Decyzje cz. 2

Harry patrzył przerażony, jak biała błyskawica wystrzeliwuje z samego centrum kręgu i przebija się przez plecy Draco, by wyjść piersią na wysokości mostka. Nie zgasła tak, jak powinien piorun. Tkwiła w ciele Malfoya, przytrzymując go w miejscu. Niczym dzida w trafionym zwierzęciu.

Uderzył dłonią w blokującą mu przejście tarczę. Rozbłysła pod nią sekwencja kodu i Harry przytrzymał rękę w miejscu.

Zaczął gwizdać aktywując swój krąg i zmieniając procedury uwierzytelnienia tarczy. Stawiała opór, ale wplatał w nią coraz więcej swojego ryftu i po chwili zaczęła się poddawać.

Opadła z gorącą falą. Magiczne stworzenia za nim uciekały w las, gdy magia poczynała rany na ich ciałach.

Gryfon nie przejmował się nimi. Zrobił krok w stronę swojego Ślizgona. Zaczął wrzeć w nim gniew. Natychmiast dostrzegł błyskawicę, wydostającą się z serca kręgu. Czas jakby zwolnił. Mógł doskonale dostrzec, jak zmierza w stronę jego nóg. Roztrzaskanie jej było banalnie proste. Niczym wytrącenie zabawki z rąk dziecka.

― Oddawaj mi Draco! ― warknął, wkraczając w samo centrum kodu.

Magia aż jęknęła, gdy zaklęcie stawiało opór niczym żywe stworzenie. Gwizd Harry'ego niósł się w przestrzeń. Złote smugi powstawały pod palcami z niesamowitą szybkością splatały piorun, przyszpilający w miejscu Malfoya.

Gryfon szarpnął dłonią i błyskawica pękła, rozpadając się kawałkami u stóp Draco. Nie poruszył się nawet o cal. Z rany nie wypływała krew, lecz coś świetlistego, jakby to resztki błyskawicy rozpływały się.

Harry starał się nie panikować i jednocześnie nie dać się opanować ciągle narastającej wściekłości. Pojął w tej chwili, o czym mówił Dumbledore. W takim stanie nikt nie stanąłby mu na drodze. Przynajmniej niezbyt długo żywy.

Musiał wydostać Draco z zaklęcia i mu pomóc. Cokolwiek chronił krąg, coś w Malfoyu go aktywowało, a przecież on sam wszedł do niego i wyszedł bez problemu.

Przyciągnął do siebie Ślizgona i aktywował swój krąg, wplatając w niego odrobinę magii Malfoya. Odkąd się połączyli potrafił dotykać jej dosłownie natychmiast, jakby stosunek zmienił coś w ich więzi. Przypuszczał, że to o tym mówiono, biorąc pod uwagę związek Severusa i Lucjusza.

Bez problemu krąg przyjął inną magię i Harry rozpoczął drugą sekwencję. Jedynym sposobem dezaktywacji kręgu, było przejęcie nad nim kontroli. Musiał stać się jego panem, by przestał słuchać poprzednich poleceń. Mając wolną tylko jedną rękę, ponieważ drugą trzymał blondyna, szybko nakreślał nakazy naruszenia kodów sekwencji. Powietrze iskrzyło i drżało. Nie miał czasu na utworzenie kręgu wstrzymującego. Draco z każdą chwilą trafił siły i bladł coraz bardziej.

Harry mógł tylko podejrzewać jak poważnie jest ranny. Złamana ręka przeraźliwie go bolała, ale trzymał mocno Draco i nie przestawał gwizdać, tworząc czar.

Zaklęcie się broniło. Ktokolwiek je ustawił, był bardzo potężnym czarodziejem.

Nagle Harry rozpoznał pewne elementy sieci. Zagwizdał długie tony i krąg zapłonął tak dobrze znanymi czterema barwami. Czemu nie zrozumiał tego od razu, skoro uznał już wcześniej, że krąg jest podobny do tego w Wielkiej Sali?

Teraz już wiedział, co musi zrobić.

Zmianę dało się wyczuć natychmiast. Moc uspokoiła się, opadając ku ziemi. Tylko zielony wąż wstęgi nie zrobił tego, co pozostałe barwy. Owinął się delikatnym ciepłem dookoła, niczym kokon i Harry poczuł szarpnięcie.

W następnej chwili był w Wielkiej Sali, wywołując chaos. Trwał obiad, a on właśnie pojawił się z Draco, przelewającym mu się przez ręce.

