VI
Minęło pięć lat. W zasadzie szmat czasu, ale kto by tam liczył. Ukończyłem liceum, dostałem się na wymarzoną uczelnię, na którą zawsze chciałem pójść z Nedem i Mj. No cóż, najwidoczniej to było mi pisane.
Tata cały czas był ze mnie dumny, nadal jest, choć jego nadopiekuńcze podejście mogłoby się już zmienić. W końcu niedawno stałem się pełnoletni. MIT pochłonęło większość mojego czasu i zdarzało się, że nie miałem chwili w ciągu dnia, żeby do niego zadzwonić.
Moja rzeczywistość znów drastycznie się zmieniła , ale przyzwyczaiłem się do ciągłych zmian. Mieszkałem teraz w akademiku, chodziłem na wykłady, miałem praktyki i marzyłem, że kiedyś zostanę inżynierem technologii informatycznej i choć trochę dorównam Tonemu geniuszu. Były na to niewielkie szanse, ale zawsze można marzyć.
Oczywiście jak na Starka przystało byłem prymusem i czasem odstawałem od reszty, ale tata bardzo mnie wspierał, więc jak miałem czas, to poświęcałem go jemu. Na święta zawsze byłem w domu i generalnie żyło nam się dobrze. Zdążyliśmy zapomnieć o Avengersach, o sytuacji sprzed pięciu lat i próbowaliśmy cieszyć się tym, co mamy.
Wszystko było pięknie, dopóki pewnego spokojnego dnia, kiedy wróciłem do domu na święto dziękczynienia, na parkingu zauważyłem czarną audicę. Nie miała ani jednej ryski i wyglądała jak z salonu, co lekko mnie zdziwiło, bo tata zrezygnował z nowinek technologicznych i inżynierskich jakieś dobre dwa lata temu. Zajął się pomocą poszkodowanym, których rodziny zniknęły w Blipie - bo tak został nazwany ten okres. Otworzył nawet własną fundację na ich rzecz i zapewnił najlepszych psychologów i psychiatrów.
Dlatego kiedy wysiadłem z auta, szybkim krokiem ruszyłem w stronę znajomych drzwi wejściowych, ale gdy usłyszałem darcie mojego taty i Steve'a, wiedziałem już co się właśnie działo pod tym dachem. Wszedłem więc do środka i zobaczyłem cztery postacie: Steve'a, tatę, Scotta i Natashę, na której widok nawet się ucieszyłem.
- Dzień dobry, czy ktoś może mnie wtajemniczyć? - zapytałem stanowczo i oparłem się o framugę drzwi.
- Petey? - zauważył mnie tata i od razu wyminął stojącego między nami Kapitana, żeby mnie uścisnąć. - Przyjechałeś do domu na święto dziękczynienia, tak synu?
- Tak tato i nie zamierzam odpuścić - westchnąłem widząc, że Tony zbacza z tematu. Natomiast Nat, Steve i Scott stali wpatrzeni w naszą wymianę czułości, tak jakby po tych latach nie spodziewali się, że zżyjemy się ze sobą i nawiążemy wspólną więź.
- Jest pewna opcja, którą odkryliśmy całkiem niedawno - rzucił Steve, a ja zmarszczyłem brwi. Coś było mocno nie tak, skoro tata zaczął się kłócić z Natashą. Z Kapitanem zawsze miał na pieńku, lecz Czarna Wdowa? Coś tu nie pasowało.- Mianowicie można wszystkich przywrócić - dokończył swoją myśl, a mnie aż zamurowało.
Czy May mogłaby wrócić?
- Tak drogi "nie"przyjacielu, zapomniałeś tylko dodać, że podróże w czasie są niebezpieczne, a świat kwantowy pełen tajemnic i niezbadanych rzeczywistości. Nawet nie wiesz ośle, czy da się z tamtąd wrócić - zarzucił Tony, a ja dobrze wiedziałem, że toczy wewnętrzny konflikt ze sobą.
Straciliśmy już wszystko, potem znaleźliśmy siebie i jak na ironię losu teraz mogliśmy to odzyskać po pięciu latach, kiedy już nauczyliśmy się, jak być dla siebie rodziną. Wychodziło nam wspaniale, dzięki sobie samym nie popadliśmy w skrajności i tylko dzięki Tonemu jeszcze żyje.
- Ja wróciłem - wtrącił dotąd milczący Lang.
- Tony... Zniknęło pół populacji, a teraz mając szansę nie wykorzystasz jej? - zapytała Natasha patrząc prosto na tatę. Sam już nie wiedziałem co mam o tym myśleć, a co dopiero dzieje się w jego głowie.
- No dobrze, ale czy nie uważacie, że na to już za późno? - zacząłem. - Ludzie przyzwyczaili się do tych braków i warto się zastanowić, czy odgrzebywanie starych śmieci jest coś warte?
- Nie pomożemy wam - zarządził stanowczo miliarder. - Może straciłem Pep, ale mam teraz Petera i jego też nie zamierzam zostawić.
