Rozdział 14.
Do gabinetu dyrektora prowadziły kręte, betonowe schody, po których wspinaliśmy się mozolnie. Kiedy dotarliśmy do wrót, Gunter kiwnął głową na pożegnanie, odwrócił się i odszedł. Zatrzymałem się na moment, a kiedy prefekta nie było już na horyzoncie, szepnąłem do Jamesa:
— Myślisz, że powiem nam coś o Peterze?
W tej samej chwili drzwi stanęły otworem. Odskoczyłem zaskoczony.
— Proszę, wejdźcie — powiedział dyrektor z głębi pomieszczenia. — I owszem, powiem wam coś o panu Pettigrew.
Wymieniliśmy z Jamesem zakłopotane spojrzenia i weszliśmy do gabinetu zbudowanego na planie koła. Był zagracony, pełen staroci stojących na półkach i zadziwiających rzeczy, których nigdy w życiu nie widziałem. Dumbledore usiadł za swoim wielkim biurkiem. Miał poważny wyraz twarzy i w tych okolicznościach przychodziło mi na myśl, że wygląda nieco jak sędzia, który za moment wyda niezwykle surowy wyrok. Odsunął stos pergaminów na bok, machnął swoją różdżką, a cztery krzesła przewędrowały spod ściany przed dyrektora. Wskazał je ręką.
— Usiądźcie, proszę. Zaraz dołączą do nas jeszcze dwie osoby. Musimy uzbroić się w cierpliwość — rzekł spokojnym tonem, po czym uspokoił: — Nie musicie się mnie obawiać, nie zamierzam was za nic karać. Musicie pamiętać, że dobro uczniów jest moim priorytetem.
Po tych słowach dyrektor zamilkł. Mijały minuty. Czułem się nieswojo, siedząc w tym miejscu, jednak fakt, że Dumbledore wezwał nas do siebie, by porozmawiać o Peterze wydawał się interesujący. Rozpierała mnie ciekawość mieszkająca się z lękiem przed tym, co mogłem usłyszeć. Te połączenie przyprawiło mnie o ból brzucha i wiele złych myśli, które kołatały się w mojej głowie i obijały o ściany czaszki, pozostawiając po sobie niemiłosiernie męczące echo.
— Jeszcze tylko moment — mruknął Dumbledore, najwyraźniej widząc, jak mój niespokojny wzrok błądzi po sali.
Kilka chwil później starzec wstał z miejsca i powędrował do drzwi. Natychmiast odwróciłem głowę, by zobaczyć, kto się pojawił. Kiedy dostrzegłem Syriusza, zerwałem się z miejsca. W moje ślady szybko poszedł James. Potter uścisnął przyjaciela mocno i w pierwszym momencie ja również odczułem taką potrzebę. Ruszyłem w kierunku Blacka, jednak gdy próg gabinetu dyrektora pokonała Valentine, stanąłem sztywno, by zaraz szybko się wycofać.
— Usiądzcie, proszę — rzekł Dumbledore, przerywając milczenie, które powoli zaczynało robić się nieznośne. — Nie mam zbyt wiele czasu.
Cała nasza czwórka posłusznie wykonała rozkaz. Zająłem miejsce z brzegu, z dala od Syriusza i Valentine, którzy siedzieli, stykając się ramionami. Ich splecione dłonie znajdowały się na kolanie dziewczyny.
Poczułem ukłucie zazdrości, spoglądając na nich kątem oka. Dotąd po prostu mnie to irytowało, jednak wtedy poczułem coś zupełnie innego i obcego do tej pory — zrozumienie. Byliśmy młodzi, niedługo mieliśmy wkroczyć w dorosłe życie, a każdy z nas miał pójść własną ścieżką. Nie mogłem oczekiwać, że pozostaniemy w tym stanie zawieszenia tak długo aż stwierdzę, że jestem gotowy na samodzielne zmagania się z problemami. Zrozumiałem, że związek Syriusza i Valentine nie jest tylko mrzonką czy niewinną zabawą. Widziałem jak na siebie patrzą, jak łakną bliskości oraz zachowanie Blacka przed każdym spotkaniem z Krukonką. Wszystko to składało się w logiczną całość.
Och, byłem idiotą.
— Pan Pettigrew znajduje się na oddziale zamkniętym w szpitalu Świętego Munga. — Te słowa sprowadziły mnie ponownie na ziemię. — Wszystko z nim w porządku, urok został zdjęty, jednak jego sytuacja jest nadwyraz skomplikowana...
— Merlinie... Czyli to jednak urok? — pisnęła Valentine, a mojej uwadze nie umknęło, że Syriusz mocniej ujął jej dłoń, gladząc przy tym opuszkami jej palce. Dyrektor przytaknął wolno.
Na moment zapadła cisza.
— Czy istnieje... Jakakolwiek możliwość — zaczął James, cedząc uważnie słowa, po czym kontynuował po krótkiej przerwie: — byśmy mogli zobaczyć się z Peterem. Chociażby na moment.
Dumbledore poruszył się niespokojnie na swoim fotelu. Na początku wydawał się szczerze zainteresowany tym, co powiedział James, następnie wydał się zaniepokojony, po czym opanował się i po raz kolejny przybrał poważny wyraz twarzy. Poprawił okulary na nosie, patrząc przy tym na nas swoim przenikliwym wzrokiem.
