Rozdział 5.
Tydzień później, w przeddzień oczekiwanego przez wszystkich starcia Gryfonów ze Ślizgonami pogoda uległa zdecydowanemu pogorszeniu. Deszcz zaczął padać już wczesnym popołudniem — na co Syriusz nie omieszkał kilkukrotnie zwrócić swojej uwagi — jednak dopiero po dwudziestej pierwszej rozpadło się na dobre, a chłopak zaczął przechodzić samego siebie.
— No spójrzcie na to! — jęczał nieszczęśnie, obserwując ścianę deszczu, rozciągającą się za oknem. — To będzie katastrofa! — Chłopak wskoczył na parapet i oparł głowę o chłodną szybę. — Dlaczego mi to robisz, świecie?!
Zatrzasnąłem trzymaną na kolanach książkę, nie potrafiłem skupić się na czytaniu, podczas gdy Peter chrapał po drugiej stronie pokoju, James szeleścił kartką papieru, starając się stworzyć z niej samolocik, a Syriusz zachowywał się, jak... Z pewnością nie Syriusz.
— Nox — mruknąłem.
Odłożyłem książkę i różdżkę na swoją szafkę nocną i padłem bezwładnie na łóżko, wpatrując się w jego baldachim.
— Zamknij się i idź spać, bo obudzisz Petera — rzucił tylko Potter, gniotąc w dłoni swoje dzieło, którym po chwili cisnął w stronę Syriusza. Następnie wygasił lampion, stanowiący jedyne źródło światła w sypialni, naciągnął kołdrę aż po sam nos i z zaciśniętymi już powiekami dodał: — Natychmiast. Mecz zaczyna się o jedenastej, więc mamy jeszcze czas na krótki trening. O siódmej widzę cię w szatni i lepiej żebyś był wypoczęty.
Chłopak zaskoczył z parapetu, strącając z kolan kulkę, którą nieudolnie pokierował Rogacz. Następnie podszedł do swojego łóżka i wślizgnął się pod kołdrę. W pomieszczeniu na chwilę zaległa cisza. Chłopak długo wiercił się niespokojnie, szukając dogodnej pozycji do spania.
— Nie chcę zawieść drużyny — mruknął w końcu tak cicho, że gdyby nie fakt, że nasze łóżka sąsiadowały ze sobą, z pewnością nie usłyszałbym jego słów.
Popatrzyłem w jego stronę, jednak w ciemności nie byłem w stanie zobaczyć wyrazu jego twarzy. Chciałem pocieszyć go jakoś, dodać otuchy, zapewnić, że będzie dobrze lub powiedzieć, że wierzę w jego umiejętności i spryt, że wszyscy w to wierzą.
— Nie zawiedziesz —wykrztusiłem tylko. — Na Merlina, jesteś wspaniałym graczem i doskonale o tym wiesz. Dlaczego ostatnio jesteś taki niepewny siebie?
Usłyszałem ciche westchnienie.
— Mogę ci coś wyznać? — zapytał niepewnie, a gdy usłyszał mój cichy pomruk, kontynuował: — Kiedy McGonagall mnie wezwała, myślałem, że chodzi o moją ucieczkę ze szkoły. Owszem, miała mi to za złe, ale skończyło się jedynie szlabanem. Chodziło jej o moje oceny. Dowiedziała się, że odpuściłem sobie eliksiry i historię magii w tym semestrze. Powiedziała, że powinienem skupić się teraz na nauce, bo nawet Quidditch nie zdoła zapewnić mi dostatniego życia, jeśli nie będę konsekwentnie wypełniał swoich obowiązków, a później zagroziła wysłaniem sowy do rodziców, a przecież wiesz, jak jest... Na początku puściłem to mimo uszu i jedyne, czym się przejmowałem to tym, że może mnie nie dopuścić do gry. Sens słów McGonagall dotarł do mnie dopiero kilka dni temu. Jestem po prostu nieodpowdzialny. Bez względu, o co chodzi. Zastanawiałem się nawet, czy nie powinienem sam zrezygnować z grania na jakiś czas, ale nie chciałem robić tego Jamesowi, bo jak w tak krótkim czasie miałby znaleźć zawodnika, który mnie zastąpi? Boję się, że jutro sobie nie poradzę, że złe myśli nie pozwolą, bym grał na tyle dobrze, na ile powinienem, aby nie rozczarować ludzi.
