójką a pozostałymi. I to w postaci kilku wolnych miejsc w każdą stronę.
― Jesteście tacy zabawni w swoim strachu ― rozpoczął, gdy drzwi się zamknęły za ostatnim uczniem i ten usiadł. ― Boicie się jednego chłopca, a przecież was jest więcej. Dlaczego? Czyż nie uczyłem was, że w grupie tkwi siła?
Potter parsknął, co w panującej ciszy zabrzmiało donośnie i w pewien sposób bardzo prześmiewczo.
― Pan Potter ma inne zdanie, jak widzę.
― Zawsze mam swoje zdanie ― rzucił.
Neville westchnął, wręcz załamując ręce. Już przeczuwał powtórkę z dnia wcześniejszego. A słysząc podobne sapnięcia, inni także.
Draco położył dłoń na ramieniu Harry'ego, ale ten raczej tego nawet nie dostrzegł.
Chwilę trwała niepokojąca cisza, gdy testowali się wzrokiem.
― Profesorze, proszę opowiedzieć o mos maiorum. ― Ktoś odważył się przełamać ten pojedynek i wywołać impas.
― Mos maiorum nie należy do działu czarnej magii ― odparł mężczyzna, odwracając się do pytającej, jakby nic się nie stało.
― Ale można go użyć?
― Oczywiście. Każde zaklęcie o odpowiedniej motywacji możesz przeistoczyć w czarną magię. ― Tiro zainteresował się tym, co zaczął tłumaczyć profesor. ― Jednak mos maiorum zanikło. W wielu wypadkach w ogóle nie działa, więc spokojnie można odrzucić w kąt próby wykorzystania go do czarnej magii.
Harry zagwizdał.
Sekwencja otoczyła płaską, czarną magnifikacją mężczyznę.
― Proszę ją zmienić w czarną magię. Chcę to zobaczyć. ― zażądał wręcz Potter, podchodząc bliżej i zajmując najbliższe nauczyciela krzesło.
― Nigdy nie ćwiczyłem na czymś takim. ― Profesor przykucnął i dotknął krawędzi kodu.
Zasyczał, gdy weszła w reakcję z mimowolną magią mężczyzny, a następnie ucichł. W miejscu dotknięcia była teraz niewielka plama, jakby po kawie z mlekiem.
― A jak to wygląda w teorii? Jak kiedyś przeinaczano mos maiorum?
― Dla wielu to legendy i bajki.
― Żywa bajka może w każdej chwili zamknąć pana w bańce wody i utopić. ― Wskazał na kręcący się dookoła, stojącego w samym centrum ryftu mężczyznę, krąg.
― To groźba? ― Spojrzał na niego chłodno.
― A pyta pan poważnie? Chcę wiedzieć jak czarna magia, magia bez żadnego kodu weryfikującego, sekwencji nałożeń, zniekształca ryft odpowiadający na intencję.
― Czarna magia jest potężniejsza.
― A ja nie mam pięciu lat i przestałem wierzyć w bajki. ― Harry wyraźnie zirytował się tą odpowiedzią. ― Jak to opisują w książkach? Jeśli nie jest pan w stanie odpowiedzieć mi własnymi słowami.
Mężczyzna przywołał jakąś książkę z katedry po boku areny i przewertował ją szybko.
Malfoy zdał sobie sprawę, że pewnie profesor miał ją teraz u siebie, bo był w Głównej Sali podczas jego występu.
― „Czarna magia kontra mos maiorum. Każde zaklęcie da się zawładnąć i złamać. Mos maiorum nie jest wyjątkiem. Ostrzeżenie: czym potężniejszy krąg mos maiorum,tym więcej magii wymaga do zawładnięcia. Wola czarnej magii musi wpłynąć na pierwszą sekwencję ryftu, bez uszkadzania jej w żaden sposób. Każda najmniejsza rysa, pęknięcie naruszy kod i krąg może eksplodować lub implodować."
Harry doskonale rozumiał, co czytał profesor. Uśmiechał się, lekko kiwając głową.
― Dalej ― ponaglał zaciekawiony.
― Nie ma więcej.
Potter przyzwał księgę do siebie i przewrócił kilka stron.
― Brakuje czegoś ― mruknął. ― Gdzie weryfikacje błędów? Jak sprawdzić aktywność sieci z uwzględnieniem czarnej magii? Samo wplecenie jej nie zmieni intencji. To błąd. W ten sposób nie da się zmienić kręgu mos maiorum. To jedynie go wzmacnia, nic więcej.
Rzucił książką o ścianę i wrócił na swoje miejsce, całkowicie tracąc zainteresowanie.
