Komplikacje cz. 2

Harry uchylił powieki. Światło było zbyt jasne i kilka chwil zajęło mu nim się przyzwyczaił. Bardzo szybko ostatnie zdarzenia wróciły i wciągnął powietrze, próbując wstać.

― Nie radzę.

Dłoń mężczyzny powstrzymała go pewnie, choć niespotykanie delikatnie. Harry przypuszczał, że bez tej pomocy leżałby już na podłodze. Ciało bolało intensywnie, gdy się zerwał i ręce Severusa uratowały go przed upadkiem. Z drugiej jednak strony czuł się dużo silniejszy niż wczoraj.

― Teraz sobie porozmawiamy, Harry.

Gryfon przełknął nerwowo nadmiar śliny, jaka nagle nagromadziła się w ustach. Następnie wziął głęboki wdech i wydech, co spowodowało przebiegnięcie skurczu bólu po twarzy.

― Dobrze. Jestem ci winien kilka odpowiedzi. ― Chłopak zamyślił się na chwilę. ― Jeżeli pozwoliłbyś, abym najpierw skorzystał z łazienki, byłbym wdzięczny. Później możemy porozmawiać przy kawie lub herbacie.

Snape zlustrował chłopaka. Widział, jak ten ostrożnie przemieszcza się na brzeg łóżka i spuszcza z niego nogi. Jak nerwowo przełyka ślinę pod jego wzrokiem. Był ciekaw, czy Harry zdobędzie się na poproszenie go o pomoc, czy też będzie uparcie udawać, że nic mu nie dolega.

― Severusie, czy mógłbyś mi pomóc dojść do łazienki? Podejrzewam, że sam nie dam rady.

Mistrz eliksirów bez słowa stanął przy chłopaku i zaoferował swoje ramię. Widząc lekkie zdziwienie, postawił Gryfona na nogi. Była to świetna okazja na zorientowanie się, w jakim stopniu Harry uległ już paraliżowi.

W połowie drogi dolne kończyny odmówiły posłuszeństwa, przed upadkiem uratowało Harry'ego ramię starszego czarodzieja. Snape wziął chłopaka na ręce i zaniósł do łazienki. Tam go zostawił, dając mu pół godziny na ogarnięcie się z nakazem wzięcia kąpieli.
Po minionym czasie mistrz eliksirów wparował do pomieszczenia, zabrał chłopaka w celu ponownego opatrzenia. Widząc wyczekujący wzrok, Harry zdjął wszystkie zaklęcia z siebie.

― Musisz to robić?

Gryfon dopiero po chwili zorientował się, co Snape ma na myśli. Zaklęcie Glamour ponownie zostało nałożone na jego ciało.

― To się dzieje samoistnie. Jeżeli ci to przeszkadza, mogę je usunąć na stałe. Jednak wolałbym tego nie robić.

― Ze względu na tego mugola, czyż nie? Aby nie widział i nie przejmował się twoim stanem...?

― Dokładnie tak, Severusie ― przerwał Snape'owi i, nim ten zdążył coś powiedzieć, kontynuował: ― Wiem, że William i tak widzi, w jakim jestem stanie. Wiem, że się martwi, lecz dopóki nie widział mnie bez zaklęć maskujących, nie jest świadom, jak bardzo jest źle. Przepraszam, że ci przerwałem.

Mistrz eliksirów podał chłopakowi kubek z herbatą, którą przygotował, gdy Gryfon przebywał w łazience. Następnie sięgnął po słoiczek.

― Skąd masz to? ― Harry, widząc przedmiot, westchnął głośno.

― Zdobyłem.

― Tyle to i ja już wiem. W końcu trzymam tutaj słoik z resztką maści, który sam przekazałem do świętego Munga. ― Zirytowanie mistrza eliksirów było wręcz namacalne.― Jak?

― Siła perswazji umieszczona w liście wysłanym do świętego Munga. List ulegał autodestrukcji po otrzymaniu przeze mnie maści. Pracownik o zaistniałej sytuacji zapominał. Jedynym śladem po tym była dodatkowa gotówka i brak słoiczka specyfiku. Snape potarł nasadę nosa i wyraźnie starał się opanować.

― Harry ― warknął przez zęby ― czyś ty już do końca na głowę upadł? A co, gdyby to nie była ta maść, tylko jakaś inna? Co zrobiłbyś gdyby ten pracownik wysłał ci jakąś truciznę?

