Cierpienia Ślizgona cz. 2
Harry budził się bardzo wolno. Niestety wspomnienia szybciej dały o sobie znać i jeszcze bardziej zapragnął wrócić w ciemność.
― No już, Harry. Obudź się ― poprosił cicho Severus.
― Nie chcę― wymamrotał, starając się obrócić na bok, jednak z miernym skutkiem.
―Wiem, Harry, ale to nic nie zmieni ― odparł z wyraźnym smutkiem w głosie.
― Czy Lucjusz... ?
― Tak, już wie. Jest w kuchni. Podałem mu eliksiry uspokajające.
Severus pomógł mu się unieść i podał eliksir przeciwbólowy, bo widział, że chłopak cierpi, ale znów nie poskarżył się ani słowem.
― Jak się czujesz? Ale szczerą prawdę poproszę.
― Jakby przejechał po mnie walec, a potem cofnął.
Nawet jeżeli Severus nie wiedział czym jest walec, głos chłopaka ział zmęczeniem i to nie jedynie fizycznym.
― Lucjusz pewnie mnie teraz nienawidzi ― zaczął Harry, ciężko wzdychając. ― Tyle poświęcił, a ja nic nie zrobiłem, żeby uratować jego jedynego syna.
― To nie prawda, Harry ― zaprzeczył Severus.
Załamanie się teraz chłopaka nie byłoby dobre. Jego stan i bez tego nie był dobry.
― Mam rację, wiem to. Znienawidzi mnie i odeśle do Dursleyów. Nie będę już do niczego potrzebny. ― Jego oddech przyśpieszył. ― Nie mogłem nic zrobić, gdy Draco cierpiał w ciszy. Rzucili na niego Silencio i nawet krzyczeć nie mógł. On tylko płakał i płakał. A oni robili mu te wszystkie okropne rzeczy, żeby krwawił. Tam było tyle krwi.
Organizm wreszcie nie wytrzymał i Harry zwymiotował przyjętym dopiero co eliksirem, ledwo mogąc oddychać. Severus starał się go uspokoić i w końcu, po szybkim uprzątnięciu nieporządku, wziął go na kolana, przytulając delikatnie.
Harry zachłannie wczepił się w tę ostoję, nie przestając szlochać.
― Nikt nie ma zamiaru cię odesłać. Już ja na pewno na to nie pozwolę.
Przytrzymywał go odrobinę za mocno, ale Harry nie skarżył się i tym razem. Nawet jeżeli Snape miał tylko chwilowy atak uczuć i nigdy więcej się on nie powtórzy, pragnął być tulony jak nigdy dotąd.
To bolało wręcz rozdzierająco w głębi piersi, wiedzieć, że Draco już nigdy się nie pojawi i nie będzie z niego szydzić tym przeciągającym sylaby głosem.
Zdrętwiał, dostrzegając przez łzy Lucjusza, stojącego w drzwiach z różdżką w dłoni. Natychmiast odsunął się od Snape'a, szukając swojej.
― Co się stało, Lucjuszu?― zapytał Severus, wstając i stając na drodze, gdyby mężczyzna faktycznie chciał zaatakować rannego.
― Idę szukać Draco. Do tej pory z całą pewnością pozbyli się ciała.
― Odradzam. To może być pułapka.
― I lepiej. Będę mógł się zemścić!
― I zginąć durną śmiercią? ― zawołał Harry, klękając na łóżku i przytrzymując się ramy.― Nie tego chciałby Draco! Nie pańskiej śmierci!
Harry wstał i podszedł bliżej. Snape go nie powstrzymał. Jeżeli ten chłopak nie zatrzyma gniewu Malfoya, to nikt tego nie zrobi.
― Proszę nie iść. Wiem, że Draco dużo dla ciebie znaczył, ale takie działanie nic nie wniesie. Znajdziemy inny sposób, by Draco był z pana dumny.
― I tak jestem, Potter ― doleciał nagle od drzwi, w których stał sobie najspokojniej młody Malfoy, popijając herbatę. ― Coś się stało? Potter wyglądasz jak gówno. Ojcze...
Reszta słów została zaduszona w uścisku, gdy ramiona ojca objęły go zaborczo.
