My to Ja cz. 1
Harry obudził się trzy godziny później. Po prostu wstał i wyszedł z infirmerii, nim Snape zdołał choćby wstać od biurka.
Pobiegnięcie za Potterem nie miało sensu, więc mężczyzna tylko westchnął i wznowił czytanie Warzyciela. Jeden plus sytuacji. Miał na to dużo czasu, nie musząc warzyć mikstur czy to dla Czarnego Pana, Albusa lub Pomfrey. Nauczanie także odpadało i gdyby nie wiszące zagrożenie, można byłoby uznać to prawie za urlop. Durmstrang był cichą szkołą, z uczniami trzymanymi dyscypliną lub strachem. Nie było tu rozwrzeszczanych Gryfonów i nawet nie musiał jadać wspólnie z innymi. Brakowało mu jedynie możliwości eksperymentowania z miksturami. Nie poznał co prawda tutejszego mistrza eliksirów, ale należąc do tej grupy wiedział, że i tak nie pozwoliłby mu skorzystać z laboratorium.
Zapoznawał się powoli z kartotekami uczniów, gdyby zostali tu na dłużej, ale przejrzał tylko te oznaczone uczuleniami na mikstury. Mało go interesowało czyim kto jest dzieckiem.
Potter w międzyczasie wędrował po szkole, zapoznając się z nią. Natrafił na gablotę upamiętniającą Założycielkę Neridę Vulchanovą, ale nie zainteresował się długo tym odkryciem. Bardziej skupił się nad znakiem zostawionym przez Grindelwalda. Czuł ze ściany emanującą moc i aktywował sieć, aby sprawdzić, skąd ona się wydobywa. Uniósł w zaskoczeniu brwi, gdy tylko symbol Gellerta zalśnił. On sam w sobie był częścią sekwencji kodu, widoczną dla postronnych. Reszta była ukryta, chyba że znało się odpowiedni element naruszenia, by uaktywnić weryfikację. Hol był pusty, ale nawet gdyby ktoś tu był, Harry zbytnio się nie przejął. Gwizd wzmocnił siłę i krąg zalśnił pod stopami Gryfona.
Zamek prawie jęknął, niczym człowiek.
OOO
Neville drgnął, słysząc dolatujący zewsząd przejmujący dźwięk, przypominający jęki konającego. Cała klasa zaczęła się rozglądać i nawet profesor wyglądał na zaniepokojonego. Potem spojrzał na Neville'a.
― Panie Longbottom, czy istnieje taka możliwość, że to dzieło tiro?
― Nie wiem, panie profesorze.
― Prosiłbym o sprawdzenie.
Chłopak otrzepał dłonie z ziemi i ruszył do wyjścia.
Do szklarni wchodziło się bocznym wejściem wprost na schody prowadzące na pół piętro, z którego widać było także hol.
Czarne wstęgo kręgu Harry'ego natychmiast zwróciły jego uwagę. Westchnął i zszedł w stronę holu. Nie zaryzykował jednak całkowitego zejścia ze schodów.
Podłoga parteru lśniła sekwencją i było to bardzo niebezpieczne, gdyby teraz ją naruszył.
Potter tupnął i wszystko ustało, zamierając w miejscu. Podniósł głowę i przyzwał Fawkesa.
― Możesz zejść, Neville ― polecił chłodno Harry, przyglądając się ujawnionym kodom. ― Tego chce Albus.
Longbottom popatrzył pod nogi, ale nie posłuchał nakazu.
― Tego kręgu?
― Tego, co on z sobą niesie. Przypuszczam, że Tom też go miał, dlatego Albus zniszczył ich obu. Teraz jestem kolejny.
― Dlatego nas tu wysłał? Żebyś poznał te sekwencję?
― Samo jej poznanie nic nie daje. On chce bym ją aktywował. ― Spojrzał na schody i zmarszczył brwi. ― Gdzie jest drugi protektor?
― Poszedł do swojego pokoju. Trochę narozrabialiśmy w Głównej Sali i stwierdził, że na dzisiaj ma dość.
Potter machnął ręką, gwiżdżąc coś przez chwilę do feniksa. Sekwencja zniknęła, jakby jej tam nigdy nie było.