Poczułem się dziwnie ośmielony szczerością Syriusza. Jego słowa naprawdę mnie poruszyły, zwłaszcza, że rzadko zdarzały się naszej dwójce tak intymne rozmowy. Podniosłem się z łóżka i, stawiając ostrożnie kolejne kroki, powędrowałem do łóżka przyjaciela, który siedział na zmiętym kocu. Opadłem na materac i spojrzałem na Syriusza, łapiąc go za przedramię. Gładziłem kciukiem jego skórę i zataczałem na niej niewielkie koła, chcąc nieudolnie dać mu tym gestem do zrozumienia, że może na mnie liczyć, jednak on wciąż milczał.
— Posłuchaj — powiedziałem, przerywając milczenie. — Wierzę, że dasz radę. Bez względu na to, jak skończy się jutrzejszy mecz, ja nadal będę uparcie twierdził, że jesteś wspaniałym graczem i poradzisz sobie z nauką. Zresztą, na pewno znajdzie się jeszcze wielu takich, jak ja.
Uśmiechnął się słabo, nagle wysuwając dłoń z mojego uścisku. Potem pochylił się i zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewałem — otulił mnie mocno ramionami. Choć trwało to zaledwie kilka sekund, zdążyłem poczuć, jak cudowne jest to uczucie.
— Jesteś wspaniały — rzucił wreszcie Black.
*
Tej nocy nie spałem zbyt długo. Dużo myślałem o Syriuszu, o jego słowach i uścisku, który sprawił, że zrobiło mi się cieplej na sercu. Udało mi się przemknąć oczy około trzeciej, przy czym już cztery godziny później zostałem wyrwany ze snu przez Petera, który, idąc do łazienki, strącił ze swojej szafki nocnej jakiś podręcznik. Księga upadła z hukiem na podłogę, sprawiając, że momentalnie zerwałem się z łóżka.
— Przepraszam — wyszeptał chłopak. — Nie chciałem.
Kiwnąłem głową, przecierając dłońmi powieki. Gdy już nieco oprzytomniałem, rozejrzałem się po pomieszczeniu. Łóżka Jamesa i Syriusza były już puste i zaścielone, więc domyśliłem się, że są już na treningu. Odruchowo spojrzałem za okno. Deszcz wciąż dawał o sobie znać, choć nie był już tak obfity jak poprzedniego dnia.
Żałowałem, że nie obudziłem się wcześniej, może udałoby mi się wtedy porozmawiać jeszcze z Syriuszem i zapytać, jak się ma.
Podniosłem się z łóżka, a następnie wyciągnąłem spod niego swój kufer. Odnalazłem w nim czyste ubrania, w międzyczasie Peter wrócił do pokoju, więc spokojnie mogłem wziąć kąpiel. Spędziłem w łazience kilkanaście dobrych minut, a potem umyty, uczesany i ubrany powędrowałem do jadalni. Niestety Pettigrew zniknął gdzieś, zanim pojawiłem się ponownie w dormitorium, by wziąć swoją torbę, szalik i pelerynę, więc na śniadaniu pojawiłem się sam. Nie zdziwiłem się, kiedy nie zastałem przyjaciela w Wielkiej Sali. Niewielu uczniów zdecydowało się na śniadanie tego dnia. Większość wolała podziwiać trening drużyny domu Gryffindora, podpstrywać ich taktykę i dowiedzieć się, w jakiej są formie jeszcze przed meczem.