― Du... dusisz mnie ― wyjęczał, próbując się uwolnić.
Severus z ulgą pomagał Harry'emu, pod którym ugięły się nogi. Drżał tak mocno, że natychmiast przeniósł go do łóżka i wmusił eliksir uspokajający, nawet jeśli zaraz miałby go zwrócić.
― To na pewno on. On żyje? Prawda? Nie śni mi się to? To nie koszmar?
― Nie, Potter. To Draco. Bariera wokół domu nie przepuściłaby nikogo innego.
― To dob...
Powieki opadły i chłopak zemdlał. Jak na jeden dzień wrażeń była zbyt wielka dawka i Snape'a nie zdziwiło kolejne omdlenie. Sprawdził opatrunki, czy spacer im nie zaszkodził i ruszył do kuchni.
Malfoy nadal trzymał w ramionach syna, a ten tylko głaskał go po plecach.
― Co się dzieje? Nie chce mnie puścić i nic nie mówi ― dopytywał.
― Daj mu jeszcze chwilę. To były dosyć ciężkie godziny. Szczególnie dla Lucjusza.
― Zachowuje się jakbym co najmniej umarł, a potem powstał z martwych. ― Severus zrobił tylko minę, że Draco pojął. ― Czekaj! Wy naprawdę myśleliście, że nie żyję? Czy wygląd Pottera ma z tym coś wspólnego? ― Nagle miał dość uścisku. ― Ojcze, wypuść mnie natychmiast! To poniżające!
Odepchnął go lekko, cofając się zaraz poza zasięg jego rąk.
― Żyję. Nic mi nie jest. Dotarło?
― Ciszej ― zgromił go Snape.
Draco rzucił spojrzeniem na drzwi.
― Aż tak źle? Ćwiczył blokadę i coś zobaczył?
Lucjusz sam sięgnął po eliksir, który podawał mu Severus oraz kubek herbaty.
― Mało powiedziane. Bądź zadowolony, że to nie ty faktycznie byłeś ofiarą Czarnego Pana. Skrzat nadal czyści krew z podłogi gabinetu.
― Zostawić was na chwilę z Gryfonem i zarzynacie go jak hipogryfa. Kto tu niby jest dorosłym? ― Draco zaczął krążyć po kuchni, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. ― A teraz żądam szczegółów. Jego nie będę pytał, nawet jak na Ślizgona, tak okrutny nie jestem.
I Severus mu powiedział. Gdy Draco usłyszał, jak jego sobowtórowi ucinają dolne kończyny wypadł z kuchni do najbliższej łazienki.
Po kwadransie Lucjusz poszedł sprawdzić co u niego. W tej chwili, gdy wchodził do łazienki, Draco uderzał głową w lustro.
― Draco! ― Dopadł go i odsunął na bezpieczną odległość.
Szkło zraniło go w lewą brew i przedramię, ale nic sobie z tego nie robił.
― Idę do niego. ― Wyrwał się ojcu i ruszył do salonu. ― Nie obudzę go ― dodał do stojącego w przejściu Severusa. ― Zabierz ojca, by odpoczął. Teraz i tak mój dyżur.
Harry jednak nie spał. Patrzył się pustym wzrokiem w sufit, gdy podszedł do niego Ślizgon i usiadł przy nim.
― Harry?
Dotknął go ostrożnie, żeby nie przestraszyć, ale w tym samym momencie chłopak rzucił się mu w ramiona, obejmując z identyczną zaborczością co ojciec.
― Ciii. Nic mi nie jest, głupi Gryfiaku. ― Pogłaskał go po głowie.
Smutek wyzierał z jego twarzy, ale na tę chwilę pozwolił sobie na brak zwyczajowej maski. Strach Harry'ego o jego życie był niesamowity. Poza rodzicami może jedynie Severus tak naprawdę czułby lęk o niego. Teraz do tego niewielkiego grona dołączył Potter.
Ten cały czas mamrotał coś cicho, ledwie na granicy słyszalności i Draco czuł ciepło od jego ciała, rozgrzewające aż i jego.
― Znowu masz gorączkę. Z tobą to gorzej niż z niemowlakiem, Potter. Zostawić cię na moment i wyprawiasz ekscesy. Żadnych wizji aż ci nie pozwolę.
