Rozdział 2.
— Jesteś pewny, że dasz radę? — zapytałem Syriusza, kiedy wchodziliśmy po zamkowych schodach.
Starałem się z nim współpracować, ale uraz znacznie mi to utrudniał. Ogarniało mnie poczucie winy, gdy patrzyłem na starania Syriusza. Wiedziałem, że prędzej czy później wyjdzie na jaw, że uciekł z lekcji, by spróbować odnaleźć mnie w Zakazanym Lesie i nie miałem wątpliwości co do tego, że pociągnie to za sobą szereg konsekwencji.
Black kiwnął głową, uchylając drzwi. Nim otworzył je szerzej i weszliśmy do środka, rozejrzał się dla pewności po korytarzu głównym.
— Jest dobrze — mruknął pod nosem bardziej do siebie, niż do mnie. — Droga wolna, idziemy.
Ostrożnie zamknął drzwi, cały czas trzymając mnie przy sobie. Jego dłoń nadal zaciśnięta była na moim biodrze, a uścisk był solidny i nie tracił na sile.
— Możesz mnie już puścić — odparłem przyciszonym głosem, starając się wyswobodzić. Mimo że miałem przy sobie przyjaciela, nie potrafiłem pozbyć się poczucia niezręczności. — Naprawdę, Syriuszu. Dam sobie radę.
Chłopak odsunął się ode mnie na zaledwie stopę i posłał sceptyczne spojrzenie, pod wpływem którego westchnąłem ciężko. Oparłem się o chłodną ścianę korytarza, przyglądając się swojej nodze. Nic się nie zmieniło. Jeśli utrzymywałem ją w powietrzu, ból był ledwie zauważalny, jednak za każdym razem, kiedy próbowałem postawić ją na zamkowej posadzce, czułam, jak przybiera na sile. Kolejne ciężkie westchnienie uleciało spomiędzy moich warg. Odsunąłem się jeszcze kawałek od Syriusza, aby spróbować swoich sił w chodzeniu. Chciałem zrobić to najostrożniej, jak tylko potrafiłem, jednak wszystkie próby kończyły się szybciej, niż zaczynały. Chłopak zdawał się nie zwracać na mnie uwagi. Wyciągnął z kieszeni spodni zwitek, którym okazała się mapa i zaczął ją studiować. Po zaledwie chwili złożył ją i ponownie schował. Zbliżył się do mnie i, wbrew sprzeciwom, ponownie przyciągnął do siebie. Jego uścisk stał się silniejszy.
— Wpakujesz nas w kłopoty — warknął szeptem. — Idziemy teraz do najbliższego przejścia, a ty masz siedzieć cicho. Tracimy tylko czas.
— Na Merlina, dobrze, już dobrze. Zrozumiałem.
Ponownie ruszyliśmy w kierunku jednego z tuneli, tym razem w całkowitym milczeniu. Co chwila oglądałem się za siebie, obawiając się, że zostaniemy przyłapani. Kiedy jednak minęło kilka minut, a my nadal spokojnie i w wolnym tempie przechadzaliśmy się korytarzami, uspokoiłem się odrobinę. Syriusz od czasu do czasu przystawał na moment, sprawdzał nasze położenie na mapie i szliśmy dalej.
— To tutaj — oświadczył w pewnym momencie, zatrzymując się przed posągiem czarodzieja, odzianego w gigantyczną tiarę. Szatyn musnął palcami jego dłoń, dzierżącą różdżkę. — Muszę tylko znaleźć...
Wtedy zamarłem. Usłyszałem czyjeś ciężkie kroki i zza rogu nagle wybiegł jakiś pulchny Puchon, któremu nie byłem w stanie przyjrzeć się dłużej, a dosłownie chwilę później popędziła za nim dwójka starszych Ślizgonów, których kojarzyłem ze wspólnych lekcji. Obaj wrzeszczeli w niebogłosy, że dzieciak pożałuje. Choć żaden z trójki uczniów nie zwrócił na nas szczególnej uwagi, nie było mowy o tym, by dotrzeć do Skrzydła Szpitalnego nie zauważalnie.
— Cholera — mruknął nerwowo Syriusz, nadal starając się uruchomić tajny właz, jednak bezskutecznie. — Skończyły się już lekcje.
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia dokładnie w chwili, gdy pojawiła się kolejna osoba. Stukot obcasów profesor McGonagall niósł się echem po całym korytarzu, kiedy w szybkim tempie pokonywała go, krzycząc coś niezrozumiałe o tym, że Slytherinu traci pięćdziesiąt punktów. Kiedy znalazła się na tyle blisko, by nas dostrzec, zatrzymała się. Spojrzała najpierw na Blacka, potem na mnie, zatrzymując na dłużej wzrok na mojej poranionej twarzy. Zdezorientowania, malujące się na jej twarzy sprawiło, że Syriusz musiał stłumić parsknięcie. Kopnąłem go zdrową nogą w kostkę, próbując zasugerować mu tym, że pogarsza tylko naszą sytuację, jednak na niewiele się to zdało.