― Zbyt często używałem twoich specyfików, żeby dać się złapać w taką pułapkę.
Harry siedział teraz na skraju łóżka, owinięty jedynie kocem od pasa w dół. Snape dezynfekował właśnie jego plecy i co jakiś czas krótkie syknięcie wyrywało się z ust chorego. ― Wróćmy do głównego tematu. Chcę znać wszystkie szczegóły od ostatniej chwili, kiedy się widzieliśmy.

― Cóż, raczej nie ma dużo do opowiadania. Większość pewnie zna pan od pozostałych. Do ostatniego zaklęcia Albusa stali tuż obok. Potem niewiele kojarzę poza narastającym bólem i mrokiem. W tym momencie mam lukę. Nie wiem, co się stało. Ocknąłem się dwa tygodnie później w jakimś londyńskim szpitalu w nie lepszym stanie niż obecnie. Dodatkowo miałem amnezję i trwało to kolejne dwa tygodnie, zanim odzyskałem pamięć. Mój stan w tym czasie wahał się raz na lepsze raz na gorsze i lekarze nie wiedzieli, co ze mną zrobić. Gdy zrozumiałem, że nie są w stanie mi pomóc, bo zwyczajnie potrzebowałem magicznych leków, uciekłem. Od tego momentu mieszkam tutaj.

― Dlaczego z nikim się nie skontaktowałeś?

― Nie czułem takiej potrzeby.

― Merlinie, Harry! ― Snape z chęcią ukręciłby kark temu dzieciakowi, który niestety dzieckiem już nie był.

Harry zaśmiał się słabo.

― Nie tęsknię do czarodziejskiego świata. Myśli pan, że daliby mi spokój po tym, co zrobiłem? I kim obecnie jestem?

Odwrócił się do mężczyzny przodem i, intensywnie patrząc, czekał na odpowiedź.

― Miałbyś należytą opiekę medyczną.

― Unikasz odpowiedzi. ― Nie dał się zwieść.

Snape westchnął i zaczął pracować nad pozostałą raną.

― Nie miałbyś chwili spokoju.

― Właśnie.

Zapadło milczenie, podczas którego słychać było plusk wody podczas przemywania ran, czy syk, gdy maść znalazła się na ciele rannego.

― Czy tego chcesz czy nie, Harry, potrzebujesz stałej opieki. Obskurus zacznie teraz nabierać mocy, bo pozwoliłeś mu pożywić się swoją magią.

― Będzie gorzej? ― Snape był prawie zadowolony, słysząc strach w głosie chłopaka.

― Oczywiście. Paraliż zacznie sięgać coraz wyżej, jeśli coś z tym nie zrobisz. A skoro nie możesz wykorzystywać magii, bo pasożyt tylko się nią wzmacnia, musisz przeciwdziałać mu standardowo.

― Czyli jak?

― Terapią manualną.
Ponownie zapanowała cisza. Snape widział, jak chłopak zaciska mocno szczękę, a dłońmi gniecie koc. Przez chwilę brał głębokie wdechy i wydechy, rozluźniając mięśnie.

― Harry? ― Snape ponownie został zaintrygowany zachowaniem chłopaka.

― Nie, Dumbledore. ― Harry próbował zażartować, dość nieskutecznie. ― Czyli czekają mnie serie długich, żmudnych ćwiczeń, które mają za zadanie wzmocnić mięśnie i wstrzymać postępowanie paraliżu ― mówił bardziej do siebie niż do mężczyzny. ― W porządku ― westchnął cicho, jakby starał się pogodzić z tym, co go czeka. ― Chcę tylko wiedzieć, czy mi w tym pomożesz, czy mam szukać kogoś? Zdaję sobie sprawę, że jesteś teraz dość zajętą osobą.

Snape nie zdążył nic odpowiedzieć. Ciałem Pottera wstrząsnął potężny atak kaszlu i duszności. Widział jak chłopak przykłada jedną rękę do klatki, jakby to miało złagodzić ból i pomóc w normalnym oddychaniu. Drugą zaś do ust, by zetrzeć drobinki krwi.

Mężczyzna usiadł na łóżku, przykładając dłoń do pleców chłopaka.

