Gryfonizm Smoka cz. 1

Gdy Draco przybył na swój dyżur. Zastał Pottera śpiącego oraz Snape'a, rzucającego na niego jakieś zaklęcie. Obaj nie wyglądali jakby ta noc minęła spokojnie.

― Pozwól mu spać ile chce. To była ciężka noc ― poinformował go mężczyzna.

― Koszmary?

― Wizje. Bariera jest zbyt słaba. Potter tracił przytomność z bólu. Zastanawiam się, czy już nie lepiej byłoby, żeby uczestniczył w wizjach? Musi nauczyć się je powstrzymywać.

― Jakiego zaklęcia teraz użyłeś?

― Odnowiłem monitorujące. Słuchaj go, jeśli mówi, że nie będzie jadł. Wie, w którym momencie może to robić bez wypadków. Musimy mu w tym zaufać.

― To Gryfon. Im z obowiązku nie powinno się ufać! ― wybuchł Malfoy, ale zaraz ucichł, zerkając, czy nie obudził Pottera. ― Powinni mieć w standardzie ochronę.

Severus położył dłoń na ramieniu chłopaka.

― Nie minęła nawet doba i aż tak się o niego martwisz?

― Jeśli to jedyne wyjście, by przeżyć, to tak ― burknął, strącając jego rękę i kierując się w stronę fotela.

― Jeśli on odkryje, że traktujesz go przedmiotowo...

― On to już wie i... ― Harry otworzył oczy i zaraz potem zasłonił je ręką. ― Zasłona.

Draco odgrodził dostęp słońca do pokoju grubą kotarą.

― Nie miałem zamiaru cię budzić, Potter. Wybacz.

― Twoje wejście mnie obudziło. Przyzwyczajenie reagowania na wchodzenie Dursleyów do mojego pokoju. Możemy spróbować eliksir przeciwbólowy, Severusie?

― Co cię boli?

― Głowa, ale nie z wizji. Tak po prostu.

Draco podał mu miksturę, na kiwnięcie głową przez Snape'a.

Po małym łyku na twarzy Pottera pojawił się lekki rumieniec.

― Czy znów masz gorączkę? ― spytał i, zanim ten zdołał odpowiedzieć, dotknął czoła.

Harry przytrzymał chłodną dłoń przez moment z błogim uśmiechem,

― Środek lata, a ty masz zimne ręce.

Malfoy nie wyrwał się. Po prostu czekał, aż Potter sam go wypuści.

Snape opuścił ich bez słowa.

― Ojciec odzyskał twoją różdżkę. ― Ślizgon wyjął z szaty omawiamy przedmiot i położył go na kolanach Gryfonach.

― Dursleyowie mu ją dali?

― Nie chciał powiedzieć jak. Sam go możesz zapytać wieczorem. Coś teraz potrzebujesz?

― Nie jestem inwalidą, Draco. A tutejsze skrzaty są całkiem pomocne. Nie potrzebuję ochrony. Możesz iść na spacer po parku lub poczytaj coś. Jestem zmęczony, więc pewnie zaraz znów zasnę. Jako twoje złote jajo zwycięstwa obiecuję, że nigdzie się nie ruszę, więc nie trzęś portkami.

― Te, Bliznowaty!

― Tak, Fretko?

Umościł sobie właśnie wygodnie poduszkę i nie chciało mi się ruszać choćby palcem, by spojrzeć na opiekuna.

― Merlinie! Dlaczego to właśnie musisz być ty? Co takiego zrobiłem, by znosić...

― Zawsze możesz wyjść ― przerwał mu Harry. ― Nie zmuszam cię, byś tu siedział. Idź, klamka jest także po drugiej stronie. ― Zgryźliwość z każdą chwilą rosła. ― Nie prosiłem się o pomoc. Sami ją zaoferowaliście, więc bądź tak łaskaw zamknąć się. Twoje zrzędzenie starej jędzy działa mi na nerwy.

― Wcześniej byłeś bardziej ugodowy.

― Wcześniej nie miałem czterech migren rozsadzających mi czaszkę przez większość nocy ― westchnął ciężko.

Akurat Malfoy junior był na końcu listy osób, której chciałby się skarżyć. Zmęczenie odbierało mu jasność myślenia i to akurat przy Draco.

To raczej wystarczało, aby Malfoy się w końcu zamknął i Harry powoli wracał do półsnu. Eliksir Snape'a działał i nic nie powinno przeszkodzić mu w pełnym zaśnięciu.

