Aspekty cz. 2

Lucjusz wyłonił się z płomieni akurat w chwili, gdy Severus sprawdzał Draco. Zmarszczył brwi i cierpliwie czekał, opierając się o gzyms kominka. Wyraźnie nie był zadowolony z tego, co widział, ale nie robił na razie żadnych aluzji. Gdy ręka młodego Ślizgona wróciła do temblaka, a opaska na oko, spojrzał pytająco na Severusa.

— Sporo się dzieje. — Wzruszył ten ramionami.

— Właśnie widzę. Czemu tego nie uleczysz?

— Nie da się. Klątwa blokuje uzdrawianie.

— Kto rzucił klątwę na Draco? — Malfoy wyprostował się, odsuwając od kominka.

— Harry.

— Czy ma to coś wspólnego z porwaniem? Nie wytrzymał napięcia?

Snape opowiedział mu pokrótce o klątwie, którą obłożony został Potter.

— Czy jestem tym aspektem?

— Tak — odrzekł Harry, stając w drzwiach sypialni.

Nadal był blady. Przy każdym kroku, gdy podchodził bliżej, pobrzękiwał łańcuch.

Patrzył na Malfoya, skupiając się tylko i wyłącznie na nim.

— Co mam zrobić? — zapytał Malfoy.

Harry stanął bokiem, ukazując dokładnie łańcuch, wydostający się powyżej biodra.

— Dotknij go.

Lucjusz niezbyt chętnie to zrobił. Harry napiął się i skrzyżował ręce na piersi, odwracając się na powrót do mężczyzny. Szkarłatne spojrzenie spoczęło na nim. Malfoy zadrżał, choć nie bardzo rozumiał dlaczego.

Potter po prostu stał, uśmiechając się drwiąco i sunąc po całej sylwetce Lucjusza, oceniającym spojrzeniem.

— Czemu nic nie robi albo mówi? — szepnął Draco do Severusa.

— Myślę, że walczy, by nic nie powiedzieć.

— Milczeć! — nakazał ostro Potter, rzucając im mrożące spojrzenie.

Magiczny nakaz otoczył obu protektorów i Snape sapnął. Uzmysłowił sobie nagle, że zwyczajny Harry w żaden sposób nigdy nie ukazał im, jaką ma nad nimi władzę. Dotychczas myślał, że protektor jedynie jest obrońcą, a nie tak naprawdę podwładnym.

Zbyt przypominało to zwolenników Czarnego Pana, by Severus nie przeraził się, choć naprawdę niewiele sytuacji mogło do tego doprowadzić. Z reguły potrafił utrzymać strach na wodzy i nic nie okazać.

Potter powrócił wzrokiem do swego głównego celu.

— Jak postępuje twoja nowa praca?

— Dobrze — odparł odrobinę niepewnie. — Ale mówiłem ci już wcześniej, że nie musisz sobie tym zawracać głowy.

— Chyba zapominasz, kto ci ją ofiarował.

Lucjusz zmarszczył brwi, zerknął na Severusa, ale ten nie mógł mu pomóc.

— Czego oczekujesz, Harry?

Cała ta sytuacja była dziwna. Czego mogła chcieć druga osobowość Harry'ego?

— Twojego po... — Potter zagryzł wargi i zmarszczył czoło. Przytrzymywał sam siebie, gdy jedna z rąk sięgała w stronę łańcucha. — Jesteś mo... — próbował dalej, ale ponownie urwał.

— Harry? Co się dzieje?

Czerwone źrenice spoczęły na Malfoyu i zaniepokoił się. Wyrażały niesamowitą pogardę.

— Nie! Dosyć!

Potter szarpnął się i zdołał dotknąć łańcucha. Część pękła, ale dwa ogniwa nie, nadal tkwiąc w ciele. Harry zaszlochał, nadal starając się je usunąć.

