Rozdział 13.

       Syriusz pojawił się w Hogwarcie nazajutrz późnym wieczorem. Leżałem w bezruchu, wpatrując się uparcie w sufit. Marzyłem o tym, by zasnąć, jednak myśli o kolejnej pełni nie chciały opuścić mojej głowy. Zmagałem się z tym co miesiąc. Za każdym razem dopadała mnie panika, którą nieudolnie starałem się stłumić. W takim chwilach zdawałem sobie sprawę, jak słabym człowiekiem jestem i jak bardzo dźwigany na moich barkach ciężar mnie przerasta.

       Mijały minuty, które z czasem zmieniały się w godziny. Spokój, który panował w tej części zamku stawał się nieznośny, zewsząd otaczała mnie niczym nie skalana cisza. Tej nocy nawet na zewnątrz było niezwykle leniwie. Za oknami nie latały sowy, nie padał deszcz ani nie szumiały drzewa. Zupełnie, jakby natura zapadła w głęboki sen.

       Poprawiłem poduszkę pod głową, naciągnąłem na siebie bardziej kapę.

       Drzwi zaskrzypiały. Usłyszałem ciężkie kroki grupy osób. Po chwili w sali pojawiła się pielęgniarka.

       — Proszę, zapraszam tutaj — powiedziała nieco piskliwym głosem i ruszyła szybkim krokiem w moim kierunku. Zacisnąłem mocniej powieki. — Pana Blacka ulokujemy tutaj, będę miała oko na nich obu, tak będzie najlepiej. Proszę się już nie trudzić, zajmę się nim właściwie.

       Po chwili łóżko na przeciwko mojego zaskrzypiało. Przeszła kolejna fala ciężkich kroków, a w pomieszczeniu zostałem tylko ja, pielęgniarka i Syriusz, który do tej pory nie odezwał się ani słowem.

       — Przygotowałam już dla ciebie piżamę, proszę — mruknęła kobieta. — Przebierz się szybko i idź spać.

      Zapadła cisza. Pielęgniarka zniknęła za drzwiami, a ja otworzyłem oczy. Na mojej twarzy błąkał się uśmiech, kiedy wpatrywałem się znowu w sufit.

       — Miło mieć cię znowu przy sobie, Łapo — odparłem odrobinę za głośno, choć w tamtym momencie się tym nie przejmowałem.

       Syriusz westchnął ciężko.

       — Ciebie również, Remusie.

***

       Rankiem obudziła mnie pani Pomfrey. Wędrowała po sali, kontrolując porządek. Podniosłem się i od razu spojrzałem w kierunku Syriusza. Spał z lekko rozwartymi ustami i włosami rozrzuconymi na poduszce. Pogrążony we śnie wyglądał na młodszego, zupełnie jakbym patrzył na niewinnego dwunastolatka.

      Zauważywszy mnie, kobieta przywitała się cicho. Podeszła do łóżka i powiedziała, że za moment przyniesie mi dzienną dawkę eliksiru wzmacniającego. Chwilę później wręczyła mi fiolkę z mętnym płynem, który szybko pochłonąłem, nie rozwodząc się zbędnie nad jego smakiem czy zapachem, które nie należały do najlepszych.

      — Powinieneś się cieszyć, ponieważ to twoja ostatnia porcja. Dzisiaj wychodzisz na wolność — zaśmiała się ze swojego własnego żartu pani Pomfrey, zabierając ode mnie fiolkę. — Z moich obserwacji wynika, że jesteś już w pełni sił, a ostatnie kilka dni jeszcze mnie w tym utwierdziły. Jesteś niezwykle silnym chłopcem, Remusie. Oczywiście przygotowałam ci jeszcze kilka porcji eliksiru. To na wszelki wypadek, gdybyś czuł się gorzej, ale nie ma już potrzeby, byś przebywał w skrzydle szpitalnym. Zwłaszcza, że SUM-y zbliżają się wielkimi krokami. Musisz nadrobić sporo materiału...

       Uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco, jednak ja miałem w głowie tylko jedno: porozmawiać jak najszybciej z Syriuszem.

        — Jest jeszcze wcześnie, więc dam ci trochę czasu na przygotowanie się do wyjścia. Jeśli się pośpieszysz, zdążysz na śniadanie w Wielkiej Sali.

        Pielęgniarka wyszła z pomieszczenia, a ja westchnąłem cicho.

        — Syriuszu — szepnąłem, jednak on odpowiedział mi tylko cichym chrząknięciem. — Syriuszu!
      
       Chłopak ocknął się. Podniósł się delikatnie, podpierając na łokciach. Ziewnął potężnie, mrużąc przy tym oczy. Wyglądał tak, jakby zupełnie nie spodziewał się mnie tutaj zobaczyć.

       — Dzień dobry — mruknąłem.

       Brunet przetarł oczy, kolejny raz ziewnął, po czym wreszcie zwrócił się w moją stronę: 

       — Proszę, daj mi jeszcze chwilę pospać... W mungu wyspanie się graniczyło z cudem. 

       — Chciałem tylko zapytać, jak się czujesz, ale widzę, że już ci lepiej — mruknąłem z nutką ironii w głosie, podnosząc się z łóżka.

       Wyjąłem z szafki swoje ubrania i powędrowałem z nimi na koniec sali. Schowałem się za wielkim, białym parawanem i zdjąłem piżamę.

       — Merlinie, nie musisz się obrażać, Remusie — odparł oprzytomniały Syriusz.

       Założyłem proste, czarne spodnie i białą koszulę.

        — Nie obrażam się — mruknąłem, zarzucając na siebie luźny, granatowy sweter. Wyszedłem zza parawanu i dodałem przyciszonym głosem: — Powiedz mi lepiej, co z Peterem, gdzie on teraz jest? Nikt nie chce mi nic mówić...

       Syriusz westchnął cicho, a jego wyraz twarzy zmienił się. Chłopak spoważniał. Wziął głęboki oddech i wykrztusił:

      — Też nie chcieli mi nic powiedzieć. Dopiero dwa dni temu usłyszałem rozmowę dyrektora z jedynym magomedykiem. Stali w drzwiach sali, sądząc, że śpię. Mówili cicho i wyłapywałem jakieś pojedyncze słowa z ich wypowiedzi...

       Syriusz opowiedział mi o wszystkim, co udało mu się usłyszeć. Z tego, co zrozumiał, ktoś rzucił na Petera jakiś paskudny urok i niemal od razu zdecydowano o zesłaniu go do Azkabanu, jednak Dumbledore stanowczo zaprotestował, mówiąc, że Peter jest niepełnoletni i działał pod wpływem silnego zaklęcia. Minister w końcu uległ i zesłał go na zamknięty oddział w Świetym Mungu.

       — Więcej już o nim nie słyszałem. Boję się tylko jednego... Peter nie wytrzyma w Azkabanie, jeśli zdecydują go tam zesłać — mruknął z powagą w głosie Syriusz.

       Martwiłem się, choć to mało powiedziane. Czułem, że Peter potrzebuje nas teraz bardziej niż kiedykolwiek. Był dobrym człowiekiem, czasami błądził, ale był dobry i nigdy nie mógłbym pomyśleć, że jest inaczej. Na tym chyba polega przyjaźń, by mimo błędów i wypaczeń drugiej osoby iść razem dalej.

       — Chciałbym coś zrobić — odparłem mętnym głosem. — Merlinie...

       — Ja też. Jak najszybciej — zgodził się Syriusz, patrząc na mnie współczującym wzrokiem.

       W mojej głowie pojawił się pomysł. Głupi i niedorzeczny, ale przez moment przemknęło mi przez myśl, że może się udać. Nie chciałem się nim na razie dzielić, musiałem wszystko gruntownie przemyśleć.