― Pani Pomfrey! Draco jest poważnie ranny! ― krzyknął w stronę stołu prezydialnego.

McGonagall opanowała szybko sytuację. Pomfrey wyprowadziła ich bocznym wyjściem, kładąc wpierw Malfoya na noszach. Dyrektorka zablokowała główne drzwi, by ciekawscy uczniowie nie podążyli do skrzydła szpitalnego.

― Co się stało? To nie jest krew ― pytała, prawie biegnąc pielęgniarka.

― To jego magia. Wszedł w krąg Założycieli i ten się bronił.

― Przywołaj lepiej swojego feniksa. Nie wiem czy jestem w stanie go uleczyć. Chyba nawet w Świętym Mungu nie widzieli takiej rany.

Skoro Pomfrey była zaniepokojona, Harry nie zwlekał. Fawkes pojawił się natychmiast. Akurat wkroczyli z rannym do skrzydła szpitalnego.

Pielęgniarka szybko zdejmowała odzież z Draco. Wolała nie korzystać z czarów na wszelki wypadek.

― Fawkes, możesz mu pomóc? ― Przeraźliwie bał się usłyszeć odpowiedź.

Tak samo jak zwyczajnie zapytać, czy po prostu go uleczy za wymianą.

Ptak spokojnie siedział na ramieniu i obserwował pracującą kobietę. Zaśpiewał tak smutno i fałszywie, że spojrzała w ich stronę. Harry miał twarz bez wyrazu, gdy odpowiedział.

Feniks milczał.

Kobieta nałożyła opatrunek, nie wiedząc czy feniks jest w stanie pomóc od razu. Rzuciła zaklęcie diagnostyczne i potwierdziła słowa Pottera. Na takie rany nie potrafiła nic poradzić. Postawiła parawan i ruszyła do swojego gabinetu przekazać wiadomości dyrektorce. Trzaśnięcie drzwi było nagłe. Harry powoli odwrócił się w stronę pozostałej dwójki protektorów oraz Lucjusza.

― Co się dzieje, Harry? Byłeś w niebezpieczeństwie? ― spytał spokojnie Severus, a potem dostrzegł leżącego na łóżku Draco.

Lucjusz ujrzał go w tej samej chwili.

― Co się stało?

Pomfrey stała tuż obok, przekładając rozmowę z McGonagall na później.

― Pan Potter twierdzi, że pan Malfoy wszedł w krąg Założycieli i ten się bronił.

Obaj mężczyźni odwrócił się w stronę Harry'ego, ale ten spojrzał na feniksa i tylko kiwnął głową. Feniks przekrzywił głowę i rozłożył skrzydła. Potem puścił je, jakby namyślając się.

― To moja decyzja. Proszę, uratuj go ― poprosił błagalnie. ― To niewielka cena.

Pocałował go w dziób i przełożył na łóżko. Podwinął rękaw i pozwolił feniksowi rozciąć sobie przedramię. Krew natychmiast poplamiła opatrunek.

― Co ty robisz? ― zaniepokoiła się kobieta.

― Nie pozwólcie jej zbliżyć się do nich ― odezwał się nagle Neville.

Był tak samo blady jak Draco.

Harry zrozumiał, że on wie, co się dzieje. Uśmiechnął się do niego pocieszająco.

Dorośli całe szczęście posłuchali. Złapali Poppy i odsunęli się wraz z nią od łóżka.

Harry zaczął gwizdać wraz ze śpiewem feniksa. Jego łza spadła na pierś Draco. Ranny szarpnął się i wygiął w łuk w niemym krzyku. Kilka sekund potem opadł, a Fawkes uleczył ramię tiro.

Smutny śpiew ponownie rozbrzmiał w szpitalu. Harry przytulił ptaka i westchnął.

― Wiem, Fawkes, wiem. Jestem durnym bachorem.

Smutek w jego głowie nie pasował w ogóle do sytuacji uzdrowienia Malfoya. Jakakolwiek była cena, nie spodoba się ona nikomu, o czym wiedział Severus. A Harry oczywiście nikomu nie zdradzi, czym zapłacił.

― Na pijanego Merlina. Czemu jestem cały we krwi? ― zajęczał Draco, starając się usiąść.

Kolory wróciły na jego twarz, tylko po to, by znów odpłynąć, gdy spojrzał na Harry'ego. Dotknął się piersi, nie czując najmniejszego bólu, następnie wyskoczył z łóżka i nie przejmując się widownią rozerwał koszulę Pottera. Nie widząc na niej ani ran, ani nowej blizny, odetchnął z ulgą.