Dopóki gdzieś na zewnątrz nie rozległ się potężny huk, wstrząsający całym budynkiem.

Harry natychmiast poderwał się do siadu, sięgając po okulary. Draco, stojąc z boku okna, sprawdzał, co się dzieje.

― Nic nie widać z tej strony ― rzucił, kierując się do drzwi. ― Idę tylko na drugą stronę korytarza i zaraz wracam.

Harry zdecydował się wstać, gdy Draco wyszedł i przez chwilę nic nowego się nie działo.

Potem kłąb dymu zaczął wydobywać się spod drzwi. A Draco nadal nie wracał. Potter mocniej ujął różdżkę, gdy włoski na karku uniosły się niespodziewanie. Instynkt zwykle u niego działał więcej niż poprawnie. Otworzył drzwi i zerknął na korytarz. Wszędzie, na wysokości kolan, wił się ciężki opar barwy dymu. Ponownie budynkiem wstrząsnął huk. Pottera zastanawiała wszechobecna cisza. Poza hukiem nie słyszał wcześniej nawet skrzypnięcia, a przecież wcześniej widział pacjentów i obsługę ośrodka. Gdzie byli wszyscy? I gdzie poszedł Draco?

Wskaż mi Draco Malfoya ― rzucił zaklęcie i różdżka szarpnęła się do przodu. ― Najwyżej Snape mnie potem zamorduje.

Opuścił pokój, natychmiast odczuwając zmianę, jakby ktoś zdjął mu z umysłu cienką zasłonę. Zaraz potem wszelkie dźwięki zaatakowały uszy. Zewsząd dolatywały krzyki i nawoływania. Błyski zaklęć rozświetlały schody prowadzące na parter.

― Znaleźć to ścierwo! Ukryli go, ale nic przed nami się nie schowa.

Opętańczy krzyk Bellatriks był natychmiast rozpoznawalny.

Harry wychylił się odrobinę, aby dokładniej ocenić sytuację. Czarne płaszcze śmierciożerców wśród białych kombinezonów pielęgniarzy lub ubrań pacjentów rzucały się intensywnie w oczy. Najbardziej jednak zwracała uwagę Harry'emu noga Lestrange na głowie Draco. Był z całą pewnością nieprzytomny i poważnie ranny, bo na podłodze utworzyła się plama krwi. Potter przynajmniej ciągle miał złudną nadzieję, że był jedynie nieświadomy, a nie martwy.

Tylko co teraz?

Naliczył sześcioro przeciwników, tylko na parterze. Zastanawiał się, czemu nie idą na piętro. Schody były tuż przed dyrygującą wszystkimi Bellatriks. Czyżby jakieś zaklęcie maskujące?

Harry złapał z pobliskiego stolika serwetkę. Jeśli faktycznie osłona kryje przed wzrokiem, to serweta nie zostanie dostrzeżona,

Koronkowy materiał powoli opadał w dół schodów, intensywną bielą zwracając na siebie uwagę. Tyle, że tylko Harry'ego. Nikt poza nim nie zdawał się zwracać uwagi na ruch, ani zebrani w holu jeńcy, ani śmierciożercy.

Harry ostrożnie zszedł niżej, nie przekraczając granicy ostatniego stopnia. Nie miał najmniejszych szans z całą grupą, a jeśli się ujawni Draco i tak zginie, a on zaraz po dostarczeniu do stóp Toma i Albusa.

W momencie, gdy rozmyślał, odrzucając kolejne plany, na zewnątrz rozpętało się pandemonium. Grudy ziemi, kawałków drzew i ścian wpadły do środka budynku. Za nimi wleciały furkoczące piskliwie pojemniki, plując kłębami fioletowego i purpurowego dymu. W kilka sekund nie było nic widać na odległość wyciągnięcia reki.

Harry bez zastanowienia skoczył, ścinając swoim ciężarem Bellatriks z nóg. Złapał Draco za koszulę i wciągnął w panującym chaosie za barierę maskującą.

― Odwrót!

Straciwszy, i to dosłownie, spod nóg przewagę w posiadaniu tak cennego więźnia, kobieta deportowała się z holu.

Harry przyciągnął do siebie bliżej Draco, obserwując jak reszta napastników podąża w jej ślady.

Evanesco!