Malfoy uklęknął koło niego i już chciał sięgnąć, by mu pomóc, gdy kopnięcie odtrąciło go. Potter stał nad nim, przyciskając nogą do podłogi. Oddech zarzęził w płucach mężczyzny, nacisk się zwiększył.

— Przestań! — Harry w końcu wyrwał ostatnie ogniwa, odskakując od Malfoya i uderzając plecami o ścianę. Szkarłatna plama znaczyła ją, podczas jego osuwania się na podłogę.

Severus już klęczał przy nim, zamykając ranę. Tym razem miała ślady rozdrapywania. Aspekty coraz trudniej usunąć.

Draco pomagał ojcu się podnieść i usiąść na kanapie.

— Zaczynam rozumieć twoje demony, Harry — stwierdził Lucjusz, trzymając się za żebra.

— Przepraszam. Nie przypuszczałem, że jeszcze kogoś zranię. — Chłopak nadal siedział na podłodze, odmawiając przeniesienia. Przyciągnął kolana do siebie i otoczył je ramionami. — Niech to już się skończy. To zbyt trudne. Już nie mogę.

Trudno było nie oczekiwać załamania u chłopaka po tylu obrażeniach fizycznych i psychicznych.

— Już niedużo zostało, Harry. — Draco znalazł się błyskawicznie przy nim, obejmując troskliwie. — Mniej niż połowa.

— Coś z liczeniem u ciebie kiepsko — mruknął cicho Gryfon.

— Czepiasz się. Powinieneś wrócić do łóżka. Severus ma dla ciebie eliksir. — Pomógł mu wstać i przytrzymał w pasie, gdy się zachwiał. — Severus pozwoli nam być na chwilę niegrzecznymi.

Snape zakrył twarz dłonią, słysząc te słowa. Jednocześnie gestem nakazał zdjąć szatę i koszulę Lucjuszowi.

— Chcę być sam. — Próbował uwolnić się z ramienia, które przytrzymywało go w pionie.

— Nie ma mowy. Żeby mnie potem Fawkes zadziobał? Gdzie tu chwalebna śmierć na polu bitwy? Nie chcę mieć na nagrobku: zginął pod dziobem ptaka. Jak to brzmi? Weź się opamiętaj. Malfoyowie umierają okryci chwałą po kres czasu.

Chłopak nie miał jak widać siły na sprzeczki. Dał się przeprowadzić z powrotem do sypialni Severusa, napoić eliksirem i położyć. Pięć minut później Draco już był w salonie.

— Zasnął jak kamień. Nie wygląda to dobrze. Jest coraz słabszy i to nie tylko fizycznie. Emocjonalnie jest jeszcze gorzej.

— To było przerażające — rzekł Lucjusz, gdy Severus dotykał ostrożnie jego torsu.

Siniak już zaczynał się zabarwiać.

— Nie wiedziałeś go, gdy próbował wyciąć mi oko. Nie chcę nigdy spotkać tego drugiego. To będzie nasz koniec.

— O co chodziło teraz? — Mężczyzna przemilczał komentarz o zranieniu syna.

— Wyglądało to na władzę nad tobą — zasugerował Snape, owijając mu tors bandażem i usztywniając. — O posłuszeństwo. Nawet nasz protektorat.

— Harry nigdy... — zaczął Draco.

— Ten Harry — zaznaczył ostro Snape. — Co zrobimy, gdy nie uda mu się zwalczyć aspektów? Z tym miał problem. Jest osłabiony, jak sam powiedziałeś, nie tylko fizycznie. Wystarczy jeden aspekt, Draco. Jeden, niezłamany aspekt. I nakaz milczenia będzie naszym najmniejszym problemem.

— Severusie! Chyba nie insynuujesz...? — wystraszył się całkiem poważnie Malfoy senior.

— Stwierdzam fakty. W tej chwili mamy trzech Panów. Albus kontrolujący nas przez Mroczny Znak Czarnego Pana oraz protektorat. I nie bawi mnie wcale mroczna wizja, którą mam przed oczami.