― Spokojnie, Harry. Spróbuj powoli wziąć mały wdech. ― Widząc, że jego instrukcje pomagają, mówił dalej: ― Właśnie tak. Jeszcze jeden ― instruował Gryfona do czasu, gdy z powrotem nie zaczął samodzielnie oddychać.

Jedno krótkie spojrzenie, rzucone na dłoń chłopaka utwierdziło Snape'a w przekonaniu o beznadziejności stanu płuc chorego. Kolejne zaklęcie diagnozujące tylko to potwierdzało. Severus był mocno zaintrygowany, jakim cudem Potter jeszcze oddychał i był do tego przytomny.

― Zdajesz sobie sprawę, Harry, w jak beznadziejnej sytuacji jesteś? Paraliż przy tym ― wskazał na dłoń chorego ― to mało znaczący objaw.

Mężczyzna wstał z posłania i ponownie pomasował nasadę nosa, gdy zaczął go dręczyć intensywny ból głowy. Zaczął chodzić po pomieszczeniu, analizując zaistniałą sytuację, a zielone spojrzenie śledziło każdy jego ruch.

― Ile dałbyś mi jeszcze czasu, znając moje wyniki? ― spytał Harry, patrząc na drobinki krwi na swojej dłoni.

Severus spodziewał się, że prędzej czy później Gryfon spyta go o to. Zaprzestał chodzenia i usiadł na kanapie. Musiał przemyśleć odpowiedź.

― Zajmę się tobą. Za to wymagam od ciebie ciężkiej pracy, posłuszeństwa i szacunku. Mam nadzieję, że wyraziłem się wystarczająco jasno, Harry. Jak za dawnych czasów.

Skinięcie głową było jedyną odpowiedzią, jaką Severus otrzymał, nim po pokoju rozległ się dźwięk kaszlu. Chory zacisnął mocno powieki, spod których i tak wydostało się kilka łez. Mistrz eliksirów mógł tylko podejrzewać, jak Harry cierpi.

― Czas na pierwsze eliksiry. ― Przyniósł kilka fiolek na tacy, którą postawił obok. ― Zacznij od tej. To przeciwbólowy, złagodzi także efekty kaszlu. Następnie przeciwgorączkowy i twój zamówiony specyfik. Pamiętałem, że zwykłej wersji nie przyjmuje już twój organizm, więc go poprawiłem.

Młody mężczyzna pił posłusznie poszczególne mikstury. Krzywił się, czując ich smak, lecz nie krytykował.

― Teraz musisz coś zjeść.

― William zwykle coś przynosi, gdy wraca ze szkoły.

Snape prychnął.

― Zauważyłem. Twoja kuchnia poza herbatą i cukrem posiada jedynie wodę. Kiedy ostatnio zjadłeś coś normalnego?

Zbyt długie milczenie było wystarczającą odpowiedzią.

― Nie wymyślaj kłamstwa. Nie są mi potrzebne. Poradzę sobie z tym sam. A teraz się połóż. Zorganizuję jakiś pożywny posiłek.

Harry tracił wyraźnie siły, które nagromadził przez noc.

― Nie musisz aż tak...

― Milcz, Harry. Jako chory nie masz teraz nic do gadania.

Popchnął go w stronę poduszki i włożył nogi pod pościel.

― Nie mogę się nawet ubrać?

― Nie ma takiej potrzeby. Masz leżeć. Za godzinę lub dwie i tak znów trzeba sprawdzić opatrunki.

Harry dał sobie spokój i tak nie miał sił na walkę ze Snapem.

― Poinformuję twojego współlokatora, że chciałbym zająć pokój na piętrze w jak najszybszym czasie.

Wraz z zamknięciem drzwi, Gryfon poruszył się na łóżku i to nie w celu przybrania wygodniejszej pozycji. Odczekał chwilę, by mieć pewność, że jego były opiekun nagle się nie zjawi. Niecałą minutę później, zaklęcia poinformowały go o wyjściu mężczyzny.

Zapewne do sklepu.