- Ale Stark... - mówił Steve, ale wyłączyłem się już z rozmowy. Ciałem cały czas tam byłem, lecz duchem wróciłem do kuchni cioci May, gdzie tak wiele się działo. Tyle ważnych momentów, śmiesznych żartów, sekretów i tajemnic, codziennego życia i przede wszystkim miłości.
- ... dlatego to ma sens i można by było spróbować - zakończył Scott.
- Chętnie bym was przyjął, gdybyście nie przynieśli ze sobą pracy, ale nie mogę wam pomóc i koniec kropka - westchnął Tony, otwierając Avengersom drzwi.
- Daj znać, jak zmienisz zdanie - oznajmiła Nat, trzymając ramię taty.
Potem wyszli i zapadła cisza. Popatrzyłem na starszego, który odprowadził groźnym wzrokiem Amerykę do samego samochodu i westchnął głęboko.
- Nie poradzą sobie - wypaliliśmy obaj, po czym zerknęliśmy na siebie z uśmiechem. Byliśmy naprawdę bardzo zżyci.
***
Siedzieliśmy przy stole przed idealnie wypieczonym kurczakiem i rozmawialiśmy z tatą o moich studiach i jego fundacji. Wymienialiśmy się wrażeniami i porażkami, doradzaliśmy sobie i generalnie dobrze spędzaliśmy czas. Jednak z głowy wciąż nie mogła mi wypaść sytuacja z przed trzech dni. Wszyscy, których straciliśmy mogli wrócić, ale jakie wiązałyby się z tym koszty? Kogo musielibyśmy poświęcić?
- Tato - westchnąłem - musimy im pomóc - dodałem wgapiając się w sufit. - Tu nie chodzi tylko o nas. Pomyśl o twojej żonie, o cioci May, o naszych przyjaciołach, którzy zniknęli. Oni nie umarli. A to, że będziemy mieć swoje rodziny, nie będzie przecież oznaczało, że przestaniemy dla siebie być ojcem i synem - uśmiechnąłem się w stronę Tonego.
Może i na początku byłem samolubny mówiąc, że nie warto, lecz gdy uświadomiłem sobie, że nie tylko my dwoje tutaj się liczymy, od razu zmieniłem zdanie. Nie mogłem być egoistą, nie ja.
- Już pora odkurzyć warsztat - powiedział melancholijnie starszy, krojąc pięknie wyszykowanego kurczaka. - Wiem, co miałeś na myśli Pete, wiem, że to niczego nie zmieni, ale boję się jak cholera, że cię stracę. To nie takie proste dla mnie znów się z tym pogodzić.
- Rozumiem cię, w końcu zawsze byłeś egoistą - zażartowałem sobie, patrząc na Tonego z szyderczym uśmiechem.
- Przesadziłeś młody - parsknął tata kręcąc głową. - Ale niestety masz rację. Jestem samolubnym, starym miliarderem z kilkoma osiągnięciami i bardzo dużym zasobem wiedzy - wzruszył ramionami, a ja wybuchnąłem śmiechem.
- W dodatku lubiący karmić swoje ego - dodałem.
Spędziliśmy ten dzień nie przejmując się jutrem, ale oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że następny dzień przyniesie nam sporo pracy i możliwe - nowy wynalazek.
***
Siedzieliśmy w warsztacie już dobre cztery godziny, ciągle obliczając coś lub starając się zrozumieć jak można by to coś wykorzystać do naszego prototypu. Byłem sfrustrowany, bo nic nie wychodziło nam tak, jak powinno i nie układało się w jedną całość.
- Dobra Friday, to już ostatnia symulacja zanim zamkniemy warsztat - poinformował starszy trzymając w ręce tableta i grzebiąc coś w projektorze. Ja natomiast siedziałem w pufie i znudzony przeglądałem rolki na Instagramie. - Tym razem dla odmiany w kształcie wstęgi Mobiusa odwróconej proszę - dodał po chwili namysłu.
- Przetwarzam - odparła od razu sztuczna inteligencja, a ja popatrzyłem na tatę ze zdziwieniem.
- Przecież to nie ma prawa się udać - prychnąłem przecierając twarz.
- I teraz podaj mi wartość własną, ta sama cząstka przy uwzględnieniu rozkładu spektralnego - kontynuował Tony, ignorując moją uwagę. - To zajmie chwilkę.
- Zaraz policzę.
- To nic, jak się nie uda młody - odpowiedział mi w końcu. - Chciałem spróbować nawet tych absurdalnych myśli, które wciąż krążą mi po głowie.
Po krótkiej chwili czekania otrzymaliśmy obliczenia.
- Model gotowy - usłyszeliśmy i popatrzyliśmy na projektor, po czym zaszokowani sytuacją - na siebie nawzajem.
- Ale... - zdołałem wydusić, a starszy opadł na fotel z wrażenia.
- Udało się - wyszeptał.
________________
Hello Peter :)
O panie, ależ mnie dawno tu nie było xD
Chyba powoli zamieniam się w Cielanka
Mam nadzieję, że mnie za to nie zjecie i że rozdział się podobał.
Miłej pory dnia, w której czytacie <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top