IV
~Tony Stark~
Po tej całej naradzie udałem się do pokoju, żeby pomyśleć. Oczywiście zacząłem pić zatracając się w smaku mojego ulubionego alkoholu, czyli whisky z lodem. Steve nie zdawał sobie sprawy z kim walczymy, a właściwie to walczyliśmy i to mnie najbardziej wkurwiło.
Nie miałem ochoty oglądać jego zdradzieckiej, parszywej mordy i wysłuchiwać tych bzdur, które gadał. Gówno obchodził mnie już Thanos i reszta tego syfu. Stało się, co się stało i nie było sensu więcej tego roztrząsać.
Nie miało sensu, bo Pepper zniknęła. Bez niej nic nie miało sensu. Moje życie, moje serce, moja miłość, moja firma - wszystko należało tylko i wyłącznie do Pep.
Mijała godzina za godziną, a ja popijałem alkohol, leżałem patrząc w sufit i zastanawiałem się nad dalszym ciągiem tej historii, ale nie umiałem znaleźć szczęśliwego zakończenia. Dawno odzwyczaiłem się od samotności i dziwnie bym się czuł, gdyby to wszystko teraz wróciło. Nie mogłem być sam. To mnie przytłaczało. Czułem, jakby po prostu dla Tonego Starka wszystko się już skończyło. W końcu udało mi się zasnąć, delektując się miękkością i ciepłem mojego łóżka.
***
Obudził mnie jakiś hałas w pokoju obok. Podniosłem się powoli do siadu, a moja głowa przypomniała mi, jak bardzo kocha, kiedy się upijam. Jęknąłem cicho, sięgając do szafki nocnej po mocne leki przeciwbólowe. Zażyłem dwie tabletki, po czym z powrotem położyłem się na łóżku.
Po chwili znów usłyszałem huk i postanowiłem wstać. Co ta Natasha robiła w tym zasranym pokoju? Powąchałem swoje ubranie i stwierdziłem, że to już odpowiednia pora na długi prysznic. Wkroczyłem więc do mojej przestronnej łazienki i popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze.
- Nie tak najgorzej - przyznałem sam sobie, po czym zacząłem zdejmować z siebie stare łachy.
Kiedy wszedłem do kabiny, ciepła woda pozwoliła mi się odprężyć i zapomnieć na chwilę o wszystkich problemach. Byłem tylko ja i ten prysznic. Jednak nic nie trwa wiecznie i w końcu, kiedy porządnie się umyłem, musiałem wrócić do szarej rzeczywistości. Wytarłem się, a potem obwiązałem sobie ręcznik w pasie. Stanąłem przed umywalką, ogoliłem się i ułożyłem włosy.
- Teraz jeszcze lepiej - skomentowałem przyglądając się sobie.
Następnie udałem się do garderoby, w której miałem dosłownie strój na każdą okazję. Bardzo lubiłem swój dobrobyt. Tym razem zamiast koszuli wybrałem coś skromniejszego i luźniejszego, a mianowicie dresy i luźną, przydługą, czarną koszulkę. Naciągnąłem na siebie ubranie i wróciłem do pokoju, gdzie czekał na mnie wczorajszy burdel.
Westchnąłem i nie chcąc go sprzątać, udałem się do kuchni, żeby w końcu coś zjeść i przede wszystkim napić się czarnej kawy z ekspresu. Oczywiście w lodówce nic nie było, więc od razu zamówiłem jakieś jedzenie z dowozem i zrobiłem sobie swoją ukochaną kawę.
Siedziałem tak, nadal rozmyślając nad tym wszystkim. Jak to teraz będzie i jak sobie razem z dzieciakiem poradzimy. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale chyba warto było spróbować? Może i nie stanę się nagle jakimś super opiekunem, ale nie chciałem, żeby dzieciak trafił do brudnego, śmierdzącego sierocińca.
Jakoś nie mogłem przestać o tym myśleć, bo on był na to zwyczajnie zbyt wyjątkowy. I nie chodziło mi tu tylko o jego moce, ale o ten swój dziecinny, słodki charakterek, o to, że potrafił zachować zimną krew, rozwiązywać własne problemy i te jego chęci do ratowania ludzi w tym wieku. Zadziwiała mnie też jego wiedza i umiejętności. Widziałem w nim młodego mnie i nie mogłem pozwolić, żeby on też nie miał wsparcia właśnie w tych jego młodych latach.
