Rozdział 4.

       Około trzeciego grudnia, na kilka dni po moim powrocie zima niespodziewanie zawitała do Hogwartu. Pogoda już wcześniej była wyjątkowo kapryśna, jednak tym razem spadł najprawdziwszy śnieg, pokrywając cienką warstwą zamkowe błonia i gałęzie drzew, na których nie pozostał już ani jeden listek. Choć do świąt zostało jeszcze mnóstwo czasu, ich nastrój powoli zaczynał udzielać się czarodziejom. W Wielkiej Sali stanął gigantyczny świerk ozdobiony różnorodnymi świeciedełkami, a na korytarzach zawisła jemioła. Uczniowie odliczali już dni, dzielące ich od przerwy świątecznej, a ja nie byłem wyjątkiem. Nie mogłem doczekać się ostatniego w tym roku wypadu do Hogsmeade i dwóch tygodni spędzonych w gronie przyjaciół. Końce semestrów zawsze były pracowitym czasem, jednak tego roku nauczyciele przechodzili samych siebie... Znalezienie wolnej chwili w całym tym chaosie graniczyło z cudem, dlatego kiedy nadeszła wreszcie wolna od zajęć szkolnych sobota, odetchnąłem z ulgą.

       — Marnie wyglądasz — odezwałem się do poszarzałego na twarzy Syriusza podczas śniadania.

      Chłopak sprawiał wrażenie niecodziennie zestresowego i wyglądał, jakby zatruł się czymś nieświeżym, ponadto tego dnia nie wziął nic do ust. Obserwowałem go od początku posiłku i martwiłem się jego niecodziennym zachowaniem.

       — Spokojnie, to tylko stres — wtrącił się James, wkładając łyżkę owsianki do ust. — Właśnie wrócił ze spotkania z McGonagall, powiedziała mu, że musi się poważnie zastanowić, czy zasługuje na miejsce w drużynie, bo poświęca za mało czasu nauce. Stara, mściwa...

       Black posłał mu wymowne spojrzenie, jednak James zignorował je i z pełnymi ustami zaczął mamrotać coś profesorce.

       Poczułem dziwny ścisk w gardle. Domyślałem się, z czego wynikały wątpliwości nauczycielki. Zdawałem sobie sprawę, że Syriusz miał wiele za uszami, ale byłem w stu procentach pewny, że jego ucieczka z zajęć do Zakazanego Lasu przechyliła szalę. Nie mogłem się mylić. Przeniosłem wzrok z trzymanego w dłoni tosta na zgarbionego Syriusza. Wiedziałem, ile znaczy dla niego Quidditch, a znaczył więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

       — Nie przejmuj się — rzucił przejęty Peter. — Gdzie McGonagall znajdzie drugiego takiego ściągającego?

       James pokiwał głową.

       — Daj spokój, Łapo. Nie ma mowy, by znalazła kogoś lepszego. Jestem kapitanem i nie zgodzę się na zmiany, choćby nie wiem co. Poza tym przecież sam mówiłeś, że McGonagall zamierza ci jakoś pomóc z nadrobieniem braków — powiedział, klepiąc przyjaciela po plecach. — A teraz jedz. Za pół godziny widzę Cię w szatni, przebranego i zwartego do gry. Nie ma innej opcji.

       Chłopak dopił swoją herbatę i wstał od stołu, po czym wolnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia z jadalni. Odprowadzałem go wzrokiem aż do chwili, gdy zniknął za drzwiami, a potem ponownie rzuciłem okiem na Syriusza. Chłopak najwyraźniej wziął sobie do serca słowa Pottera, ponieważ nalał sobie odrobinę soku dyniowego do kielicha, a na talerz nałożył kilka łyżek jajecznicy, które, mimo początkowej niechęci, pochłonął w mgnieniu oka.

       — James ma rację — mruknął z pełnymi ustami, podnosząc się z miejsca. — Na pewno nie będzie aż tak źle, jakoś sobie poradzę. Muszę jeszcze porozmawiać z McGonagall, potem uciekam na trening, do zobaczenia, chłopaki.

       Syriusz opuścił jadalnię, a ja i Peter wróciliśmy do jedzenia.

       — Jakieś konkretne plany na dziś, Lunatyku? — zagaił po skończeniu posiłku Peter, dokładając sztućce na talerz. — Może przejdziemy się do Miodowego Królestwa, hm?

       Pokręciłam głową, wzdychając.

       — Wybacz, ale nie dzisiaj — odparłem szybko, przywołując w pamięci zwoje pergaminu i piętrzące się wieże ułożone z książek, które spoczywały na moim łóżku. — Muszę napisać zaległy esej na eliksiry i przeczytać o transmutacji ludzkiej. Wolę nie wiedzieć, co zrobi mi McGonagall, jeśli nie uzupełnię materiału z jej lekcji.