— O ile się nie mylę, pan, panie Black powinien być już w drodze nad jezioro, gdzie odbywają się dzisiaj zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami. Mam też nadzieję, że równie mocno będzie się pan cieszył, kiedy Gryffindor straci dwadzieścia pięć punktów — odezwała się zirytowana Minerwa sprawiając tym samym, że mina szatyna zrzedła. — A teraz proszę zaprowadzić pana Lupina do Skrzydła Szpitalnego i czekać tam na mnie.
— Oczywiście, pani profesor.
*
— Przestań ględzić.
Posłałem Syriuszowi oburzone spojrzenie.
— Mówię tylko, że na pewno na dwudziestu pięciu punktach się nie skończy — broniłem się, podczas gdy Black próbował pomóc mi w ułożeniu się na białej pościeli starego, szpitalnego łóżka, skrzypiącego przy każdym ruchu wykonanym na nim. — To wszytsko moja wina. Gdybym wrócił sam, nie musiałbyś mnie szukać.
Syriusz teatralnie wywrócił oczami, poprawiając poduszkę. Usiadł na brzegu materaca w niewielkiej odległości od mojej zdrowej nogi. Westchnął ciężko, zaciskając delikatnie dłoń na mojej kostce.
— Nie powinieneś tak mówić. Wina nie leży ani po twojej stronie, ani mojej, ani Jamesa czy Petera. Jest nasza wspólna. Na tym polega przyjaźń, Remusie. Razem zdecydowaliśmy, że powinniśmy cię odnaleźć, rozumiesz?
Poczułem, jak ogarnia mnie przyjemne ciepło, a kąciki moich ust wędrują ku górze. Nie trwało to długo, ponieważ drzwi sali otworzyły się nagle i Minerwa McGonagall wkroczyła do środka szybkim, pewnym siebie krokiem, a zgniłozielona peleryna powiewała za nią. Poparłem się na łokciach i szybkim ruchem okryłem odrobinę kołdrą, w czasie gdy Syriusz zaskoczył jak opatrzony z mojego łóżka. Nauczycielka spiorunowała nas krótkim spojrzeniem i bez słowa skierowała się w stronę gabinetu pani Pomfrey, w którym zniknęła na krótką chwilę. Kiedy opuściła pomieszczenie, podeszła żwawo do mojego łóżka. Syriusz instynktownie odsunął się kawałek. Profesorka zlustrowała mnie wzrokiem, który na kilka sekund dłużej zatrzymał się na rannej nodze. Pokręciła lekko głową i rzekła:
— Pani Pomfrey postara się, by dać kolejna dawkę eliksiru jeszcze przed kolacją. Na razie nie wygląda to dobrze. Najprawdopodobniej kość pękła w kilku miejscach... — Przeniosła spojrzenie na szatyna, a następnie kontynuowała: — panie Black... Zarobił kolejny szlaban. Nie wątpię, że pan Filch z pewnością się ucieszy. Ponadto Gryffindor traci 40 punktów. Muszę się także poważnie zastanowić nad pańskimi ostatnimi wysokokami, ale o tym porozmawiamy już kiedy indziej. A teraz zapraszam na ostatnie dwie lekcje. Natychmiast.
Chłopak spojrzał na kobietę wielkimi oczami, jednak nie odezwał się słowem. Najwyraźniej stwierdził, że najlepszym rozwiązaniem będzie przyjęcie kary z pokorą. Przytaknął jedynie prawie niezauważalne, spuścił wzrok na swoje buty i opuścił pomieszczenie w milczeniu, rezygnując z pożegnania. Tymczasem profesor McGonagall dodała:
— Obawiam się także, że leczenie obrażeń przedłuży się o kilka dni. Wraz z panią Pomfrey doszłyśmy do wnosku, że lepiej będzie, jeśli pan, panie Lupin zostanie na obserwacji do końca tygodnia, zwłaszcza, że podany eliksir wciąż nie zadziałał.
Westchnąłem lekko, opadając głową na poduszkę. Profesorka stała przy mnie jeszcze moment, a następnie udała się do wyjścia. Pożegnałem ją cicho.
Eliksir otrzymałem po kilku godzinach leżenia w milczeniu, przerywanym od czasu do czasu przez krople jesiennej mrzawki, uderzające w szyby i głos Pani Pomfrey, która kilkukrotnie zajrzała do mnie, by upewnić się, jak się czuję. Zapowiadał się potwornie dłużący się pobyt.
________
Miłego dnia, Robaczki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top