Poderwałem się pospiesznie z krzesła i ruszyłem na piętro mieszkalne. Wparowałem jak burza do pokoju piętnastego i rozejrzałem się.
- Peter? - zawołałem, ale nastąpiła cisza.
Przecież byłem pewny, że wczoraj pokazałem mu, że może tutaj przenocować, prawda? Zacząłem intensywniej myśleć. Czy ja mu to powiedziałem? Czy pokazałem mu pokój i powiedziałem, że tu będzie bezpieczny? Czy powiedziałem mu, żeby się już nie stresował i nikt nie zrobi mu krzywdy? Ja... Ja mu nie powiedziałem...
Jeszcze szybciej, niż tam wszedłem, wyparowałem stamtąd, zastanawiając się, co dalej. Stanąłem na środku korytarza i pierwsza rzeczą, jaka przyszła mi do głowy, było zapytanie kogoś, czy nie widział chłopaka.
Od razu znalazłem się w pokoju Natashy, gdzie jeszcze dzisiejszego ranka słyszałem dziwne odgłosy.
- Tony? - aż zamrugała ze zdziwienia. - Co ty tu...
- Nie widziałaś może Petera? - przerwałem jej, nie czekając aż wypowie ostatnie słowo.
- No, przed chwilą chyba pojechał ze Stevem.
- Co!? Gdzie miał niby pojechać z tym palantem?!
- Nie było cię do końca narady. Rogers zdecydował, że odda dzieciaka do sierocińca.
- To była jego decyzja?!
- Wiesz, na pewno nie podjęta wspólnie. Nikt nie chciał dla niego źle, ja nawet próbowałam z nim gadać, ale mnie nie słuchał.
- Dobra, ja muszę już iść - odparłem i prawie rzuciłem się na schody.
Na parterze, tuż przed wejściem zauważyłem czarny samochód i już wiedziałem, że to on. Pobiegłem tam co sił w nogach i w ostatnim momencie wyskoczyłem przed maskę, blokując drogę kierowcy. Byłem wściekły, wręcz wkurwiony.
- To mój dzieciak - warknąłem. - I ani ty, ani żaden pieprzony Avengers nie ma prawa decydować o jego życiu - dodałem, grożąc mu.
Mrożonka wyszedł z auta i obrzucił mnie jakimś dziwnym, nie wyrażającym emocji spojrzeniem.
- Nie było cię na naradzie, kiedy prosiłem, żeby ktoś się nim zajął.
- Ty pieprzony dupku! - wrzasnąłem. - Czy ty naprawdę zrobiłeś to przez naszą kłótnię?! Zrobiłeś to, żeby mi dokopać? Kosztem dziecka, hm?! - zapadła cisza, więc postanowiłem kontynuować. - Słuchaj no, bo powiem to raz, a porządnie. Peter nie jest i nie będzie zamieszany w tą kłótnię. To nie zabawka Steve. To żywy, czujący i oddychający człowiek do cholery - warknąłem. - Wiesz, że i tak nie mógłbyś go oddać? Na to trzeba mieć papiery, trzeba uzupełniać wnioski i inne gówna, a nie tak jak ty myślałeś, że zostawisz go sobie i pozbędziesz się problemu, a przy okazji jeszcze bardziej zniszczysz mi życie. Gratuluję, bo właśnie nie zniszczył byś mnie, ale nic niewinnego nikomu Petera! - po tych słowach otworzyłem drzwi za kierowcą i dostrzegłem, że chłopak miętoli w dłoniach swoją koszulkę.
Musiał się okropnie zestresować, więc pomogłem mu wysiąść i kładąc mu delikatnie rękę na plecach, zostawiliśmy z tyłu Amerykę, wchodząc do środka. Dzieciak niemalże od razu zaczął cicho szlochać.
- Ej, nie płacz, już wszystko w porządku Peter - starałem się go uspokoić. - Nikt cię nigdzie nie odda. Pójdziesz teraz ze mną, hm? - pokiwał twierdząco głową, a ja zaprowadziłem go do jego pokoju.
Usiedliśmy na łóżku, a ja widząc, że chłopak spuszcza wzrok, od razu go przytuliłem. Nie mogłem pozwolić, żeby to on czuł się wszystkiemu winny.