       Blondynowi zrzedła mina. Wyszliśmy z Wielkiej Sali, a następnie przystanęliśmy na moment obok jej wrót. Oparłem się o ścianę, patrząc na Petera.

       — Możesz też posiedzieć ze mną w bibliotece, jeśli chcesz — rzuciłem od niechcenia, choć spodziewałem się, jaka będzie reakcja Petera.

       Chłopak zmarszczył brwi, drapiąc się po głowie.

       — Wiesz... Chyba jednak pójdę na trening, pokibicuję Jamesowi i Syriuszowi, przyda się im się trochę wsparcia...

      Kiwnąłem głową.

       — W takim razie do zobaczenia — mruknąłem przez ramię, idąc w kierunku wieży Gryffindoru.

       — Do zobaczenia!

       — Lukrowe krasnale — powiedziałem kilka minut później, stojąc przed portretem Grubej Damy.

       Nadąsna tego dnia kobieta skinęła tylko głową głową, wywracając przy tym oczami i odsłaniła wejście do pokoju wspólnego. Ruszyłem do dormitorium, mijając w międzyczasie kilka osób z młodszych roczników. Wspiąłem się po spiralnych schodach, a następnie zabrałem torbę oraz potrzebne do nauki rzeczy i powędrowałem do biblioteki.

       Mimo że pogoda nie sprzyjała spędzeniu czasu na zewnątrz, czytelnia świeciła pustkami. Posępna pani Prince jak zwykle krzątała się między regałami, pilnując porządku, jednak kiedy tylko pojawiłem się na miejscu, przywitała mnie z uśmiechem na twarzy. Rozsiadłem się wraz ze swoimi rzeczami nieopodal wejścia, rozłożyłem księgi i przybory. Zdecydowałem, że najpierw zabiorę się za pisanie wypracowania na eliksiry, z którym, przez pobyt w Skrzydle Szpitalnym, zalegałem już tydzień. Ku mojemu zdziwieniu, spostrzegłem się, że nie wziąłem właściwego podręcznika.

       — Dziwne — mruknąłem sam do siebie, ponownie przeszukując zabrane rzeczy. — Przecież rano układałem wszystko dokładnie.  Merlinie...

       Podniosłem się i ruszyłem w stronę działu z księgami szkolnymi. Po dłuższej chwili poszukiwań, wróciłem do stolika z egzemplarzem Eliksirów dla średniozaawansowanych. W pierwszej chwili sądziłem, że pomyliłem się i trafiłem do innej części biblioteki, jednak moje wątpliwości zostały szybko rozwiane. W miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej siedziałem, znajdowała się Krukonka, którą kojarzyłem ze wspólnych lekcji w trzeciej klasie. Zawiesiła głowę nad jednym z zapisanych przeze mnie zwojów pergaminu, zupełnie nie zauważając, że wróciłem.

       Odchrząknąłem cicho, podchodząc do stolika.

       — Cześć? — mruknąłem na powitanie.

       Dziewczyna podniosła głowę znad notatek i spojrzała na mnie zakłopotanym wzrokiem swoich jasnych oczu. Na jej policzkach wykwitły dorodne rumieńce, na których przez moment zatrzymałem zdezorientowany wzrok.

       — Przepraszam, przechodziłam obok i zauważyłam zapiski, zaciekawiły mnie — odparła, wstając, po czym dodała: — Jesteś bardzo dokładny, podziwiam, że masz chęci robić aż tak obszerne notatki...

       Wzruszyłem ramionami, dokładając trzymaną w dłoniach księgę na blat.

       — Uwielbiam eliksiry — odezwała się ponownie Krukonka, opierając się dłonią o blat stolika. — A ty?

       Zmarszczyłem lekko brwi. W ciągu nieco ponad czterech lat nauki w Hogwarcie zdążyłem przywyknąć, że ludzi ciągnęło bardziej do Jamesa i Syriusza, niż do mnie i moich zainteresowań, więc zachowanie dziewczyny wydawało mi się co najmniej dziwne. Zwłaszcza, że nie wymieniliśmy ze sobą chociaż kilku zdań od prawie dwóch lat...

