Żeby było lepiej cz. 2
Harry'ego z objęć Morfeusza wyrwało odczucie nadchodzącej burzy. Do końca nie był w stanie określić tego uczucia. Miał wrażenie, że po domu było czuć jej jakby obecność.
― Harry! ― Ross niemal rzucił się na niego.
― Spokojnie, Will. ― Sam zdziwił się, słysząc jak dziwnie brzmiał jego głos. ― Mógłbyś mi przynieść coś do picia? Chciałbym pozbyć się tego posmaku krwi.
Młodzieniec czym prędzej się zerwał, by spełnić prośbę, pozostawiając czarodzieja na moment samego.
― Przeraziłeś mnie nie na żarty― rzekł Will, wracając i podnosząc ostrożnie Harry'ego, aby pomóc mu się napić. ― Nie powiem, ten twój przyjaciel jest bardziej przerażający i nie przypuszczałem, żeby coś mogło wytrącić mnie z równowagi jeszcze bardziej. Nie obraź się, ale cieszę się, że nie jestem czarodziejem. Jeśli w twoim świecie ciągle musicie tak cierpieć z powodu zaklęć, to naprawdę wolę być... Jak nas nazwałeś? Mugolem?
Harry uśmiechnął się lekko.
― To nie tak, że na każdym kroku obrywamy klątwą. Po prostu trwała wojna i byłem w samym jej centrum.
William przewrócił oczami, jakby to nie do końca go przekonywało.
― To po co pchałeś się w sam środek wojny?
Harry odetchnął, uspokajając się.
― Nie dano mi wyboru.
Ross prychnął.
― Zawsze jest jakiś wybór.
Czarodziej milczał, zastanawiając się nad usłyszanymi słowami.
― Masz rację. Zawsze jest jakiś wybór ― zamilkł na chwilę, uśmiechając się smutno. ― Może gdybym się zbuntował, nie leżałbym teraz tutaj, zależny od ciebie i Severusa. ― Odchrząknął, chcąc pozbyć się nieprzyjemnej guli w gardle. ― Wtedy to była dla mnie jedyna, słuszna droga.
W wypowiedzianych słowach wyczuwało się tęsknotę za czymś. Harry odetchnął i spojrzał rozmówcę.
― Wróg naznaczył mnie jako swojego przeciwnika ― powiedział cicho i znowu urwał.
Nie powinien zdradzać podobnych informacji, ale wiedział, że może zaufać współlokatorowi.
A ten słuchał go i obserwował uważnie. Harry niewiele wcześniej mówił o sobie, przez co brakowało mu informacji o jego przeszłości. A chciał wiedzieć, dlaczego Harry uciekł od swoich dawnych przyjaciół ze świata magii. Jakim cudem czarodzieje nie mogli go odszukać, mimo swoich niesamowitych umiejętności? Nie bardzo pojmował, czemu jest to dla niego tak ważne.
Pomógł choremu się napić i niecierpliwie czekał, aż ten znajdzie odpowiednie słowa.
Wzrok Harry'ego stał się zimny oraz jakby czerwony i Willa przeszedł dreszcz, gdy usłyszał:
― Tom Riddle był złym czarodziejem. Miał swoje grono wiernych wyznawców. Był bezwzględnym, owładniętym żądzą władzy psychopatą! ― Schrypnięty głos Harry'ego przepełniony był emocjami. Przełknął ślinę i wypuścił powoli powietrze. ― Tak bardzo bał się śmierci, że robił wszystko, aby jej uniknąć. Uwierzył przepowiedni, że urodzi się dziecko, które go pokona i zaczął je szukać. ― Skrzywił się czując, jak po raz kolejny zasycha mu w gardle. Odchrząknął. ― Kiedy dowiedział się, gdzie może być potencjalny wróg, przybył do jednego z domów w Dolinie Godryka ― urwał i dodał po chwili jeszcze mocniej schrypniętym głosem: ― Zabił moich rodziców i mnie też próbował. Miałem trochę ponad rok.
― To straszne! Przecież byłeś dzieckiem! ― wykrzyknął Will, przysuwając do ust Harry'ego szklankę chłodnej wody.
― Dzięki. Owszem, ale dla niego liczyło się jedno. ― Posłał mu znaczące spojrzenie, gdy się napił.
― Co za drań!
