Rozdział 7.
W świąteczny poranek ze snu wywał mnie stłumiony głos Jamesa. Przez kilka chwil leżałem w bezruchu z wciąż zaciśniętymi powiekami, tkwiąc w stanie półsnu. Dopiero gdy odgłosy rozmowy wokół mnie zaczęły przybierać na sile, leniwie otworzyłem zaklejone oczy. Wyślizgnąłem dłonie spod kołdry i przetarłem nimi twarz, podnosząc się.
James siedział na wciąż niezaścielonym łóżku, trzymając na kolanach pudełko opakowane w kolory papier, którego starał się pozbyć. Obok niego był Peter, zajadając się słodyczami, wśród których zauważyłem te, które nocą zostawiłem obok jego łóżka.
— Cześć wszystkim — mruknąłem, zsuwając z łóżka nogi, którymi od razu zahaczyłem o jeden ze świątecznych prezentów.
Odsunąłem stosik paczek na bok i usiadłem na brzegu materaca. Ziewnąłem przeciągle, po czym podniosłem się z łóżka. Chciałem od razu się nieco orzeźwić i wziąć kąpiel, jednak z łazienki przylegającej do dormintorium dochodziły odgłosy plusków wody, więc domyśliłem się, że zajmuje ją Syriusz. Zanim chłopak ponownie pojawił się w sypialni, minęło kilka minut, w międzyczasie zdążyłem wybrać zestaw czystych ubrań. Wykąpałem się i uczesałem, a kiedy opuściłem łazienkę gotowy na świąteczne śniadanie, w dormitorium czekała na mnie cała trójka.
Było jeszcze wcześnie, by udać się na Wielkiej Sali, więc, z braku innego pomysłu, zacząłem przeglądać otrzymane prezenty, których tego roku było wyjątkowo dużo. Na pierwszy ogień poszedł największy, opakowany w brązowy papier z wielką, czerwoną kokardą. Wewnątrz znalazłem podarunek od rodziców — dwa nowe swetry, jeden w kolorze brązu z kilkoma kolorowymi naszywkami, drugi zwyczajny, jednolicie czerwony i paczkę domowej roboty ciągutek.
Kilka minut później siedziałem już ją łóżku, otoczony gromadką drobiazgów, wśród których znalazły się dwie nowe książki, masa słodkości i nowy kałamarz w komplecie z pięknym, kruczym piórem. Było mi bardzo miło, że tak wiele osób o mnie pamiętało, zwłaszcza, że ostatnimi czasy moje relacje z rodziną nie były najlepsze.
Gdy przemierzaliśmy jeden z korytarzy czwarnego piętra, Syriusz odciągnął mnie na moment na bok.
— Coś się stało? — zapytałem, jednak ten tylko pokręcił głową.
Chłopak wyciągnął z kieszeni małe, sześcienne pudełeczko i podał mi je, mówiąc:
— To nic takiego, jednak chciałem ci w jakiś sposób podziękować.
Otworzyłem opakowanie ostrożnie, by w żaden sposób go nie uszkodzić, a wewnątrz znalazłem srebrną brożkę w kształcie wilczej głowy. Uśmiechnąłem się delikatnie, a Syriusz odwzajemnił ten gest.
— Dziękuję! Jest piękna, ale musiała sporo kosztować i obawiam się, że...
— Proszę, naprawdę zależy mi, żebyś ją wziął, nie pamiętam, kiedy ktoś tak bardzo się o mnie martwił, pomagał. Jesteś wspaniałym przyjacielem, Remusie i zasługujesz na tysiące takich brożek. - Uścisnął mnie solidnie.
— To nic wielkiego. — Uśmiech wciąż nie schodził mi z twarzy. — Idź już na śniadanie, zajmij mi miejsce, a ja za chwilę dołączę, odniosę to do dormitorium.
Zeszliśliśmy do Wielkiej Sali około ósmej trzydzieści i, prawdę mówiąc, na początku zaniemówiłem. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio jadalnia była tak ozdobiona - kilkanaście wielkich świerków ustawiono przy ścianach, sklepienie przedstawiało piękne, zimowe niebo, z którego, jak mi się zdawało, sypał się drobny śnieg, a świąteczne lampki zawisły nad głowami wszystkich, którzy zdecydowali się pozostać w zamku na święta. Stoły poszczególnych domów zniknęły, a zastąpił je jeden, nieduży, jednak po brzegi zastawiony smakowitymi potrawami. Wszyscy, włącznie z nauczycielami, mieli w tym wyjątkowym dniu spożywać razem posiłki.
