Rozdział 10.
Cotygodniowy dwugodzinny wykład z opieki nad magicznymi stworzeniami odbywał się tak, jak zwykle i dobiegał powoli końca. Większość osób odpuściła sobie notowanie już w połowie zajęć, pogrążyła się w rozmowie bądź odpływała myślami gdzieś z dala od zamkowej sali.
Siedziałem przy stoliku, opierając się łokciem o parapet okna, w które uderzały krople deszczu, między którymi lawirowały drobinki śniegu. Pogoda od kilku dni nie ulegała zmianie, co w gruncie rzeczy było wszystkim na rękę; zajęcia, które do tej pory odbywały się na zewnątrz, tymczasowo zawieszono na rzecz teoretycznych wykładów. Nie należały one do najciekawszych, jednak nie mogłem narzekać, ponieważ profesor dawał nam wolną rękę, jeśli chodziło o prowadzenie zapisków, a jedynym wyznacznikiem zaangażowania była obecność.
Przeniosłem wzrok na pustą stronę mojego notatnika, potem na kilka osób w pobliżu — oni także nie wyrażali większego zainteresowania lekcją.
— Na kolejnych zajęciach porozmawiamy... — Profesor Green zawiesiła na chwilę głos, znikając na moment z oczu klasy. Po chwili coś zazgrzytało, zaskrzypiało, a potem nauczycielka postawiła na blat swojego biurka zakrytą czerwoną płachtą klatkę, przypominającą wielkością tę, w której zazwyczaj trzymano sowy. W momencie, gdy profesorka odsłoniła jej zawartość, klasę wypełnił paskudny fetor zgniłych ryb.
Kilka osób siedzących najbliżej biurka zatkało nosy, patrząc z oburzeniem na dwa niewielkie stworzenia. Budową przypominały nieco kraby, choć były niemal białe i sprawiały wrażenie zmutowanych. Rzucały się po całej klatce jak oszalałe, wspinały się po jej ścianach i uderzały w nie swoimi wielkimi szczypcami.
— Sklątkami tylnowybuchowymi! — Z ekscytacją powiedziała profesor Green.
Siedzący za mną Syriusz szturchnął mnie niezbyt dyskretnie w ramię i mruknął:
— Zwariowała...
Uśmiechnąłem się tylko pod nosem. Nie potrafiłem nie przyznać Syriuszowi racji, mając w pamięci lekcję sprzed kilku lat, kiedy to jedna ze sklątek podczas pokazu przegryzła kraty klatki i uciekła. Najgorsze w tym było jednak to, że obrała sobie ona za cel jednego z Krukonów i przez okrągły kwadrans atakowała go wszystkimi trzema parami szczypiec.
— Jednak to dopiero na kolejnej lekcji, a teraz zanotujcie zadanie domowe. — Przez klasę przeszedł cichy szmer, a nauczycielka zaczęła dyktować: — Odnajdź w księgozbiorach informacje o pochodzeniu sklątek tylnowybuchowych. Weź pod uwagę pochodne gatunki. A teraz dziękuję za uwagę.
Zapisałem zadanie, po czym niedbale spakowałem swoje rzeczy do torby.
— Zbieramy się, panowie — oświadczył James, podchodząc do mojej ławki. — Ty też, Łapo, nie ociągaj się.
Klasa już opustoszała, jedynie przy biurku została nauczycielka. Syriusz pokręcił głową, po czym zebrał swój notes i opuściliśmy klasę. Ruszyliśmy zatłoczonym korytarzem w kierunku najbliższych schodów, prowadzących na parter zamku. Korytarze jak zwykle o tej porze były zatłoczone — wszyscy podążali do Wielkiej Sali na podwieczorek.
— Jakieś plany na dzisiejszy wieczór? — zapytał James przeciągle.
— Postarać się nie zasnąć podczas pisania kolejnego referatu na numerologię. Liczy się? — mruknąłem, mrugając do Pottera.
Brunet pokręcił głową i z politowaniem w głosie rzekł:
— Pozwolę sobie udać, że nic nie słyszałem... Ale na poważnie, panowie, wybieram się dzisiaj około dziewiętnastej do Hogsmeade. Mam nadzieję, że wszyscy będą na kolacji i operacja przebiegnie bezproblemowo... Ktoś chce się dołączyć?
Peter pokiwał ochoczo głową, klepiąc Pottera po plecach. Syriusz zdawał się nie reagować na propozycję Jamesa.
— W zasadzie, mogę się przejść, co mi szkodzi — mruknąłem, uśmiechając się. — A ty, Syriusz, idziesz?
Chłopak zmarszczył nos i burknął coś po nosem. Posłałem mu badawcze spojrzenie.
— Chyba nie...