OOO


Harry śnił. Tak przypuszczał, że śnił, bo pamiętał, jak Draco pomagał mu położyć się do łóżka Snape'a. I nawet nie zdążyli być niegrzeczni. Malfoy złożył tylko jakiś rodzaj uspokajającego go całusa na czole i nakazał zamknąć oczy. Posłuchał.

A teraz był w laboratorium Slughorna, który kroił coś obrzydliwego na ogromnym stole. Wydawało to mlaszczący dźwięk przy każdym przesunięciu srebrnego noża.

A może to jednak nie był sen, a wizja?

— Straciłem dwa tygodnie. Pracuj dalej.

W głosie Albusa nie było słychać żadnej emocji, ale Harry czuł ją, połączony w tak niezwykły sposób.

Były dyrektor Hogwartu ani trochę nie był zadowolony z fiaska tuż przy pierwszym stadium warzenia. To z całą pewnością będzie miało jakieś konsekwencje. Tylko gdzie i kiedy? Potter starał się znaleźć jakieś zalążki planu, ale w tej chwili starzec o tym po prostu nie myślał.

Był za to zadowolony z wcześniejszego planu. Gdyby Harry mógł, to zadrżałby. Wspomnienia z punktu widzenia Albusa wydawały mu się jeszcze bardziej okropne. Ciągle słyszał w myślach: Będziesz albo martw, albo mój.

Przez sen docierał do niego dźwięk łańcucha. Starał się go zlokalizować. Nie mógł pozwolić, by brzmiał zbyt długo, bo ból go obudzi. Chciał spać.

Jęknął przez sen-wizję, przeklinając Albusa i pociągnął za łańcuch w marze. Krzyknął, wyrywając ze snu i siadając na łóżku. Resztki ogniw rozpadły się w chwili, w której wpadł do pokoju zaspany Snape.

Harry zaczął przechylać się w bok. Mroczki przed oczami nie znaczyły nic dobrego.

— Co to za aspekt? Nikogo tu nie ma.

Głowa dzieciaka opadła na tors profesora, który powstrzymał upadek i zamykał nową ranę.

Harry zaśmiał się odrobinę. Zbyt histerycznie.

— Eliksir im nie wychodzi.

— To wyjaśnia krew na poduszce. — Oczyścił i pościel, i Pottera, kiwając głową.

— Gdzie Draco?

— Odesłałem go kilka godzin temu do dormitorium. Jest czwarta rano, Harry. Dasz radę zasnąć czy wolisz na przykład się czegoś napić?

Harry lekko zzieleniał na cień wspomnienia tego, co kroił Slughorn

— To przypuszczam, że oznacza nie na drugą część mojego pytania. Co z pierwszą?

— Jestem zmęczony, ale sen jest ostatnim, o czym teraz myślę.

— To może kąpiel? Pomogę ci.

— Zawsze mi pomagasz. A w zamian zajmuję i brudzę ci łóżko.

— Tak, to straszne — potwierdził mistrz eliksirów. — Bo nie jestem wyszkolonym czarodziejem i nie potrafię transmutować sobie drugiego i nie ma skrzatów, które uprzątną pościel nim dotrzemy do łazienki. To naprawdę przerażające.

Harry zaśmiał się słabo. Mężczyzna wziął go na ręce i przeniósł do łazienki.

— Potrafię chodzić — burknął obrażony. — Co wy macie z tym noszeniem mnie na rękach.

— Już widzę, jak potrafisz chodzić. Jesteś osłabiony z upływu krwi, walki emocjonalnej i głodu. Ile minęło od ostatniego twojego posiłku? — zapytał, pomagając mu zdjąć koszulę.

— Byłem raczej zajęty.

— Albo nieprzytomny. Wykąp się. Zamówię coś, co nie ma ostrego zapachu, by cię nie mdliło. Posiedzimy przy kominku.