Młody czarodziej, jak tylko wprowadził się do tego domu, nałożył kilka monitorujących i zabezpieczających zaklęć. Chciał sprawdzić wiedzę, którą nabył przez ostatnie miesiące. Sekwencje okazały się bardzo stare i dzięki temu ministerstwo nie zostawało o nich powiadomione, choć w jego wieku to i tak nie robiło już większej różnicy. Sam dom nie emanował magią, co nie wzbudzało podejrzeń. Przypuszczał, że nawet jemu trudno byłoby ją dostrzec, a może nawet poczuć, gdyby sam nie miał do czynienia z tak subtelną, delikatną i wymagającą cierpliwości magią. Kręgi, jakich użył, przypominały plątaninę nici, które pomimo luźnego wyglądu były nieprawdopodobnie trwałe. Dzięki nim wiedział, co dzieje się w domu. Sam również mógł manipulować nitkami dla własnego użytku, między innymi do zaparzenia i przelewitowania herbaty.

Ostrożnie zdjął nogi z łóżka, siadając tym samym na krawędzi. Spróbował unieść nogę i ją powoli opuścić, lecz ta ledwo drgnęła. Nienawidził być tak bezsilny, słaby i zależny od innych. Dlatego między innymi spróbował powtórzyć czynność jeszcze kilkakrotnie dla każdej z nóg. Resztkami sił wsunął nogi na łóżko. Oparł się o poduszki, próbując złapać większy oddech. W uszach mu szumiało, a w głowie kręciło. Przymknął oczy, gdyż światło, panujące do tej pory w pokoju wydało się mu zbyt rażące. Coś zdecydowanie było nie tak i po raz pierwszy w życiu zapragnął, by ktoś był przy nim.

I wtedy stało się to, czego obawiał się najbardziej. Nie potrafił o tym powiedzieć Snape'owi, a skoro jego medyczne zaklęcia to pewnie ujawniły, nie musiał. Prawdę mówiąc, nie wiedział jak mu to powiedzieć. Znając mistrza eliksirów, pewnie powiedziałby, że przyciąga do siebie takie sytuacje. Tyle, że Harry wcale tej uwagi nie chciał, a wręcz nienawidził.

Ból był tak intensywny, że zrzucił go z krawędzi łóżka na podłogę. Krzyk cierpienia wyrwał się z ust, ale w całym budynku nikogo nie było. William i tak nie byłby w stanie mu pomóc. Harry całym sobą czuł, że to magia. Obskurus próbował wydostać się na wolność.

Skulił się na podłodze, gdy nowa rana zaczęła się tworzyć koło dwóch poprzednich. Nie musiał widzieć, czuł jak jego skóra na plecach pęka niczym pod ostrzem skalpela. Ciągnie się przez łopatkę, następnie bark, by łaskawie zakończyć się poniżej piersi.

Gdy Harry już myślał, że to koniec usłyszał coś, co spowodowało, że zadrżał przerażony.
W jego umyśle rozbrzmiał aż za dobrze znany śmiech.

― Tylko nie to ― jęknął, próbując się podnieść.

Na próbie niestety się zakończyło. Zbyt osłabiony nie był w stanie wrócić na łóżko. Leżał na podłodze, drżąc z narastającego bólu i zimna, spowodowanego powolną, ale ciągłą utratą krwi.
Już nie do końca był świadom, gdy Snape wrócił z zakupów. Jego otumaniony umysł z ledwością zanotował niepokojący trzask i dziwny strach w głosie pochylającego się nad nim Severusa.

― Co się stało? Kto pozwolił ci wstawać?

― Boli...

Resztę już całkowicie opanowała mgła. Kojarzył gdzieś na skraju świadomości jakieś słowa, gdy mężczyzna położył go do łóżka i rzucał zaklęcia. Głowa notorycznie opadała mu na ramię Severusa, ale tamtemu w ogóle to nie przeszkadzało, więc po którymś razie Harry pozostał w tej pozycji, wdychając całkiem uspokajający zapach mężczyzny. Cokolwiek Snape wlał mu potem do gardła, pomogło mu trochę odzyskać jasność myśli. Ból nie ustąpił całkowicie, ale przypuszczał, że to wina pasożyta. Nie pozwalał przecież mu się wyleczyć.

― Harry! ― Natarczywe nawoływanie Snape'a przebiło się nareszcie przez mgłę myśli.

― Eee...? ― wymamrotał, starając się skupić.

― Co się stało?

― Eee... Nie wiem... Chyba Voldemort wrócił... ― wybąkał, wtulając się w koc, gdy mógł się już położyć.

Mężczyzna westchnął, kładąc dłoń na czole Pottera.

― Śpij. Majaczysz.

