I
~Tony Stark~
Thanosowi udało się wygrać zaledwie dwadzieścia dwa albo i jeden dni temu. Zacząłem się już gubić w liczeniu.
Przez ten czas staraliśmy się z Pete'm nawiązać jakiś kontakt z Ziemią, lecz całe starania poszły w błoto po dwóch dniach siedzenia nad tym.
Dzięki Parkerowi udało się powstrzymać infekcję, która wdała się do rany, co dawało mi kilka dodatkowych dni.
Odkryliśmy też, że ogniwa napędowe pękły w czasie bitwy, ale odwróciliśmy ładunek jonowy zyskując jakieś czterdzieści osiem godzin lotu. Trochę mało, jak się okazało.
Zapasy żywności i wody kurczyły się nieubłaganie, a do najbliższego spożywczaka było parę milionów lat świetlnych.
Mimo budzącej grozę i niepokój odchłani kosmicznej, bardzo zbliżyłem się do tego dzieciaka. Okazało się, że dużo o nim nie wiedziałem.
Mianowałem go Avengerem, nawet nie wiedząc, że lubi składać lego, a jego największym marzeniem był staż u mnie. Cóż za ironia. Na początku marzył, żeby mnie spotkać, a teraz przyjdzie mu umrzeć w moim towarzystwie.
Chciałem zaoszczędzić mu patrzenia jak odchodzę, ale i tak wiedziałem, że jestem tylko człowiekiem, a on nadczłowiekiem.
Westchnąłem opierając się o metalową kolumnę w sterowni i przyglądając się, jak drobny szatyn próbuje coś jeszcze naprawiać.
- Peter - zacząłem trochę bardziej szorstko niż chciałem.
Chłopak uniósł na mnie zmęczony wzrok, więc postanowiłem kontynuować.
- To nie ma już sensu dzieciaku. Nie wrócimy do domu - powiedziałem, jeszcze bardziej zbliżając się w jego stronę.
- A-ale panie Stark, jeżeli podłączymy te ogniwa napędowe z wirnikami silnika jest możliwość, że wystarczy nam na jeden skok międzygwiezdny.
- Tak i przy okazji wykorzystamy cały tlen. Nie ma opcji. Muszę z tobą jeszcze porozmawiać.
Młodszy popatrzył na mnie, jak na kosmitę, ale wstał i podreptał w stronę "swojego okna". Siedział tam dość często, a ja nawet nie wiedziałem dlaczego.
Kiedy już ułożył się wygodnie pod kocem, usiadłem naprzeciwko niego, po czym uśmiechnąłem się ciepło. Chłopak odwzajemnił ten gest, co sprawiło, że w moim sercu coś się poruszyło.
- Eh, nie chciałem poruszać tego tematu, ale to nieuniknione dzieciaku.
- Wiem, że umrzemy - odpowiedział. - Nie mamy najmniejszych szans na przeżycie.
- Nie o tym chciałem Ci powiedzieć - przerwałem mu, nie mogąc dopuścić, by posunął się dalej w tą stronę. - Po prostu odkąd cię poznałem, moje życie stało się lepsze. Wtedy, siedząc na kanapie i próbując udawać, że zakalec twojej ciotki był pyszny, zobaczyłem ciebie, a pierwsze, co pomyślałem, to; w końcu znalazłem kogoś równemu sobie, mojego następcę. Może wtedy było to dosyć idiotyczne posunięcie, ale z każdym dniem nabierałem pewności, że to nie idiotyczne, lecz niebanalne i najlepsze, co mogłem zrobić. Polubiłem cię tak bardzo, że zamierzałem oddać ci E.D.I.T.H w spadku. A tu okazuje się, że obaj będziemy musieli tak skończyć.
- Pan chciał mi oddać swoją technologię w spadku?! - zapytał zdziwiony takim obrotem spraw.
Spojrzałem na jego podkrążone oczy, spierzchnięte, popękane wargi i roztrzepane w każdą stronę włosy. Wyglądał na niewyspanego i odwodnionego, ale było w tym też coś uroczego.
- Tylko tobie byłem w stanie na tyle zaufać - powiedziałem i nastała niezręczna cisza.
- Panie Stark? - zaczął młody.
- Hm?
- Dziękuję - rzucił, a ja zgłupiałem. Za co on mi dziękował? Za to, że będzie mógł umrzeć, bo pozwoliłem mu lecieć w głupi kosmos?