Słysząc ten głos Harry, omal się nie roześmiał. Fred Weasley wkroczył przez resztki drzwi wejściowych niczym bohater z jedną ręką na biodrze, a drugą usuwając dym. U jego boku zaraz też pojawił się George, a także Lucjusz, szybko zmierzający w stronę Harry'ego.

― Wow! Widziałeś, George? Wszedł w ścianę.

― No to na co czekasz. Za nim. ― Popchnął brata i ruszył w ślad za Malfoyem.

Nikt nie przejął się ludźmi z ośrodka, ale nawet Potter miał teraz co innego na głowie.

Gdy bliźniaki dołączyły, Lucjusz już oglądał syna. Harry stał z boku.

― Część, Harry. Jak podobała ci się nasza dywersja?

― Doskonała jak zawsze. Co z Draco? ― zwrócił się do mężczyzny.

― Przeżyje, choć głowa będzie go boleć przez jakiś czas. ― Wziął go na ręce i zaczął wchodzić po schodach. ― Miałeś nie opuszczać pokoju. Wszystko było pod kontrolą.

― Draco nie wracał, więc poszedłem... ― nie dokończył.

Z braku bariery oraz wściekłość Toma za nieudany atak, wizja wdarła się w niego z siłą spadającego meteoru.

Nawet nie poczuł jak uderza głową o stolik pod ścianą, a drgawki opanowują jego ciało.

― Natychmiast zanieście go do pokoju! Tam jest chroniony.

Dwa razy bliźniakom nie trzeba było powtarzać. Podnieśli Harry'ego i wnieśli do wskazanej sypialni. Potter natychmiast zesztywniał, a zaraz potem zwiotczał z jękiem.

― Skurwysyn! ― Przechylił się przez brzeg łóżka, ale poza szarpnięciami wnętrzności nie miał czym zwymiotować.

― Harry! ― krzyknęli jednocześnie rudzielce.

Ten uniósł dłoń, by dali mu chwilę.

― Panie Weasley, na szafce obok łóżka są eliksiry. Powinien tam być przeciwkrwotoczny i dyptam. Proszę mi je podać ― poprosił Malfoy.

Transmutował jedno z krzeseł w łóżko i opatrywał właśnie leżącego na nim syna. Skrzat, stojący obok, podawał mu opatrunki.

George przyniósł mikstury i uniósł lekko Draco, aby łatwiej można było opatrzyć ranę. Po polaniu jej dyptamem w większości się zasklepiła, ale Lucjusz i tak nałożył opatrunek. Na koniec zdjął mu buty i ułożył wygodnie, przykrywając kocem.

― Co z tobą, Harry? ― zwrócił się dopiero wtedy do Gryfona.

Ten nadal leżał przechylony przez brzeg łóżka, asekurowany przez Freda.

Na pytanie uniósł się, ale zaraz opadł na poduszkę.

― Ucieszysz się, że Bellatriks poniosła karę. Tyle zobaczyłem. Potem wizja została przerwana. I całe szczęście. Tom jest wściekły.

― Musimy ci znaleźć inne schronienie. Tu już nie jest bezpiecznie. Bariery ochronne tego miejsca zostały roztrzaskane w drobny pył ― oświadczył George.

― Wiedzieliście, że tu jestem?

― Od wczoraj. Lucjusz potrzebował kogoś na zewnątrz, kto nie byłby jeszcze w Zakonie.

― Och! Czyli już wiecie.

― Mieliśmy dosyć burzliwą dyskusję z Malfoyem seniorem.

Harry rzucał spojrzeniami po całej trójce.

― A myślałem, że to pan jest ich dłużnikiem, a nie odwrotnie.

― Mieliśmy cię zostawić na pastwę Dumbla i Riddle'a? Harry! ― Fred przewrócił oczami zdegustowany. ― Zakon wręcz przestał istnieć, gdy dyrektor „odszedł". Nie wyznaczył zastępcy oficjalnie, więc nikt nikogo nie słucha. A co za tym idzie, nikt nic nie robi. Harry?

Zaniepokoili się wszyscy, nie jedynie Fred, gdy głowa Pottera opadła na bok.

― Stracił przytomność. Znowu.

Lucjusz usiadł na brzegu łóżka.

― Severus nas zamorduje. A potem wykorzysta do jakiegoś śmierdzącego eliksiru. Dopiero co podkurowaliśmy Harry'ego, a tu wychodzi, że zaczniemy od początku.