Harry usłuchał bez sprzeciwu. Powieki i tak same opadły.

Severus obserwował go jeszcze przez chwilę i ponownie westchnął. Usunął ślady krwi z podłogi i łóżka. Następnie rzucił jeszcze zaklęcie na siebie, bo wyglądał, jakby kogoś zamordował i wrócił do przedpokoju, w którym zostawił zakupy. Przypuszczał, że było to jego ostatnie wyjście. Będzie musiał to inaczej zorganizować. Nie może pozwolić, aby taka sytuacja zdarzyła się ponownie.
Zastanawiał się, co tak naprawdę się wydarzyło. W mieszkaniu nie było śladu niczyjej obecności, a jednak Harry miał nową ranę. Chyba obskurus nie miał takiego działania? On miał tylko pogarszać stan, ładując się magią niczym pasożyt, którym był. Machinalnie wręcz przygotowywał posiłek, ciągle rozważając różne koncepcje. Nic jednak nic przychodziło mu do głowy. Godzinę później ciche pukanie przerwało jego pracę. William niepewnie przekroczył próg.

― Dzień dobry.

― Wejdź. Harry śpi. ― Severus wytarł dłonie i podszedł do chłopaka. ― Nie miałem okazji wczoraj się przedstawić dokładniej. Severus Snape, jestem mistrzem eliksirów i mam wiedzę na temat pomocy magomedycznej. Można by powiedzieć, że jestem w czymś w rodzaju waszego lekarza. I przez wcześniejszy rok byłem opiekunem prawnym Harry'ego.

William niepewnie uścisnął dłoń.

― William Ross, miło mi. Jak Harry?

― Nie wiem ile mogę ci powiedzieć, skoro sam sporo przed tobą ukrył. W skrócie, nadal nie jest dobrze.

― Jak bardzo? ― zaniepokoił się.

― Bardzo, ale nie umrze, jeśli o to pytasz.

Chłopak odetchnął.

― Muszę zostać i mieć go pod stałą obserwacją, więc chciałbym zająć jakiś wolny pokój. Przypuszczam, że i tak będę spał tutaj, ale potrzebuję miejsca, gdzie mógłbym przygotować leki.

― Apteka jest niedaleko... ― wtrącił Will.

― Na nas mugolskie leki nie działają, a niekiedy nawet szkodzą. A na Harry'ego nawet te nasze mają inny wpływ. Potrzebuje specjalnie zmodyfikowanych, by zadziałały.

― Och.

― Delikatnie mówiąc.

― Czy mogę zobaczyć Harry'ego? ― Wzrok Willa co jakiś czas uciekał w stronę pokoju, gdzie leżał ranny.

― Jak mówiłem wcześniej, nie sądzę, by Potter chciałby, żebyś zobaczył go w tym stanie ― rzekł Severus.

Próby powstrzymania współlokatora przed wizytą spełzły na niczym, gdy znajomy kaszel odwrócił jego uwagę. Szybkim krokiem przemierzył odległość do drugiego pokoju. Uniósł ostrożnie kaszlącego i podsunął mu pod usta miskę.

― Wypluj ― nakazał spokojnie.

― O mój Boże! ― William wykorzystał sytuację i podążył za Severusem. ― Dlaczego jest cały w bandażach i czemu pluje krwią?

Harry wyraźnie stężał.

― Wyjdź! ― rzucił ostro Snape, a gdy William nadal stał, podniósł głos: ― Natychmiast stąd wyjdź, albo poznasz gniew czarodzieja!

To, co nastąpiło sekundę później z początku nie było zrozumiałe dla mężczyzny. Wyglądało to tak, jakby Will stracił przytomność, ale jednocześnie sam skierował się na wyczarowaną przez Snape'a kanapę. Przypominało to sterowanie kukiełką na sznurkach.

Mistrz eliksirów spojrzał na podopiecznego.

Gryfon miał zamknięte oczy, wypluwał co jakiś czas krew zgromadzoną w ustach i drżał na całym ciele pokrytym kropelkami potu. Ściskał przedramię profesora, jakby bał się, że ten zaraz zniknie.

― Harry? ― Pytanie było przesiąknięte nutką strachu.

Jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał było lekkie skinięcie głową. Harry odetchnął jakby z ulgą, kiedy głowa dotknęła poduszki. Niestety uczucie było krótkotrwałe. Musiał ponownie skorzystać z miski.