Kiedy pojawiłem się w drzwiach, od razu dostrzegłem znajome twarze. James zajął miejsce na samym brzegu stołu, najbliżej wyjścia, obok niego siedział Peter, a na przeciwko nich - Syriusz, rozmawiając żywo z jakąś dziewczyną. Na początku sądziłem, że to któraś z zawodniczek Gryfońskiej drużyny, jednak kiedy podszedłem bliżej, stało się jasne, że to Valentine.
— Dzień dobry, Remusie — przywitała się, machając do mnie ręką, na której w świetle lampek połyskiwała drobna bransoletka. — Chodź do nas, usiądź.
Niepewnie zająłem miejsce obok Petera, który podjadał pierniczki z pobliskiej tacy i nalałem do swojej czarki świeżej herbaty. Po chwili głos zabrał Syriusz:
— Nie wszyscy znacie Valentine, więc czuję się zobowiązany ją wam przedstawić.
Syriusz uśmiechnął się lekko w stronę Krukonki, a ona odwzajemnili to.
— Bardzo dużo jej zawdzięczam, pomogła mi z nauką, właściwe wciąż pomaga, jest naprawdę świetna — odparł po chwili. — Val to jest Peter, Remus, a to James... Chłopaki, poznajcie Val.
Rozmowa z Valentine przebiegała dość opornie, jednak z czasem wszyscy rozluźnili się na tyle, by móc się swobodnie zachowywać. Po przemówieniu dyrektora, wszyscy przystąpili do śniadania. Tego roku na święta w zamku pozostało rekordowo mało osób, a większość z nich była Gryfonami.
Resztę dnia spędziliśmy włócząc się po zamku w piątkę. Dziwnie czułem się z faktem, że dołączył do nas ktoś nowy, jednak nie miałem za złe Syriuszowi, że postanowił w ten sposób podziękować dziewczynie za pomoc, zwłaszcza, że wszyscy jej przyjaciele wrócili do domów. Mimo to bolał mnie fakt, że wolał przyjąć pomoc od obcej osoby, niż poprosić o nią mnie, w końcu byłem niezły w nauce i z chęcią poświęciłbym mu tyle czasu, ile by potrzebował. Nie byłem zazdrosny, nie. Sądziłem tylko, że jako przyjaciele mamy w obowiązku być dla siebie zawsze, wspierać i pomagać. Bez zastanowienia zrobiłbym to dla Syriusza, gdyby tylko chciał.
*
Od czasu zaznajomienia nas z Valentine aż do dnia balu, czyli dwudziestego siódmego grudnia, chłopak spędzał każdą wolną chwilę w towarzystwie Krukonki. Wciąż znikał na długie godziny w bibliotece, miał przed sobą jeszcze jedno zaliczenie i musiał zadbać o to, by wypaść przed profesorem Binnsem jak najlepiej.
— Mam nadzieję, że już niedługo nagonka związana z nauką się skończy i wrócisz do drużyny — skwitował James, kiedy cała nasza czwórka przygotowywała się do wieczornego balu.
Syriusz wzruszył ramionami.
— Kiedyś na pewno wrócę — rzucił, poprawiając swój elegancki, szary frak.
Potter powoli przeniósł wzrok ze swojego lustrzanego odbicia na przyjaciela, mówiąc:
— Mam nadzieję, że w twoim słowniku "kiedyś" oznacza "niebawem".
— Mniej więcej. A teraz wybaczcie, ale muszę już iść po Valentine.
*
Choć do balu została jeszcze grubo ponad godzina, większość par okupowała już Wielką Salę, która po raz kolejny w ciągu ostatnich dni zmieniła swój wystrój, dostosowując się do uroczystości. Tego dnia królowała w niej bieli; jasne obrusy rozłożone na okrągłych stołach, setki białych krzeseł, białe kwiaty i oświetlenie. Stałem w drzwiach jadalni, obserwując jak nauczyciele uwijają się, wprowadzając ostatnie poprawki przed balem, kiedy poczułem na swoim ramieniu czyjąś dłoń.
— Musisz natychmiast mi pomóc — wydyszał Syriusz, ciągnąc mnie za sobą w kierunku najbliższych schodów. — To naprawdę kryzysowa sytuacja i jesteś moją ostatnią deską ratunku.
Wpatrywałam się w niego przerażony, sądząc, że stało się coś naprawdę poważnego, a sprawa nie cierpiała zwłoki. W końcu zdołałem zmusić go do zatrzymania się na moment i spokojnego wytłumaczenia mi, o co chodzi. Syriusz uspokoił się odrobinę i opowiedział mi o całym zamieszaniu, a kiedy skończył, popatrzyłem na niego, zupełnie, jakbym widział kogoś, kto postradał zmysły.