― Aż tak źle było?

― Nawet bardzo. Odzyskiwał przytomność na krótkie momenty i mówił raczej mało logicznie. W ogóle nie przeszkadzała mu nasza pomoc. ― Wstał ponownie. ― Muszę znaleźć nowe miejsce. Zostańcie z nimi. W razie zagrożenia ukryjcie się wszyscy, a potem dajcie znać. Tutejsza ochrona jeszcze trochę wytrzyma.

Gdy Harry ponownie się ocknął, bliźniaki grały w eksplodującego durnia przy oknie, jak gdyby nic się nie stało. Malfoy nadal się nie obudził, a Lucjusza nie było.

Pokój był zamazany, nawet gdy ubrał okulary. Część głowy tętniła bólem, a gdy jej dotknął wyczuł sporego guza.

― Masz zamiar z nami zostać, czy znów się urwiesz, Harry? ― spytał George, odwracając krzesło w jego stronę.

― Herbata i kanapka ― rzekł w przestrzeń i skrzat pojawił się z tacą.

― Skubany! ― zawołał Fred. ― Piwo kremowe!

Jednak skrzat postawił przed nim sok dyniowy.

― Normalnie jakaś prohibicja?

― Gdybyś zapomniał to wariatkowo. Skrzaty nie mogą podawać pacjentom niczego wyskokowego. Możecie powiedzieć mi, co się dzieje na zewnątrz? Nie mam zbyt dużo informacji. Wiem, że ciągle są ataki. A coś więcej? ― dopytywał się Harry, popijając herbatę i powoli żując kanapkę.

― Ludzie chcą dymisji Knota, ale nie bardzo są chętni na to stanowisko. Wielu widzi tam ciebie, niezależnie ile masz lat. To chore, ale ludzie się po prostu boją.

Słowa Draco wróciły bumerangiem. Westchnął ciężko.

― I niby co ja miałbym zrobić? Czy nie wystarczy im, że mam usunąć Toma? ― Słowo „zabić" nie chciało przejść przez krtań. ― Czego oczekują ode mnie?

― Przywrócenia porządku.

Potter parsknął.

― Tak, oczywiście. Już widzę porządek ustalony przez szesnastolatka, który nawet nie potrafi ogarnąć własnego umysłu, by jakiś parszywy sukinsyn nie wchodził do niego co parę godzin jak do toalety. Wszyscy powariowali, a ja mam stać na czele tej bandy idiotów.

― W skrócie to tak właśnie wygląda ― zaśmiał się Fred.

― No to cudownie ― burknął Harry. ― Idealnie.

Nikt nie miał żadnego planu. Totalna głupota. Chłopak-sierota powinien poukładać chaos w całej czarodziejskiej Anglii i każdy nie-mugol tego oczekuje.

― Nienawidzę być Harrym Potterem.

Odstawił tacę na bok i spróbował wstać. Trwał w wizji tylko krótką chwilę, ale zdążył odczuć dwa czy trzy Crucio rzucane jeden po drugim przez Riddle'a. Niestety to wystarczyło, żeby wszystkie ostatnie efekty leczenia i odpoczynku cofnęły się diametralnie. I ręce i nogi drżały, a nawet jeszcze nie wstał. Przynajmniej był w stanie utrzymać filiżankę i nie wylać na siebie jej zawartości.

Bliźniacy obserwowali go w ciszy, gdy zginał i prostował nogi, a także oglądał dłonie.

― Nie wygląda to za dobrze. Długo to już trwa? Może trzeba wpaść do świętego Munga?

― Severus...

Jak to się mówi: „o wilku mowa, a wilk tu". Snape wybrał właśnie ten moment, by wejść, dobitnie trzaskając drzwiami.

― Potter, coś ty tym razem wymyślił?

― Spotkałeś Lucjusza...? ― zaczął.

― Twój monitoring mnie zaalarmował! Dlaczego wyszedłeś z pokoju, Potter?!

Harry zmarszczył brwi, zerkając na bliźniaków. Potem bez słowa wskazał na Draco, którego chyba od razu Snape nie zauważył. Severus zamarł na sekundę i zaraz zbliżył się do rannego Ślizgona.

― Nie był pan na parterze, jak sądzę ― odezwał się Fred. ― Zaatakowali śmierciożercy.