Usiadłem na swoim stałym miejscu przy stole Gryfonów, który tego dnia gościł zaledwie kilkunastu uczniów. Nalałem sobie soku dyniowego do czarki, a na talerz nałożyłem potężną porcję jajecznicy ze szczypiorkiem i dwa tosty. Pod koniec posiłku zapakowałem w serwetkę kilka ciastek, które zamierzałem dać później Jamesowi i Syriuszowi i schowałam je do torby, przewieszonej przez swoje ramię. Jako że śniadanie skończyłem dość szybko, a do meczu zostało jeszcze dużo czasu, nie miałem pojęcia, co mógłbym ze sobą zrobić. Była niedziela, dzień wolny, więc nie musiałem śpieszyć na zajęcia. Opuściłem jadalnię, nie widząc sensu w bezczynnym siedzeniu i udałem się na boisko. Musiałem przyznać, że warunki do gry nie były w żadnym wypadku sprzyjające. Śnieg zdołał już stopnieć za sprawą nieprzerwanie sypiącej się z zasnutego ciemnymi chmurami nieba mrzawki, było też zimno, a wiatr wył paskudnie głośno.
Postanowiłem odpuścić sobie siedzenie na zatłoczonych trybunach wśród rozentuzjazmowanych uczniów i od razy ruszyłem w stronę szatni. Byłem w niej już wielokrotnie, więc doskonale wiedziałem, jak mam się dostać do środka.
Pomieszczenie podzielono na sektor męski i damski. Było przestronne, choć patrząc z boku wydawało się, że jest zdecydowanie za małe dla jakiejkolwiek drużyny. Było tam jasno, ciepło i przyjemnie. Każdy gracz miał swoje miejsce, gdzie mógł w spokoju się przebrać i odetchnąć na chwilę, zbierając siły przed pojedynkiem. Rozsiadłem się na jednej z dwóch ławek, ciągnących się wzdłuż ścian i wyjąłem z torby książkę, której czytanie utrudniał mi poprzedniego dnia Syriusz. Pogrążyłem się w lekturze aż do czasu, kiedy w szatni pojawili się zawodnicy na czele z Potterem. Ich szkarłatno-złote stroje były przemoczone do suchej nitki i drżeli z zimna. I choć mieli peleryny, to nie stanowiły one żadnej ochrony.
James zarządził, że do rozpoczęcia meczu wszyscy mają osuszyć stroje i porządnie odpocząć. Mieli w końcu nieco ponad godzinę i mogli sobie pozwolić na chwilę wytchnienia.
Odnalazłem w jednej z kieszeni swojej torby słodkości i poczęstowałem nimi przyjaciół. James pochłonął swoją porcję szybko, a Syriusz niechętnie sięgnął po dwa ciastka, jednak ucieszyłem się, że chwilę później zwjadał się nimi ze smakiem. Usadowiłem się na miejscu obok chłopaka, a kiedy tylko Potter oddalił się od nas, ogłaszając coś drużynie, podjąłem ponowną próbę rozmowy.
— Jak się masz? — zapytałem.
Szatyn wzruszył ramionami, przeczesując dłonią swoje wilgotne włosy.
— Dobrze — odparł po chwili, uśmiechając się. — Zdecydowałem, że po meczu powiem Jamesowi, że pora szukać nowego ściągającego. Przynajmniej na jakiś czas, dopóki nie poprawię swoich stopni.
Spojrzałem na niego wielkimi oczami, kręcąc głową. Pragnąłem uświadomić mu, że nie powinien tak pochopnie podejmować decyzji, zwłaszcza, że Quidditcha był dla niego tak ważny, jednak chłopak nie pozwolił dojść mi do słowa.
— Remusie, przepraszam, ale nie zdołasz mnie przekonać. Zdecydowałem już i zamierzam się trzymać swojego postanowienia.
*
Czternastu zawodników wzbiło się do lotu, kiedy wśród wrzasków tłumu, zebranego na stadionie utonął nikły odgłos gwizdka. Tuż po nich zrobiła to sędziująca pani Hooch. Stojąc w drzwiach szatni obserwowałem manewry Gryfonów. James od razu zaczął rozglądać się za zniczem, latając kilkanaście stóp ponad głowami pozostałych, obrońca rzucił się ku obręczom, dwójka pałkarzy zajęła swoje stanowiska wejściowe, a ściągający przygotowali się do ataku.