― Przeżyłem dzięki zaklęciu, które rzuciła mama. Zaklęcie uśmiercające odbiło się od niej i uderzyło w Toma.
― Mam nadzieję, że go wykończyło.
Harry parsknął, słysząc mściwy ton współlokatora.
― Nie okazało się tak proste, bo pojawił się kolejny czarodziej, jeszcze bardziej pragnący potęgi i władzy. To właśnie po tym wydarzeniu została ta blizna na czole. I to ten drugi oznaczył mnie, jako swego przeciwnika, choć dowiedziałem się o tym kilkanaście lat później.
W międzyczasie zapanował pokój.
Czarodziej odetchnął głębiej i przymknął oczy, milknąc na chwilę. Nie podobało mu się, że tak łatwo się męczył. Wystarczyła tylko chwila rozmowy, a on już tracił siły.
― W porządku? Jeśli chcesz odpocząć, dam ci spokój, choć zżera mnie ciekawość ― zaproponował Ross, nie spuszczając oczu z chorego.
― Nie, dam radę.
― Jakoś ci nie wierzę, Harry.
― Nie mogę przez cały czas spać.
― Coś w tym jest, ale nadal ci nie wierzę ― mruknął chłopak i wystawił język, kiedy otrzymał słabego kuksańca od Pottera. Jego dłoń pozostała potem na kolanie Willa i ten przykrył ją swoją dla dodania mu otuchy. ― To mów, co było dalej. Wszystkim pewnie ulżyło, jak zapanował spokój.
― Zdecydowanie. Wychowało mnie wujostwo, niemagiczna rodzina. Nie traktowali mnie dobrze. ― Harry mówił cicho i beznamiętnie. Ross domyślał się, że nie powinien drążyć tego tematu. ― Dość o Dursleyach. W wieku jedenastu lat rozpocząłem naukę w szkole magii i poznałem wielu wartościowszych ludzi.
― A ten twój przerażający przyjaciel? ― wtrącił Will, spoglądając w górę i zmieniając nieco temat. Na co Harry lekko się roześmiał.
― Nie nazwałbym go moim przyjacielem. Raczej opiekunem. Przyjaciel nie da ci szlabanu.
― Dlatego zwróciłeś się do niego?
― Tak, bo jest piekielnie dobry w tym, co robi. I jest jedyną osobą, której naprawdę ufam.
― Chyba rozumiem. Ale, Harry, gdzie ty go poznałeś? Proszę cię, na sam jego widok włosy stają mi dęba!
Harry uśmiechnął się szeroko na to stwierdzenie. Bawiło go to, że jego były opiekun nadal budził lęk wśród ludzi.
William aż zapatrzył się na widok uśmiechniętego Pottera.
― W szkole. Jest moim nauczycielem. Wszyscy się go boją.
― Nie powiem, pańska reakcja jest dość satysfakcjonująca, panie Ross.
Słysząc za sobą Snape'a, młodzieniec podskoczył gwałtownie, a z jego gardła wyrwał się krzyk przestrachu.
― A teraz proszę zostawić nas samych.
William jak najszybciej wyszedł z pomieszczenia.
Snape uśmiechnął się krzywo. Następnie zbliżył się do łóżka chorego. W rękach niósł kielich z gęstą, szarą cieczą. Przytknął mu do ust naczynie nim Harry zdołałby zaprotestować.
Z takim podejście mnie miał zbytnio wyboru jak pić. Napój nie był smaczny, co akurat nie było niczym niespodziewanym, ale dał się przełknąć bez odruchu wymiotnego.
― Co to? ― zapytał, gdy mógł przepłukać usta wodą, by pozbyć się posmaku.
― Mój nowy eliksir leczący.
― Czyli jestem jednak królikiem doświadczalnym? Jak ma zadziałać?
― Jest podobny do tego, który dałem ci do uleczenia nerwów tuż przed atakiem Albusa na błoniach.
― Pamiętam.
― Nie podejrzewałem, że uleczy cię całkowicie, ale braki wizji i początkowe leczenie, jak widać wystarczyły, by nerwy zregenerowały się naturalnie. Zdecydowałem się na tę samą modyfikację i w tym eliksirze, ale uwzględniłem rany zewnętrzne. Zaraz potem zajmę się płucami, choć mam nadzieję, że eliksir zadziała trochę i na nie.