- Nie dzieciaku. Nie masz powodów do bycia mi wdzięcznym. To, że dziś tu jesteś, to moja wina. Nie powinienem był ci w ogóle udzielać zgody na tą misję. Wiedziałem, że będzie niebezpiecznie, a nie chciałem tego dla ciebie.
- To była moja decyzja - podsumował. - Sam się na to zgodziłem, więc teraz zapłacę za tą decyzję.
- Nie przekonam cię? - zapytałem z lekką goryczą w głosie.
- Owszem - uśmiechnął się, opierając głowę o szybę.
Nastąpiła kolejna chwila niezręcznej ciszy, którą znów przerwał dzieciak.
- Nigdy się nawet nie całowałem - zaśmiał się gorzko, a ja otworzyłem szerzej oczy.
- Nigdy?! - zapytałem z niedowierzaniem.
- Tak. Co prawda raz zakochałem się w takiej Liz, ale jakby przyczyniłem się do aresztowania jej ojca i musiała wyjechać. Teraz pojawiła się Mj, tylko nie umiałem wyznać jej uczuć. Nawet nie wiem, czy żyje.
- Dać Ci ojcowską radę? - wypaliłem, nie myśląc, co mówię. - Oj, chyba trochę za daleko się posunąłem.
- Nie, spokojnie panie Stark, jest w porządku. To jaka ta rada?
- Może i niedługo zginiemy, jednak jak jakimś cudem udałoby się nam przeżyć, to nie staraj się za bardzo. Kobiety lubią być niezależne i chcą, żeby faceci starali się o nie bardziej, niż one o facetów. Jeśli pokażesz tej swojej Mj, że chcesz z nią być, to daj się jej też trochę postarać.
- To było dosyć mądre.
- W końcu jestem geniuszem. Jest może coś, co chciałbyś jeszcze zrobić?
- Jest wiele takich rzeczy, jednak tylko jedna z nich byłaby teraz w zasięgu - oznajmił, po czym przeczołgał się dosyć blisko mnie.
Spojrzałem na niego dziwnie. Nie wiedziałem, co miał na myśli i obawiałem się, że mogło to być coś głupiego. Jednak on tylko położył się na mojej piersi i zaplótł swoje ręce za moimi plecami. Uniosłem ramiona zdziwiony, ale po chwili zamknąłem uścisk, kładąc głowę na jego głowie.
- Wybacz Pete, że nas stąd nie wydostałem.
- To nie pana wina. Wie pan, za co dziękowałem? - zapytał, nie odrywając się ode mnie.
- O czym ty mówisz dzieciaku?
- Po prostu dziękuję, że był pan moim najlepszym mentorem.
Siedzieliśmy tak dobrą chwilę, rozmawiając, aż w końcu chłopak zasnął. Samemu też przymknąłem powieki. Tak bardzo chciałem, żeby Peter był bezpieczny na Ziemi, lecz najwidoczniej była nam przypisana śmierć.
***
Oślepiające światło wpadło do środka, wybudzając mnie ze snu. Przetarłem oczy i wstałem, nie budząc dzieciaka. Przeszedłem do sterowni i przyjrzałem się uważniej postaci, która zaczęła wyłaniać się z blasku.
- Tony Stark? - zapytała kobieta bez cienia niepewności. Ubrana była w czerwono-niebieski strój ze złotą gwiazdą na piersi, a jej bląd włosy opadały na ramiona. - Dostałam cynk od Furego, że macie kłopoty - dodała patrząc na śpiącego szatyna.
Popatrzyłem na nią. Przez energię, która unosiła się wokół, nie wyglądała na godną zaufania. Tylko skąd jakaś randomowa osoba znałaby Nicka? Z drugiej strony, co miałem do stracenia? Może faktycznie była tą dobrą i warto byłoby spróbować?
- Zabierz nas do domu - powiedziałem, a ona skinęła głową i zniknęła pod statkiem.
Liczyłem na wiele, a w moim sercu po raz pierwszy od wielu dni pojawiła się nadzieja.
_____________________
Hello Peter :))))))
Trochę zwlekałam z tym rozdziałem, ale pisałam go na raty, jak byłam totalnie nieprzytomna XD
Tak więc wyjaśnię, że ta książka zapewne nie będzie jakaś specjalnie długa, myślę, że 15 rozdziałów max
Na razie to tyle i mam nadzieję, że rozdział nie przymula ;)
Miłej pory dnia, w której czytacie <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top