Zostawił go, dając odrobinę prywatności.

Harry westchnął z ulgą, stojąc pod strumieniem gorącej wody i pozwalając jej rozluźniać napięte mięśnie. Ostatnie godziny dawały się we znaki. Wcześniejsze dni szczególnie zamykał w umyśle, na razie nie pozwalając im się wydostać na wierzch. Nie miał teraz dla nich czasu. Zostało mu pięć aspektów.

Obawiał się, że przy Albusie będzie musiał sprowokować go do konfrontacji, ale jak widać samo połączenie było wystarczające. Największy kłopot rozwiązał się sam.

Świeża pidżama oraz szlafrok czekały na niego, gdy wyszedł z kabiny.

Severus, tak jak powiedział, czekał przy kominku, a tuż obok stolik, zastawiony kilkoma talerzami. Nie dolatywał z nich żaden zapach. Żołądek miał swoje prawa i ogłosił je dosyć donośnie na widok kolorowych niczym z najdroższej restauracji potraw.

Kącik ust mężczyzny uniósł się lekko, ale zaraz wskazał Harry'emu miejsce, samemu sięgając po kanapkę.

— Pewien szczególny skrzat bardzo cię lubi. Nawet nie sprecyzowałem zamówienia, a stół już był gotowy.

Pottera stał chwilę nad stolikiem, rozmyślając intensywnie, ale po minucie zrezygnował i usiadł. Pierwszy kęs przełknął z trudem, mając przed oczami to coś, krojonego przez Slughorna. Następny gryz już ponagli głód. Przez kilkanaście następnych minut ciszę przerywał Severus, nakazujący mu zwolnić. Gdy skrzat pojawił się, by posprzątać i podać deser, Harry odsunął się wraz z krzesłem. Dzwonienie łańcucha zawtórowało ruchowi.

Chłopak był zbyt słaby na kolejny aspekt, tego był świadom Severus.

— Odejdź na razie — odesłał szybko skrzata i spojrzał na Pottera pytająco. — Ten skrzat czy ogólnie?

— Ten konkretny. Ale nie jestem gotów. Jestem tak strasznie zmęczony tym wszystkim. Nawet nie cieszy, że zostało już jedynie pięć aspektów. Motywuje tylko strach. Ten drugi jest okrutny, przerażający i tak bardzo podobny do Toma.

Snape pomógł przejść Potterowi na kanapę i przykryć go przywołanym kocem. Rozterki Harry'ego były znaczące. Poza aspektem Severusa wszystkie dotychczasowe były pełne mroku. Demony, ukryte bardzo głęboko w chłopcu, mogły zdziałać wiele złego, wypuszczone na wolność.

OOO

Harry znów śnił. A przecież jeszcze chwilę temu opierał głowę o ramię Severusa i patrzył w ogień, płonący w kominku.

A teraz był na błoniach. Panowała niesamowita cisza. Żaden ptak nie ćwierkał, żaden podmuch wiatru nie poruszał liśćmi, by szumiały.

Zaczął iść w kierunku Hogwartu. Otaczająca go cisza z każdym krokiem była coraz bardziej przerażająca. Nie słyszał nawet własnych kroków, choć szedł po żwirze, wysypanym na całym dojeździe do szkoły.

Na schodach ujrzał Draco. Stał, pełen dumy i arystokratyczności, z jedną ręką na biodrze. Tylko jego twarz była jakaś inna. Znikł gdzieś przyjazny, z lekka szelmowski uśmiech, którym zwykle go witał. Niepewnie podszedł bliżej.

W dłoni Malfoya pojawiła się różdżka, skierowana wprost w niego, ale Harry skupiony był na czymś innym. Draco był oszpecony. Oko, oznaczone szarpaną blizną nie otwierało się.

Przecież Severus powiedział, że nic się nie stało. Dlaczego Draco tak wygląda?