Wymieniłem się z Jamesem spojrzeniami, ponieważ oboje domyślaliśmy się, o co może chodzić. Peter natomiast odparł:
— Nie wyłamuj się, Łapo... Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich!
Syriusz wzruszył ramionami.
— Bo... umówiłem się już z kimś. Obiecałem Valentine, że pouczę się z nią w bibliotece... Ma niedługo ważne zaliczenia na Obronie, a mówiła coś, że niezbyt dobrze idą jej zaklęcia oszołamiające... Sami rozumiecie, chciałem ją trochę podszkolić... Nie obrażajcie się, wybiorę się z wami kolejnym razem!
Wywróciłem oczami, wyprzedzając nieco Syriusza, by ten nie był w stanie dostrzec mojego gestu. James westchnął ciężko.
— Dobrze, już dobrze. Twoja strata... W razie, gdybyś się jednak zdecydował, spotykamy się kilka minut przed dziewiętnastą, w zachodniej części lochów.
Black kiwnął głową. Nie wydawał się przekonany.
***
Posąg wysokiego czarownika o szczurzej twarzy i krzaczastych brwiach kierował we mnie różdżką. Przez moment mierzyłem wzrokiem jego tęgą sylwetkę, ale moją uwagę odwrócił szybko Pettigrew stojący po drugiej stronie korytarza.
— Mam dość czekania na tego gnoma, nie przyjdzie — jęknął blondyn, odwracając się w naszą stronę.
— Siedź cicho, Peter i stój, gdzie stoisz. Mówił, że przyjdzie, to przyjdzie — skarcił go James, wychylając lekko głowę, by móc zobaczyć, co dzieje się za zakrętem korytarza.
Petera to jednak nie zraziło, wycofał się ze swojego miejsca i zaczął spacerować po lochach, marudząc:
— Ale tu jest tak zi-zimno... Mówiłem, że wrócę tylko po sweter, ale nie... Pan Potter zaczął się wymądrzać, że nie, że za późno, że musimy się trzymać planu... A teraz co? — Przerwał i rzucił Jamesowi spojrzenie pełne wyrzutu, po czym żałośnie i z miną zbitego psa rzekł: — A teraz marznę! Widzisz co zrobiłeś? Popatrz na moje ręce... Czy ręce mogą odpaść z powodu odmrożenia?
James popatrzył na mnie, przewracając oczami.
— Tobie już dawno mózg odmroziło, więc ręce też ci niepotrzebne — mruknął, uśmiechając się sztucznie do Pettigrewa.
Chłopak fuknął z rozgoryczeniem, złożył ręce na piersi, po czym wrócił na swoje miejsce i, ku uciesze Pottera, nie odzywał się aż do dziewiętnastej trzydzieści, kiedy to pojawił się Syriusz. Prawdopodobnie Peter milczałby dalej, jednak pokusa zadania pytania była silniejsza.
— Co ona tutaj robi?
Valentine zarumieniła się delikatnie, wycofując się za Syriusza. Obrzuciłem dziewczynę przenikliwym wzrokiem, po czym zwróciłem się w stronę Jamesa, wymieniając z nim porozumiewawcze spojrzenia.
— Zachowuj się, Peter. — Syriusz podniósł głos. — Valentine pójdzie z nami, czy tego chcesz, czy nie.
— Syriusz już pokazał mi waszą mapę, wszystkie przejścia i...
— Żartujesz, prawda? — zapytał ostro James. — Syriusz pokazał ci
n a s z ą mapę?!
Valenine nieśmiało skinęła głową, patrząc kątem oka na Syriusza.
— Ale spokojnie, obiecałam, że nikt się nie dowie... — mruknęła Krukonka.
James zmarszczył brwi, jego twarz skamieniała.
— Jakaś ty łaskawa... — rzucił Peter. — Czy ty jesteś normalny, Syriusz? To zwykle, krukońskskie ścierwo, zero lojalności, tylko Gryfoni są w stanie dotrzymać tajemnicy!
Nie mogłem uwierzyć, że te słowa padły z ust Petera. Black posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, Peter złożył dłonie na piersi... Wszystko zaczęło się bez żadnego ostrzeżenia, w ułamku sekundy. Syriusz rzucił się w stronę blondyna, Valentine pisnęła zduszonym głosem, a Peter upadł na zimną, zamkową posadzkę. Przez chwilę stałem jak sparaliżowany, patrząc, jak pięści szatyna próbują dosięgnąć twarzy Pettigrewa, który robił sprawne uniki.
— Syriusz, Syriusz, proszę! — Głos dziewczyny łamał się, kiedy próbowała chwycić Blacka za ramię i odciągnąć na bok. — Zostaw go, to twój przyjaciel!