W tym samym czasie, gdy Draco zmuszał Harry'ego do odpoczynku z różnym skutkiem w ciągu paru godzin, Severus z Lucjuszem ruszyli do swoich zadań. Przy tak ograniczonym potencjale ludzkim potrzebowali sojuszników. Co jak co, ale jeden dzieciak nie uratuje sam świata. No dobra, ze światem to przesada. Do uratowania była czarodziejska Anglia i każda różdżka po prawidłowej stronie była na wagę złota. Smoczego wręcz.
Podzielili się na trzy grupy. Draco odpowiadał za uczniów i wszystkich poniżej pełnoletniości czarodziejskiej. Może i to dzieciaki, ale dobre zaklęcie nawet z różdżki pierwszaka może pomóc.
Lucjusz zajmował się starymi rodami. One słuchały tylko swoich i prawda z ust jednego z nich robiła cuda na skalę magii.
Severus miał najtrudniejsze zadanie. On musiał przeciągnąć całą ciemną cześć Nokturmu i podobnych mu dzielnic. Znajomości i dostęp do rzadkich eliksirów otwierały wiele drzwi, a także kieszeni, w których te mikstury znikały. Ale skoro w tych kieszeniach pozostaną różdżki, zamiast celować w ich plecy, to każda cena była tego warta. Na ten moment zabieranie sił było priorytetem. Póki Potter nie będzie zdolny do walki, musiano cierpliwie czekać.
Trzy godziny później, pod odpowiednim kamuflażem, Lucjusz przysiadł się do Severusa, także w przebraniu. Nikt nie podejrzewałby dwóch starych czarodziei, pijących Ognistą o konszachty.
― Od ośmiu godzin cisza. Ludzie czekają jak zahipnotyzowani. Pozamykali się w domach. Wszyscy czekają na coś wielkiego.
― Cukierek też cichy. Od wczoraj nikt go nie widział. Feniks odleciał tuż przed zakończeniem cyklu. Rozumiesz, co to oznacza?
― Zmienia czarodzieja.
― Oby tym razem wybrał odpowiedniego.
― Czas wracać. Tych dwóch było już wystarczająco długo samych.
Jakie było ich zdziwienie, gdy zastali Pottera w kuchni, zajadającego całkiem spory posiłek. Draco siedział po drugiej stronie stołu z filiżanką herbaty, rzucając co jakiś czas zaniepokojone spojrzenie.
Opatrunki zniknęły, a Potter wyglądał jak okaz zdrowia.
― Feniks! ― zawołali jednocześnie, łącząc fakty.
― Jest w salonie. Nie wiem, jak się do domu dostał.
― Zniszczył łóżko ― rzucił Draco, odstawiając naczynie dość donośnie. ― Potem, jeszcze jako pisklę, uleczył Pottera, a teraz ten ma napad głodu.
― Faweks twierdził, że Albus go zdradził, dlatego wybrał sobie nowego czarodzieja ― rzekł Harry, wstając. ― Nie czułem się tak dobrze od bardzo dawna. Myślicie, że feniks blokuje wizje? Od dłuższego czasu nic się nie dzieje.
Snape potarł podbródek, zerkając na Lucjusza, potem spojrzał z powrotem na Harry'ego.
― Potter, pamiętasz jak mi mówiłeś, że Czarny Pan krzyczał zaraz po zabiciu sobowtóra Draco? ― Chłopak kiwnął głową. ― Jakie są szanse, że to ty zaatakowałeś w jego własnym umyśle?
― Eee? Niewielkie. Nie potrafię blokować Toma, a co dopiero go atakować.
― Potter, od tego czasu nie miałeś żadnej wizji. Najmniejszej!
― No... nie ― zająknął się niepewny. ― Ale byłem też sporo nieprzytomny, może wtedy...
― Zauważylibyśmy. Od tego samego momentu nie ma Albusa w szkole, a jego feniks zostawił go tuż przed nowym cyklem. Nie nastąpił też żaden atak na społeczność magiczną czy mugolską.
― Czy twierdzisz, że zraniłem go?
― I sądzę, że to całkiem poważnie.
Harry zamyślił się. To nie mogło być takie proste.