Ręka uniosła się sama. Wskazywała Ślizgona, który zbladł, ale nie cofnął się. Żaden z nich nie odezwał się słowem.

Potem popłynęła moc. Lśniący złoty krąg uformował się nad dłonią i trzeszcząc wystrzelił.

Unosił włoski na ramieniu. Powodował, że powietrze drgało niczym w upalny dzień.

I uderzył w Draco.

Harry patrzył, jak ten upadł na kolana. Potem przechylił się do przodu i stoczył po schodach do jego stóp. Odwrócił go stopą, by spojrzeć w gasnące oczy. Nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Nie czuł niczego, choć wiedział, że powinien, ale już nie pamiętał, co znaczą uczucia. Przekroczył ciało i wszedł po schodach, a drzwi Hogwartu otworzyły się przed nim samoistnie.

Harry zerwał się, zagryzając dłoń, by nie krzyczeć przerażająco. Czuł smak w ustach i wiedział, że ugryzł się do krwi. W ostatniej chwili dobiegł do łazienki.

Upadł na podłogę, gdy żołądek już był pusty. Całym ciałem wstrząsnął szloch, ale nie uronił ani jednej łzy. Ból, jaki teraz czuł, był nie do opisania. Niszczył go od środka, a nie mógł mu na to pozwolić. Nie mógł! Inaczej ten koszmar się spełni.

Z trudem się podniósł. Ciało nie chciało go słuchać, ale po kąpieli odzyskał panowanie. W lustrze widział jak blady jest, ale oczy lśniły determinacją. Nie da sobą manipulować. Nikomu. Czy to Albusowi, czy też klątwie.

Wezwał Zgredka.

— Harry Potter wołał? — Wraz z pytaniem zabrzęczał łańcuch. — Co to?

— Dotknij go.

I skrzat dotknął.

Kilka minut później zniknął, przeklinając go, choć bez użycia magii. Krew spłynęła po kamiennej podłodze, gdy chłopak ściskał rozsypujące się ogniwa.

Drzwi otwarły się z hukiem, ale Snape nie wydawał się zaskoczony tym, co miał przed oczami.

Zaleczył ranę bez słowa krytyki czy nagany.

Harry wstał, przytrzymując się sedesu i wyprostował. Minął cichego Severusa i udał się do salonu. Wziął Fawkesa na ręce i zagwizdał.

Ptak uniósł ospale głowę. Jego barwa tliła się na końcach piór.

— Zrób to! — nakazał cicho Potter.

Feniks wbił się pod sufit, a potem obniżył lot, dotykając łańcucha na plecach tiro.

Kakofonia ostrego śpiewu Fawkesa i krótkich gwizdów Harry'ego, spowodowała, że mistrz eliksirów zatkał uszy. Magia iskrzyła w całym salonie.

A Harry wyrwał aspekt.

Feniks jednocześnie z Snapem dopadli upadającego chłopaka. Łzy feniksa nie działały i znów mężczyzna jedynie zamknął ranę.

Harry klęczał, ciężko dysząc, starając się zebrać siły. Uparty w postanowieniu, spojrzał na Snape'a.

— Chcę iść do Toma.

— Powinieneś odpocząć.

Fawkes podzielał to zdanie, skacząc przed Harrym. Pióra zaczynały odzyskiwać barwę, choć jeszcze sporo jej brakowało do zwyczajowego blasku.

— Załatwię to wszystko dzisiaj. Potem możesz mnie nawet przywiązać do łóżka.

— Żebyś wiedział, że tak zrobię. Wyglądasz jak cień siebie.

— I tak się czuję, dlatego muszę to zrobić jak najszybciej. On nadal walczy. Zerwanie każdego kolejnego aspektu jest coraz trudniejsze.

— Rozumiem to doskonale. Nie ma chyba potrzeby robić tego w ciągu godziny. Daj sobie choć kilka godzin oddechu. Idź na śniadanie. Porozmawiaj z przyjaciółmi. Większość nawet cię nie widziała odkąd wróciłeś.