       — Jeju, przepraszam, jestem ciamajdą, nie przyszło mi na myśl, że możesz mnie nie pamiętać...
Nazywam się Valentine Petterson, Ravenclaw, piąty rok. Kiedyś byliśmy razem w grupie na lekcjach transmitacji. Ty, ja i... James Potter? Pewnie tego nie pamiętasz, ale... — Valentine wyrzucała z siebie słowa z prędkością, jaką wyciągała nowa miotła Pottera, więc ciężko było mi zrozumieć cokolwiek z tego, co mówiła. Na moje szczęście, chyba zauważyła, że zdezorientowanie nie znika z mojej twarzy, ponieważ ucichła wpół zdania i odparła ze śmiechem: — Merlinie, znowu się niepotrzebnie rozgadałam... Nieważne! Chciłam tylko zapytać, czy mogłabym kiedyś pożyczyć twoje zapiski? Przydałyby mi się do nauki...

       Kiwnąłem niepewnie głową, ponownie zajmując miejsce. Valentine uśmiechnęła się, a w jej policzkach pojawiały się dołeczki, nadające jej twarzy nieco dziecinny wygląd. Zaczesała palcami swoje długie, jasne, a wręcz białe włosy do tyłu i podziękowała wciąż się uśmiechając.

       — Wielkie dzięki! Do zobaczenia, Remusie. Mam nadzieję, że uda nam się ponownie spotkać i porozmawiać, było miło! Jeszcze raz dziękuję!

       Mimo szczerego uśmiechu i uprzejmości, z jaką odnosiła się do mnie Valentine, coś nie pasowało mi w tej dziewczynie. Widywałem ją wielokrotnie w ciągu ostatnich miesięcy, jednak nigdy nie zmieniliśmy chociażby kilku słów na powitanie... Nie sądzę, by należała do osób nieśmiałych i najzwyczajniej bała się zacząć pogawędkę.

       Odsunąłem od siebie myśli o dziwnej Krukonce dość szybko, ponieważ leżący przede mną stos książek przywołał mnie do porządku i zdałem sobie sprawę, że było już długo po dwunastej, a ja nadal miałem przed sobą jedynie czysty pergamin. Odszukałem w znalezionym kilkanaście minut wcześniej podręczniku rozdział o wywarach kojących ból i pogrążyłem się w lekturze na długie minuty. Następnie uporządkowałem informacje i zabrałem się za pisanie, które szło mi nadzwyczaj opornie.

       Kiedy skończyłem naukę do transmutacji, dochodziła osiemnasta. Czym prędzej spakowałem swoje rzeczy, pożegnałem się z bibliotekarką i udałem się do dormitorium. Pokonanie kilku kondygnacji i kilkuset stopni sprawiło, że dotarłem pod obraz Grubej Damy lekko zdyszany. Podałem kobiecie hasło, a ta odsłoniła przede mną wejścia, mamrocząc pod nosem coś o “świętym spokoju” i “nieznośnych dzieciakach”. Pokój wspólny był zapełniony po brzegi i panował w nim przyjemny szum rozmów. Wspiąłem się po schodach, prowadzących do sypialni, odłożyłem swoją torbę, rozpakowałem swoje książki, a następnie wróciłem na dół. James, Syriusz i Peter, których nie zauważyłem wcześniej siedzieli przy otwartym oknie, wychodzącym na Zakazany Las. Potter usadowił się wraz z nowym egzemplarzem Proroka Codziennego na szerokim parapecie tak, że jedna jego noga zwisała za oknem, druga natomiast wciąż znajdowała się w pomieszczeniu. Pozostała dwójka znajdowała się na podłodze, opierając się plecami o ścianę i gawędziła ze sobą półgłosem.

       — Hej — mruknąłem przeciągle na powitanie, siadając wygodnie obok Blacka. — Jak poszedł trening?

       — Było świetnie! — odparł odrobinę za głośno Peter, zwracając na nas uwagę kilku osób w pobliżu. — Syriusz grał tak dobrze, jak nigdy! Gdybyś tylko widział jego sprytne zwody i trafienia! Były bezbłędne... Chciałbym tak grać, naprawdę.

       James pokiwał niepewnie głową, a ja uśmiechnąłem się szeroko, przenosząc wzrok na Blacka.

        — Wiedziałem, że sobie poradzisz, Łapo! — rzekłem, klepiąc przyjaciela pokrzepiająco po plecach.

        Moja euforia wyparowała kilka chwil po później, a dokładniej wówczas, gdy zobaczyłem dziwny wyraz twarzy Syriusza. Połączyłem fakty dość szybko i zdałem sobie sprawę, że na treningu wcale nie szło mu tak wybitnie, jak sądzili Peter i James, a ich słowa miały dodać jedynie otuchy przyjacielowi.

       Co się dzieje z dawnym Syriuszem?,  miałem w głowie aż do czasu, gdy pogrążyłem się w śnie.

_______________
Tym akcentem kończę rozdział czwarty liczący tysiąc pięćset słów.

Koniecznie dajcie znać, co sądzicie i wskazujcie mi błędy, bo jestem pewna, że coś musiałam przeoczyć!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top