Syriusz był w amoku, wziął potężny zamach, chcąc wymierzyć decydujący cios, jednak zamiast zadać go Peterowi, skrzywdził Valentine. Z impetem wbił jej łokieć w brzuch i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, co zrobił. Jego twarz złagodniała, natychmiast zeskoczył z przeciwnika i rzucił się w stronę Krukonki, która oszołomiona klęczała, zaciskając mocno powieki.
— Na gacie Merlina, Valentine, przepraszam, w-wiesz, że nie chciałem Ci nic zrobić... V-val, odezwij się, proszę... — Chłopak zdawał się panikować, obejmował dłońmi jej drobną twarz, odgarniał z twarzy splątane kosmyki i cały czas mamrotał coś pod nosem.
Dziewczyna tylko kiwnęła głową, chcąc się podnieść. Syriusz pomógł jej wstać i objął delikatnie, cały czas mamrocząc pod nosem przeprosiny. Obserwowałem tę sytuację, zastanawiając się, co z tego wyniknie. Peter siedział w znacznej odległości od Blacka i Valentine, ukrywając twarz w drżących dłoniach. Niepewnie zbliżyłem się do niego, kładąc dłonie na jego ramieniu.
— W porządku? — zapytałem cicho.
Pokręcił głową.
— Coś ci zrobił, zranił? — kontynuowałem, jednak on wziąż milczał. — Peter, podnieś się, musisz pójść do pani Pomfrey... No już, chodź...
— Zostaw mnie! — ryknął, podnosząc na mnie wzrok. Miał przepełnione złością oczy i wyraz twarzy, który nie sugerował nic dobrego.
James, Syriusz i Valentine natychmiast spojrzeli w naszym kierunku. Cofnąłem się o krok, a Peter wyciągnął różdżkę.
— Wszyscy sądzicie, że jesteście ode mnie lepsi, bogatsi i bardziej zdolni, ale ja wam pokażę... Już dawno chciałem! — Peter mówił szybko i niemal niezrozumiale. Celował różdżką najpierw w Jamesa, potem we mnie, a gdy w końcu skierował ją w Syriusza, uśmiechnął się.
— Ty byłeś najgorszy, wiesz? — mruknął, a głos mu się załamał.
Cofałem się ostrożnie, by zbliżyć się do całej trójki. Kiedy stałem już ramię w ramię z Blackiem, Peter całkowicie stracił głowę.
— Nawet ty przeciwko mnie, Remusie?! Nawet ty? — zaszlochał, jednak jego różdżką w złowrogi sposób wciąż skierowana była w naszym kierunku. — Nazwiecie mnie potworem, ale to wy nimi jesteście... Skoro jesteś taki dzielny i wspaniały, wyjdź z szeregu, Syriuszu i walcz.
Syriusz zbliżył się o krok do blondyna, jednak nie wyciągnął rożdżki.
— Peter, jesteś pod wpływem jakiegoś uroku... Peter, wiem, że jesteś. Nie chcesz walczyć i ja też nie chcę. Jesteśmy przyjaciółmi. Od zawsze... Nie psujmy tego...
Wszystko, co wydarzyło się później było szybkie, wręcz niemożliwe, bo jak, na gacie Merlina, przyjaciel chciałby skrzywdzić przyjaciela? Valentine rzuciła się biegiem po pomoc, a Peter zaczął mamrotać coś pod nosem.
— Odsuńcie się, poradzę sobie z nim sam — mruknął do nas Syriusz.
Wymieniliśmy z Jamesem porozumiewawcze i pełne niepewności spojrzenia, jednak zaufanie zwyciężyło. Stanęliśmy przy jednej ze ścian, tuż pod pochodnią, która stanowiła jedne źródło światła. Serce tłukło mi się w piersi niespokojnie, byłem pewny, że ta sytuacja nie obędzie się bez głośnego echa i konsekwencji.
Peter opuścił różdżkę i Syriusz już myślał, że wszystko potoczy się dobrze. Uśmiechnął się do nas pokrzepiająco, jednak spuszczenie wzroku z blondyna nie było dobrym pomysłem. Kątem oka zauważyłem sprawny ruch dłoni Petera i bez zastanowienia rzuciłem się przed Blacka. Poczułem palący ból w klatce piersiowej i upadłem bezwładnie na posadzkę, a ostatnim, co usłyszałem przed straceniem świadomości był niski głos któregoś z procesorów.
— Co tu się dzieje?!
_________
Najdrożsi czytelnicy, jestem! Po długiej przerwie, ale jestem i postaram się na kolejny miesiąc nie zniknąć. Niemniej jednak, nie nie obiecuję, bo ze mną nigdy nic nie wiadomo. Rozdział najprawdopodobniej nie zostałby skończony tak szybko, gdyby nie kochane komentarze czytelników, które dały mi mnóstwo determinacji i chęci❣️
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top