Harry chciał podziękować, ale w tym momencie dom zadrżał w fasadach i dookoła rozbrzmiał cichy, ale bardzo specyficzny sygnał alarmowy,
Harry jęknął i skulił się, jakby ktoś uderzył go w brzuch. W następnej chwili Lucjusz stanął tuż obok Severusa, który uniósł w zdziwieniu brwi. Minister rozglądał się po pokoju, a potem spojrzał na Snape'a.
― Gdzie ja jestem?
― Dobre pytanie, choć wolałbym usłyszeć, jak się tu znalazłeś?
Zignorował poza tym mężczyznę i podszedł do chorego tak, że zasłonił sobą jego postać.
― Powoli się wyprostuj ― polecił spokojnie, pomagając mu się ułożyć.
― Jeden z twoich pacjentów? Dlatego zniknąłeś tak nagle? ― Malfoy podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. ― Nieciekawa dzielnica. Charłak?
― Mamo, powiedz tacie, że jak wchodzi do mojego pokoju, to ma pukać ― mruknął chłopak, wzdychając. ― To było niegrzeczne, Lucjuszu.
Mężczyzna, już przy pierwszych słowach, przeciął pokój w kilku krokach i tylko ręce Severusa powstrzymały go przed złapaniem Pottera.
― To Harry! Znalazłeś go!
― Nie krzycz ― upomniał go mistrz eliksirów, gdy Harry zadrżał, choć podejrzewał, że bardziej od uspokajania zaklęć, niż hałasu.
― Co z nim? Nie wygląda za dobrze. Może przeniesiemy go do...
― Ciągle tu jestem, Lucjuszu ― przerwał mu Harry. ― Nigdzie mnie nie przeniesiesz. Zostanę w tym domu tak długo, jak zechcę. Taki był mój warunek. Czyżbyś zapomniał, ministrze?
Obaj mężczyźni poczuli na karkach ciarki, gdy chłopak ułożył się na boku i spojrzał na nowo przybyłego. Czerwona barwa zaraz potem zniknęła ze źrenic.
― Harry powiedział nie, Lucjuszu ― opamiętał się pierwszy Severus.
― Oczywiście. Rozumiem. Tu masz ciszę, jak sądzę. ― Oprzytomniał też minister i spojrzał pytająco na Snape'a. ― A co z...
― Nic. Ani śladu.
Widząc ogromne zmartwienie na twarzy Lucjusza, a także wyraźne oznaki przemęczenia, Harry się zaniepokoił.
― Co się stało? Albus znowu coś kombinuje?
I Severus, i Lucjusz spojrzeli na niego jednocześnie.
― To ty nic nie wiesz, Harry?
― O czym? Co się dzieje? ― Natychmiast spróbował się podnieść, ale został powstrzymany przez mistrza eliksirów.
― Byłem przekonany, że wiesz, dlatego nic nie mówiłem. Albus Dumbledore nie żyje.
― Wpadł pod Błędnego Rycerza? ― zażartował, ale mężczyźni nie uśmiechnęli się.
― Naprawdę nic nie pamiętasz z walki na błoniach? ― dopytywał się Malfoy.
― Nie. Co tam się stało? Byłem przekonany, że gdy się jakimś cudem aportowałem, pewnie z bólu, to Albus też zrezygnował.
Rzucał spojrzeniami to na jednego, to na drugiego.
― Dumbledore zaatakował was na błoniach, gdy trenowaliście z Severusem. Znalazł jakąś lukę w nowej barierze Hogwartu. Z tego, co wiem z opowiadań dzieci z Azylu, zostałeś zaatakowany jako pierwszy przez Albusa, a oni zaraz potem przez resztę jego ludzi.
― Merlinie! ― przeraził się Harry. ― Czy z wszystkimi wszystko w porządku?
― Z większością ― odparł cicho minister.
― Kto? ― Harry objął się rękoma, wyobrażając sobie najgorsze.
― Hermiona Granger i Draco. ― Prawie wyszeptał Lucjusz.
Potter rzucił szybkie spojrzenie na drzwi i zaraz zapytał:
― Zaginęli?
Lucjusz rzucił mu dziwne spojrzenie.
― Skąd wiesz, że zaginęli, a nie zginęli?
― Przeczucie? Nie wiem ― odparł, wzruszając ramionami, nie patrząc na niego.
― Czy możesz wyczuć Draco? Był przecież twoim...