Nie takie były początkowe plany Harry'ego, ale mógł w ten sposób załatwić dwa aspekty naraz. Nie bardzo podobało mu się, że będzie musiał zrobić to na oczach wszystkich, ale czym szybciej, tym lepiej.

Niby z rezygnacją, ale zgodził się na propozycję mężczyzny.

— Draco ma ci towarzyszyć, byś nie wpadł na jakiś gryfoński pomysł. Tarcza nie zaszkodzi. — Ostatnie słowa skierował do feniksa.

Harry zagwizdał sprzeciw, a ptak kiwnął głowa, nie do końca wiadomo, komu wyrażając zgodę.

Potter z wyraźną ospałością wkroczył do Wielkiej Sali. Zatrzymał się w wejściu. Draco podszedł do niego jednocześnie z Ronem.

— Usiądę dziś koło Malfoya — przekazał przyjacielowi, który rzucił niepewne spojrzenie na stół Gryffindoru.

— Aspe...?

— Tak. — przerwał mu, zanim dokończył.

Zmiana stołu została dostrzeżona i cała szkoła zaszumiała szeptami. Harry odetchnął głęboko i ruszył za Draco, który prowadził go w pobliże Pansy i Blaise'a. Przewodnik natychmiast odwrócił się na pięcie, słysząc dźwięk łańcuchów.

Harry położył mu dłoń na ramieniu i pchnął go do przodu.

— Co ty tam masz na plecach, Potter? — zapytał Zabini, ciągnąc go za łańcuch.

— Tu ma drugi. — Wskazała Pansy, a łańcuch sam owinął się jej wokół nadgarstka.

Gryfon złapał oboje za ręce i, wywracając krzesła, przygwoździł do ściany.

— Ślizgoni! — wywarczał pomiędzy ściśniętymi zębami. — Tacy maleńcy w moich rękach, tacy bezbronni. — Dziewczyna prychnęła, ale gdy ściana objęła ją za ręce i nogi, pisnęła przerażona. Czarnoskóry Wąż tylko starał się wyrwać.

Malfoy zatrzymał pozostałych współdomowników gestem.

— Walcz z tym, Harry — poprosił, ale nie zbliżył się.

— Nie ma zamiaru. — Druga osobowość zaśmiała się lodowato. — Jest zbyt słaby.

— Nieprawda! — krzyknęła Hermiona. — Da radę!

Potter uderzył dłonią w ścianę pomiędzy uwięzionymi i podłoga pod stopami zadrżała, ukazując lśniące linie, rozrastające się błyskawicznie na ściany oraz sufit. Powietrze iskrzyło od mocy. Nawet profesorowie zaczęli odsuwać się od pola, które zmniejszało się w stronę środka sali.

— Do cholery jasnej, spierdalaj popaprańcu! — Krzyk Harry'ego rozproszył magię.

Ogniwa dwóch aspektów rozpływały się w jego dłoniach. Stał wyprostowany, łapiąc zachłannie powietrze, jakby dopiero wypłynął na powierzchnię wody.

Zaklęcie cofnęło się i wchłonęło w mury, wypuszczając jednocześnie dwójkę Śligonów.

Malfoy i Snape już podchodzili, by w razie czego go złapać.

— To bolało jak diabli — burknął Harry, gdy rany zostały już zamknięte, a ubranie oczyszczone. — Skurwy...

— Potter! — zgromił go Snape. — Język.

— Mocno trzyma. Uwziął się. — Przewrócił oczami, nadal stojąc w miejscu.

— Co to było, Potter?! — Krzyk z tak bliska spowodował, że Harry drgnął.

— Nieistotne. — Malfoy spojrzał na Blaise'a bardzo wymownie.