- Przepraszam cię dzieciaku. To wszystko przeze mnie. Nie powinienem cię zostawiać samego z obcymi dla ciebie ludźmi, a szczególnie ze Stevem Rogersem, czyli największym dupkiem na świecie. Nie pomogłem Ci tak, jak powinienem, przez co pewnie miałeś wrażenie, że na serio pozwolę cię oddać. Jednak nigdy bym na to nie pozwolił, okej?
- Panie Stark - zaczął lekko zachrypniętym głosem. - Już wszystko dobrze - dodał i uśmiechnął się do mnie.
- Nie jest dobrze. Zamiast skupić się na tym, co mi zostało, ja roztrząsałem to co było i już nie wróci. Musisz mi wybaczyć.
- Kiedy ja wcale nie byłem zły. Po prostu było mi trochę smutno, że mnie pan zostawił, ale teraz już wiem dlaczego.
- Naprawdę nie taki miałem zamysł. Chciałem z tobą jeszcze porozmawiać o czymś ważnym. Peter, posłuchaj. Mam niewielki dom nad jeziorem, z dala od tego syfu. Chciałbyś może zamieszkać tam ze mną? Zrozumiem, jeżeli będziesz chciał zostać tutaj, lub trafić do tego zapyziałego sierocińca, chociaż wolałbym, żeby ta opcja nie wchodziła w grę...
- Tak - przerwał mi dzieciak. - Bardzo nie chcę wylądować w burdelu panie Stark. Jak pan Steve chciał mnie tam zawieść, sama myśl o przetrwaniu w takim miejscu wydawała się abstrakcyjna. Wiem, że bym się przyzwyczaił, jeśli bym musiał...
- Nawet o tym nie wspominaj. Nie zostawię cię, słyszysz? Już cię nie zostawię.
Szatyn uśmiechnął się lekko i położył głowę na moim ramieniu. Udało mi się go dziś przekonać, ale bałem się go zniszczyć. Każdy dzień był niepewny, a każdy mój krok wymagał namysłu. Wiedziałem, że jak zawalę, to sobie nie wybaczę. Póki co ogarnąłem go ramieniem i potrząsnąłem nim lekko.
- Głodny? - zapytałem. - Jedzenie pewnie już przyszło.
- Ciocia Nat dała mi już jajecznicę - odparł z tą swoją dziecinną niewinnością.
- Od kiedy to Natashę nazywasz ciocią? Albo lepiej. Dlaczego ja ciągle w takim razie jestem "panem Starkiem"? - oburzyłem się.
- To jak mam pana nazywać? Wujkiem?
Nastała chwila ciszy. Peter patrzył na mnie z oczekiwaniem, a ja nie wiedziałem, czy mogę się do tego posunąć, przecież nie byłem jego ojcem.
- To może lepiej, niech zostanie "pan Stark" - powiedział, widząc, jak się waham.
- Nie - wyparowałem. - Wystarczy po prostu Tony - dodałem.
- To bardzo nieoficjalne - wymądrzał się dzieciak, nadymając policzki.
- No to nie wiem - jęknąłem, opadając plecami na łóżko, a młodszy obrócił się w moją stronę.
- Może wystarczy po prostu tato? - wypalił, a ja aż wrosłem w łóżko. Szybko jednak się opanowałem. Musiałem mu odpowiedzieć.
- To chyba najlepsza opcja - uśmiechnąłem się, ciągnąc go, żeby się przewrócił.
Faktycznie upadł twarzą prosto na poduszkę, płaszcząc ją zupełnie.
- Ej! To zagranie nie było godne wojownika! - nabuzował się dzieciak.
- Wiem, to było zagranie godne Tonego Starka - odpowiedziałem z dumą.
Ten właśnie moment sprawił, że zapomniałem na chwilę o przeszłości. Mogłem teraz nazywać się tatą szesnastoletniego, młodego geniusza, czyli mini wersji siebie. Chociaż nie dałbym rady cofnąć czasu, żeby jakoś inaczej zakończyć tą bitwę, to nie żałowałem tego. Chciałem się postarać. Postarać się dla Petera.
_______________________
Hello moje Peterki :3
Mój dzisiejszy stan wręcz woła o pomstę do nieba, a ja tu dla was rozdział kombinuję...
Naprawdę musicie zacząć mnie doceniać xD.
Dobra, a teraz na serio; liczę, że się podobało :)
Miłej pory dnia, w której czytacie <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top