― Wracaj na zajęcia. Idę do niego ― ponownie nakazał, raczej nie znosząc sprzeciwu.
Nie mając większego wyboru, Longbottom zawrócił do szklarni, poinformować profesora o poczynaniach tiro.
Harry nie dotarł do pokoju Draco. Nie od razu. Pojawienie się Albusa na schodach zatrzymało go w miejscu.
― Chodź ze mną, chłopcze. ― Wyminął go i dalej schodził, nie czekając czy za nim podąży.
Gryfon spojrzał do góry, zastanawiając się krótką chwilę, potem ruszył za starcem. Był ciekaw, czego od niego chce tak szybko.
Dumbledore czekał przy drzwiach wyjściowych.
― Pośpiesz się, chłopcze. Chyba, że chcesz przegapić fajerwerki. Myślę, że ci się spodobają. Zawsze chciałeś zobaczyć Ślizgonów pokonanych.
Potter milczał, stając tuż obok i, bez najmniejszej emocji na twarzy, dotknął dobrze znany mu świstoklik do Azylu.
Nie wylądowali jednak przed oranżerią, lecz w lesie. Koło nich pojawili się śmierciożercy, a przynajmniej ta resztka, która umknęła aurorom.
― Nie możemy pokonać bariery. Jest zbyt potężna, nawet gdy mamy świstokliki ― zameldowała Bellatriks i Potter parsknął.
― Bo jesteś zwyczajnie za stara. Tarcza wpuszcza tylko małolaty.
Kobieta próbowała doskoczyć do chłopaka z zaklęciem na ustach. Ten jednak tylko zagwizdał i z krzykiem zwinęła się na ziemi, trzymając za brzuch.
― Nie podskakuj, to nie będzie boleć ― warknął, kucając przy niej i przekrzywiając lekko głowę. ― Doskonale wiemy jak ominąć ten wasz napoik. Może nie umrzesz, ale cierpieć będziesz.
Wyprostował się i skrzyżował ręce na piersi. Przypominał teraz kopię Severusa.
― Czego ode mnie chcesz, starcze?
― Zlikwiduj tarczę wokół tego miejsca. ― Albus uderzył dłonią w powietrze i natrafił na przeszkodę.
― Po co? Tam są tylko gówniarze. Nic nie znaczą. Nie będziemy marnować na nich czasu. ― Odwrócił się do niego plecami i ironicznie uśmiechnął do wstającej Lestrange.
― Zobaczymy ― stwierdził chłodno Albus.
Kiwnął na stojących za nim ludzi i odsunął się od tarczy. Zaklęcia zaczęły rozjaśniać ciemność lasu, rozbijając się o barierę.
Potter tylko patrzył, nie zmieniając pozycji. Uśmiechał się szyderczo.
― Wszystkie młode głowy rodu wplotły swoją magii do tej bariery, a ty chcesz ją przełamać przy pomocy pięciu nic nie wartych śmierciojadów? ― parsknął śmiechem, gdy minął kwadrans i nie widać było najmniejszych efektów poza wyraźnym zmęczeniem czarodziejów.
― Zdejmij tę tarczę! ― nakazał Albus, kierując w niego różdżkę.
― Albo co? Zabijesz nas, starcze? ― Spojrzał na niego z politowaniem. ― Może i mnie stworzyłeś, ale nie masz nad nami żadnej władzy. Nad żadnym z nas.
― Zmuszę cię.
Harry roześmiał się donośnie i skupił na nim mocno czerwone spojrzenie.
― Zrób to. I twoja jedyna szansa zdobycia TEJ władzy odleci w dal. Nie możesz nas do niczego zmusić, stary głupcze. Wiemy, czego chcemy i daleko nam do realizacji twoich planów.
― Chłopcze!
Dumbledore po raz pierwszy nie przypominał tego miłego, starszego czarodzieja, który omotał tylu ludzi. Teraz stał dumnie wyprostowany, gniewny i emanujący siłą. Lecz Potter przestał się go bać jakiś czas temu.