— Przestań chrzanić, Draco! — Dziewczyna dziobnęła go palcem w pierś, ale nie podniosła głosu tak jak Zabini. — Oczekuję szczegółowego wręcz raportu, dlaczego on ma czerwone oczy zaraz po niesamowitej ucieczce z łap śmierciożerców?

Malfoy rzucił spojrzeniem na Pottera. Wiedział, że podczas walki z aspektami zmienią się źrenice Gryfona, ale teraz nadal były czerwone.

— Profesorze Snape. Jego oczy.

Mężczyzna złapał podbródek Harry'ego i odwrócił w swoją stronę.

— Harry, nadal masz czerwone oczy. Co się dzieje?

— Walczy — odpowiedział spokojnie — Nie mogę się ruszyć.

Uwaga wszystkich skupiała się tylko na nich, ale profesor szybko temu zaradził, rzucając tarczę poufności.

— Kontroluje twoje ciało?

— Tylko nie pozwala się poruszyć. To boli, ale nie może nikomu zrobić krzywdy. Muszę dostać się do Toma. To mój ostatni aspekt. Ale musisz go wpierw wybudzić z Żywej Śmierci. Sam dotyk nie wystarczy.

Mężczyzna wziął go na ręce, skoro nie miał żadnej władzy nad własnym ciałem i wyniósł z Wielkiej Sali. Nie zdjął zaklęcia aż do samych kwater. Tam posadził chłopaka na kanapie.

— Pójdę po antidotum.

— Będę mieć na niego oko — rzekł Draco, wchodząc do salonu profesora. — Zrobiłeś niezłe widowisko. Nawet nie chcę wiedzieć, co to za zaklęcie wyłoniło się ze ścian.

— Ochrona. Wplotłem ją podczas ćwiczeń z Fawkesem. Ma zablokować mordercze intencje. Izoluje wewnątrz każdego, chcącego zranić uczniów lub nauczycieli. Ten drugi wykazał się zbytnią agresywnością i czar się aktywował.

— Możemy iść — powiadomił Snape, trzymając w dłoni fiolkę z mleczno-białą zawartością.

Ponownie wziął Pottera na ręce i przeszli do drugiego przejścia. Komnata Tajemnic cierpliwie na nich czekała, tak samo jak Tom. Zbytniego wyboru nie mieli.

Fawkes pojawił się tuż obok, znajdując sobie występ skalny i w milczeniu obserwował poczynania Severusa.

— Jesteś pewien, Harry? — upewniał się.

— Tak.

Snape cicho wzdychnął i usunął zaklęcie, osłaniające Czarnego Pana. Inny czar nadal unosił go nad podłogą. Z doskonale widocznym obrzydzeniem rozchylił mu usta i wlał zawartość fiolki.

Odsunął się o krok do tyłu i czekał.

Po prawie kwadransie Tom wziął oddech.

— Proszę przysunąć go do mnie bliżej — poprosił Harry, siedzący na kamieniu tuż przy wejściu.

Przesunęli w powietrzu uśpionego. Łańcuch zabrzęczał niesamowicie donoście w jaskini. Potter z wyraźnym problemem uniósł dłoń i dotknął czoła Toma.

Długie minuty mijały i nic się nie działo.

Gryfon siedział z zamkniętymi oczami i tylko równy oddech świadczył, że żyje.

Snape wysłał patronusa do Minerwy, że nie może poprowadzić lekcji. Nie musiał także pytać Draco, czy pójdzie na swoje. Żaden z nich nie zostawiłby Gryfona w takim momencie.

Niespodziewanie po godzinie wyczekiwania Tom drgnął, wyginając się w łuk. Podobnie zareagował Harry, ale nie puścił połączenia. Upadł na kolana, a koszula na plecach rozjarzyła się punktami. Każdy pasował do rany po łańcuchu. Teraz tworzyły wzór ósemki, która uniosła się nad klęczącym tylko po to, by wtargnąć w jego pierś.

Harry zaczął przerażająco krzyczeć, trzymając się za serce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top