Harry pchnął go lekko w stronę łóżka.

― Pani Pomfrey, proszę go zbadać, tak na wszelki wypadek. Muszę iść po nową koszulę.

Złapał za ramię Neville'a i wyprowadził go na korytarz.

― Domyślam się, że wiesz, co zrobiłem.

Neville przyciągnął go i uściskał.

― Rozumiem, Harry. ― Odsunął się zaraz potem zarumieniony. ― Nie jestem ślepy. Pewnie zrobiłbym to samo, gdyby mojej drugiej połowie przydarzyłoby się coś strasznego. ― Harry uśmiechnął się słabo. ― Przypuszczam, że wyciągnąłeś mnie, by wymusić na mnie milczenie ― kontynuował. ― Nie ma takiej potrzeby. Nie powiem im. To twoja decyzja czy kiedyś im powiesz. Mogą zwyczajnie nie wiedzieć i żyć w spokoju.

― Dziękuję, Neville.

― A teraz powiedz, co się stało. Wyczuliśmy zagrożenie.

― I to jest dziwne. Nie byłem zagrożony. Dopiero przybycie Draco rozpętało to piekło ― syknął, gdy uraził się w złamaną rękę. ― I zapomniałem poprosić Pomfrey o uleczenie złamania.

― Dlaczego Fawkes tego nie uleczył?

― To także wymiana.

Neville przewrócił oczami i delikatnie ujął jego rękę. Wyciągnął różdżkę i rzucił krótką inkantację.

― Babcia nauczyła mnie tego, bo notorycznie coś łamałem. Przez dzień czy dwa będzie czasem boleć, ale jest w stu procentach sprawna.

― Jeszcze raz dzięki, Neville.

Dotarli do portretu Grubej Damy i Harry szybko ruszył do swojego dormitorium. Zepsutą koszulę wrzucił do koszyka na pranie. Skrzaty z całą pewnością przyszyją brakujące guziki.

Ron wszedł zaraz po nich i cierpliwie czekał aż się ubierze. Neville stał oparty o biurko. Ta nietypowa w tym miejscu cisza jakoś nikomu nie przeszkadzała.

Harry powoli zapinał guziki, intensywnie się na tej czynności skupiając. Nagle podniósł głowę i spojrzał na Weasleya.

― Potrzebuję stratega. Muszę wyszkolić starszych uczniów w walce obronnej.

Ran zamrugał, a potem zmarszczył czoło.

― Co dokładnie mają chronić? ― Wyprostował się, sięgając po pergamin i pióro.

― Siebie. Młodszych. Określonego miejsca. Szybka ucieczka też powinna być zaplanowana. Obrona Azylu ― wymieniał.

― Nie byłem w Azylu. Muszę mieć choć plan jak wygląda. ― Notował szybko.

Hermiona byłaby teraz bardzo zadowolona.

― Zapytaj kogoś, kto był tam dłużej. Weź pod uwagę, że większością będą Ślizgoni ― sprecyzował. ― Muszę do nich iść. Daj mi znać, gdy ułożysz wstępny plan.

― Przydałby się ktoś z dorosłych ― postawił kolejny punkt.

― Severus jest najlepszy. Zapytam. ― Harry potknął się, podchodząc do drzwi.

Natychmiast zasłonił oczy i oparł plecami o ścianę. Przyłożył palec do ust, nakazując ciszę. Słychać było tylko skrobanie pióra Weasleya po pergaminie. Potter usiadł na podłodze.

Neville przykucnął przy nim, wręczając mu do wolnej dłoni wilgotną chusteczkę. Harry cicho syknął, przykładając ją do czoła.

Albus nie należał do cierpliwych. Uwolnił umysł od swojej obecności po minucie lub dwóch.

Harry zaklął, starając się powstać, przytrzymując się ściany. Neville złapał go za łokieć, podciągając do pionu. Ron był całkowicie zatopiony w zapiskach. Chyba nawet nie dostrzegł, co się stało.

― Mogę iść z tobą? ― spytał Longbottom. ― Tu raczej nie będę potrzebny.

Przyjaciel kiwnął głową na zgodę, przecierając ostatni raz czoło. Odetchnął głęboko i wyszedł z sypialni. W pokoju wspólnym byli prawie wszyscy Gryfoni. Choć chwilę wcześniej przemknął przez niego w totalnej ciszy, nikt za nimi nie ruszył. Teraz po prostu zajmowali cały salon. Stojąc, siedząc, nawet zajmując część schodów.