― A jeżeli to pułapka?― zapytał.
― To i tak trzeba to wykorzystać. Posiadasz teraz feniksa, a sam fakt, do kogo on wcześniej należał, także można wykorzystać. Czas działać ― dodał nagle przebudzony z zamyślenia Lucjusz. ― Draco, ubierz go odpowiednio. Idziemy do ministerstwa. Czas zgłosić votum nieufności Dumbledore'owi.
― Wow! ― wyrwało się Harry'emu. ― Pojedziemy po bandzie.
― Słucham?
― Nic. Pewnie będę tego żałował, ale to później. Mam zamiar wrócić we wrześniu do szkoły, bo pewien blondyn zatęsknił za słownymi przepychankami. Jeden przeciwnik na raz. Na początek dyrektor.
Złapał Draco za rękę i wypadł na korytarz, mówiąc:
― Ty znajdź ubranie, ja idę się wreszcie normalnie wykąpać.
― Przyniosę ci do łazienki.
Lucjusz westchnął, opierając się o stół.
― To chyba zbyt szybko się rozwija.
― Przeżyjesz. ― Dłoń Severusa musnęła rękę Lucjusza, gdy także oparł się o blat tuż koło niego. ― Wszystko gotowe?
― W ciągu kwadransa wszystkie głowy rodów znajdą się w audytorium ministerstwa. Chwilowo mamy ponad sześćdziesiąt procent ich poparcia. Gdy ujrzą Fawkesa dojdzie kilka kolejnych. To wystarczy do przejęcia stołka Knota. ― Palce mężczyzny splotły się, choć nie oderwali spojrzeń od korytarza.
― Jak myślisz, co zrobi Potter?
― Nie widzę go na tym stanowisku. Pewnie wybierze Artura Weasleya. Jemu ufa. ― Wzruszył ramionami.
― Wiesz, że będziesz musiał go słuchać? ― Kącik ust Severusa drgnął ledwo dostrzegalnie.
― Czasami wyrwę się spod kontroli. Jestem Malfoyem.
Trzaśniecie drzwi do łazienki oznaczało, że Draco dołączył do Harry'ego. Severus odwrócił się i przyciągnął do siebie Lucjusza.
― Czy ty także pomożesz mi się ubrać?
Malfoy chrząknął, gdy biodra mistrza eliksirów otarły się o niego.
― Nie widzę przeszkód. Mamy kwadrans od uruchomienia wezwania. A nadal go nie aktywowałem.
Zniknęli natychmiast, a skrzat zaczął sprzątać, burcząc pod nosem z wyraźną nutą wesołości.
― Przynajmniej nie będzie z tego stada szczających po podłogach bachorów. ― I zaczął pogwizdywać.
OOO
― No już. Zrzucaj ten ręcznik. Niczym niezwykłym mnie nie zaskoczysz ― zażądał na wejściu Malfoy junior.
Potter właśnie skończył prysznic i stał przed lustrem, myjąc zęby.
― Chciałbyś. Nie będę świecił klejnotami przed Ślizgonem, który zapowiedział obrażać mnie na każdym kroku w Hogwarcie.
Nie zdążył uchwycić mocniej ręcznika, owiniętego na biodrach i już stał nagi. Draco zacmokał, oglądając go niczym cenną statuetkę.
― A jednak mile zaskakujesz, Potter. Podkarmimy i nie będzie wstyd pojawić się u twego boku. ― Rzucił w niego bielizną i poczekał aż ten ją założy, z chytrym uśmiechem obserwując każdy ruch.
Zapomniał, że ma przed sobą Pottera, Gryfona z krwi i kości. Gdy Ślizgon pomagał mu założyć koszulę, a następnie zapinał guziki, Harry pochylił się w jego stronę i tuż przy uchu szepnął, otulając do ciepłym oddechem:
― Myślę, że nie tylko pojawienie masz na myśli. Wyobraź sobie, gdybym wyszedł tak ubrany z twojej sypialni w Slytherinie...
Doskonale widział, jak grdyka Ślizgona unosi się i opada w nerwowym przełknięciu.
― Bądź łaskaw podać mi spodnie.
― Do cholery, Potter. Przestań się ze mną tak bawić! ― Podał mu je, odsuwając się.