― Starcze ― rzekł spokojnie i dotknął tarczy, przechodząc bez większego problemu na drugą stronę. ― Azyl jest chroniony tak potężną magią, że nigdy jej nie przełamiesz. Oni nigdy nie będą należeć do ciebie. Ich przekonania nie będę nakierowywane. Będą wolni od twojego matactwa.
Odszedł, znikając w głębi tarczy.
Najstarsi stali u wejść do oranżerii w gotowości bojowej. Widząc nadchodzącego Pottera, wielu opuściło różdżki.
― Nie radzę tego robić ― warknął Gryfon, zatrzymując się przed Zabinim. ― Zrób mi świstoklik do pierwszego protektora.
― A gdzie on jest? Co się dzieje, Harry?
Chłopak zamiast odpowiedzi, zbliżył się jeszcze bardziej, prawie stykając się nosami i powtórzył, łapiąc za koszulę:
― Świstoklik do pierwszego protektora. Natychmiast.
Czerwone oczy świdrowały Blaise'a, dopóki ten nie kiwnął głową. Dopiero wtedy go wypuścił i odsunął się o krok.
Pansy pomogła koledze, podpierając go ramieniem, gdy ugięły się pod nim nogi.
― Przestań, Harry. Straszysz wszystkich.
― Może taki jest mój zamiar. Macie Albusa po drugiej stronie. Może czas się bać? Czemu nadal tu jesteście?
― McGonagall kazała nam tu jeszcze zostać.
― Zgredek! ― przywołał skrzata.
― Harry Potter wzywał Zgredka.
― Przekaż dyrektorce, że może wznowić zajęcia. Albus już nie potrzebuje Hogwartu. Zabierz później wszystkich z Azylu przy pomocy innych skrzatów.
Skrzat zniknął z pyknięciem.
Potter rozglądał się po terenie, ale nie widział nic niepokojącego.
― Tarcza wytrzyma, ale nie ryzykujcie. Wracacie do Hogwartu. Dumbledore nie może was dosięgnąć.
Przymknął powieki, masując jednocześnie nasadę nosa.
― Pośpieszcie się z tym świstoklikiem ― burczał.
Zebrani w ciszy obserwowali go, gdy tak stał. W końcu Pansy odważyła się poruszyć i zbliżyć. Reakcja była niesamowicie szybka. Gryfon złapał ją za gardło i trzymał mocno, rozglądając się po wszystkich.
― Nie skradaj się do mnie, Ślizgonko ― wywarczał przez zęby i puścił ją, marszcząc brwi.
Dziewczyna trzymała się za krtań, ale nie odsunęła.
― Co on ci zrobił, Harry?
― Aktywował na powrót klątwę Mobiusa.
― Po co? Żebyś był zły? Chce kolejnego Czarnego Pana? Ale ty taki nie jesteś. Nie naprawdę.
Na kilka szybkich sekund tęczówki straciły krwisty odcień, aby zazielenić się intensywnie. To jednak prędko zniknęło.
― Walcz, Harry ― szepnęła Pansy, dostrzegając tę nagłą zmianę.
Blaise wrócił i wręczył mu świstoklik.
― Macie wracać do Hogwartu ― nakazał Potter.
― Oczywiście, Harry. Nami się nie martw ― rzuciła, ale Potter już zniknął.
― Nadal mnie przeraża w tej wersji ― jęknął Zabini.
― Jednak nawet w tej wersji ciągle walczy. Dla nas. A teraz wracajmy do szkoły. Dumbel może sobie walić w tę tarczę nawet do końca świata.
OOO
Harry pojawił się tuż przy łóżku śpiącego Draco. Jak widać wcześniejsze uaktywnienie kręgu Grindelwalda go nie obudziło. Zachwiał się, przytrzymując najbliższej ściany.
― Draco ― szepnął prawie niesłyszalnie, lecz to wystarczyło, aby protektor natychmiast zerwał się z łóżka.
― Harry? Co ty tu robisz?
Nogi ugięły się pod tiro i Malfoy doskoczył go złapać.
― Muszę się wykąpać. Rozbierz mnie.
― Czemu nie jesteś u Severusa? ― Poprowadził go wolno do łazienki.