Zatrzymał się przy ostatnim stopniu, niepewny czego oczekują.

― Chcemy walczyć, Harry. ― Powstał nagle jeden z drugorocznych.

― Nie. Jesteś za młody ― rzekł spokojnie Potter. ― Będziemy szkolić tylko szósto i siódmo rocznych. Reszta będzie miała za zadanie udać się do Azylu i tam czekać. ― Uniósł dłoń, gdy chłopiec chciał się sprzeciwiać. ― Bez dyskusji. Do czasu ewakuacji będziecie pomagać, ale w chwili zagrożenia macie zniknąć, abyśmy mogli się o was nie martwić. Rozumiemy się?

Chłopiec z szeroko otwartymi oczami potwierdził skinieniem głowy. Ktoś ze starszych pociągnął go w swoją stronę.

― Jeśli macie przyjaciół w innych Domach, przekażcie im to. Dam znać, kiedy zaczniemy ćwiczenia.

Nikt z zebranych nie widział w tym współdomowniku dawnego Pottera. Znikł gdzieś zastraszony chłopiec w notorycznie potłuczonych okularach.

― Czy Dumbledore chce zaatakować Hogwart? ― Młoda Gryfonka, której Harry nawet nie znał, zdołała cicho wykrztusić pytanie.

― Tak. I przypuszczalnie będą towarzyszyć mu śmierciożercy, których Avada ani żadne inne z zaklęć rzuconych różdżką nie powali.

― Jesteś tiro feniksa. Potrafisz go powstrzymać?

― Zrobię co w mojej mocy, by za żadną cenę nie dostał się do Hogwartu ― przysiągł.

Nie miał ochoty na dalszy ciąg tej rozmowy. Wyszedł, nim kolejny odważny zabrał głos. Wcale nie zdziwił go Draco, czekający po drugiej stronie.

― Odprowadzę cię do dormitorium. Dawno cię tam chyba nie było. ― Złapał go za ramię i ruszyli w dół.

― Co się działo od momentu wkroczenia przeze mnie w krąg? Skoro jesteśmy w Hogwarcie, musiałeś mnie tu jakoś dostarczyć.

Neville przysłuchiwał się rozmowie, równając się z nimi.

― Użyłem kręgu do aportowania nas tutaj. Nie minęło dużo czasu.

W połowie drogi natknęli się na Severusa i Lucjusza. Potter jęknął. Raczej szybko nie dotrze do dormitorium Slytherinu.

― Za mną wszyscy ― nakazał Snape i po kilku minutach ciszy wkroczyli do salonu mistrza eliksirów.

Mężczyzna zamówił posiłek dla wszystkich.

― Porozmawiamy jak zjecie. Harry, to szczególnie dotyczy ciebie.

On i Lucjusz usiedli na kanapie, częstując się jedynie herbatą.

― Miałeś go powstrzymać, Lucjuszu ― zarzucił chłodno Harry.

― To nie trzeba było robić go protektorem. Bez najmniejszego problemu się uwolnił.

― To nie była moja decyzja ― prychnął, nadal stojąc w wejściu.

Po całej jego postawie widać było, że nie chce tu być.

― Harry, jeśli nic nie zjesz, nie opuścisz moich kwater ― postawił warunek Severus.

Kącik ust Gryfona uniósł się lekko. Jednak to młody Malfoy wytrącił broń z ręki mężczyzny.

― Aportował się do Wielkiej Sali. Przypuszczam, że zamek traktuje go już jak jednego z Założycieli.

― Mógłbyś przestać? Czy wszyscy protektorzy mają głupi zwyczaj zdradzać tajemnice tiro?

― Czy to prawda, Harry? ― odezwał się w końcu Lucjusz.

Potter jęknął sfrustrowany i usiadł przy stole. Z hamowanym gniewem nałożył sobie jedzenie na talerz. Neville przyłączył się do niego, częstując się jedynie tartą owocową. Draco usiadł w fotelu koło komina, a na spojrzenie ojca rzucił:

― Nie jestem głodny.

Cisza aż dzwoniła w uszach. Harry mieszał widelcem w talerzu, całkowicie pozbawiony apetytu na cokolwiek. Oczywiście cała zebrana grupa to dostrzegła. Po kilku minutach przestał sam się oszukiwać i odsunął talerz. Odwrócił się wraz z krzesłem w stronę mężczyzn.