— Chwila, chwila... Czy ja cię dobrze zrozumiałem?
— Mam nadzieję, że tak, bo nie mamy czasu — odparł śmiertelnie poważnie Syriusz. — No dalej, Remusie, co ci szkodzi...
Black wbiegł na schody, ponagalając mnie ruchami ręki, ja jednak nie miałem zamiaru ruszać się z miejsca, dopóki nie zrozumiem w pełni, o co chodzi.
— Merlinie, dlaczego jesteś taki uparty?! — jęknął, przystając na jednym z zamkowych stopni.
Udałem zastanowienie, po czym odparłem:
Może dlatego że nie mam ochoty spędzać wieczoru z zupełnie obcą dziewczyną, dla której jestem tylko "wyjściem awaryjnym", bo wystawił ją jakiś gość? Wybacz, ale nie ma mowy.
Syriusz posłał mi błagalne spojrzenie, a ja odwróciłem wzrok.
— Remusie, to tylko kilka godzin, a ona jest całkowiem fajna, zobaczysz, na pewno znajdziecie wspólny język — przekonywał, zbliżając się do mnie. — Poza tym, nie chodzi tylko o nią, ta dziewczyna to młodsza siostra Valentine, a ona powiedziała, że nie pójdzie na żaden bal, dopóki Darlene się nie uspokoi... Błagam cię, Remusie, zrób to dla mnie i zabierz ją na tą cholerną potańcówkę.
Syriusz wyglądał na naprawdę zdesperowanego i niecierpliwie oczekiwał odpowiedzi z mojej strony. Przez chwilę tkwiliśmy w nieznośnej ciszy.
— Kilka godzin, a potem uciekam, mówiąc, że źle się czuję.
— Merlinie, myślałem, że już się nie zgodzisz... Chodź szybko, Val czeka w sali zaklęć. — Syriusz złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą po schodach. — Naprawdę nie pożałujesz, daję słowo!
Wywróciłem oczami, jednak Syriusz nie mógł tego zobaczyć. Mruknąłem pod nosem tylko ciche "mam nadzieję", a reszta drogi na trzecie piętro upłynęła nam w ciszy.
Wszystko zgadzało się z tym, co mówił Syriusz; Valentine czekała na nas w wyznaczonym miejscu. Darlene, jej młodsza kopia, opierała się o ramię siostry, siedząc na jednym ze stolików. Dziewczyna miała lekko zaczerwienione policzki i rozmazany makijaż, jednak nawet z tymi drobnymi mankamentami, mając jasne, długie włosy, niebieskie oczy i smukłą sylwetkę, przypominała najporawdziwszą wilę. Ponadto luźna, biała sukienka i pantofle w odcieniu brudnego różu jedynie dodawały jej uroku. Przełknąłem głośno ślinę zanim się przywitałem.
— Widzisz, mówiłam ci, że nie zostaniesz sama? — odparła delikatnym głosem Valentine, ocierając z twarzy Darlene słone kropelki. — Chłopcy poczekają tu, a teraz chodź, musimy coś zrobić z twoim wyglądem!
Dziewczyny zniknęły na kilkanaście minut, a kiedy wróciły, Syriusz ulotnił się gdzieś wraz ze starszą z sióstr Petterson. Przez chwilę stałem wraz z Darlene w ciszy, nie bardzo wiedząc, co mam zrobić. W końcu zdobyłem się na odwagę i zapytałem, podając dziewczynie ramię:
— Chyba powinniśmy już iść.
— Chyba tak.
*
Już po dziesięciu minutach od rozpoczęcia balu wiedziałem, że to będą najdłuższe godziny w moim życiu.
Wraz z Darlene, jej siostrą, Syriuszem oraz Jamesem i Lily zajęliśmy jeden z niewielu wolnych stolików — nieopodal sceny, więc muzyka nieustannie dudniła tak głośno, że miałem problem z usłyszeniem czegokolwiek. Za każdym razem, gdy dziewczyna coś do mnie mówiła, uśmiechałem się lekko, przytakując ruchem głowy.
— Zrób coś w końcu — powiedział około dwudzietej pierwszej Syriusz, gdy kierowaliśmy się w stronę toalet. — Zabierz ją na parkiet, zatańcz, cokolwiek.
Popatrzyłem na niego powatpiewajaąco, mrużąc oczy.
— Nie przeginaj.
Syriusz przechylił delikatnie głowę, zatrzymując się tuż przed drzwiami łazienki. Stanąłem obok niego, czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
— Nie mów, że ci się nie podoba.
— Rozczaruję cię, ale nie. — Wzruszyłem ramionami, mijając Syriusza.