— Obawiam się, że to niemożliwe, panie Potter — odparł. — Naprawdę rozumiem pańskie zaniepokojenie i niecierpliwość, ale Peter Pettigrew, jak już napomniałem, znajduje się na oddziale zamkniętym i nikt, prócz magomedyków, badających nieustannie jego stan, nie jest tam wpuszczany. Nikt nie jest w stanie tego zmienić, to kwestia bezpieczeństwa. Musicie to zrozumieć. Chciałem wam tylko powiedzieć, że dołożę wszelkich starań, by otrzymywać na bieżąco informacje na temat stanu waszego przyjaciela i jest mi niezmiernie przykro z powodu sytuacji, jaka zaistniała. To bardzo trudna i wymagająca sprawa... Nikt nie zauważył niczego niepokojącego w zachowaniu Petera, to musiał być niezwykle silny czar. To wszystko, co miałem wam do powiedzenia.
Dumbledore dał nam do zrozumienia, że to koniec rozmowy, więc podnieśliśmy się z miejsc. Przed opuszczeniem gabinetu podziękowaliśmy jeszcze dyrektorowi za spotkanie, a on wyraził nadzieję, że odprowadzimy Syriusza do skrzydła szpitalnego.
— Podsumowując, nie dowiedzieliśmy się niczego nowego — fuknąłem, kiedy oddaliśmy się od gabinetu Dumbledorea na tyle, by nie mógł nas za nic usłyszeć.
— Merlinie — mruknął zamyślony James. — Chcę coś z tym zrobić. Nie, ja muszę coś z tym zrobić.
Popatrzyłem na niego badawczo, a Syriusz poprawił go:
— Nie, James. My musimy coś z tym zrobić. Jesteśmy drużyną i siedzimy w tym razem.
— Więc zróbmy — wypaliłem zupełnie mimowolnie. — Ja nie żartuję. Nie chcę czekać już na pozwolenie, kolejny dzień, nowe wiadomości... Kto wie ile to potrwa zanim dowiemy się czegoś konkretnego. Może to szalone, ale teraz to jedyne wyjście jakie przychodzi mi do głowy.
Wszyscy wydawali się szczerze zaskoczeni moją wypowiedzią. Prawdę mówiąc, to co powiedziałem dotarło do mnie dopiero chwilę potem. Impuls, jakim się kierowałem był wystarczająco silny, by język, za którym racjonalne myśli nie nadążały, zaczął działać.
Gdy dotarliśmy przed skrzydło szpitalne uznaliśmy, że możemy poświęcić jeszcze chwilę na rozmowę. Nie wiedzieliśmy, kiedy nadarzy się okazja do ponownego spotkania w takim gronie. Wszyscy doskonale wiedzieli, że pani Pomfrey bardzo sceptycznie podchodzi do wizyt grupowych. Korytarz był pusty, sala chorych również i uznaliśmy, że jest bezpiecznie. Pierwsza odezwała się Valentine.
— Remusie, chciałabym poprzeć twoją inicjatywę, ale nic nie możemy zrobić. Dumbledore ma rację. Musimy uzbroić się w cierpliwość, a z czasem na pewno ta sprawa się rozjaśni i wszystko wróci do normy — odparła.
— Nie, Valentine. — Głos Syriusza był chłodny i pozbawiony emocji. Chłopak utkwił pusty wzrok w posadzkę i wyszeptał: — Nic nie wróci już do normy. Sądzisz, że Peter, jak gdyby nigdy nic się nie zdarzyło, wróci do Hogwartu? Zacznie znowu chodzić na lekcje, a ludzie będą traktowali go zupełnie tak, jakby nigdy nie zrobił tego, co zrobił? To był urok, ale czy sądzisz, że wszyscy będą tak wyrozumiali? Oni widzą w nim szaleńca, który pragnął wyjść z cienia. Kogoś, kto powinien skończyć w Azkabanie. Mylę się?
Kurtyna milczenia opadła na nas z nienacka. Nikt nie potrafił zaprzeczyć. Chociaż to, co powiedział Syriusz było nadwyraz oczywiste, to chyba dotąd nikt z nas nie zdawał sobie z tego całkowicie sprawy.
— Muszę to wszystko przemyśleć — mruknąłem bardziej do siebie niż moich kompanów. — Ale obiecuję wam, że znajdę rozwiązanie i dotrzemy do Petera. W innym wypadku nie nazywam się Remus Lupin.
*
Nazajutrz, po nieprzespanej nocy spędzonej na studiowaniu dostępnych ksiąg, które uznałem za pomocne w naszej sprawie, chwyciłem trzy małe zwitki pergaminu i nakreśliłem na nich drżącą od zmęczenia ręką: “Przed śniadaniem musimy się spotkać. Biblioteka będzie pusta, więc to dobre miejsce. Dział naukowy. R.L.”. Jeden z nich zostawiłem na szafce nocnej Jamesa, który wciąż spał, a dwa kolejne wręczyłem zapakowane w brązowe sakiewki swojej starej sowie, podając jej wcześniej odbiorców. Do tej zaadresowanej do Syriusza dołączyłem również ciasno zwiniętą pelerynę niewidkę. Pomyślałem, że może mu się w tych okolicznościach przydać bardziej niż nam. Następnie zabrałem swoją torbę i wyszedłem z dormitorium najciszej, jak to było możliwe i udałem się do biblioteki. Czułem, że czeka mnie jeszcze wiele nieprzespanych nocy, ale byłem na tyle zdesperowany, że wszystko schodziło na drugi plan. Zarówno sen, jak zbliżające się SUM-y i codzienne obowiązki. Nigdy wcześniej nie czułem się tam silny.
_________
Ten rozdział ssie, ale to dopiero wstęp do planu Remusa, więc mam nadzieję, że się nie zawiedziecie. ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top