― Słucham. O co chcecie zapytać? ― burknął niegrzecznie. ― Jestem trochę zajęty.

― Opowiedz, co się stało, że wszyscy odczuliśmy zagrożenie? ― Severus zignorował zachowanie chłopaka.

― Nic. Nie zrobiłem totalnie nic. Potem pojawił się niespodziewanie Draco, informując mnie o tym niby alarmie. Wszedł w krąg i został zaatakowany. Musiałem zmienić kody sekwencji, by go tu aportować. Coś jeszcze?

― Harry ― Snape miał ochotę wrzasnąć, ale tylko warknął przez zęby. ― W ciągu kilkunastu ostatnich godzin zużyłeś tyle mocy, że powinieneś być nieprzytomny. I jeszcze uleczenie Draco. Czy ten opatrunek na ręce to wymiana?

― Tak ― potwierdził, choć nie sprostował błędu.

― Tylko tyle za zwróćcie Draco magii? ― Snape nie dał się tak zwyczajnie zwieść.

Draco poderwał się z miejsca.

― Odebrano mi magię?! ― krzyknął piskliwie.

Harry potarł ramię, nadal lekko mrowiące bólem.

― Draco, nie krzycz ― zrugał go cicho Snape, wstając i podchodząc do Pottera.

Ten także wstał i odsunął się kilka kroków. To zachowanie przypominał to z kilku tygodni wcześniej.

― Odsuwasz się. Dlaczego?

Chłopak spojrzał na Neville'a. Ten zrozumiał te niemą prośbę. Podszedł do Harry'ego, odgradzając od Snape'a.

― Możesz iść, Harry. ― Pchnął go lekko w stronę drzwi. ― Draco, rusz tyłek.

― Co to ma znaczyć, panie Longbottom? ― Mistrz eliksirów próbował zrobić krok w ich stronę, ale zatrzymała go bariera.

Gdy drzwi zamknęły się za Malfoyem, Neville zdjął tarczę.

― Profesorze, Harry ma dosyć na głowie. Może pan trochę odpuścić ― zaczął. ― Ron Weasley potrzebuje pańskiej pomocy przy szkoleniu uczniów do walki. W tej chwili cena wymiany jest decyzją Harry'ego i nic wam do tego. ― Wziął głębszy oddech, bo czuł, że zaczyna się złościć na tych dwóch dorosłych. ― Zacznijcie mu pomagać, a nie rzucać kłody pod nogi. Przypilnuje, by po rozmowie ze Ślizgonami coś zjadł. Chwilę wcześniej miał wizję. Czy zauważyliście, że podczas nich ma skurcz mięśni? Nawet gdyby chciał, nie może wykrztusić słowa, bo jego krtań jest związana niczym w supeł.

― Nie powiedzi... ― odezwał się Lucjusz.

― Harry się nigdy nie skarży ― przerwał mu Severus, podchodząc do szafy z eliksirami.

Wybrał kilka i wręczył je Neville'owi.

― Wie jak je zażywać. Wracaj do niego. Przekaż panu Weasleyowi, że oczekuję wszystkich zobowiązanych w sali w holu jutro po śniadaniu.

Neville skinął głową, że zrozumiał.

Mos Maiorum jest specyficzne, profesorze. Rządzi się uczuciami. Wychowano mnie, bym tratował Dawny Zwyczaj jak człowieka. Ta nauka wielokrotnie mi pomogła, choć nikt tego nie dostrzegał. Jestem świadom, dlaczego Fawkes wybrał Harry'ego, ale nie podoba mi się, jaką on będzie musiał zapłacić za to cenę. Cokolwiek się stanie, nigdy go nie zdradzę i nie opuszczę. ― Magia wokół zaiskrzyła przy tej przysiędze. ― I nie interesuje mnie cena, którą będę musiał zapłacić, by dotrzymać słowa.

Śpiew feniksa odbił się od ścian, choć wcale nie było go w salonie.

Gryfon zostawił zszokowanych mężczyzn i skierował się w stronę dormitorium. Odkąd dzieciaki poznały się w Azylu, żadne wejście nie było już tajemnicą. To samo dotyczyło haseł. Wystarczyło się przedstawić i wejście stawało otworem.

Mieszkańcy Hogwartu czuli zmiany, z powodu nadchodzącej bitwy.

Harry tłumaczył zebranym swój plan.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top