Mężczyzna drgnął, przerywając oględziny Draco.

― Panie Weasley, proszę pomóc Harry'emu. Drugi pan Weasley zajmie się Draco. Przykro mi, Harry, tam nie ma bariery. Postawienie trwa kilka do kilkunastu godzin.

― Wytrzymam. ― Potter sprawdził, czy ma różdżkę i podparł się na Fredzie, który wcześniej szybko zgarnął wszystkie eliksiry do torby i zarzucił ją na ramię.

George wziął na ręce Draco i całą czwórką stanęli przy Snape'ie. Ten wyjął świstoklik, kształtem przypominającym Harry'emu zabawkę, ale ta była wielkości wisiorka i chyba faktycznie nim była.

― Złapcie łańcuszek. Będzie przez chwilę ciemno.

Potter nie polubił świstoklików i raczej nigdy tego nie zrobi. Gdyby nie ramię Weasleya, upadłby zaraz po dotarciu do mrocznego pomieszczenia. Snape kilkanaście sekund coś szeptał i dopiero po tym rozbłysło światło, oślepiając ich.

― Za mną ― nakazał mężczyzna.

Wspięli się po schodach z piwnicy na parter. Wkroczyli do sporego holu, pustego całkowicie z jakichkolwiek mebli czy dekoracji. Snape otworzył im drzwi po prawej. Weasleye ulokowali obu chłopaków na kanapach, a sami stanęli obok.

I salon okazał się urządzony skromnie. Dwie kanapy naprzeciwko stały przy kominku, rozdzielone stolikiem. Przy dwóch wysokich oknach ustawiono mniejsze stoliki z pojedynczymi fotelami. Po przeciwnej stronie pomieszczenia ściany zastawione były szafami pełnymi książek. I na tym koniec. Żadnych obrazów, statuetek, nawet dywanu. Choć patrząc na misterny wzór ułożony z drewna o różnej barwie, byłoby profanacją zakrywanie go.

― To zaklęcie ochronne, Potter. Najsilniej chronione miejsce w domu. Mogę ze szczerością dodać, że równe temu w Hogwarcie.

― Wow! Podtrzymywane zaklęciami krwi, prawda?! ― krzyknął George, schylając się i muskając palcami podłogę.

Severus zignorował go.

― Skrzat przygotuje pokoje. Idę powiadomić Lucjusza o tej zmianie. Pilnujcie go. ― Wskazał bliźniakom Pottera.

Aportował się bez wydania dźwięku.

― I tak spokojnie to przyjął ― zauważył Fred, obchodząc salon.

Gdy zbliżył się do drzwi, pojawił się przed nim skrzat, cmokając i kiwając na niego palcem.

― Nie wychodzić! Inaczej będzie boleć. ― I znikł.

― Czyli zakaz zwiedzania ― mruknął Fred, wracając.

Harry jęknął, natychmiast zwracając na nich uwagę. Spadł z kanapy, sztywniejąc na podłodze.

― Trzymaj nogi, gdyby dostał drgawek ― polecił natychmiast bliżej stojący George, podkładając chłopakowi pod głowę zwiniętą szatę.

Nie musieli długo czekać. W krtani Harry'ego zabulgotało i zaczął niekontrolowanie uderzać kończynami o podłogę. Bracia przytrzymywali go, ale co jakiś czas i tak się wyrywał.

W pewnym momencie wrzask Pottera zawtórował nieprzyjemnie brzmiącym trzaskom, od których przebiegły ciarki po plecach Weasleyów.

― Ten skurwiel połamał mu nogi ― warknął Fred.

― Nieee! Nie! Nie... ― zaczął najpierw krzyczeć, a po chwili skomleć chłopak. ― Nie ona. Błagam. Nie Luna. Proszę...

Bliźniaki zesztywniały, słysząc błagania Pottera. Spojrzeli tylko na siebie, nic nie mówiąc. Gdy Harry wygiął się w łuk, krzycząc przeraźliwie, od razu wiedzieli jak skończyła biedna Krukonka.

Harry zwiotczał. W pokoju zapanowała przeraźliwa cisza.

― On nie oddycha ― przeraził się Fred, prostując go.

Anapneo! ― Pierś natychmiast uniosła się w oddechu. ― Nie strasz nas tak, Harry ― dodał błagalnie George, chowając na powrót różdżkę.