— Gracze rozpoczęli zmagania — ryknął do mikrofonu komentator, którego na początku nie potrafiłem rozpoznać, ale z czasem stało się jasne, że jest nim Henrrik Malcolm, jeden z Krukonów z klasy owutemowej — Ślizgoni od razu przejmują kafla! Kapitan drużyny, Samantha Jordan mknie z zawrotną prędkością w stronę obręczy, cóż za wspaniała zawodniczka! Mimo słabej widoczności bezbłędnie przekazuje piłkę drugiemu ściągającemu... Victor Leger jest w odległości kilkunastu stóp od obręczy. Rzuca i... Tak! Pierwsze dziesięć punktów dla drużyny Ślizgonów!
Nie minęło nawet pół godziny, a Slytherin miał już czterdziestopunktową przewagę, a ja ze zmartwieniem obserwowałem, jak Ślizgoni raz po raz wznoszą okrzyki radości, zgłuszając nimi jęki kibicującach Gryfonom. Mimo że ponad połowa stadionu była w posiadaniu szkarłatno-złotych flag, chorągiewek i zacięcie kibicowała Lwom, Slytherin nie tracił pewności siebie nawet na chwilę. Najpewniej nie dopuszczał do siebie myśli, że może odnieść porażkę i, prawdę mówiąc, w pewnej chwili ja także przestawałem w to wierzyć.
Ponownie przeniosłem wzrok na graczy, jednak gdyby nie komentujący wszystko chłopak, niewiele byłbym w stanie się dowiedzieć o grze, ponieważ wznosili się oni na swoich miotłach coraz wyżej i zobaczenie czegokolwiek z miejsca, w którym się znajdowałem graniczyło z cudem...
Na boisku zawrzało, jak poinformował chłopak za mikrofonem. Jeden z pałkarzy Domu Węża, Keeper odbił tłuczek w stronę Syriusza z taką mocą, że gdyby nie jego natychmiastowa reakcja, oberwałby prosto w brzuch. W międzyczasie Ślizgoni zdążyli zdobyć dwa gole, wykorzystując zamieszanie i oburzenie graczy domu Gryffindora.
— Gryfoni muszą wziąć się w garść, w innym razie mogą pożegnać się z wygraną! Minęło niespełna czterdzieści pięć minut, a oni już stracili sześć bramek! Gryffindor wciąż pozostaje jedynie z dziesięcioma punktami... Kolejny rzut w kierunku obręczy Lwów kończy się sromotną porażką! Och, straciłeś wspaniałą okazję, Polter! Obrońca łapie kafla i podaje go Syriuszowi Blackowi... — Spojrzałem natychmiast w górę, mając nadzieję, że uda mi się zlokalizować Syriusza. Chłopak siedział na miotle pochylony i szybował ku górze, przyciskając piłkę do piersi. Przełknąłem głośno ślinę, śledząc wzrokiem przyjaciela. — Chłopak podaje kafla lecącemu obok Willisowi... To musiało zaboleć! Adrian Willis obrywa tłuczkiem w nogę... Mimo to przerzuca kafla ponownie do Blacka. Syriusz pędzi, ma niemal wolną drogę! Gnaj, Black! Gnaj! Cóż za zdolny zawodnik! Wykonuje zwód, mija przeciwnika, rzuca... Gol! Gryfoni zdobywają kolejnego gola i to z jaką zwinnością!
Syriusz wykonał w powietrzu pętlę, słysząc donośne wiwaty ze strony kibiców. Oderwał dłonie od rączki miotły w geście zwycięstwa, po czym odgarnął swoje przydługie i mokre włosy z twarzy, po czym zaczesał je do tyłu, rozglądając się po boisku. Nagle znieruchomiał. Przez chwilę sądziłem, że coś mu się stało, dopiero kiedy James i Emmanuel Brouillette, szukający Slytherinu, rzucili się jednocześnie w jego stronę, zrozumiałem, o co chodzi. Złoty Znicz pojawił się tuż obok miotły Blacka.