Otworzyłem drzwi do łazienki i jak najszybciej zająłem jedną z kabin. Miałem nadzieję, że kiedy opuszczę toaletę, Syriusza już nie będzie, a ja wreszcie ulotnię się do dormitorium. Być może zrobiłbym źle, ale nie czułem obowiązku tłumaczenia się Darlene czy komukolwiek innemu z mojej decyzji. Zawiodłem się jednak bardzo mocno, gdy zastałem Syriusza stojącego przy umywalce. Chłopak stał zwrócony w kierunku lustra i poprawiał swoją marynarkę. Kiedy uchwycił moje spojrzenie w tafli szkła, odwrócił się.
— Przepraszam, że cię w wpakowałem — mruknął żałośnie, spuszczając wzrok na swoje czarne lakierki. — Nie musisz do niej wracać, jakoś wytłumaczę to Darlene.
Westchnąłem ciężko, spoglądając na zegarek.
— Jest jeszcze wcześnie, obiecałem spędzić z Darlene trochę czasu i zrobię to, nie myśl, że przysięga jest dla mnie czymś nieistotnym — odparłem, uśmiechając się słabo.
Syriusz poklepał mnie po plecach, dziękując, po czym obaj opuściliśmy łazienkę, udając się z powrotem do Wielkiej Sali. Spędziłem z Darlene kilkanaście minut, tańcząc. Poruszaliśmy się leniwie w rytm muzyki. W przeciwieństwie do mnie, Darlene była wyśmienitą tancerką, pewną swoich ruchów, nieomylną.
Około dwudziestej trzeciej, kiedy bal trwał w najlepsze, wytłumaczyłem Krukonce, że chciałbym już wrócić do dormitorium, co ta przyjęła nadzywczaj dobrze, stwierdzając, że ona także ma dość zabawy, jak na jeden dzień. Zaproponowałem, że ją odprowadzę i razem ruszyliśmy we wskazanym przez Darlene kierunku.
Gdy byliśmy już nieopodal wejścia do pokoju wspólnego Krukonów, Darlene zatrzymała się. Przez moment milczeliśmy, nie miałem pojęcia, co powinienem w takiej sytuacji zrobić; podziękować za wspólny wieczór czy przeprosić, że nie miałem ochoty spędzać więcej czasu na balu.
— Dziękuję za dzisiaj — mruknęła, chwytając mnie za rękę.
W pierwszej chwili miałem ochotę wysunąć dłoń z jej objęcia, jednak powstrzymałem się przed tym. Pokiwałem jedynie głową, błądząc wzrokiem po przeciwległej ścianie. W tamtej chwili nawet brudnawy sufit wydawał się interesujący.
— Naprawdę miło spędziłam z tobą czas — kontynuowała, delikatnie gładząc kciukiem wierzch mojej dłoni.
— Ja też miło się z tobą bawiłem — odparłem, pierwszy raz od dłuższej chwili patrząc jej prosto w twarz.
Darlene uśmiechnęła się i zadarła głowę delikatnie do góry. Mówi się, że pierwszy pocałunek jest wyjątkowym doświadczeniem, które zapamiętuje się na długo. W moim przypadku było inaczej; po prostu nijak. Moje usta zetknęły się z ustami Darlene na krótki moment, poczułem dokładniej zapach jej perfum. W idealnym świecie odwzajemniłbym ten gest, zbliżył się.
Zrobił cokolwiek, co nie było bezczynnym staniem jak słup soli.
Po chwili ona się odsunęła, nasze dłonie znowu były wolne, a na moich ustach pozostały resztki jej różowej szminki. Nie miałem odwagi, by sprawić, czy na jej twarzy maluje się zawód, więc po prostu cofnąłem się o krok.
— Przepraszam — mruknąłem, odwracając się na pięcie.
Darlene nie odezwała się, usłyszałem jedynie stukot jej obcasów. Zostałem sam na pustym korytarzu Hogwartu z wyrzutami sumienia i poczuciem wstydu.
Tamtego dnia zrozumiałem, jaki naprawdę jestem; że eleganckie bale, zjawiskowe tańce, piękne partnerki wcale nie były dla mnie i zawsze dążyłem do czegoś zupełnie odmiennego.
________
Nieco ponad dwa tysiące słów na osłodę, bo mamy za sobą pierwszy tydzień szkoły!
Właśnie, jako że wróciłam do szkoły, rozdziały nie będą pojawiały się już tak często, jak dotąd. Mimo wszystko mam nadzieję, że ze mną zostaniecie i będziecie czekać, aż na wattpada wpadnie aktualizacja Blizn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top