― Mylisz się ― zauważył profesor. ― Czarna magia jest...
― Jest tylko magią różdżkową. ― Harry zatrzymał się w pół kroku i odwrócił na pięcie. ― Spróbuj opuścić krąg tylko dzięki czarnej magii, profesorze. ― Ten drgnął, bo sekwencja nadal spokojnie krążyła po podłodze. ― Nie imploduje, to mogę obiecać. Pokaż nam wszystkim wspaniałą potęgę czarnej magii ― rzucił wyzwanie i usiał obok Draco, krzyżując ramiona na piersi.
Cisza, jaka od samego początku panowała w sali, była aż przeszywająca. Wszyscy obserwowali, jak profesor po prostu chciał wyjść z kręgu, ale ten rozbłysł, zamykając go w sobie, uwidaczniając inne ryfty, krążące po orbicie kuli.
― Idź do Severusa i przekaż mu, by był gotowy na dziewiętnastą. Wpadniemy na chwilę do Hogwartu ― szepnął nagle Potter do Draco, a potem zwrócił się do Neville'a. ― Stamtąd będziesz mógł użyć fiuu do swojej babci. Powrót w ciągu dwóch godzin. Dłużej nie da rady.
― Znalazłeś sposób na ominięcie zaklęcia Albusa? Myślałem, że nie możemy opuszczać Durmstrangu.
― On nie może mnie powstrzymać. To moje własne zaklęcie usuwa mnie z Hogwartu ― powiedział ostro.
― To jak...?
― Nie będę zbliżał się do Wielkiej Sali. Po dwóch godzinach jednak pozostałe mogę się aktywować. Do tego czasu zadziała osłona przeprosin.
― Przeprosin? ― Draco spochmurniał. ― Idziesz spotkać się z Parkinson?! ― uniósł głos.
― Ciszej! ― nakazał lodowato Potter, ignorując zaciekawione spojrzenia, które oderwały się od ciągle próbującego wyjść profesora czarnej magii. ― Mam ci o czymś przypomnieć? ― syknął i Ślizgon jęknął, gdy przez ciało przemknął magiczny skurcz.
― Nie lubisz krzyków. ― Potarł ramiona. ― Harry, przestań. To boli.
Ironiczny uśmieszek był odpowiedzią na prośbę.
― Idź już. Severus musi się przygotować.
Malfoy opuścił salę, a Harry wrócił do obserwowania.
Zaklęcia czarnomagiczne za każdym razem zostawały wchłaniane, ale mężczyzna w ogóle nie zwrócił na to uwagi.
― Uda mu się przełamać ryft? ― spytał cicho Longbottom.
― Jeśli się ładnie postara, to może mu pozwolę.
Z kręgu nie było słychać żadnego dźwięku, więc każda inkantacja czaru była dla nich bezdźwięczna, rozbłyskująca tylko czerwonymi iskrami.
Kilka minut przez zakończeniem zajęć Harry wstał i w tej samej chwili krąg rozsypał się w pył.
― HA! ― krzyknął zadowolony z siebie, choć wyczerpany profesor.
― Brawo, profesorze. ― Harry zaklaskał i wyszedł z sali w towarzystwie Neville'a.
Nie odeszli nawet kilku kroków.
― Potter!
― Tak, Frank? Co tym razem? ― Odwrócił się wolno do chłopaka, który dzień wcześniej go obraził.
― Co ty chcesz osiągnąć?
― A ty? Wy? Oni? ― Obejmował ręką coraz więcej, na koniec machając na otaczającą ich szkołę. ― Ja chcę tylko wrócić do domu. Czy jesteś jednym z tych, których uświadomiono, po co tu jestem? ― Zbliżył się do niego, a Neville zauważył, że tamten drgnął, prawidłowo odczytując zagrożenie.
Chłopak był wyższy o głowę od Potter i dużo lepiej zbudowany, ale w tej chwili wiedział, że ta przewaga nic nie znaczy. Ten hogwardzki chłopak rzuci nim o ścianę, nawet nie unosząc palca.
― Jestem prefektem naszego rocznika. Wiem tyle, ile powinienem ― odparł po krótkiej chwili.
― Przypuszczam więc, że niewiele.
― Interesuje mnie, co mamy robić, by nie umrzeć? Mam gdzieś, co planuje Albus Dumbledore.
― Czyli staniesz po mojej stronie? ― zadał nagle niezwykłe pytanie Potter.
Neville przestąpił z nogi na nogę, czując zbierającą się moc dookoła tej dwójki.
― Stoję tylko po stronie życia.