Gryfon nadal był nieprzytomny. Zaczerwieniona blizna intensywnie odznaczała się na bladej twarzy. Kilka razy podczas wizji Harry próbował dosięgnąć oczu i ślady paznokci znaczyły policzki.

Drżenie pojawiło się po chwili, jakby ktoś pociągał za sznureczki, poruszając kończynami marionetki.

― Gdzie ten Snape? Czuję przez skórę jak ocierają mu się połamane kości. Rzuciłbym Petrificusa, ale boję się, że będzie tylko bardziej cierpiał.

― Potrzebuję eliksiru w czarnej fiolce ― jęknął Harry, odzyskując nagle przytomność i ciężko oddychając.

George zaczął przeszukiwać zabraną torbę.

― Jest nieopisana. ― Podsunął mu ją.

Chłopak bez ociągania natychmiast opróżnił całą. Sekundę później zwinął się w kłębek.

― Kurcze, mocna ― jęknął. ― Parzy.

― Nie dotykajcie go teraz ― nakazał ostro Severus, pojawiając się tuż obok z Lucjuszem. ― Staraj się w ogóle nie ruszać.

― Bolą mnie nogi ― wyjęczał, ale starał się wypełnić polecenie mistrza eliksirów, choć przez całe ciało przetaczały się fale ognia.

― Są połamane, Harry ― powiedział George, kucając tuż przy nim.

― Lucjuszu, możesz zaczynać. Cały parter.

Malfoy usiadł na podłodze, gdzie wzór osiągał epicentrum, tworząc dwunastoramienną gwiazdę. Arystokrata na podłodze nawet na chwilę nie stracił swojej powagi. Severus podał mu dwa eliksiry do wypicia i odsunął się poza czerwony krąg, zamykający gwiazdę.

Potter nadal się nie ruszał, ale po jego policzkach spływały strużki łez.

Cicha inkantacja zaczęła wydobywać się z ust Malfoya. Fale magii były ledwo wyczuwalne, ale doskonale widoczne, gdy zatrzymywały się na ścianach migotliwym pyłem. Lucjusz powtarzał melodyjne zaklęcie, nie przerywając.

Snape, spoglądając co jakiś czas w stronę Malfoya seniora, uklęknął przy Potterze. Nadal go nie dotykał, ale rzucał zaklęcie po zaklęciu w różnych miejscach na jego ciele. Na koniec nastawił nogi, owijając je magicznym bandażem i usztywniając w ten sposób.

― Do jutra musisz wytrzymać bez żadnego eliksiru. Każdy nerw jest teraz nadwrażliwy, ale powoli będzie to mijać. Potrwa to około dwóch godzin. Regeneracja zwykle trwa szybciej, ale jesteś zbyt osłabiony.

Harry patrzył na niego jakby w ogóle go nie widział.

― On zabił Lunę. I jej ojca, i czterech innych czarodziei. Po prostu szedł ulicą i ich zabił, zanim złapał Lunę i na oczach jej ojca ją torturował. Nikt im nie pomógł. Wszyscy woleli uciekać. Gdzie byli aurorzy? Czemu żaden nie przybył? ― pytał głosem wypranym z wszelkich emocji.

― Aurorów już nie ma. Żadnego oficjalnego, Harry ― rzekł cicho Fred, siadając na brzegu kominka. ― Większość została zamordowana. Ci, którzy zdołali przeżyć, uciekli w większości do Stanów, byle jak najdalej od Anglii. Coraz więcej czarodziei robi to samo, nawet mama się nad tym zastanawia.

― Wracajcie do niej. Posłuchajcie jej. Ukryjcie się.

― Harry, spokojnie. Nie denerwuj się teraz. Musisz wydobrzeć i wszystko zobaczysz w lepszych barwach ― pocieszał nieudolnie George.

― Potter ma rację ― wtrącił się Snape. ― I tak powinniście wracać. Możecie się stąd aportować.

― Ale... ― próbował zmienić zdanie Snape'a.

― Wracajcie do domu. ― Tym razem użył swojego profesorskiego tonu.

Weasleyowie zniknęli po chwili z wyraźną niechęcią. Mężczyzna przelewitował Harry'ego na kanapę i odwrócił do Lucjusza.

Ten właśnie różdżką nacinał przedramię. Krew dosyć szybkim strumieniem opadła na podłogę, wsiąkając w nią niczym woda w piasek. Inkantacja nie została nawet na moment przerwana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top