― Co się potem stało? ― zmienił temat Harry, zwracając się do Severusa. ― Co się stało, gdy Albus mnie trafił? Nawet nie wiem czym.
― Sectusemprą. Trafił cię Sectusemprą ― odparł dziwnie głębokim głosem. ― To zaklęcie tnące, ale zamiast spodziewanej krwi z twoich ran wyszedł obskurusa. Ty krzyczałeś, a on rozrywał Albusa na kawałki. Nie można było się nawet zbliżyć do miejsca, które obskurus zajmował. Był ogromny. W pewnej chwili wyglądało to, jakby pochłonął całe niebo. Zrobiło się ciemno, a w następnej chwili odszedł i ty także. Aurorzy pojawili się zaraz potem, ale pozostało im tylko pozbieranie szczątków Albusa i aresztowanie uciekinierów z Azkabanu. Treningi przyniosły skutek. Dzieciaki poradziły sobie genialnie. Dopiero po jakimś czasie dostrzegliśmy brak Granger i Draco. Podejrzewamy, że byli zbyt blisko ciebie.
― Przecież Draco nie było wtedy w zamku.
― Też tak myślałem ― odezwał się Lucjusz. ― Ale Narcyza napisała wiadomość, że Draco przybędzie do Azylu, a stamtąd do Hogwartu tego dnia.
― Nie było go na błoniach ― upierał się Harry.
― Harry, czy wiesz gdzie oni są? Rodzice panny Granger są zrozpaczeni ― upewniał się Malfoy.
― Nie. Nie wiem gdzie oni są. Naprawdę ― zapewniał.
― Harry miał amnezję przez pewien czas po ataku. Może im też się to zdarzyło? ― zasugerował Severus.
― Draco nie poradziłby sobie w mugolskim świecie i to z amnezją. A jeśli on...? ― Lucjusz załamał się i Snape wyprowadził go do kuchni.
― Panie Ross! ― krzyknął, otwierając na chwilę drzwi do holu, a gdy chłopak się pojawił, dodał: ― Zajmij się na chwilę Harrym. Mam gościa, którym muszę się zająć.
― W porządku.
Przeszedł do Harry'ego, kiwając na powitanie Lucjuszowi głową, ale ten był jakby otumaniony.
― Wyglądasz dużo lepiej ― stwierdził, widząc siedzącego Harry'ego.
― Severus zrobił jakieś nowe lekarstwo. On nigdy się nie poddaje.
Will zajął krzesło przy łóżku.
― Zapytam jutro Severusa czy mogę posiedzieć na tarasie. Brakuje mi naszych rozmów.
― Raczej mojego ramienia. Zawsze się o mnie opierasz ― zaśmiał się Ross i nagle przesiadł się na łóżko, tuż przy Harrym. ― Nie musisz czekać do jutra, jeśli ci tego brakuje. Proszę, oto jestem.
Harry zaśmiał się krótko i wykorzystał zgodę. Oparł głowę na braku Williama i westchnął.
― To Lucjusz. Mój drugi opiekun ― zaczął mówić, machając dłonią w stronę kuchni. ― Nie wiem, jak się tu znalazł. Przełamał moje czary, które miały mnie ukrywać.
― Bez nich znaleźliby cię szybciej? ― spytał, obejmując Harry'ego ramieniem tak, że teraz opierał się o jego pierś. ― Naprawdę nie chciałeś, aby cię znaleźli. Przepraszam, że przyprowadziłem tu Snape'a bez zapytania cię o zdanie.
― Gdyby wtedy nie przyszedł, to pewnie teraz...
― Ciii... ― urwał mu.
― Nie boję się śmierci. ― Znów westchnął. ― Ciągle gdzieś krąży wokół mnie. Przyzwyczaiłem się. Jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem. Mam na swoich dłoniach wiele krwi niewinnych...
― Nieprawda! ― zaprzeczył głośno Ross.
― Może. Uratowałem też wiele osób i jestem z tego najbardziej dumny. Niczego nie żałuję.
Przesunął się, układając wygodniej, gdy plecy dały o sobie znać. Przesunął głowę na uda Rossa i spytał:
― Mogę?
― Oczywiście. Choć twojemu opiekunowi coś chyba się nie podoba. Dziwnie na mnie ostatnio patrzył.
Kilka emocji przemknęło przez twarz Harry'ego, ale odparł:
― Nie robię nic złego. Ty też.