Potter roześmiał się i, ku zdziwieniu protektora, całkiem szczerze.
― Nigdy nikogo nie zabiłem ― powiedział, gdy się uspokoił. ― I mam zamiar nadal pozostawić tę statystykę na poziomie zerowym.
― Ale Ten Którego...
― Tom. Tom Riddle zginął w efekcie wielu różnych powikłań magicznych moich i Albusa, ale ostatecznie po prostu umarł z wyczerpania magicznego.
― Ale... ― To nadal nie przekonywało chłopaka.
Gryfon diametralnie się zmienił.
― Zawsze mogę to zmienić. Będę się bronił i nie pozwolę ranić przyjaciół.
― Mówiono nam...
― Mam gdzieś, co ci mówiono! Nie spełnię żadnego żądania tego starca, bo to oznaczałoby moją śmierć, a mam zamiar żyć jak najdłużej.
Frank patrzył przez chwilę w te czerwone oczy.
― Ta czerwień ci nie pasuje ― zauważył.
― Póki ją widzisz, uważaj. Kąsa.
― Jednak nawet teraz nie zabijesz?
― Tylko w obronie siebie i najbliższych ― warknął ostrzegawczo.
Ta deklaracja była wystarczająca dla Franka. Wyciągnął rękę w stronę Pottera. Wzrok Harry'ego bardzo wolno podążył z dłoni na twarz chłopaka.
― Staniesz po mojej stronie? ― powtórzył wcześniejsze pytanie.
― Stanę.
Trzask zaklęcia, gdy uścisnęli sobie dłonie, uniósł im włoski na rękach.
Neville jęknął, zasłaniając twarz dłonią, a Harry już szedł przed siebie.
― Co on zrobił? ― Frank spojrzał na Neville'a.
― Związał cię przysięgą. Albus może uznać, że Harry zbiera zwolenników. ― Gryfon specjalnie użył właśnie tego sformułowania.
Nie pomylił się do reakcji.
― Nie jestem jego zwolennikiem. On nadal niczego nie reprezentuje.
― Na pewno? ― upewniał się Longbottom, mijając go i podbiegając do tiro.
Frank jeszcze chwilę stał na korytarzu, patrząc jak zmierzają na eliksiry. Potem ścisnął dłoń w pięść i podążył na te same zajęcia.
Eliksiry były pierwszymi zajęciami, które przypominały te z Hogwartu. Mężczyzna mógłby być wierną kopią charakteru Snape'a. Jedyną różnicą było to, że nie faworyzował nikogo. Pracowali pojedynczo i Harry po raz pierwszy przypominał dawnego siebie. W warzeniu mikstur wiedza z mos maiorum niewiele pomagała. Może i Bellatriks skorzystała z kręgu, by go przyśpieszyć, ale do samego warzenia nie dało się go wykorzystać.
Każdy robił swoje i Draco dziękował za tę chwilę spokoju. Zerknął kilka razy na Franka, po tym jak Neville przekazał mu wiadomość o nałożonej przysiędze. Co to dla nich przyniesie w najbliższej przyszłości?
― Panie Malfoy, proszę skupić się na zawartości własnego kociołka.
Potter uniósł brew, rzucając mu nieodgadnione spojrzenie i Malfoy nie odważył się podnieść głowy aż do końca zajęć.
― Przekazałeś? ― spytał od razu, gdy opuścili lochy.
― Oczywiście. Twój nakaz raczej nie dawał wyboru. Ale możesz sprawdzić. Przy okazji Severus zobaczy rany i zmieni opatrunki.
― Draco ma rację. Wizyta u Severusa nie zaszkodzi.
Tiro zmarszczył brwi. Wyraźnie nie był zbyt chętny.
― Możemy też iść do Głównej Sali ― zaproponował Malfoy. ― Powinien tam być teraz ten Frank. Mam z nim do pogadania.
― Idziemy do Severusa ― oznajmił natychmiast Potter, zmieniając kierunek.
Gdyby się odwrócił, zobaczyłby, jak Neville puścił oko Draco, a ten się uśmiechnął zwycięsko.
Snape akurat kończył podawać jakiejś młodszej latorośli obrzydliwy eliksir, cicho coś tłumacząc. Takie zachowanie było nietypowe, a gdy dodatkowo postawił wokół łóżka parawan, cała trójka spojrzała na siebie.
Po kilku minutach dziewczynka wybiegła w podskokach i z szerokim uśmiechem.
― Nie pomyliłeś powołania, Severusie? ― Widząc szeroki uśmiech na twarzy Pottera, mężczyzna natychmiast zwrócił się do protektorów.