— Victor Leger po raz kolejny przejął piłkę! Gna w kierunku słupków i... Trafia! Siedemdziesiąt do dwudziestu dla Ślizgonów! — Na moment zamilkł, po czym kontynuował z jeszcze większym podekscytowaniem w głosie: — Tymczasem... Wydaje mi się, że obaj ściągający wypatrzyli już znicz! Potter zareagował odrobinę szybciej i natychmiast rzucił się w stronę połyskującej na tle czerwonej peleryny Syriusza Blacka piłeczki. Tuż po nim zanurkował Brouillette i już dzieli ich tylko kilka stóp!
Krzyki na moment przycichły, nawet odgłosy radości Ślizgonów spowodowane zdobyciem kolejnej bramki straciły na sile. Wszyscy ze skupieniem obserwowali zmagania szukających. Wtedy niebo przeszył błysk, wiatr niespodziewanie stał się o wiele mocniejszy i lunął deszcz tak obfity, że James zachwiał się i gdyby nie to, że obie dłonie zaciskała mocno na rączce mioty, najpewniej zsunąłby się z niej, tracąc nadzieję na złapanie znicza i wyjście z boiska o własnych siłach. Emmanuel również odczuł skutki nagłej wichury, chcąc nie chcąc, musiał zwolnić, w innym wypadku również nie skończyłoby się to dobrze. Tym sposobem James zyskał niewielką, choć znaczącą przewagę nad swoim konkurentem.
— Od zakończenia meczu dzielą ich stopy... Black pochyla się delikatnie, krzycząc coś do Pottera, który jest tak blisko! Jeśli Syriusz nie zejdzie mu z drogi, może się to naprawdę źle skończyć! — kontynuował komentator, podnosząc coraz bardziej głos... — Potter wychyla się na miotle, oj, ryzykuje... Wyciąga rękę, podczas gdy Black podrywa się do lotu, uciekając mu z drogi w ostatnim momencie!
Na kolejną chwilę zaległo milczenie. Potem rozległ się ryk tak głośny, jak nigdy dotąd podczas tego meczu.
— Udało się! Potter okazał się odrobinę szybszy! Gryffindor zwycięża! — krzyczał komentator, podczas gdy cześć widowni, kibicująca Gryfońskiej drużynie poderwała się na równe nogi i zaczęła wznosić równie głośne okrzyki triumfu.
Mokrzy od potu i deszczu gracze po chwili ponownie wylądowali na zabłoconej murawie, a towarzyszył im akompaniament podnieconych głosów, gwizdów i wiwatów. Z tego, co zdołałem zobaczyć, Ślizgoni byli naprawdę wściekli, a ich kapitan prowadził żywą rozmowę z sędzią. Dziewczyna wymachiwała rękami, co chwilę wskazując na zadowolonego z siebie Jamesa, bawiącego się w najlepsze złotym zniczem. Pani Hooch wydawała się jednak nieprzekonana i szybko zbyła Samanthę, puszczając jej uwagi mimo uszu. Biorąc pod uwagę ich świetne przygotowanie do meczu i to, w jak zastraszająco szokiem tempie zdobywali kolejne gole, też byłbym wściekły, przegrywając, więc, choć kibicorwałem Gryffindorowi, doskonale rozumiałem jej rozgoryczenie.
Drużyna Gryfonów podziękowała za grę, jednak Ślizgoni nie odwzajemnili tego gestu, a jedynie wrócili do szatni naburmuszeni. Jeden z ich zawodników zaczął nawet wykrzykiwać pod adresem Jamesa coś o oszustwie, na co ten odpowiedział tylko krótkim:
— Zjeżdżaj, Brouillette — po czym dodał, uśmiechając się szeroko, mówiąc: — Może następnym razem ci się uda!
________
Jeju, Syriusz to Król Dramy, haha.
Najdłuższy rozdział (2300 słów!) , jak do tej pory. Dajcie znać, jak się podobał i co sądzicie o takiej długości rozdziałów.
Pisałam ten rozdział dobry miesiąc temu, dzisiaj sprawdzałam go kolejny raz i mam nadzieję, że nic mi nie umknęło. W razie, gdybyście coś zauważyli, mówcie (piszcie?).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top