― A dlaczego nie? Mam świetny humor i zamiar zrobienia czegoś wielkiego. Raz sprawy nie wymykają mi się z rąk.
Opuścił łazienkę, by wrócić po różdżkę i porozmawiać z Fawkesem. Teraz wiedział, że tylko wybraniec feniksa go słyszy, poza oczywiście śpiewem.
Nagle przepowiednia zaczynała nabierać innego sensu. Z feniksem u boku nawet śmierć nie będzie taka straszna. One potrafią przywracać do życie, czyż nie?
Same są w końcu nieśmiertelne.
Pewne wiadomości, o których właśnie go powiadomił i mogące mu się przydać w zbliżającym spotkaniu, bardzo mu się spodobały. Jego znajomość zasad magicznego świata nagle okazała się większa i był zadowolony. Nawet Hermiona nie wpadłaby na tak szalony plan. Posiadanie feniksa nagle stało się bardzo przydatne.
Przekazał mu, co planuje i zapytał, czy da radę sam dostać się do atrium ministerstwa. Ptak był urażony jego wątpliwościami. Znikł w płomyku ognia, ale Harry był przekonany, że pojawi się ponownie tam, gdzie będzie potrzebny. Tak jak ostatnio.
Zdążył jeszcze wypić herbatę nim trzech Ślizgonów w końcu zebrało się w korytarzu. Na ramiona Pottera została jeszcze zarzucona szata z nieznanym mu herbem.
― To znak rodowy Potterów. Jako jedynak i sierota jesteś aktualnie głową swego rodu ― poinformował go Severus, mając na sobie podobną, z resztą tak samo jak Lucjusz.
Draco nosił zwykłą szatę, ozdobioną przy rękawach srebrnym, jakżeby inaczej, wzorem.
― Naprawdę idziemy rozpętać rewolucję?
― Akurat to masz opanowane do perfekcji, Potter. Poradzisz sobie? Masz tylko zniszczyć zaufanie do Dumbledore'a. To proste.
Szeroki uśmiech był zaskakujący, ale uznał go za odpowiedź.
Aportowali się do nory i Harry dłuższą chwilę próbował połapać się w otoczeniu. Każdy przekrzykiwał każdego, więc trudno było kogokolwiek zrozumieć. Zadrżał, cofając się o krok w tym hałasie.
― Cisza! ― huknął wreszcie Severus, opanowując sytuację i zerkając na chłopaka.
Molly i Artur uśmiechnęli się na reakcję wszystkich potomków, niezależnie od ich wieku.
― Nie mamy czasu na tłumaczenia. Potter wie co ma zrobić i musimy mu zaufać ― zaczął profesor. ― Nie wierzę, że to powiedziałem ― dodał, potrząsając głową.
Wszyscy zachichotali, a Lucjusz chrząknął i wtrącił:
― Cała akcja rozwinie się pewnie w audytorium, ale mamy zamiar rozpocząć ją już w atrium. Poza tym miejscem nikt poza głową rodu nie będzie wpuszczony. ― Spojrzał wymownie na rodzinę Weasleyów. ― Trzymajcie się blisko Draco.
― To naprawdę robi się przerażające. Ufać Ślizgonom, Harry? Cokolwiek planujecie, to sądzę, że to będzie historyczne wejście.
― Nawet nie przypuszczasz jak bardzo, Ron. ― Ojciec położył mu dłoń na ramieniu, patrząc jednak na Harry'ego. ― Jesteśmy z tobą, Harry.
Potter uśmiechnął się niepewnie, spoglądając na towarzyszących mu Ślizgonów.
― Oby moje decyzje wami nie wstrząsnęły. Mam szesnaście lat, a za chwilę ministerstwo oszaleje. Możemy iść.
Kominek zapłonął zielonym płomieniem i wszyscy przeszli do ministerstwa.
Severus i Lucjusz stanęli po bokach Harry'ego, gdy tylko opuścił kominek, potykając się przy pierwszym kroku.
Za nim stanął Artur, a pozostała grupa przy Molly i Draco.
Atrium huczało. Tłum ludzi zebrał się wokół fontanny, na której szczycie siedział najspokojniej w świecie feniks, czyszcząc pióra.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top