― Czy może być zazdrosny? ― Ross spojrzał w stronę kuchni, ale mężczyźni stali poza zasięgiem wzroku. ― Nie wiem, jak to wygląda w twoim świecie. Nie jest stary. Ma specyficzną urodę, ale wielu osobom z pewnością wydaje się przystojny.
― Czyżby podobał ci się Severus? ― zapytał Harry, uśmiechając się do niego łobuzersko.
― Akurat wolę młodszych brunetów. ― Pogłaskał leżącego po policzku. ― Choć nie powiem, te długie palce muszą czynić cuda.
― Żebyś wiedział ― mruknął Potter, wspominając masaż, a gdy Ross spojrzał na niego sugestywnie: ― Ćwiczy moje nogi. Terapia. Żadnych seksualnych podtekstów mi tu.
― Jak myślisz, ma coś przeciwko? Nie chcę wywoływać sporów, tym bardziej, że cię leczy.
Harry podążył wzrokiem także w stronę kuchni.
― Severus jest bardzo rozsądnym człowiekiem.
― To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
― A ja nie mogę ci inaczej odpowiedzieć, Will. Mogę jednak przysiąc na cokolwiek chcesz, że w tej sprawie zawsze stanę po twojej stronie.
Nagle od strony kuchni doleciał załamany głos Lucjusza.
― Musisz! Obiecałeś mi!
Cokolwiek próbował wcześniej powiedzieć Snape, nie uspokoiło w ogóle Malfoya. Wręcz przeciwnie - był jeszcze bardziej roztrzęsiony. Wyszli bardziej na środek i chłopcy mogli ich widzieć.
― Stan Harry'ego nie pozwala go zostawić samego.
W tej chwili Lucjusz rzucił w ich stronę spojrzenie. Jego twarz natychmiast ze zmartwienia przeszła we wściekłość.
― Nic nie interesuje cię Draco? Już znalazłeś pocieszyciela? Wykorzystałeś mojego syna do własnej ochrony, a gdy stał się zbędny, porzuciłeś?
― Lucjuszu, przestań. Jesteś rozchwiany emocjonalnie. ― Severus złapał go za ramię, gdy mężczyzna skierował się w stronę łóżka.
Malfoy odepchnął od siebie mistrza eliksirów i złapał Harry'ego za bandaże na piersi. Harry syknął, a w następnej chwili upadł u stóp Lucjusza, gdy delikatna materia opatrunków rozerwała się.
― Lucjuszu? Co ty wyrabiasz?! ― oburzył się Snape, podbiegając do skulonego rannego.
Minister patrzył chłodno na doskonale widoczne teraz rany na plecach Pottera, które z powodu szarpaniny otworzyły się i krew wąską strużką skapywała na podłogę.
― Może pański syn uciekł, bo bał się właśnie tego? ― odezwał się nagle Ross, wstając i przechodząc do przodu, by zasłonić sobą Harry'ego. ― Skoro lubi pan bić słabszych, to proszę. Jestem mugolem i nie stanowię dla pana zagrożenia.
― Draco... ― szepnął Lucjusz, cofając się i chowając twarz w dłoniach. ― Muszę go odnaleźć.
― Wróć do Narcyzy. Później się odezwę ― polecił Severus, ostrożnie przekładając rannego na łóżko i przyzywając skrzata.
Minister znikł, a Ross opadł na kolana.
― Rzucił czymś w ciebie? ― wystraszył się Snape, ale nie odszedł od łóżka.
― Merlinie, chyba zrobiłem w gacie ― jęknął Will i odwrócił się do niego. ― Jesteście przerażający.
― Rzucił coś czy nie? ― żądał odpowiedzi.
― Nie. Po prostu nogi ze strachu nie chcą mnie słuchać.
Severus postawił go, by sam się ogarnął, skoro nie została rzucona klątwa. Ze znanym profesjonalizmem założył nowy opatrunek.
Harry był oszołomiony i po prostu pozwalał mu na wszystko.
― Lucjusz bardzo kocha swojego syna, panie Ross. Zrobi dla niego wszystko. Nawet zabije. Proszę to zapamiętać i nie stawać mu na drodze.
― Zapamiętam. O ile mnie ktoś w głowę zaś nie walnie. Proszę mnie zawołać, gdy znów będę potrzebny.
William wrócił do siebie, obserwowany przez Snape'a, który następnie spojrzał na śpiącego już Pottera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top