― Albus zabrał mnie do Azylu. Chciał zniszczyć barierę.
Draco zaczął zdejmować szatę Harry'ego, zamierając na krótki moment, gdy zobaczył krew. Szata Durmstrangu ukrywała zranienia.
― To trzeba wyleczyć.
― Chcę tylko kąpieli.
Wysunął stopy z butów i wszedł pod prysznic. Odkręci wodę i po prostu stał pod strumieniem, a dno prysznica zabawiało się coraz bardziej.
Draco westchnął i zrzucił ubranie. Wszedł pod prysznic i zaczął ostrożnie myć plecy Pottera. Zranienia nie były bardzo poważne, ale sprawiały z całą pewnością ból. Woda spowodowała, że niektóre otworzyły się, ponownie krwawiąc.
― To trzeba opatrzyć.
Gryfon wydawał się być oszołomiony i nie zwracał uwagi, co się o niego mówi. Ślizgon pokiwał głową i owinął go ręcznikiem. Wyprowadził z łazienki i wezwał Zgredka. Miał nadzieję, że ten przybędzie. Stworzenie pojawiło się z tacą w dłoniach.
― Profesor Snape kazał wypić ten eliksir Harry'emu Potterowi. Tu jest maść i bandaże.
― Skąd wiedział?
― Alarm poinformował go o krwi.
― Czemu sam nie przyszedł?
― Bo panicz Harry tego nie chce.
― Znikaj ― nakazał nagle ostro Potter.
Skrzat odstawił tacę i znikł.
― Wypij. To przeciwbólowy jak sądzę. Opatrzę cię.
Potter bez sprzeciwu opróżnił fiolkę i pozwolił posmarować się maścią, a następnie obandażować. Najwięcej drobnych ran miał na torsie i każdy gwałtowniejszy ruch sprawi mu przez jakiś czas ból, o ile nie pozwoli uleczyć się Snape'owi.
― Chcesz wrócić do swojego pokoju? ― spytał Draco, wycierając dłonie po ostatnim opatrunku.
Potter przyciągnął go do siebie tak, że stał teraz pomiędzy jego nogami, gdy on siedział na brzegu łóżka.
― Co zrobisz, gdy Albus osiągnie swój cel i mnie już nie będzie?
Czerwone tęczówki świdrowały wręcz. Draco drgnął i objął głowę Harry'ego ramionami, przyciągając do siebie.
― To się nigdy nie stanie.
― Wiesz, że ten drugi ja, ten łagodniejszy ja, oddał część swojego życia za twoją magię? ― Głos Pottera był szorstki, jakby długo krzyczał.
Malfoy osunął się na kolana, równając twarze.
― Przypuszczałem, ale to nie tamten Harry to zrobił, czy jakiś inny to zrobił. To ten Harry. ― Stuknął go delikatnie w pierś. ― Żaden inny. Nawet durna klątwa nie wypędziła z ciebie twoich gryfońskich zachowań. Może jesteś ostrzejszy, groźniejszy, ale nadal jesteś Potterem z krwi i kości. Bez kagańca, ale Harrym.
― Nie jestem psem! ― warknął ten, przyciągając go do zachłannego pocałunku i gryząc boleśnie w dolną wargę.
Draco jęknął, odsuwając się i dotykając jej. Na czubkach palców dostrzegł krew.
― Na pewno? ― spytał chłodno.
Zamiast odpowiedzi otrzymał pieszczotliwe wręcz liźnięcie i wciągnięcie na łóżko. Leżał na nagim ciągle Harrym, owiniętym jedynie bandażami. Gryfon jednak nie był podniecony. Przyzwał koc i nakrył i obu, układając się przy tym wygodniej. Zaborczym objęciem przygarnął Malfoya do piersi i Draco mógł zobaczyć, jak powieki tego zamykają się, a oddech wyrównuje. Eliksir z całą pewnością był zaprawiony czymś na sen.
Emocje zaczęły opadać i Draco wkrótce dołączył do Harry'ego. Żaden z nich nie obudził się, gdy feniks pojawił się w pokoju i ułożył na poduszce nad głową tiro, cicho śpiewając pieśń pełną smutku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top