― Mdli...

― Wiem, Harry.

― Zimno.

Snape poprawił koc.

― Nie zasypiaj ― powiedział, widząc jak chory przysypia. ― Musisz coś zjeść.

Potter skrzywił się na te słowa.

― Nie masz nic do gadania. Mdłości miną jak coś zjesz. Twój żołądek domaga się pożywienia, a nie tylko eliksirów.

Snape stanowczo, a za razem delikatnie zdjął dłoń, która do tej pory go trzymała. Wyszedł z pokoju, by za chwilę pojawić się z kubkiem parującej zupy. Sądził, że chory nie byłby w stanie utrzymać łyżki, ani przełknąć czegoś innego niż ciecz. Wywar był na bazie mięsa i warzyw, które bardzo drobno posiekał. Powinno to dostarczyć trochę substancji odżywczych byłemu podopiecznemu.

― Pij, Harry. ― Przytknął mu do ust kubek. ― Powoli.

Harry posłusznie pił, przełykając powoli. Rozkoszował się uczuciem ciepła, rozchodzącego się po jego ciele. Zaczynał sobie zdawać sprawę, że mężczyzna miał rację. Jego organizmowi brakowało normalnego pożywienia.

― Za ile się ocknie? ― Snape nie musiał określać, o kogo mu chodziło.

― Mniej więcej za około trzy godziny. Dziękuję. ― Gryfon dał znać, że więcej nie przełknie. ― Przepraszam...

Snape nie skomentował ilości spożytego posiłku. Odniósł kubek do kuchni, a zabrał stamtąd krzesło, by móc usiąść przy łóżku Harry'ego. Po prostu siedział, patrząc intensywnie na niego. To spojrzenie przewiercało na wylot i młody mężczyzna zaczynał czuć się mało komfortowo.

― Proszę po prostu zapytać ― nie wytrzymał po chwili Harry. ― Ta cisza jest denerwująca.

― Poczekam aż sam mi powiesz.

Starszy czarodziej zerknął na nieprzytomnego Williama, a następnie przywołał sobie książkę, którą kupił podczas zakupów.

― Powinieneś odpocząć. Kolejna zmiana opatrunków będzie znów nieprzyjemna.

Zmarszczył brwi, przypominając sobie coś jeszcze. Ponownie użył różdżki, tym razem, by wywołać swojego patronusa. Świetlista łania pojawiła się tuż koło łóżka chorego tak, że spokojnie mógłby ją pogłaskać. Snape szepnął coś i łania zniknęła, przenikając przez najbliższą ścianę.

― Dokąd pan ją wysłał? Nie chcę, by ktoś jeszcze tu przybył! ― zaoponował Harry, podnosząc się z jękiem.

Zbyt nagły ruch nie był dobrym pomysłem. Rany na ciele dały o sobie znać.

― Leż spokojnie, Harry. ― Snape natychmiast znalazł się przy nim, podtrzymując i układając na nowo. ― Nikogo nie informuję o miejscu twojego pobytu. Choć Lucjusz jest na ciebie tak wściekły, że należałaby się mu jakaś wiadomość. Wzywam swojego skrzata, bo będzie mi potrzebny. Wymagasz stałej opieki, a nie mogę robić dwóch rzeczy na raz. A nie chcesz też stąd odejść.

Jak na zawołanie ciche pyknięcie zawtórowało nagłemu pojawieniu się skrzata.

― Pan wzywał?

Skrzat ubrany był jak zawsze w znoszoną, dziecięcą koszulkę oraz spodenki, co nadawało mu odrobinę komiczny wygląd.

― Tomy, przygotuj moje przenośne laboratorium. Sprawdź pierwsze piętro tego domu i dostosuj wszystko do jednego z mieszkań. Nie przynoś jednak jeszcze nic, dopóki nie dam pozwolenia.

― Dobrze, proszę pana. ― Skrzat rozglądał się po pokoju, ciągnąc nerwowo skraj koszulki. ― Czy pan życzy sobie, bym usunął wszystkie zaklęcia wplecione w ten dom?

Snape zerknął na Harry'ego, widząc niewielką reakcję na tę uwagę.

― Nie. Mają pozostać nienaruszone. Na razie idź wykonać polecenie. Wezwę cię z dworu patronusem.

Skrzat odszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top