― Był jakiś wypadek na eliksirach?
― Nie ― odparł spokojnie Neville.
― Ale jemu należy się zmiana opatrunków ― dodał Draco.
Potter stężał na krótki moment, ale widząc przysuwane parawany, odrobinę się rozluźnił.
― Mają wyjść? ― spytał Severus, widząc te nietypową sytuację.
Pomimo tego, że wolno zaprzeczył, mężczyzna i tak odesłał protektorów do poczekalni.
― Domyślam się, że eliksir dawno przestał działać, ale nic nie powiedziałeś. ― Pomógł mu zdjąć szatę oraz koszulę. ― Nie wygląda to jednak źle. Dyptam większość zasklepił. Jeszcze jedna warstwa powinna zadziałać na resztę.
Obmył go delikatnie i nałożył cienką warstwę maści. Nie stosował wersji płynnej, bo działała zbyt szybko, pozostawiając szpecące blizny. Akurat Harry miał ich już wystarczającą ilość.
― Domyślam się, że zirytowała cię poranna gazeta.
― Nikt nie zginął. Manipuluje wszystkimi. Co robi Lucjusz?
― Czeka.
― Na co?! ― krzyknął i zaraz potem warknął. ― Boi się o syna.
― Zobaczy go dziś wieczorem, to wdroży jakiś plan. To Malfoy.
― Żeby jeden starzec z pięcioma ludźmi trząsł całą magiczną Anglią? To idiotyczne.
― Bo on trzyma cię w garści. Ludzie nie lękają się teraz tak bardzo Dumbledore'a, lecz ciebie.
Chłopak zgromił go wzrokiem.
― Nie mam racji? I wiem, że zdajesz sobie z tego doskonale sprawę, Harry.
― Nie stanę się kolejnym Czarnym Panem.
― Nie. To ludzie cię nim uczynią. Jak zawsze. ― Odsunął się o krok, spoglądając na swoje dzieło. ― Wieczorem możesz je zdjąć. Nie będą już potrzebne.
― Jesteś tego pewien, Severusie?
― Oczywiście. To moja maść.
― Nie o to pytam ― burknął zirytowany.
― To pytanie retoryczne, Harry Potterze, tiro tutora? W dwa dni ustawiłeś do pionu cały Durmstrang. Czym dla ciebie będzie magiczna Anglia? Ile potrzebujesz czasu, by tego dokonać? Tydzień?
― Napierasz zbyt mocno ― jęknął chłopak.
― Oni będą mocniej. Przygotuj się na to. Rano dopiero był przedsmak.
Choć pozostali protektorzy nie słyszeli rozmowy, od razu wyczuli, że stało się coś poważnego. Twarz Pottera była pełna sprzecznych emocjo, zmieniających się niesamowicie szybko.
Nie wiedzieć czemu, Potter zdecydował się udać do Głównej Sali. Na moment zapadła cisza, gdy weszli, ale rozmowy powróciły po zajęciu przez nich wolnych foteli.
Cała Główna Sala była nimi obstawiona.
― Dlaczego ja nie dostałem Proroka? ― oburzył się Malfoy, widząc go u wielu osób.
Neville wyjął swój egzemplarz i mu podał. Harry wpatrywał się w okno, koło którego siedzieli. Śnieg ciągle sypał.
Malfoy miał wielką ochotę coś zniszczyć, gdy skończył czytać. Pohamował się jednak. Ostatnio zbytnio dawał się ponosić. Nadal sporo uczniów miało zielone szaty, choć akurat to go uspokajało.
― Co z tym zrobisz, Harry? ― zapytał nagle Longbottom.
― Nic. Ludzie są idiotami. Uwierzą w to, co zechcą. Nawet w kłamstwo, bo będą wierzyć, że to prawda.
Ciągle nie odrywał wzroku od okna. Na pojawienie się Fawkesa zareagował tyle, że pozwolił mu umościć się na kolanach i głaskał po piórach. Cicho gwizdał. W pierwszej chwili wzbudził tym lekką panikę wśród zebranych, ale gdy potem feniks zaczął śpiewać, uspokoili się.
Pieśń unosiła się w sali delikatnymi tonami, nie rezonowała od ścian, lecz krążyła cichnąc powoli w dalszych kątach. Rozmowy ucichły i każdy zatopił się we własnych myślach przy tej melodii. Niektórzy ledwo świadomie przymykali powieki.
Błogi spokój opanował każdego. Ptak nie milkł długie minuty, ale i on w końcu przestał śpiewać. Jeszcze długo panowała cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top