       — Peter jest pilnowany, jestem tego pewny — myślałam na głos. — Merlinie! Nie wiemy nawet, w jakim jest stanie!

       W chwili, gdy kończyłem zdanie, w drzwiach sali pojawiła się pani Pomfrey.

       — Chłopcy, na Merlina, zachowujcie się ciszej! To szpital! — skarciła nas szorstkim głosem. — Widzę, że jest pan już gotowy, panie Lupin. Proszę teraz dać odpocząć panu Blackowi. W razie potrzeby zapraszam po kolejną porcję eliksiru wzmacniającego, choć wątpię, by zaistniała taka sytuacja.

        Skinąłem głową, a pielęgniarka doprowadziła mnie do drzwi. Ruszyłem w kierunku Wielkiej Sali. O tej porze dnia Hogwart zaczynał żyć. Uczniowie pędzli na śniadanie lub z niego wracali. Tego dnia również było tłoczno. Przecisnąłem się na dół, po czym wszedłem do jadalni.

       Mój wzrok od razu powędrował w kierunku stołu domu Godryka. James siedział na swoim stałym miejscu i grzebał widelcem w swoim talerzu. Obok zajęła miejsce Lily, która mówiła coś do Pottera z przejęciem. Moje miejsce pozostało puste. Nim zdążyłem się przy nim pojawić, ktoś złapał mnie za przedramię.

       — Merlinie! Remus! — Usłyszałem znajomy głos należący do Valentine.

       Krukonka rzuciła się na mnie i mocno przytuliła. Pachniała lawendą i miętą. Ładnie, choć nie przeszkodziło mi to zesztywnieć Czułem się nadzwyczaj nieswojo.

       — Dobrze cię znowu widzieć! Jak się czujesz? Co z Syriuszem?! — pytała dociekliwie, po czym wskazała mi miejsce naprzeciwko Jamesa. — Proszę, usiądź, musisz nam wszystko opowiedzieć.

       Przywitałem się z Potterem i Lily, którzy wydawali się bardzo ucieszeni z mojego powrotu. Lily niemal od razu zapytała, jak się trzymam. Odparłem zgodnie z prawdą, że dobrze.

      — Opowiadaj prędko! — niecierpliwiła się Valentine.

       — Z Syriuszem w porządku. Przetransportowali go wczoraj wieczorem do Howartu, ale nie zdążyłem z nim porozmawiać dłużej. Pomfrey trzymała mnie od niego na dystans... Boję się tylko o Petera...

      Oczy Valentine przybrały kształt Galleonów. Jej wyraz twarzy diametralnie się zmienił, spoważniała.

       — Pettigrew omal nie zabił Syriusza! Ciebie też porządnie zranił, a ty się jeszcze o niego martwisz? To niedorzeczne! — warknęła Krukonka, gestykulując żywo.

       Zapadło milczenie. Nie miałem zamiaru wpierać jej swoich racji. Wziąłem swoją miskę i nałożyłem sobie potężną porcję owsianki ze świeżymi owocami. Zacząłem jeść, a Valentine oddaliła się od naszego stołu naburmuszona. Po śniadaniu, udałem się z Jamesem do dormitorium, by wziąć potrzebne na lekcje podręczniki i przybory. Kiedy podażaliśmy na ostatnie piętro, gdzie mieliśmy mieć pierwsze zajęcia, zawołał nas po imieniu jakiś chłopak.

      — Jestem prefektem z siódmego roku. Nazywam się Gunter. — wyjaśnił szybko. — Dostałem rozkaz, by przyprowadzić was do gabinetu dyrektora..

       Przytaknęliśmy, a kiedy Gunter odwrócił się, wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Przypuszczaliśmy, co może nas tam czekać.

_____________________
Witam! Sporo czasu minęło, wiem i przepraszam. Tak wyszło.
Pod moim fanfickiem jest już prawie 4 000 wyświetlen! Dziękuję!
Miłego dnia!

       

         
     
      

      

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top